Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2024-08-26 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 158 |
Wieczorem tego dnia przypadkiem drzwi do sypialni dzieci zostały niedomknięte. Gdy w mieszkaniu pogasły światła, uchylone drzwi skrzypnęły cichutko i Wiktor chwilę potem poczuł miękkie kroki na okrywającym go kocu.
- Śpisz? - rozległo się leniwe mruczenie w jego myślach.
- Nie...
- To śpij!
Jaśmina szybko liznęła go po nosie i zwinęła się w kłębek na poduszce obok jego głowy.
- Aj, czemu mnie polizałaś?
- To taki kociejski bluetooth connection, w końcu chcesz, żebym wyczarowała ci sen?
- No...
- I uwierz mi, to jeden z bardziej łagodnych sposobów nawiązywania magicznych więzi. Dla pojedynczego snu wystarczy. Śpij już... Mrrr... Rrrr... Mrrr... Rrrr... - zaczęła miarowo mruczeć Jaśmina.
Nie wiedzieć kiedy Wiktor zamknął w oczy i zapadł w niebyt, który co dnia przypomina nam o tym, że kiedyś nas nie było i kiedyś nas nie będzie. Wkrótce z jego bezdennych otchłani zaczęły wyłaniać się kolory, które pomału składały się w senne majaki.
- Krrra..., krrraa! - skrzeczące krakanie wyrwało młodą dziewczynę momentalnie ze snu. W okamgnieniu przyjęła pozycję siedzącą na ciężkim, dębowym łożu, a burza niesfornych ogniostorudych loków spłynęła jej po plecach, rozsypując się na szarej, lnianej nocnej koszuli. Siedzący w otwartym oknie komnaty kruk, przekrzywił głowę.
- Kraaa! Wszystkiego najlepszego z okazji szesnastych urrrodzin!
- Nest, ja cię kiedyś oskubię i żywcem ugotuję... Przecież jest blady świt! - odezwała się Jaśmina, trąc zaspane oczy.
- Krrraa! Słoneczko wstało już klepsydrrrę temu, porrrra wstawać, urrrodziny nie co dnia. A – i jeszcze jedno. Ojciec księżniczki się zbliża...
W tej chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi komnaty.
- Nest! - krzyknęła cicho księżniczka - dzień, w którym staniesz się rosołem jest bliski! Nie mogłeś uprzedzić mnie wcześniej!?
- Wasza wysokość! - zakrakał kruk – rrrranek tak piękny, że szedłem piechotą... A po drrrodze wstąpiłem do kuchni...
Pukanie do drzwi rozległo się znowu.
- Córeczko... Śpisz jeszcze? - rozległ się głos zza drzwi.
- Nie, ojcze – spiesznie krzyknęła Jaśmina - już otwieram!
Zeskoczyła jednym susem z łoża i szybkimi krokami przebiegła niezbyt wielką komnatę, przelotnie zerkając w lustro. “Tak...” pomyślała Jaśmina - “czas płynie i moje piersi są chyba ciut większe niż wczoraj... Ale prócz tego wyglądam bosko!”. Odsunęła zasuwę w drzwiach i otwarła je szeroko. W niskim otworze ukazała się postać króla Hagena – barczystego, wysokiego mężczyzny, którego ogorzałą twarz zdobiła gęsta czarna broda, coraz gęściej przetykana siwymi włosami. Schylił się, wchodząc do komnaty córki i przez moment wyglądał na nieco bardziej zgarbionego niż zwykle. Wszedłszy, stanął pośrodku komnaty, przypatrując się z uwagą córce.
- Na bogów słońca! Jak matka... - wymamrotał cicho, zapominając najwyraźniej cel swojej wizyty.
- Ojcze... - wtrąciła Jaśmina.
- Córeczko! - zawołał prawie wesoło król Hagen – wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Jesteś już dorosłą damą. I wyglądasz zupełnie jak twoja matka w dniu, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz... - król wyraźnie spochmurniał.
- Ojcze... - westchnęła Jaśmina.
