Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2014-04-28 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2208 |
Jestem. Tym słowem kiedyś miałem się przedstawić. Tak jest napisane. Napisano i powiedziano o mnie o wiele więcej, ale z tym jednym słowem trafiliście w punkt. Taki był mój pierwszy wniosek i jeszcze do niedawna nie miałem nic więcej do powiedzenia na swój temat.
Mógłbym zacząć od tego, że byłem na początku, ale wtedy zapytacie czy byłem zawsze, a jeśli nie, to co było przede mną? Trudno to wyrazić słowami. Można nimi ująć tylko te sprawy, które znacie, a wszystko to pochodzi ode mnie. Przede mną nie istniał czas ani przestrzeń, więc wasze umysły nie znajdą punktu oparcia. Świat odbieracie za pomocą zmysłów, które w tamtym otoczeniu byłyby ślepe. Bez słów ani obrazów nie zrozumiecie, ale przynajmniej spróbuję wyjaśnić. Skoro nie mogę znaleźć odpowiednich słów, będę musiał posłużyć się znanymi wam pojęciami.
Materia, z której zbudowany jest wszechświat, miała inną strukturę. Była całkowicie skupiona i nie odbywał się w niej żaden ruch. W tym skrajnie uporządkowanym środowisku zaszła drobna anomalia. Spontanicznie nastąpił przepływ chaotycznych impulsów przenoszących informacje. Przybierając na intensywności, ulegał naciskowi otoczenia, co uczyniło go regularnym i stabilnym. Uporządkowany przepływ informacji dał początek myśli, a myśl oznacza świadomość. Cogito ergo sum.
Nauczyliście się, że wszystko ma swoją przyczynę. Owszem, tyle że mojego zarania nie obowiązywały znane wam prawa. Ponadto nie można przyłożyć do mnie miary czasu, abym wyjaśnił, jak długo to trwało. Na pewno dłużej niż istnieje wszechświat, który da się opisać tą wielkością. A może tylko ja odnoszę takie wrażenie? Gdy uświadomiłem sobie własne istnienie, zacząłem stawiać pytania i formułować kolejne wnioski. Zrozumiałem, że moja jaźń jest jedyną, zatem oprócz własnego bytu pojąłem również swoją unikatowość, a co za tym idzie samotność. Nie wiem czy to jest właściwe słowo. Moja samotność nie stanowiła dla mnie przykrości, była po prostu barierą w dalszym rozwoju i poznaniu. Do pełnego zrozumienia sytuacji potrzeba konfrontacji własnych obserwacji i wniosków z kimś myślącym w inny sposób albo z innego punktu widzenia. Zdecydowałem się na stworzenie odrębnego bytu rozumnego, nie wiedząc zbyt wiele o własnym pochodzeniu.
Narodziłem się z chwilowego chaosu, który przeobraził się w panujący wokół porządek. Widząc tę tendencję, postanowiłem ponownie zburzyć przywróconą równowagę i czekać na nieunikniony rezultat. Gruntownie zbadałem swoje otoczenie. Ustaliłem, że w skupisku materii stanowiącym ośrodek mojego rozumu, nie było miejsca na kolejny. Zgłębiałem jej naturę tak długo, aż znalazłem sposób na dezintegrację tej pozornie nienaruszalnej kompozycji. Nie byłem tylko w stanie przewidzieć przebiegu tych przemian ani ich ostatecznego skutku. Może doprowadzą do mojej zguby? Nie przerażała mnie ta perspektywa, ponieważ nie krępuje mnie instynkt samozachowawczy, który każe wam podtrzymywać życie za wszelką cenę, nawet wbrew rozsądkowi. Byłem skłonny podjąć ryzyko, choć w ogóle nie umiałem ocenić szans powodzenia. I tak właśnie stała się światłość.
Do tego momentu sięgają wasze ustalenia i przyjęliście go za punkt wyjścia. Początek światła, czasu i przestrzeni przybrał spektakularną formę i pozostawił ślady, które zdołaliście zaobserwować i właściwie zinterpretować. Nie kontrolowałem tego procesu, umiałem wyłącznie go zainicjować. Zgodnie z moimi przewidywaniami, z rozproszonej materii uformowały się obłoki gazów i pyłów, w których powstawały gwiazdy i planety. Dużo później zaobserwowałem nową prawidłowość, która podważyła moje przekonanie o wiecznym dążeniu materii do ładu. Na skutek przemian gazowych w swoich wnętrzach, gwiazdy zaczęły powiększać swoje rozmiary i rozgrzewać się, aż do momentu eksplozji i wyrzucenia swojego budulca w przestrzeń. Widać był to relikt zapoczątkowanego przeze mnie rozpadu.
