Author | |
Genre | common life |
Form | prose |
Date added | 2013-02-15 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2566 |
Errata 3
Pokonało, z najwyższym trudem, całkiem przeciętne wzniesienie. Pokonało i niemalże natychmiast poczuło uczucie tryumfu. Pokonało jedynie dzięki pochodniom, które znaczyły mu drogę, różom i sercom, utkanym z pajęczych sieci. Jednak, najzupełniej lepko, wymagało od siebie wciąż więcej i więcej. To przeciętne wzniesienie to i tak zbyt wielka przeszkoda. Przecież, nawet na jego szczycie, nie udało się mu do końca zatrzymać czasu.
Odeszło zatem naznaczone, by pokłonić się sercu i ukraść mgle jeden uśmiech. Miało tylko jedno serce w tym wielobarwnym mroku. Czuło na plecach pomruki obietnic, pomroki pożegnań, przemijające sny i potężne przemijanie.
Miało źrenicę, nie potrafiącą już łzawić. Nawet wtedy, kiedy ktoś zamykał ją na długo w klatce z marzeniami. A inni wmawiali mu, że jego miłość do przeciętnych wzniesień jest nieśmiertelna.
Musiało mieć źrenicę, musiało kochać najmniejsze frazesy. Bez nich tak wciąż potrzebne tryumfy nie będą przecież grzechotać w pamięci.
1
W ostatnim liście z izolatki pisało, że ktoś bezczelnie ukradł mu miłość, przyzwyczajenia, młodość i nadzieję. Została mu jedynie wiara we własną wartość, ale ją odłożyło do przegródki z napisem „zapomniane”.
W pałacu przegródek mieszkał oddany mu krzyk, który w żałosnych próbach usiłował jeszcze rozkrzyczeć mu serce. Wmawiał mu ciągle, że to tylko dla jego dobra i że to co robi, robi jedynie w dobrej wierze. Namawiał do kilkukrotnego, nocnego ucałowania tęsknoty, niemal nieświadomy faktu, iż nikt nie zabierze mu ostatniego serca.
2
Los skierował je na sam szczyt wzniesienia. Chybiło, trafiając w środek siedliska prawdziwego Lucyfera.
3
Weszło do izolatki z duszami, zamykając za sobą pragnienie na trzydzieści srebrnych kłódek. Zbyt wiele przeżytych lat wciąż jednak rozpalało mu zmysły, tęsknota była zbyt olbrzymia, by mogło się w niej swobodnie poruszać. Szło, na przekór prądowi, który je coraz bardziej porywał, przekonane o słuszności zwycięstwa nad wszystkimi, którzy byli mu w jakikolwiek sposób bliscy.
Zbudowane z pychy, niemalże balansując tuż na jej krawędzi, samo popychało się ( wraz z towarzyszącym mu szatanem ) ku coraz większej nienawiści. Coraz w niej mocniejsze i coraz słabsze w wytrwaniu.
I znowu serce zadrgało od pochodni wiary. Lecz, zaledwie rozetlałe najwyraźniejsza iskrą, niemal natychmiast mu wygasło.
4
Nie wspomina już, nie pyta o stracony czas. Już samo nie wie co przysnęło szybciej – życie czy serce !
5
Odarte, okaleczone, zagubiwszy cel swojej wędrówki opuściło izolatkę – swój środek wszechświata. Instynkt ssaka o nieco większym ilorazie inteligencji od zupełnie przeciętnego pozwolił mu jednak spojrzeć za horyzont.
Lecz, dla niego właśnie, to było zbyt daleko. Poczuło chwiejny grunt rzeczywistości i brak żalu za jakieś „wczoraj”. Wiedziało, że teraz jest już zupełnie niedostrzegalne w tym mętnym bagnie. Zupełnie. Tak dla nienawiści jak miłości.
Nie wiedziało jedynie czy gaśnie mu serce czy wszystko dookoła.
6
Było kiedyś czyimś skarbem, najczulej tulonym do skroni, najwyższą wygraną na loterii wzgórza. Ktoś nauczył je uśmiechu i układania klocków, ktoś był obecny przy pierwszym, chwiejnym kroku do izolatki.
Nikt nie dał mu odrobiny nadziei w przeszłość, mrocznego pochylenia nad zdobywaniem grosza na szczęście. Spaliło zatem nad pochodnią swoje najlepsze książki, by było mu cieplej, nieobecne, zapatrzone jutrem. Potem przekazało obcemu pierwsza pieluchę swojego wnuka, pełną obowiązku, niczym biegacz pałeczkę. Nie miało już sił, aby żądać podziękowania. Było samotne, było już wypełnieniem i izolatki i wzgórza. Pochodnie wygasły. I stwierdziło, iz spłaciło swój dług wobec natury.
Z mozołem ułożyło w małej klatce swój własny, pierwszy kosmyk siwizny.