Author | |
Genre | fantasy / SF |
Form | prose |
Date added | 2012-12-18 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 2180 |
Sierpniowe słońce chowało się za horyzontem zalewając swoimi promieniami przedmieścia Kempston[1]. Spokój jaki panował na ulicy zagłuszały jedynie silniki samochodów powoli zmierzających do garaży. Gdzieniegdzie mieszkańcy krzątali się sprzątając zabawki w ogródkach po swoich pociechach. Powoli okolice zalewała cisza. Tak jak w każdy inny dzień i dziś nic nie odbiegało od normy.
- zgaś to natychmiast – syknęła 15-letnia dziewczynka w stronę swojej siostry.
- niby dlaczego…? - Sara wstała z podłogi z nieco obrażoną miną, ale dostrzegłszy wyraz twarzy Kat szybkim ruchem ręki zgasiła świeczki. W pokoju zapanował półmrok, dziewczynki jednak nie zdawały się tego dostrzegać.
- dobrze wiesz dlaczego – odparła starsza mniej surowym tonem. – nie chce żeby zauważyła –
- zapalone świeczki jeszcze o niczym nie świadczą! – zaperzyła się Sara.
Kathleen spojrzała na młodszą siostrę i zarzucając jej rękę na ramię wyprowadziła z pomieszczenia.
- wiem, wiem… leć na dół, mama wołała na kolację.
Przez chwilę patrzyła na swoją 7-letnią siostrę, która zbiegając po chodach starała się przeskakiwać po trzy stopnie naraz. Odwróciła się i weszła do pokoju. Było to nieduże pomieszczenie jednak miało swój charakter. Ściany zdobiły rysunki, które powstawały przez lata. Dzieła obu sióstr były całkiem niezłe biorąc pod uwagę ich młody wiek. Zaraz za drzwiami stało duże łóżko, chociaż każda z nich miała swój własny pokój często spały w nim razem. Wyposażeniem była również ogromna, stara, drewniana szafa oraz biurko, przy którym wisiało lustro. Dziewczynka zbliżyła się do okna, koło którego na drewnianym stoliku stała, zdobiona kolorowym woskiem świeca. Przesunęła nad nią ręką, lekko poruszając palcami. Od razu pojawił się płomyk, Kat zatrzymała na nim wzrok tak jakby zobaczyła takie zjawisko pierwszy raz w życiu, po czym pokręciła lekko głową i dmuchnęła w jego stronę. Wyszła pozostawiając pokój w ciemnościach.
Weszła do nieskazitelnie czystej, jasnej kuchni zaledwie minutę później, Sara już zajadała się jajecznicą siedząc przy stole, który znajdował się na środku pomieszczenia.
- ładnie pachnie – uśmiechnęła się w stronę mamy.
- bierz się do jedzenia, wychodzimy za 10minut – odpowiedziała kobieta, która nadal stała przy kuchence mieszając zawartość patelni. Miała 43 lata, na jej twarzy pojawiały się już pierwsze zmarszczki, dodawało jej to jedynie uroku. Jej cera jasna jak porcelana przepięknie komponowała się z oczami, które swym kolorem przynosiły na myśl gorzką czekoladę, brązowe włosy spięte w koński ogon gładko spływały do ramion. Była niewysoka i miała zaokrąglone kształty. Chociaż stała tyłem do Kat ta wyczuła, że matka również się uśmiecha.
- wychodzimy? – zapytała podekscytowana Sara, prawie skacząc na krześle i oczywiście rozrzucając po kuchni jajecznice z widelca.
- ty zostajesz kochanie i … posprzątaj proszę – dodała rozglądając się dookoła dostrzegając posiłek córki na podłodze i szafce.
- niedługo przyjdzie Mel.
Melani mieszkała na końcu ulicy zaledwie kilka domów dalej. Czasami zajmowała się małą w roli niani. Sara wolała jednak myśleć o niej jak o kumpeli, jeżeli 23letnia kobieta mogła w ogóle stanowić koleżankę dla 7latki. W każdym razie tak właśnie Sara wspominała ją koleżankom ze szkoły.
- ojej… to znaczy, że idziesz gdzieś z Kat? – odparła dziewczynka nieco zbita z tropu.
- właśnie tak – kobieta odwróciła się przodem do córek, wyraz jej twarzy był nieprzenikniony.
- yyy… gdzie właściwie idziemy?- wtrąciła się Kat.
