Author | |
Genre | poetry |
Form | blank verse |
Date added | 2013-04-06 |
Linguistic correctness | - no ratings - |
Text quality | - no ratings - |
Views | 2751 |
Na czterdzieste dziewiąte urodziny
Nic, co nieludzkie, nie jest mi obce,
tak nieobce, że i opisać się go nie chce.
Zresztą, nic bardziej banalnego, niż próbować się odnaleźć
w opisywaniu banałów.
Nie, to nie moja wina, że nie umiem już patrzeć
coraz szybciej,
o jedną twarz dalej,
o dwie chwile bliżej –
uderzam w górnolotny ton, lecz nie odsuwam
spychającego mnie z tej wąskiej drogi przypadku,
który wyje bezpańsko na potwornym mrozie.
Stosunkowo nietypowy (jak mylny drogowskaz)
jestem dezerterem innego wymiaru –
nie umiem odnaleźć śladów z przeszłości.
Pławię się w rezygnacjach, nie zamierzam
budować całopalnego stosu z wieloletnich metryk.
Trzymam się ich niczym brzytwy,
bo choć podgniłe, dla mnie inne byłyby tylko oszustwem.
Staromodna śmierć kiwa się na naszej półce
i przerzedza momenty,
bo co zrobić z czasem, który zawsze odkładało się w nic?
Czas taki, że ni zostać ni stać.
Na ostatek zniecierpliwiona starość
wkleja swoje wyblakłe zdjęcia, poi lukrem na kolejnym torcie,
i codziennie coś marnuje.
Sam siebie zawodzę, nie swoje nadzieje.
Pomimo wszystko musiałem żyć;
to jedyna rzecz, której wartości nie doceniałem,
w której coś tak nieludzkiego, że może to właśnie.
Odkryłem, iż czas lubi zapach wilgotnego mroku,
zapach, który rozdyma się w nieskończoność,
wysusza do ostatniego,
marszczy wciąż młodą skórę,
starczymi plamami plami ręce,
łuszczy wędrówkę oczu za sam skraj.
I żadnej nadziei na „chociaż”,
i żadnej nadziei na „gdyby”,
i niczego, co by się przydało do pełnego nieżycia,
z pewnością by się przydało.