- Tak, tak córeczko - podjął Hagen. - wiem, wiem... Nic nie mogę na to poradzić, że jesteś tak do niej podobna, a ja tak bardzo tęsknię. Wiem, że to nie twoja wina. Wiem, że nie jestem idealnym ojcem, ale wiem również to, że każdym razem, kiedy cię widzę, przeżywam naszą stratę na nowo. Patrzę się na ciebie, a widzę twoją matkę. Czasem mam wrażenie, że tracę zdrowy rozum...
- Ojcze... - w głosie Jaśminy zabrzmiał metal...
- No, jasne, moja księżniczko! Dziś są twoje szesnaste urodziny! Dziś będziemy świętować, a nie wspominać dawno temu zmarłych. Gdyby tylko twoja matka mogła cię teraz widzieć... - oczy Hagena zaszły mgłą.
- Tato! - tupnęła nogą Jaśmina.
- Córeczko, pozwól, że cię przytulę - Hagen postąpił krok naprzód i zamknął córkę w niedźwiedzich ramionach, a pojedyncza łza spłynęła po jego policzku i brodzie ginąc w rudych lokach córki.
Po dłuższej chwili Hagen odsunął od siebie córkę na długość ramion, trzymając dłonie na jej barkach.
- No, córeczko - jeszcze raz – wszystkiego najlepszego! Insanus czeka już na dole osiodłany. Biegnij, jedź, pościgaj się z wiatrem! I weź ze sobą Nestora... - król wskazał głową na kruka przechadzającego się po parapecie - ...trochę ruchu dobrze mu zrobi, bo niedługo w ogóle zapomni po co bogowie dali mu skrzydła. Kiedy wrócisz, będziemy świętować dalej.
- Kraaaaa?! - przeciągle zakrakał kruk w sposób znaczący więcej niż epos w starożytnej mowie elfów.
C.D.N.
Niewiele chwil potem, odziana po męsku Jaśmina, biegła zamkowymi korytarzami, ściskając pod lewą pachą niezadowolonego kruka Nestora. Niczym huragan wpadła do kuchni, szturchnęła przyjaźnie siedzącego tyłem do wejścia kapitana zamkowej straży aż się biedaczyna zakrztusił, porwała pajdę chleba, odcięła spory kawał wczorajszej pieczeni, włożyła to w biegu do niewielkiej skórzanej sakwy przewieszonej przez ramię i pobiegła dalej, jakby to ona miała skrzydła a nie coraz bardziej zmaltretowany pod jej lewą pachą kruk.
Wypadła na dziedziniec, gdzie czekał już osiodłany, czarny ogier Insanus, słynny z dość narowistego charakteru. Usłyszawszy szybkie kroki dziewczyny, Insanus niecierpliwie zaczął przestępować z nogi na nogę i lekko rżeć ze zniecierpliwienia. Jaśmina wyrzuciła z rozmachem kruka w powietrze, który zrobiwszy kilka nieskoordynowanych fikołków rozpostarł skrzydła i równie głośno, co z oburzeniem, zakrakał. Sama natomiast jednym susem wskoczyła na rumaka, przejmując w locie wodze od stajennego i z miejsca ruszyli galopem przez pusty jeszcze dziedziniec.
Głośny stukot podków na bruku wypełnił podwórzec i zwielokrotniony poszybował w górę do krużganków strzelistego zamku. Gdzieś w górze z niewielkiego okna król Hagen obserwował tę scenę, nie mogąc odpędzić natrętnej myśli, że już to kiedyś gdzieś widział. Lata temu podobna jak dwie krople wody rudowłosa amazonka pełna wzburzenia opuszczała zamkowy dziedziniec, roztrącając zaaferowane sługi i krzycząc, że za mąż wyjdzie tylko wtedy, kiedy umrze, a jakiś zły nekromanta podniesie jej ciało z mogiły i zaciągnie je przed święte drzewo.
Tymczasem Jaśmina przegalopowała już przez bramę, sprawiając że senni wartownicy gwałtownie się wyprostowali tylko po to, by za chwilę znów zapaść w czujną drzemkę w oczekiwaniu na skore zakończenie ich zmiany. Insanus w kilku susach przebył zwodzony most, który zwodzony był raczej z nazwy – fosa wyschła bowiem lata temu, a i sam most nie był podnoszony już od bardza dawna. Lata pokoju i względnej prosperity pokryły grube, żelazne łańcuchy szacowną patyną rdzy, jaka bezbłędnie informowała czujne oczy ewentualnych szpiegów, że złoto króla Hagena znajduje zdecydowanie inne ujście niż militarne wydatki.