- niespodzianka –
- nie lubię niespodzianek… - Kat zmarszczyła nos, nie wiedziała czego się spodziewać, jej mama nigdy nie zachowywała się tak tajemniczo. A przynajmniej Kat nie potrafiła odnaleźć w pamięci takiej sytuacji.
- myślę, że ci się spodoba, jedz szybko bo wystygnie.
Zakończywszy temat kobieta spojrzała na talerz starszej córki. No tak… Kat wzdrygnęła się lekko i ciągle zastanawiając się nad celem ich niespodziewanej wycieczki zabrała się do jedzenia. Jak na zwykłą jajecznice posiłek był przepyszny. Zresztą jak zawsze. Ich mama była wyśmienitą kucharką.
Pięć minut później w domu rozległ się odgłos dzwonka. Zgodnie z przewidywaniami w progu stała Mel. Zanim Kat doszła do drzwi młodsza dziewczynka już uwiesiła się gościowi w pasie mocno się przytulając.
- dobry wieczór pani Thompson – Melani uśmiechnęła się szeroko. Zawsze była zadowolona, czasami stawało się to denerwujące, przynajmniej w opinii Kat.
- mamo, idziemy?-
- tak, tak… nakładaj buty, ja idę do garażu. Sara nie zapomnij posprzątać po kolacji i nie namawiaj Mel do siedzenia przed telewizorem przez całą noc – puściła oko do niani i pocałowała córkę w czoło.
- do zobaczenia –
Wieczór był przyjemny. Lekki wiatr, odpowiednia temperatura, Kat zdecydowanie lubiła tę porę dnia. Czekając na matkę włożyła ręce do kieszeni. Po chwili ze zdziwieniem wymacała w jednej z nich dziwny przedmiot, wyjęła go i przyjrzała się uważnie. No tak, pomadka. Mogła się tego spodziewać, mama uparcie robiła jej takie prezenty, choć doskonale wiedziała, że córka za nimi nie przepada. Właściwie to była chłopczycą. Włosy sięgające do połowy pleców zawsze związane były w kucyk, na głowie nieodłączny element jej stroju – bejsbolowa czapka z daszkiem. Dżinsy, luźny podkoszulek i bluza. Tak czuła się swobodnie. Nienawidziła kiedy mama starała się przekonać ją do sukienek, spódnic, błyszczyków i innych zbędnych według niej rzeczy. Była niewysoka i szczupła. W swoim przekonaniu nie była pięknością toteż nie starała się eksponować własnego wyglądu.
Stojąc tak na podjeździe rozejrzała się dookoła. Nie miała pojęcia dokąd zabiera ją mama o tej porze. Stała tak przez chwilę prześlizgując się wzrokiem po okolicy. Cała ulica usiana była jednorodzinnymi domkami z niewielkimi ogródkami. Każdy z nich czymś się wyróżniał, jakby mieszkańcy chcieli podkreślić swoją indywidualność. Wieżyczki, tarasy, nietypowe kształty nie były tu rzadkością. Jedynie ich własny dom Kat uważała za pospolity, szczególnie w takiej okolicy. Ot, zwykły budynek, zwykle podwórko, podjazd i garaż. Przeciętny.
- Kat?- zawołała mama z samochodu.
- już idę – odpowiedziała i wsiadła od strony pasażera. Zapinając pasy spojrzała na mamę. Kobieta patrzyła przed siebie.
- dokąd my się właściwie wybieramy? – zapytała dopiero kiedy minęły ostatni dom, opuszczając miasto.
- widziałam świeczki – odpowiedziała mama zmieniając temat.
- o… tak Sara je zapaliła, wiesz taka zabawa… -
Mama nic już nie odpowiedziała.
Po kilku minutach Kathleen zmógł sen, co wydawało się dziwne ponieważ wcześniej wcale nie czuła się senna. Obudziła się nie wiedząc, która w gruncie rzeczy jest godzina, spojrzała na deskę rozdzielczą 22:16. Musiały przejechać spory kawałek drogi. Dziewczyna wyjrzała przez okno, wokół panowały ciemności, skutecznie uniemożliwiając określenie ich położenia.
- mamo? –
- cierpliwości kochanie, wydaje mi się, że już dojeżdżamy – odpowiedziała spokojnie kobieta.
- wydaje ci się? – mruknęła powątpiewająco. Mama nie odpowiedziała.
