Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-05-24 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2907 |
29 września
11:58
Siedzę w pociągu. Za oknem migają czerwień, żółć, brąz i resztki zieleni mijanych lasów. Wieczorem będę na miejscu. Na miejscu, które przez co najmniej dwa lata będzie w mniejszym lub większym stopniu moim domem. Znów zaczynam od nowa. Ile było już tych razy? Zdążysz się przyzwyczaić do jednego miejsca, poznasz każdy kawałek chodnika przed swym blokiem, przeżyjesz kłótnie ze sąsiadami, poznasz nowych znajomych, którzy z czasem stają się lub mogliby stać się twoimi przyjaciółmi, a tu czas się żegnać. Wiadomo, każdy mówi, że będziemy się spotykać, odwiedzać, ale po odebraniu dyplomu ukończenia studiów rusza się własną drogą i idzie samemu na przód, by przeżyć to, co jeszcze jest nam pisane. Pozostaje ci tylko bagaż doświadczeń i wspomnienia.
Mam 22 lata. Skończyłam studia z wyróżnieniem. Nie mam jeszcze tytułu magistra, więc jak właściwie mogę siebie nazywać? Pani licencjatka? Jak to śmiesznie brzmi. Gdyby ktoś mnie spytał co tak właściwie potrafię, odpowiedziałabym z czystym sumieniem, że absolutnie nic. Nie reprezentuję sobą nic więcej, niż tylko zdobytą na studiach widzę, notabene całkowicie nieprzydatną.
Rok temu byłam na praktykach, których nikt ode mnie nie wymagał. Pomyślałam sobie, że fajnie będzie to wyglądać w papierach, a poza tym wreszcie czegoś się nauczę. Nauczyłam się i to dużo. Została mi przekazana wiedza na temat tego, gdzie w okolicy mieszczą się wszystkie sklepy mięsne i jaka kiełbasa jest najlepsza na pierwsze śniadanie, a jaka na drugie. Oprócz tego weszłam w bliską zażyłość z kserem. Wypisali mi taką pochlebną opinię, że nigdzie tego nie pokażę. Chwalą się w niej między innymi tym, że nauczyli mnie pisać na komputerze. Ja nie mogę. Ręce opadają.
Najchętniej poszłabym do pracy, byle gdzie, tylko po to, żeby jakieś doświadczenie zdobyć. Ale rodzice się uparli, że dalej na studia muszę iść i tyle. A ja zawsze byłam grzecznym dzieckiem. Takim, co to chodzi spać po dobranocce, mówi paciorek, przeprasza za błędy, nie budzi się w nocy, dobrze się uczy, słucha rodziców. Boże jakim ja lamerskim dzieckiem byłam! Co ja gadam, nadal jestem. Mam 22 lata i nadal jestem lamerskim dzieciakiem, co to się rozpłacze, gdy koledzy się z niego śmieją.
No i rodzice mówią mi: „Madziu, pojedziesz do cioci Krysi, tam dokończysz studia”. Madzia, jak ja nie znoszę tego imienia. Madzia Jadzia, Jadwiga dziadyga. Magdalena, kobieta z Magdalii, no ale mogło być gorzej, ojciec chciał mi dać na imię Małgorzata. Niby to i perła po grecku, ale nie zniosłabym, gdy ktoś wołałby na mnie Gocha. Gocha samocha, Małgorzata nogą zamiata. W ogóle to człowiek powinien sam sobie wybierać imię. Nie byłoby pretensji do rodziców.
14:21
Przyszła jakaś baba. Tłok niesamowity, to oczywiście wgramoliła się do naszego przedziału. Jakby tego było mało, rozstawia w przejściu dwa kosze z kapustą. Siedzę przy oknie, więc teraz nie będę miała jak stąd uciec. Nienawidzę tłoku. Naprzeciwko siedzi pani z małym dzieckiem, a obok mężczyzna około trzydziestki. Ma na sobie garnitur, wygląda na drogi. Co on robi w pociągu?
– Tu są jeszcze wolne miejsca – woła starsza pani do swoich koleżanek z koła różańcowego. Nazywam ją w myślach Janina. „Janina, tak na imię babie... wali od niej warzywniakiem...”