Szeroki gościniec poprowadził dziewczynę i konia do pobliskiej prastarej puszczy, schodzącej z górskich zboczy tworzących dolinę, u rozszerzenia której, na samotnym skalnym płaskowyżu górował niewielki zamek rodu Hagena. Na grzbietach okalających dolinę górskich łańcuchów lśnił jeszcze śnieg. Majowy wiatr spływał ze zboczy, hamując pośród drzew i przynosząc rześkie powiewy mijającej zimy. Z każdą chwilą słońce wspinało się coraz wyżej na nieboskłon, skracając cienie, susząc nocną rosę i zachęcając leśne ptaki do coraz głośniejszego szczebiotu.
Wjeżdżając do puszczy, koń przeszedł z galopu w długi kłus wiedząc, że choć oboje znają doskonale tu każdy zakątek, to jednak uchylanie się przed nisko wiszącymi gałęziami wymaga nieco czasu. Jaśmina z gracją anglezowała, płynnie unosząc się i opadając na grzebiecie wierzchowca, a od czasu do czasu nachylając się do szyi rumaka, by nie zostać trafioną przez nisko wiszące gałęzie. Kruk dawno został gdzieś z tyłu i tylko z oddali od czasu do czasu dobiegało jego przytłumione krakanie.
Po niedługim czasie przed oczyma dziewczyny i wierzchowca otwarł się dobrze znany widok. Niewielka, leśna polanka, w centrum której znajdowała się spora sadzawka o rudawo-żóltym dnie. Unosił się nad nią opar wody, porywany lekkim zefirkiem to w jedną, to w drugą stronę. Ciepłe źródło wyrzucało wodę z głębi ziemi pod skalnym nawisem na jednym brzegu. Na przeciwległym brzegu wpijały się korzeniami w litą skałę dwa prastare buki, obejmując się nawzajem niczym spleceni w miłosnym uniesieniu kochankowie. Liście ich nigdy nie opadały i cały rok pozostawały ciemnoczerwone, co mogło być dość dziwne dla postronnego obserwatora, znającego prawa przyrody. Jednak postronny obserwator mógł nie wiedzieć, że w miejscu tym znajdowało się potężne źródło many – magicznej i pierwotnej siły, która zmieniała wszystko w zasięgu swojego oddziaływania.
Mana to dość kapryśna właściwość otaczającego nas świata. Jest obecna wszędzie, niczym promieniowanie tła, ale są miejsca, gdzie jej nagromadzenie jest o wiele większe. Tak duże, że szukając sobie ujścia, zmienia otaczającą przyrodę, a u osób wrażliwych na jej oddziaływanie wywołuje różne przedziwne sensacje – wizje, prorocze sny, wrażenia oderwania od własnego ciała, déjà vu i kto tam wie, co jeszcze. Rzecz jasna, większość ludzi jest na występowanie many podobnie niewrażliwa jak na promieniowanie jonizujące tła, czyli w ogóle jej nie zauważa. Jednakże totalny jej brak w otoczeniu można porównać do braku powietrza. Jeśli gdzieś jej zupełnie nie ma, okolica staje się martwym pustkowiem niezdatnym do funkcjonowania jakiegokolwiek życia. Istnienie, przepływy i wpływ many na otoczenie badają od wieków uczeni, dochodząc zwykle do powszechnie ugruntowanego w akademickim środowisku wniosku, że sama mana to wymysł bajarek i ciemnego ludu, bowiem naukowego potwierdzenia dla jej istnienia nie ma. Z drugiej strony, mana jest intensywnym przedmiotem badań i poszukiwań czarodziejów, którzy w różnym stopniu posiadając wrodzone i rozwinięte w toku studiów magiczne zdolności panowania nad tą pierwotną siłą, wykorzystują ją w uprawianej przez siebie magii. Zaiste, zabawnym może być obserwowanie odbywających się od czasu do czasu dysput między uczonymi i magami, które zwykle obfitują w czarodziejskie fajerwerki oraz stosowanie powlekanych złotem ołowianych płyt tłumiących niektóre rodzaje many, zwłaszcza gdy korzystają z niej niezbyt wprawni adepci. Jeśli w towarzystwie znajdą się jeszcze kapłani, za których mocą stoi odpowiednia ilość wyznawców, wówczas możemy być pewni, że sesja zakończy się ogromnym skandalem, dość znacznymi zniszczeniami na terenie uczelni oraz surowym wystąpieniem lokalnego władcy, który “po wsze czasy” zabroni organizowania podobnych wydarzeń lękających pospólstwo i utrudniających handel.