Kat czuła się lekko zdezorientowana. Ufała mamie, ale te tajemnice zaczęły ją najzwyczajniej w świecie wkurzać. Brała też pod uwagę możliwość zgubienia drogi, zawsze podczas dłuższych wycieczek robiła za pilota, mama nie miała za grosz zmysłu orientacji. Zaczęła zastanawiać się czy zdąży jutro spotkać się ze swoim najlepszym kumplem Jacobem. Umówili się o 10 w centrum handlowym. Jake i Kat przyjaźnili się właściwie od przedszkola. Dziewczynka często śmiała się, że ujął ją prezentem, który dostała od niego pewnego dnia po zajęciach, był to przekomiczny rysunek dwójki dzieci trzymających się za ręce. Tak naprawdę to po tym zdarzeniu byli już nierozłączni. Ich rodzice prorokowali im ślub i potomstwo za kilka lat, ale oni czuli się po prostu w swoim towarzystwie swobodnie a z tego pomysłu nieraz zaśmiewali się do łez, Jake był dla niej jak brat. Myśl o przyjacielu przywołała uśmiech. Mama spojrzała na córkę – chyba się nie domyślasz gdzie jedziemy? – Powiedziała przejęta, w jej oczach widoczna była lekka panika.
- oh, mamo nie mam zielonego pojęcia. Po prostu umówiłam się na jutro z Jacobem i zastanawiam się czy zdążę. – kobieta odetchnęła lekko, ale za chwilę spojrzała na nią jednym z najbardziej przenikliwych spojrzeń.
- i z tego powodu się uśmiechasz? Zresztą nieważne, myślę że zobaczysz się z Jakiem szybciej niż się spodziewasz – wypowiedziawszy to jeszcze bardziej tajemnicze zdanie odwróciła głowę patrząc prosto na drogę, przy której pojawiały się pierwsze zabudowania.
- nie rozumiem? – dopytywała się Kat. – czy wyjaśnisz mi w końcu dokąd my jedziemy? –
Mama milczała jak zaklęta. Przez resztę drogi nie odezwała się ani słowem głucha na coraz to bardziej natarczywe pytania córki. Po kilku minutach bezowocnej „rozmowy” Kathleen dała za wygraną. Pogodziła się z myślą, że nie zostaje jej nic innego niż zaczekać na dalszy rozwój wypadków. Starała się dostrzec za oknem coś, co pozwoliłoby jej ustalić gdzie się znajdują.
- Kathleen – zaczęła matka poważnie. – Wydaje mi się, że cel naszej podróży może być dla ciebie szokiem, a może się mylę. Nie wiem. Wiem jednak, przeczuwam to, że będzie to miejsce dla ciebie ważne. Chciałabym więc, żebyś wyzbyła się uprzedzeń i ruszyła za swoim instynktem. – O tak, to wiele wyjaśnia. Pomyślała Kat.
- dobrze, spróbuję – odpowiedziała ostrożnie.
- to jak wysiadamy czy co? – zapytała zbita z pantałyku, dalej nie rozumiała co jest celem ich nocnej wyprawy.
- jeszcze kawałek. – odpowiedziała mama, ponownie odpalając samochód. Jechały zaledwie 10 minut. Oczom Kat ukazała się zdobiona, ogromna, mosiężna brama. Przejechały ją nie zatrzymując się przy budce strażnika. Droga za wejściem prowadziła jeszcze przez kilka minut. Po obu stronach otaczała ją piękna, ciągnąca się w nieskończoność posesja. Niestety ciemność napierająca zza okna nie pozwalała odróżnić większości szczegółów, ani ustalić gdzie kończy się ten teren. Wszystko skąpane było w szarości ale pomimo tego okolica zapierała dech w piersi. Drobne ścieżki, piękna roślinność, kilka ławek, które Kathleen zdołała wyłapać nie były pospolite, nawet dla osoby, która wyrosła w dzielnicy indywidualistów.
Nagle samochód zatrzymał się raptownie, Kat ciągle rozglądająca się po bokach po raz pierwszy spojrzała przed siebie. Z jej piersi wydobyło się ciche – och! – mama uśmiechnęła się lekko – no to wysiadamy – powiedziała. Kathleen właściwie wyskoczyła z samochodu. Stały na podjeździe czegoś, co można by było nazwać dworkiem, z braku lepszego słowa. Przepiękny, ogromny, stary dom górował na środku posesji. Kat zastanawiała się jak mogła nie dostrzec go wcześniej. W środku musiało znajdować się ze sto pokoi, jeżeli nie więcej.
Niespodziewanie coś wpadło na nią z impetem. Odskoczyła lekko od obiektu, który mało, co jej nie stratował i nagle zaskoczenie zalała fala szczęścia.