Po odebraniu sygnałów dźwiękowych i zlokalizowaniu ich źródła, koleżanki Janiny wstępują w skromne progi naszego przedziału. Jedna, ubrana cała na czarno, wygląda jak wiór. Tą nazwę Irena. Irena, to brzmi tak złowrogo. Druga jest puszysta i wesoła, wygląda sympatycznie, nazwę ją Wandzia, bo miałam fajną ciotkę Wandzię.
Dziecko zaczyna płakać. Wcale mu się nie dziwię. Facet obok chyba się denerwuje. Raczej nie lubi dzieci.
Zakładam słuchawki na uszy i staram się zamknąć swe zmysły na hałas i smród stęchłej kapusty. Ciekawe jak to będzie u ciotki Krysi? Mam nadzieję, że nie będzie zbytnio upierdliwa.
– Chłopiec czy dziewczynka?
– Dlaczego ono tak płacze?
– Może ma kolkę?
– To pewnie ten przeciąg. Proszę zamknąć okno. Hej, młoda damo, zamknij okno.
Odwracam się, by zorientować się czy to do mnie. Tak, to do mnie. Jak zamknę okno to nie wytrzymam w tym zaduchu i smrodzie.
– Okno cały czas było uchylone, a dziecko nie płakało – oznajmiam.
– Panienko, wychowałam szóstkę dzieci. Proszę mi się nie sprzeciwiać – skarcił mnie wiór.
– Pani była nauczycielką? – ups..., samo mi wyleciało.
– Byłam, ale co to ma do rzeczy, proszę zamknąć to okno.
Jej wzrok nie znosi sprzeciwu, więc odcinam jedyny dopływ powietrza do tego śmierdzącego więzienia.
Babcie zaczynają udzielać biednej kobiecie rad wszelakich, jak to powinno się dzieci wychowywać, i w ogóle, że teraz same bachory rozwydrzone po podwórku biegają, że matki chipsami je karmią, że się odchudzają, a potem dziecka urodzić nie mogą, że w ogóle za mało rodzą, bo przyrost spada, że wygodne są strasznie i ciągle zmęczone, a jak one przecież dobrze mają, że teraz pieluch prać nie trzeba, bo pampersa mogą założyć, że im kiedyś nikt nie pomagał.
– I proszę pamiętać, żeby słodyczy nie dawać, żeby pilnować, żeby nigdzie nie biegało i czyste zawsze było i żeby wychować je w wierze naszej polskiej katolickiej.
Musiałam to powiedzieć, bo mi nerwy puściły. Zabrzmiało to jednak dość poważnie. Czuję narastającą nienawiść, która zaraz uderzy w moją twarz skumulowaną siłą. Z tą końcówką przesadziłam, bo wiadomo, że siedzi tu grono podwyższonego ryzyka. Sama jestem wierząca, dlatego celowo zaznaczyłam „polskiej katolickiej”, bo to nie to samo co „katolickiej”.
– Panienka ma rację – stwierdził wiór. – Wychować dziecko w wierze to ważna rzecz.
Nie mogę uwierzyć, wzięła to na poważnie. Kropla potu spłynęła mi po policzku. Z moherami lepiej nie zaczynać. Kiedyś wdałam się w taką dyskusję, nie skończyło to się dobrze. Obiły mnie laskami.
Nie mogę słuchać tej rozmowy, więc znowu zakładam słuchawki.
– Panienko, panienko. Czy panienka mnie słyszy? – pyta Janina, jednocześnie ściągając mi słuchawki z uszu.
– Tak, słyszę panią.
– To czemu panienka mi nie odpowiada?
– To przez to, że słucha niewiadomo czego, pewnie tego ich metalu – wtrącił się wiór. - Albo hip-hopa.
– Akurat słucham Adagio z Concierto de Aranjuez. Zapewne orientuje się pani o czym mówię, w końcu to nie ten nasz metal – odpaliłam jej i zwróciłam się do Janiny. – Chciała pani coś ode mnie?
– Pomogłaby mi panienka przestawić te kosze?
Pomagam, chociaż facet w garniturze siedzi obok, i wychodzę.
oceny: bezbłędne / znakomite
Przysłowiowe mochery, to nie zawsze postacie negatywne, jak nie zawsze postaci godne ośmieszenia muszą być złe.
Bardziej negatywne i wręcz przerażające w tym, do czego mogą doprowadzić, są pseudonowocześni nihiliści, nastawieni tylko nas sukces medialny i materialny.
oceny: bardzo dobre / znakomite
oceny: bardzo dobre / znakomite