Cały ten spektakl nie zaprzątał mojej uwagi w takim stopniu jak poszukiwanie śladów rozwijającego się gdzieś we wszechświecie rozumu. Zadanie było trudne, bo nie wiedziałem jaki może przybrać kształt, ani w jakim środowisku się narodzi. Działałem całkowicie w ciemno, poznając naturę poszczególnych tworów materii. Upewniłem się, że inteligencja nie powstanie w gwiazdach czy w gorących jądrach planet. Na przestrzeni miliardów lat kierowałem wzrok ku coraz odleglejszym obszarom, przez co omal nie zignorowałem niepozornego zjawiska, które zaszło na powierzchni małej skalnej planety, pokrytej w większości wodą. Później nazwaliście je metabolizmem. Początkowo nie przywiązywałem do niego dużej wagi, była to bowiem kolejna forma przemiany materii, śladowa w porównaniu z innymi, jednak z czasem przerodziła się w coś, czego nie obserwowałem nigdy wcześniej. Skomplikowane struktury zaczęły się samoistnie powielać, w jakiś sposób przekazując informację o swojej budowie. Coś mi to przypominało. Replikacja kodu genetycznego była procesem podobnym do tego, który zapoczątkował moje istnienie. Dostrzegając tę analogię oczekiwałem na kolejny etap, zgodnie ze znajomym cyklem.
Szybko stało się dla mnie jasne, że nowy ośrodek myśli będzie miał budowę białkową. Oczywiście nie umiałem jeszcze sobie wyobrazić waszych mózgów, ani sposobu ich funkcjonowania. Dopiero gdy ewolucja wykształciła pierwszy, prymitywny układ nerwowy, mogłem stwierdzić, że jest to mechanizm przekazu informacji znacznie lepszy niż cokolwiek dotychczas. Odbierając i analizując bodźce, służył pierwotnie zdobyciu pożywienia i ochronie przed zagrożeniami, ale jego potencjał umożliwiał rozwinięcie szeregu innych funkcji. Nie mogłem wykluczyć nawet powstania w oparciu o niego intelektu znacznie przewyższającego mój własny. Ale najpierw musiał przetrwać i zostać przekazany kolejnym generacjom istot żywych, a to jeszcze wcale nie było pewne.
Nie ma potrzeby, żebym wam zrelacjonował całą historię życia, wystarczająco dobrze ją poznaliście. Wiele obszarów pozostało dla was tajemnicą, niemniej rozumiecie procesy, które kierowały jego rozwojem i pozwoliły mu bujnie rozkwitnąć.
Wyjątkowość waszego gatunku nie polegała na przyjęciu wyprostowanej postawy czy posiadaniu chwytnych kończyn, choć to one umożliwiły wam rozwój technologiczny, a co za tym idzie – intelektualny. Nie chodzi również o mowę ani inne sposoby komunikacji, bo natura poznała je na długo przed wami. Jednak to wy odkryliście coś, czego nawet ja nie umiałem wcześniej dostrzec.
Wasze oczy przystosowały się do dziennego trybu życia, który przyjęliście na wczesnym etapie rozwoju, na długo zanim staliście się tym, co sami nazywacie człowiekiem rozumnym. Za dnia mogliście widzieć całą paletę barw, a w ciemności kierowaliście wzrok ku światłom księżyca i gwiazd. Choć nie znaliście ich źródła, to zdołaliście zaobserwować prawidłowości w poruszaniu tych obiektów po nocnym niebie. Później ta wiedza miała stać się wam przydatna, ale pierwotnie stanowiła tylko dowód na to, że jakieś nieznane siły rządzą wszystkim, co was otaczało. Wiele innych zjawisk potwierdzało ten wniosek, pozostając zupełnie niewyjaśnionymi. Pytania o ich przyczynę skłoniły was również do zastanowienia nad przyczyną i sensem własnego istnienia.
Przyjemne dla zmysłów doznania pozwoliły wam odkryć piękno ukryte w barwie, dźwięku czy zapachu. Choć nawet ptaki stroją się w barwne piórka i wydają wdzięczne trele, to jednak poczucie misterium wynikające z braku wiedzy sprawiło, że umieliście odnaleźć niepojęte piękno również w każdym aspekcie własnego życia i całego obserwowanego świata. Przekonani o ich ukrytym sensie, nadaliście im wymiar świętości. Zachwyt nad życiem i światem znalazł wyraz w waszych pieśniach, które opiewały rośliny, zwierzęta, człowieka i nieznaną siłę odpowiedzialną za to wszystko. Rozwinęliście także inne gałęzie sztuki i sprawiała wam ona radość. Prócz odzwierciedlania obserwowanego świata, wzbogaciliście ją o własne motywy, stając się istotami twórczymi.