- Kat! Ojej Kat! Już myślałem, że nigdy nie przyjedziesz! – krzyczał Jake prosto do jej ucha.
Zaczęło lekko padać. Pierwsze krople uparcie uderzały o daszek czapki Kat wygrywając coraz to szybszy rytm. Dziewczynka jednak zadawała się kompletnie tego nie zauważać. Patrzyła na swojego przyjaciela z lekko rozwartymi ustami. Nagle poczuła, że coś lub ktoś popycha ją lekko do przodu. Sytuacja stawała się coraz bardziej abstrakcyjna. Radość wywołana widokiem przyjaciela zdawała się szybko ustępować zaskoczeniu i zdezorientowaniu. Po sekundzie dziewczyna uświadomiła sobie, że stawia stopy na kamiennych schodach prowadzących do budynku.
- Jake? Co się dzieje? – zapytała ciągnąc chłopaka za rękaw. Uśmiechnął się zawadiacko.
- naprawdę nie wiesz? Mi rodzice powiedzieli wczoraj, normalnie myślałem, że nie wysiedzę, oczywiście wiedziałem, że coś takiego może się zdarzyć ale… - w tym momencie przeszli przez drewniane drzwi, które swoją wysokością sprawiały wrażenie jakby były stworzone dla olbrzyma. Jake przyłożył palec do ust, dając znak że nic więcej nie powie, że też akurat teraz musiał wyzbyć się swojej najbardziej charakterystycznej cechy, jaką było najzwyczajniej w świecie gadulstwo. Kathleen nic nie rozumiała. Spojrzała na matkę, która szła tuż obok niej, kobieta dalej się uśmiechała. Dostrzegła też rodziców Jacoba i ku swojemu zdziwieniu jeszcze kilka osób, których oczywiście nie rozpoznawała były wśród nich dziewczynki i chłopcy w jej wieku.
- mamo… - zaczęła błagalnie.
- Kat – kobieta zatrzymała się i spojrzała na córkę. – tylko się nie denerwuj, jesteśmy w Akademii, na początku wakacji zaprosił nas pan Jonson. Pomyślałam, że spróbujemy zobaczymy jak wyjdzie… - już nie wydawała się taka pewna i zadowolona z siebie.
No tak! Mogłam się domyślić! Pomyślała dziewczyna. – w Akademii?!- podniosła głos na tyle, że kilka osób mimowolnie odwróciło się w ich stronę. Zignorowała ich. Czuła się głupio. Jak mogła się na to nie wpaść i jak jej matka mogła zrobić coś takiego?! Dobrze znała decyzję jaką Kathleen podjęła kilka lat temu niezależnie od tego czy dostaną zaproszenie czy nie. Rozejrzała się szukając wzrokiem Jacoba, niestety nigdzie nie mogła go dostrzec. – Wychodzimy – rzuciła ze łzami w oczach – wychodzimy natychmiast – odwróciła się i wybiegła przez wielkie drewniane drzwi.
Zatrzymała się dopiero kiedy jej stopy opuściły kamienne schody. Odetchnęła głęboko starając się uspokoić. Irracjonalny strach jaki zagościł w jej sercu powoli ustępował. Stała tak przez kilka minut w napięciu czekając na swoją matkę, w głowie układała sobie argumenty jakimi posłuży się w trudnej rozmowie jaka niewątpliwie ma nastąpić za chwilę, nie będzie łatwo, tego była pewna.
- Kat? Szukałem cie wszędzie – o dziwo głos zza jej pleców należał do Jaka. Odwróciła się i spojrzała w górę. Przez te wakacje jej przyjaciel przerósł ją o głowę. Gdyby nie był po prostu jej przyjacielem musiałaby przyznać, że jest przystojny. Oliwkowa cera, ciemne oczy i ten uśmiech z pewnością dodawały mu uroku.
- Jacob musimy wracać do domu, to w ogóle nie podlega dyskusji. Musisz mi pomóc przekonać mamę. – wiedziała, że przyjaciel jej nie zawiedzie. Zawsze się wspierali, tym razem nie miało być inaczej. Spojrzała na chłopca. Stał lekko zgarbiony, szurając nogą po żwirowym podjeździe. Na głowę naciągnięty miał kaptur, ciągle padało, nie mogła więc zobaczyć wyrazu jego twarzy. Coś jej jednak mówiło, że w tym razem jest sama.
