Go to commentsAutoportret z życiem na ręku
Text 9 of 15 from volume: Nic do podbicia
Author
Genreprose poetry
Formdrama
Date added2012-11-16
Linguistic correctness
Text quality
Views3006

Autoportret z Życiem na ręku



„Całe życie z wariatami...”

- ktoś to powiedział



Przez szereg lat, ( sam łapałem się jednak na tym, że wraz z ich upływem coraz częściej ), zastanawiałem się nad przyczynami, które spowodowały tak długie życie Życia w moim kaflowym piecu. I pomimo to, że wielokrotnie usiłowałem się go stamtąd pozbyć wyglądało na to, że to Życie zadomowiło się w piecu na dobre i zdawało się żyć swoim własnym życiem, dopóki za bardzo mu się nie naprzykrzałem. Bardzo często zachodziłem również w głowę, w jaki sposób wystarcza Życiu taki mały, kaflowy piec, zwłaszcza zważywszy na niewygody, jakie musiało w nim znosić. Siedziało sobie w nim ot tak, po prostu, mając mnie za nic, a to, co działo się na zewnątrz pieca jeszcze bardziej.

Nie raz myślałem w jaki konkretny sposób mógłbym je przechytrzyć, by chociaż na parę chwil ukazało się w ciemnych drzwiczkach pieca i bym mógł je sobie dokładnie obejrzeć. Ono jednak zupełnie nie reagowało ani na groźby, ani na prośby, ani na lukier ze starych pączków, który po prostu uwielbiało, a który od czasu do czasu dyskretnie podrzucałem w okolice pieca. Jednakże zaraz potem nachodziły mnie refleksje, o czym właściwie mógłbym konwersować z takim małym Życiem jak to moje, z uporem i wręcz żelazną konsekwencją kryjącym się w ciasnym wnętrzu, pomiędzy żaroodpornymi kaflami ? Wielokrotnie, pomimo moich wewnętrznych rozterek, starałem się delikatnie je przekonać, ( cały czas mowa o Życiu mieszkającym w moim piecu ), że postępować ze mną w ten sposób się nie godzi, że co sobie o mnie wreszcie to Życie pomyśli, kiedy zacznę traktować je jak intruza i do tego jeszcze intruza-domownika.

Chrobocząc wewnątrz kaflowego pieca Życie nieustannie nie pozwalało mi zapomnieć o swojej w nim obecności. Aby koniec końców odwrócić nieco sytuację pragnąłem zainteresować to Życie moją, skromną przecież ze swej natury osobą, imając się przeróżnych zajęć, w niezwykły i częsty sposób kłócących się z moim ego. Wszystko na próżno. Życiu nawet przez myśl nie przeszło wystawić choćby nos zza solidnych, żeliwnych drzwiczek. Drażniąc mnie coraz bardziej, a zwłaszcza w najmniej odpowiednich porach nocnych, najgłośniej jak tylko mogło chrobotało pazurami o kratkę żarownika. Czułem wówczas dziwne wibracje wewnątrz mojej głowy, powodujące nawet chorobliwe, nerwowe konwulsje. Podczas takich „seansów grozy”, jak zwykłem je później nazywać, na przemian to czułem się nieznośnie przygnębiony to z kolei w euforyczny sposób pobudzony do działania. Niejednokrotnie, doprowadzony do ostateczności, wściekle młóciłem pogrzebaczem to wewnątrz pieca, to o jego glazurową powłokę. Odkryłem przy tym, że ( na krótki czas ) to pomagało.

Życie potrafiło jednak czasami przymilać się do mnie, pomrukując przy tym słodko i głęboko, za co gorliwie je nagradzałem. Po pewnym zaś czasie zdołałem dość dobrze poznać jego upodobania kulinarne, zwłaszcza zaś najbardziej mu smakujące frenetyczne oklaski i kawałki samozadowolenia, które potrafiło wchłaniać w siebie z zawrotną wręcz prędkością. Nie chciałem go jednak przekarmiać pamiętając, że miewa po przejedzeniu wręcz nieznośnie kapryśny charakter. W jedzeniu wyżej wymienionych dań nie znało pojęcia umiaru, przez co od czasu do czasu dochodziły do moich uszu głębokie odgłosy niestrawności, pochodzące z wnętrza pieca zanim wprowadziłem mu dietę.

Pomyślałem, że pomimo swojej całej kapryśnej inności, Życie potrafiło mnie zaakceptować, ( podkreślam: zaakceptować, ponieważ w żaden znany mi sposób nie dawało się oswoić ), a na spotkanie z jego ostrymi jak brzytwy pazurkami, bez przerwy przecież ostrzonymi o wnętrze pieca, nie przejawiałem jakiejś szczególnej ochoty. Sam jednak złapałem się wkrótce na tym, że bardzo mi na nim zależy, przeto coraz częściej nocowałem w ustawianym jak najbliżej pieca łóżku, przerażony możliwością, iż moje Życie może sobie po prostu stąd pójść albo nagle czegoś zażyczyć, a ja akurat w tym momencie mogę być nieprzygotowany na taką ewentualność. Zacząłem również oswajać się z myślą, że jest to właściwie moje Życie, będące moją i tylko moją osobistą własnością. Ostatecznie doszedłem do konkluzji, że skoro aż tak bardzo się staram w jak najlepszy sposób spełniać jego kapryśne zachcianki, mam niejakie prawo tak właśnie sądzić. Przecież mieszkało u mnie, a na dodatek w moim własnym piecu. Poza tym cóż takie małe Życie mogło by ode mnie więcej chcieć?