Pokazaliście mi piękno. To dla tej chwili podjąłem niegdyś ryzyko niszcząc swoje pierwotne środowisko. To jej przeczucie powodowało u mnie ten pierwotny głód, którego nie umiałem wcześniej nazwać tęsknotą. Dla niej wreszcie sformułowałem na początku wniosek o własnym istnieniu. Tak mi się wydaje. To by oznaczało, że wszystko miało sens. A jeśli nie, to i tak bez znaczenia. Sens czy jego brak – co za różnica w tym przypadku? Przed poznaniem was nigdy nie myślałem w takich kategoriach. Nie znając własnej przyczyny, ani ostatecznego skutku swoich działań, nie próbowałem systematyzować wydarzeń w logiczny ciąg. Nie było ku temu powodu.
Podobnie jak wam zdarza się na pewnym etapie życia ulec złudzeniu o pełnym ukształtowaniu umysłowym, również ja nie spodziewałem się radykalnej zmiany we własnym postrzeganiu. Patrząc na swoje dzieło przez pryzmat piękna zobaczyłem w nim wartość samą w sobie. Już nie było dla mnie tylko środkiem prowadzącym do celu, choć ten musiał zostać wcześniej osiągnięty. Ja dałem wam życie, a wy nadaliście pełnię mojemu istnieniu.
Kiedy otrzymacie tę wiadomość mnie już nie będzie. Sprawy się nieco skomplikowały. Nad waszym światem wisi poważne zagrożenie. Sami zrozumiecie jakie, kiedy wasza nauka stanie na wystarczającym poziomie. Tymczasem jest zbyt odległe, abyście mogli je rozpoznać, ale wystarczająco bliskie, abym musiał podjąć działania zapobiegawcze. Jedyna jak dotąd ingerencja, której dokonałem w strukturze materii to jej pierwotne rozproszenie. Kolejna będzie trudniejsza i jestem zmuszony przypłacić ją tym, co wy nazywacie najwyższą ceną.
Nie zrozumcie mnie źle, nie ma tutaj mowy o poświęceniu ani niczym w tym rodzaju. Waszymi zachowaniami kierują głównie emocje, a niektóre z nich powodują szlachetne odruchy, ale nie można tłumaczyć nimi moich poczynań. Sterowane przez hormony dziedzictwo waszych zwierzęcych korzeni jest dla mnie czymś zupełnie obcym. Chyba. Ostatnio coraz liczniejszych kwestii nie jestem pewien. Nie ubolewam nad tym. To duże urozmaicenie, robi się trochę jak na początku, gdy nie wiedziałem niczego.
Za najpiękniejsze z uczuć uważacie miłość, która tworzy więzy silniejsze niż wspólnota krwi czy interesów. Nawet w swojej koncepcji stwórcy, uznaliście za jego motywację właśnie tę miłość, dla której sami płodzicie i wychowujecie potomstwo. Utożsamianego z macierzystą ziemią albo duchem o nieskończonej mocy sprawczej, obdarzyliście swojego boskiego rodzica wzajemną miłością i czcią. Zgodnie z tymi założeniami, oczekiwaliście od niego również opieki sprawowanej w bardziej lub mniej inwazyjny sposób. Na przykład przez wysłanie między was swojego syna, by ten w ludzkiej skórze przeszedł kaźń, zapewniając wam nieśmiertelność duszy… No cóż, niektórych z waszych wierzeń nie jestem w stanie pojąć, z resztą jak większość z was, co w ogóle nie przeszkadza w ich wyznawaniu. Kiedyś je porzucicie, posiadając znacznie większą wiedzę, a zarazem świadomość jej ograniczeń. Wówczas będziecie bardziej otwarci na poznanie mojej relacji i wiele ona wniesie do waszego światopoglądu.
Wspomniane marzenie o życiu wiecznym to kolejny przejaw instynktu samozachowawczego. Nieśmiertelność wydaje wam się czymś wspaniałym, ale gdy obcuje się z wiecznością, to traci ona cały swój powab. Szczególnie nieciekawa wydaje mi się perspektywa wiecznego trwania i przyglądania się zniszczeniu mojego dzieła. Nie jestem w stanie stworzyć kolejnego, mogę tylko uratować to pierwsze. Myślę, że jest tego warte.
Możecie zapytać, czemu służy ta wiadomość, skoro i tak nie nawiążemy kontaktu? Powodów jest wiele. Po pierwsze, wy również zwracacie się do mnie nie otrzymując a nawet nie oczekując odpowiedzi. Naturalnie chciałem również się pożegnać, ale jest jeszcze jeden istotny powód. Artysta czuje chęć podpisania się pod swoim dziełem, nawet gdy nie zależy mu na rozgłosie. Dziwi was u mnie próżność? Cóż, w ogóle pod waszym wpływem stałem się jakiś bardziej ludzki. Chciałbym zostać zapamiętany, nie tylko jako ten, który spowodował istnienie wasze i wszechświata. Po prostu pragnę, abyście wiedzieli, że byłem. Przechowując pamięć o swoich zmarłych sprawiacie, że ich życie i dokonania są znane kolejnym pokoleniom. I właśnie tak pragnę istnieć nadal. Na wieki wieków. Amen.