- Jacob! Ty nic nie rozumiesz, ja nie mogę… - zaczęła
- Oh, Kat… przepraszam, serio… strasznie mi głupio. Nie wiem o co chodzi, ale czy Ty nie rozumiesz jaka to dla nas ogromna okazja, jakie możliwości? Nie potrafię sobie nawet wyobrazić jak bardzo może to zmienić nasze życie –
- Oczywiście, że nie możesz sobie wyobrazić w przeciwieństwie do mnie! – krzyknęła, zła na swojego przyjaciela. Została sama, odwróciła się i poszła szukać mamy. Trafiła na nią tuż przy drzwiach wejściowych.
- wracamy – to nie było pytanie, sama zaskoczyła się stanowczością swojego głosu. Mama spojrzała na nią wzrokiem pełnym czułości.
- Kathleen, wiem że to dla Ciebie trudne, rozumiem to. –
- nic nie rozumiesz – wtrąciła dziewczynka.
- rozumiem to… - ciągnęła jakby córka wcale jej nie przerwała - ale wiem też, że to jest w tobie głęboko, nie możesz temu zaprzeczyć. Jeżeli to zrobisz będziesz żałowała do końca życia. Musisz zostawić przeszłość za sobą i spojrzeć w przód –
- zostawić przeszłość za sobą? Tu jest moja przeszłość! –
Rozejrzała się dookoła, nagle pojawiło się w niej zupełnie nieoczekiwane i z pewnością niechciane uczucie – ekscytacja. Podświadomie czuła, że to miejsce należy do niej albo raczej, że to ona jest przypisana do niego. Uparcie jednak trzymała przy swoim.
- wracamy – rzekła.
W tym samym momencie podszedł do niej Jake. Uśmiechnął się nieśmiało. Kathleen nagle zrobiło się strasznie głupio, że tak na niego naskoczyła.
- posłuchaj Jake – zaczęła ponownie schodząc ze schodów. Chłopak podążył za nią po chwili jednak stanął i pociągnął ją za rękę.
- ciii… to ty posłuchaj. Jeżeli wyobrażasz sobie, że mógłbym w tym uczestniczyć bez ciebie to się mylisz. Nie rozumiem twojego zdenerwowania więc mam nadzieje, że mi to wkrótce wyjaśnisz ale teraz weź się w garść dziewczyno! Bierz walizkę i ruszamy. – wypalił
- walizkę? – zapytała zdziwiona dziewczynka.
- a… tak mam ją w samochodzie – szepnęła szybko mama i podbiegła do auta, mając nadzieję, że wybuch Kat minął. Wróciła w ciągu minuty, ciągnąc za sobą dwie duże torby.
- ale spakować tyle rzeczy to nie miałaś oporów - zaśmiał się chłopak
- nic nie pakowałam! –
- dobra, dobra… To tylko szkoła – uśmiechnął się – Najlepsza do jakiej mogliśmy trafić. Czekam w budynku.
Kathleen patrzyła jak się oddala, nie wyobrażała sobie życia bez niego, nie miała więc wyboru, chwyciła walizki nie patrząc na matkę.
- po roku zdecydujemy co dalej – kobieta uśmiechnęła się i pocałowała córkę w policzek. Kathleen zdecydowała się nic nie mówić.
- podążaj za instynktem! – krzyknęła jeszcze za oddalającą się dziewczynką. Zdawała sobie sprawę, że Kat może się do niej nie odzywać przez najbliższy czas, ale to nie było teraz najważniejsze. Dokonała dobrego wyboru.
Zrezygnowana Kathleen maszerowała schodami na górę, nie było to łatwe ciągnąc za sobą dwie wypakowane walizki, nie chciała jednak prosić o pomoc. Dotarłszy do irracjonalnie wielkich drzwi przystanęła wypuszczając z płuc powietrze. Mimowolnie obróciła się w stronę podjazdu. Wśród obcych ludzi zauważyła machającą do niej mamę i rodziców Jaka. Zignorowała to. Przeciągnęła walizki przez drzwi i stanęła w holu. Dopiero teraz przyjrzała mu się uważnie. Był to szeroki korytarz z kilkoma drzwiami po bokach,. Nawet wyciągając szyję i stając na palcach nie byłaby w stanie zobaczyć gdzie dokładnie prowadzi, w około było za dużo ludzi. Prawdopodobnie gdyby była tu sama echo niosłoby odgłos jej kroków Na kamiennych ścianach wisiało kilka obrazów. Postanowiła im się przyjrzeć kiedy nagle przy jej boku zmaterializował się jej przyjaciel.