Czasami Życie, w sposób niezwykle perfidny udawało, że wcale już go w piecu nie ma, z nonszalancją odnosząc się do moich, a co dziwniejsze w niektórych aspektach życia w piecu, nawet do swoich życiowych potrzeb. A to nieznośnie wyło do kawałka nadpalonego węgielka, to znowu całymi tygodniami nieznośnie milczało. Kiedyś nawet zaczęło krzyczeć z głębi pieca, że mnie opuszcza z bliżej nieokreślonych powodów. Na szczęście, kiedy następnego dnia na wszelki wypadek sprawdziłem zawartość pieca, zawarczało niezadowolone z faktu, że mam czelność zakłócać mu sen o godzinie piątej nad ranem.

Mijały lata i nieznośna ciasnota pieca zaczęła dawać się mojemu Życiu coraz bardziej we znaki. Poza tym zaczęło cierpieć na choroby przeróżnej maści i domyśliłem się, że Życie musi być prawdopodobnie płci męskiej, bowiem zaczęło się uskarżać na nieznośny ból prostaty i kamicę nerkową –  ( Nic w tym dziwnego, skoro regularnie pozbawiało mnie zapasów w przezroczystych butelkach z nalepkami oznajmiającymi o stopniu wytrzymałości ). Miało także spore kłopoty z gardłem, ( tyle razy je ostrzegałem, żeby przestało wykonywać coniedzielne, półgodzinne arie z „Cyrulika sewilskiego” i cośrodowe z „Rigoletta” ). Wprawiały mnie wprawdzie w dobry nastrój, choć Życie miało tendencję do niemiłosiernego wręcz fałszowania, a autorów arii, gdyby jeszcze żyli, przyprawiło by z pewnością o skręt kiszek i ostateczne rozstanie bębenka z uchem środkowym. Reagowało w ten sposób również na obcych w domu, a w szczególności na kobiety, śpiewając w sposób pozornie obojętny, albo darząc mnie wystudiowanymi pomrukami pełnymi politowania, przeto przestałem przyprowadzać bądź zapraszać kogokolwiek do siebie.

W końcu dotarła do mnie cała groza, związana ze mną, z piecem i z Życiem. Zostałem przez nie zdominowany – całkowicie i bezpowrotnie, bowiem nie potrafiłem już o niczym innym myśleć jak tylko o Życiu oraz jego tajemniczym położeniu.

Pewnego dnia, pewnego roku, w samym środku zimy, wrzuciłem do pieca papier, szczapy drewna, bryłki węgla i zapaloną zapałkę. Życie gwałtownie wyskoczyło z pieca, wskoczyło mi na ręce i zaczęło się łasić, jednocześnie mnie przepraszając. Niemal bezwiednie i bez zastanowienia postawiłem ostatnią kropkę w ostatnim zdaniu i złożyłem na nim zamaszysty podpis.


Dopiero wówczas Życie zamieszkało w piecu sąsiadów.


  Contents of volume
Comments (1)
ratings: linguistic correctness / text quality
avatar
Bardzo ciekawa i niezwykle dynamiczna treść oraz barwny i bogaty język. Natomiast zgodnie z sugestią wziąłem po precyzyjną lupę poprawność językową. I z tym jest już gorzej. Dwa błędy ortograficzne: "nie raz" oraz "przyprawiło by". W obydwu przypadkach należało pisać łącznie.
Nie najlepiej jest też z interpunkcją. Brakuje przecinków przed: pozbyć, jeszcze bardziej, w jaki, jak to moje, pragnąłem, wystawić, chrobotało, to z kolei, pamiętając, zanim, jak tylko. Natomiast zbędne są przecinki przed; w sposób, albo, związana ze mną.
"moja osobista" to błąd typu idem per idem, czyli to samo przez to samo, czyli masło maślane. Albo moja, albo też osobista.
Przestrzegam też przed używaniem zwrotów typu "moja osoba". Jesteś Ty, a nie Twoja osoba. Takich zwrotów używają zadufani politycy i niedouczeni żurnaliści, a nie wytrawni literaci.
No i na koniec dwie uwagi. Jeżeli motto piszesz kursywą, to zbędne są cudzysłowy. Natomiast zbędne są również spacje po nawiasie otwierającym i przed nawiasem zamykającym, o czym już pisałem poprzednio.
© 2010-2016 by Creative Media