- gotowa na przygodę? – zapytał uśmiechając się szeroko
- niech ci będzie, tylko najpierw muszę zrobić coś z tym – odpowiedziała spoglądając na swój bagaż. Nie była już zła, raczej zrezygnowana.
- oh zostaw je tutaj – wskazał ręką wnękę, która powoli zapełniała się różnymi pakunkami pozostawionymi przez innych gości.
- ok. – rzuciła. Postawiła swoje walizki obok pozostałych i odwróciła się do Jacoba. Tłum powoli przesuwał się na przód. Przez jej przedstawienie zostali lekko z tyłu, podbiegli więc do reszty dzieciaków, która zdawała się przechodzić do nowego pomieszczenia.
- super tu, co nie? – zapytał podekscytowany chłopiec łapiąc ją za rękę.
- może… - odpowiedziała niepewnie. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że miejsce robiło wrażenie.
Po kilku minutach weszli do pomieszczenia na końcu korytarza. Sala była ogromna. Sprawiała jednak wrażenie o wiele cieplejszej i bardziej przyjaznej niż hol, który zostawili za sobą. Wszystko tu tonęło w drewnie. Dookoła ścian poustawiane były sięgające sufitu regały zapełnione książkami, niektóre z nich miały bardzo zdobione okładki, inne natomiast wyglądały jakby używał je ktoś, kto nie miał serca do słowa pisanego. Pośrodku stało kilkadziesiąt okrągłych stolików, przy każdym z pewnością zmieściłoby się piętnaście osób. Wokół nich znajdowały się fotele obite brązową skórą, Kat pomyślała, że wyglądają bardzo zachęcająco. Po przeciwnej stronie sali znajdowało się podwyższenie. Trzy drewniane schodki prowadziły do większego tym razem owalnego stołu, przy którym fotele stały tylko po jednej stronie. Tak jakby osoby, które tam siedziały miały mieć oko na całą salę. Całe pomieszczenie przywodziło na myśl bibliotekę lub czytelnie. Kathleen zorientowała się, że stoi z szeroko otwartą buzią wiec szybko zacisnęła usta. Rozejrzała się dookoła tym razem zwracają uwagę na otaczających ją ludzi. Ku jej zdumieniu nie było ich tak wielu jak jej się wcześniej wydawało, ok czterdziestu osób oszacowała szybko.
- rusz się bo pozajmują najlepsze miejsca – Jacob dał jej kuksańca w bok, większość dzieciaków, przeżywszy pierwszy szok przesunęła się w stronę podwyższenia i zajmowała fotele.
- a nie możemy usiąść tutaj? – Kat wskazała jeden ze stolików stojących z tyłu, nikt przy nim nie siedział.
- boże dziewczyno, co się z tobą dzieje? Ksenofobie masz czy jak? Dobra, siadaj – dodał widząc jej minę.
Czekali tak przez kilka minut
- Witajcie! - rozległ się nagle tubalny głos dochodzący zza największego stołu. Kilka osób aż podskoczyło. – Przepraszam was, że musimy spotykać się o tak późnej porze – mężczyzna posłał im przepraszający uśmiech. Na oko miał ok pięćdziesięciu lat, Kat zauważyła że był nieco większy niż przeciętny człowiek jednak nie na tyle aby uznać to za dziwne. Ubrany był w gruby sweter i ciemne spodnie, na jego krótkich lekko siwiejących już włosach połyskiwały kropelki wody. Jego oczy, lśniły z radości jakby spotkał dawno zapomnianego przyjaciela z lat dzieciństwa. Dziewczynka jednak była zbyt daleko aby dostrzec ich kolor.
- Pozwólcie, że się przedstawię. Mam na imię Ralph jestem właścicielem domu, w którym się znajdujecie, bardzo się cieszę, że trafiliście tu bez żadnych przeszkód. Mam nadzieję, że będziecie czuć się tutaj jak u siebie. Ja oczywiście służę pomocą i zawsze jestem do waszej dyspozycji. - powiedział rozglądając się przyjaźnie - spotkamy się jutro w czasie śniadania wtedy omówimy wszystko dokładniej, teraz jednak nie jest to odpowiednia godzina na wysiłek umysłowy, za chwilę rozdam wam przydział pokoi, proszę zostańcie na swoich miejscach – dodał podchodząc do pierwszych stolików.
Pokoje rozciągnięte zostały wzdłuż korytarza na drugim piętrze, które zajmowali pierwszoroczniacy. Było ich około dwudziestu, w każdym mieszkały po dwie osoby. Przypominało to typowy akademik. Kathleen trzymając w ręku kartkę z numerem pokoju, który został jej przydzielony rozglądała się za właściwym numerem - 3. Znalazła go dość szybko ponieważ znajdował się na samym początku korytarza.
- nie będzie tak źle ja mieszkam naprzeciwko – uśmiechnął się Jake. – zobaczymy się jutro, padam z nóg – rzucił i zniknął za drzwiami, na których wisiała mosiężna dwójka. Kat czuła lekki niepokój na myśl o tym z kim będzie musiała dzielić swój pokój. Oczywiście miała nadzieję, że będzie to jej przyjaciel. Niestety zasady były proste – brak koedukacji. Na szczęście będzie niedaleko, pomyślała. Wzięła głęboki wdech i otworzyła drzwi. Pomieszczenie było schludne i przytulne. Dwa łóżka, dwa biurka na których stały lampki nocne. Przestrzeń obok drzwi do łazienki zajmowała dość duża szafa. Naprzeciwko obok szafki z kilkoma pustymi półkami stała przyjemnie wyglądająca dwuosobowa kanapa obita skórą w jasnym kolorze. Ściany pokrywała farba w odcieniu brązu, nic szczególnego ale ogóle wrażenie było dobre. Kathleen rozejrzała się ciekawie, zauważyła, iż pomimo zapalonego światła w środku nie było żywej duszy. Łazienka. Wpadło jej do głowy. Podeszła do drewnianych drzwi i zapukała nieśmiało. Nikt się nie odezwał więc po chwili namysłu pchnęła lekko drzwi. Przestąpiła próg i zapaliła światło. Jasne kafelki z delikatnym wzorem, umywalka, nad którą wisiało lustro, ubikacja i prysznic wyglądały całkiem nieźle ale i tutaj nie zastała swojej współlokatorki. Wróciła do pokoju. Dopiero teraz zauważyła, że przy jednym z łóżek stały jej walizki. Podłoga przy drugim świeciła pustką. Ucieszyła z takiego obrotu spraw, nie miała ochoty poznawać dzisiaj nikogo nowego.
Z torby wyjęła jedynie piżamę i przybory kosmetyczne. Powlokła się do łazienki, wzięła gorący prysznic i wróciła do pokoju. Kiedy położyła się w łóżku pod przyjemnie ciepłą kołdrą zalała ją fala mieszanych uczuć jednak zanim zdążyła się nad nimi zastanowić usnęła.
Obudziło ją łomotanie do drzwi.
- kto tam? – rzuciła
- wstawaj śpiochu czas na śniadanie! – dobiegł jej dźwięk głosu Jacoba.
- a to ty – mruknęła. – wejdź –
W progu stał uśmiechnięty chłopiec. Wszedł do pokoju i rozejrzał się ciekawie jakby czegoś szukał. – no? Kim ona jest? – zapytał.
- kim kto jest? – zapytała zdezorientowana dziewczynka.
- co się z tobą dzieje? Jesteś nieprzytomna. Kim jest twoja współlokatorka?! – ostatnie zdanie wypowiedział szeptem nadal się rozglądając. Jego ciekawskie spojrzenie padło w stronę łazienki.
- nie ma żadnej współlokatorki. Jestem tylko ja. – wymamrotała Kat wstając z łóżka. Otworzyła energicznie torbę i wyrzucając jej zawartość starała się znaleźć coś w co mogłaby się ubrać. Oczywiście większość rzeczy była nie do przyjęcia. Dziewczynka spojrzała z obrzydzeniem na kolejną sukienkę którą trzymała w ręku po czym szybko odrzuciła ją w stronę kanapy. Zanim jednak ubranie osiągnęło swój cel w locie złapał je Jacob, rozłożył sukienkę i przyglądając się jej wyrwało mu się – wow, Kat nie wiedziałem że lubisz takie rzeczy –
- bo nie lubię – odpowiedziała obrażonym tonem, wyrywając mu odzież z ręki. – mama mnie pakowała – dodała.
- och, to wszystko tłumaczy – Jake uśmiechnął się szeroko – no ale chyba nie jest tak źle – dodał ciągle przyglądając się zielonej sukience. Kat tylko prychnęła. Zabrała się za drugą torbę coraz bardziej zrozpaczona. Na szczęście znalazła w niej parę dżinsów, podkoszulek i bluzę. – idę się przebrać – rzuciła w stronę przyjaciela i skierowała się w stronę łazienki. Wróciła po 10 minutach gotowa na śniadanie. Jake stał przy szafce z półkami, układał na nich książki, które również znajdowały się w walizce.
- pomyślałem, że ci pomogę kompletnie sobie nie radzisz – rozejrzał się po pokoju, który właściwie zniknął pod stertą rzeczy wyrzuconych z walizek.
Na śniadanie zeszli trochę po 10:00. Jadalnia znajdowała się na parterze. Znajdowało się tu kilkadziesiąt stolików z krzesłami. Jedzenie odbierało się z jednego z dwóch barów umieszczonych przy końcu pomieszczenia. Kolejka do nich nie była zbyt długa jednak Kathleen zauważyła, że z pewnością znajduje się tu więcej osób niż wczoraj.
- chodź bo nic dobrego nie zostanie – zawołał Jake ciągnąc ją za rękę
Nałożyli sobie trochę jajecznicy wzięli pieczywo i siedli przy wolnym stoliku. Na każdym stały już dzbanki z sokami i szklanki. Posiłek był całkiem smaczny Kat jednak tęskniła za kuchnią swojej mamy, jedli przez kilka minut w milczeniu kiedy nagle Jacob zaczął do kogoś energicznie machać.
- Jasper! Chodź do nas! –
Do dwójki przyjaciół podszedł ciemnoskóry chłopiec, uśmiechnął się nieśmiało, w ręku trzymał tacę z jedzeniem.
- siada’, co tak s’oisz? – Jake miał zbyt pełne usta by mówić wyraźnie. Przełknął i widząc minę kolegi powtórzył – siadaj chłopie. Kat to Jasper, Jasper Kat poznajcie się – dodał.
- cześć – odpowiedział chłopiec i wyszczerzył zęby do dziewczyny podając jej rękę.
- och, miło cie poznać. Jake nie mówiłeś, że kogoś tu znasz – dodała patrząc na przyjaciela.
- Jezu dziewczyno to mój współlokator –
No tak. Kathleen się zarumieniła. – to znaczy, że będziemy spędzać razem dużo czasu – uśmiechnęła się.
- mam nadzieję – rzekł Jasper z błyskiem w oku
- hej, hej ja tu ciągle jestem – rzucił Jake. Cała trójka roześmiała się wesoło.
Reszta śniadania minęła im na lepszym poznaniu się nawzajem, okazało się, że Jasper pochodzi z Londynu, nie wiedział nawet że taka szkoła istnieje, nigdy o niej nie słyszał. Jednak kiedy dostał list zdecydował się przyjąć zaproszenie. Miał bardzo przyjemny głos i w ogóle wydawał się w porządku. Kathleen czuła się w jego towarzystwie niemal tak swobodnie jak przy Jaku co było dość dziwnym zjawiskiem, biorąc pod uwagę, że zazwyczaj ciężko było jej nawiązywać nowe znajomości.
- no to chyba musimy się zbierać, mamy spotkanie o 11 z dyrektorem – powiedział Jake odsuwając swoje krzesło. – mam nadzieję, że zostaną jakieś dobre miejsca – rzuciła Kat patrząc na zegarek. Co prawda dalej nie czuła się komfortowo z myślą gdzie ma spędzić najbliższy rok, jednak zadecydowała, iż zgrywanie obrażonej lub niezainteresowanej nie ma żadnego sensu a na pewno jej nie pomoże.
We trójkę udali się do sali na końcu korytarza, tej samej w której przyjął ich Ralph – właściciel budynku. Weszli do środka i zajęli dokładnie ten sam stolik co wczoraj, nie było może to najlepsze miejsce jednak założyli, że gdyby spotkanie się przedłużyło lub po prostu było nudne będą mogli spokojnie tu porozmawiać licząc na to, że z tej odległości nie dosłyszy ich, żadne profesorskie ucho.
[1] niewielkie miasteczko w Wielkiej Brytanii, hrabstwo Bedfordshire.
ratings: perfect / excellent
Bo dla angielskojęzycznej naszej polskiej młodzieży w wieku -nastu lat w sam raz jak znalazł.
Podążajmy za naszym instynktem ochoczo i śmiele (patrz tytuł tej części opowiadania), ale
któż z nas dzisiaj jeszcze wie, gdzie się on /instynkt/ w ogóle podział??
Dlaczego jest to przykład SF/fantasy (patrz przyjęte kategorie literackie), nikt - poza samym Autorem - tego nie wie