O tym wszystkim nie mogła jednak wiedzieć Jaśmina. To znaczy, być może część tej wiedzy byłaby dla niej nieobca, gdyby przeczytała choć jedną z kilku książek poświęconych magii, jakie znajdowały się w zamkowej bibliotece. Zamiast jednak spędzać czas pośród zakurzonych manuskryptów, wolała pływać nago w magicznej sadzawce, co czyniła i w chwili obecnej, zgłębiając tajniki many metodą naukowego tyka, czyli prowadząc na własną rękę niewielkie odkrycia. Dawno już zrozumiała, że jeśli odpowiednio nastroić umysł w czasie kąpieli w ciepłym jeziorku, można wyczarować z wodnej pary obrazy motyli, ptaków, a nawet małych smoków latających w kółko i pryskających kropelkami zasiarczonej wody, póki nie pękną jak unoszące się z balii w czasie prania mydlane bańki. Dodatkowo, z magicznym jeziorkiem wiązały się najwcześniejsze wspomnienia w jej życiu. To właśnie tu lubiła przyprowadzać ją jej matka, która również posiadała znaczny potencjał magiczny, choć nigdy nad nim nie pracowała, ani go nie wykorzystywała w praktyce. Królowa Dalia, matka Jaśminy, przesiadywała godzinami nad brzegiem jeziorka, obserwując jak jej malutka i jedyna córka tworzyła fantastyczne kształty nad taflą stawu, chodziła po wodzie, a czasem nawet lewitowała ku lekkiemu zaniepokojeniu matki.
To były jednak dawne czasy, ledwie odciśnięte w pamięci Jaśminy. Zaniedbane magiczne zdolności przygasły, a i samej dziewczynie zupełnie wystarczało wyczarowywanie wielkich końskich much i puszczanie ich z impetem w stronę rumaka, który już dawno przywykł do tego, że wielkie jak pięść wojownika owady rozpryskują się mu przed nosem, zamieniając się w pachnącą siarką wodną mgiełkę. Niemniej, kiedy kolejny już magiczny giez przerwał Insanusowi szczypanie ledwo pokazującej się trawki, rumak zarżał zniecierpliwiony:
- Jas, coś mi się zdaje, że tobie już trzeba ogiera...
- Ha, ha, ha! - zaśmiała się parskając wodą dziewczyna – a co to ma być? Końskie zaloty? Czy jakaś poważna propozycja? Nie wystarczają ci królewskie klaczki?
- Te pociągowe kobyły? - podchwycił wątek Insanus – Nie obrażaj mnie... Jestem potomkiem pustynnych rumaków, moi przodkowie nosili asasynów od Środkowej Pustyni po Lodowe Pustkowia. Miejscowe klacze nie są godne nawet przeczesania mojej grzywy...
- Co nie przeszkadza ci się z nimi parzyć, kiedy tylko stajenni otworzą boksy w stajniach - roześmiała się Jaśmina - myślisz, że nie wiem? Nie jestem już dzieckiem, koniku.
- Oj-tam, oj-tam! A ja nie jestem księżniczką, żeby mnie wydawali za mąż, trzęsąc się jak nad paczką z zagraniczną porcelaną - parsknął rumak - mogę sobie pozwolić na odrobinę rozrywki w tym przynudnawym kraiku. Ani wojny, ani trzęsień ziemi, ani nawet dobrze rozpędzić się nie ma gdzie. W cztery klepsydry galopu dojeżdżasz do nadmorskich wiosek rybackich...
- ...ale za to resztę dnia potem leziesz pod górę, oblewając się siódmymi potami - weszła mu w słowo Jaśmina.
- ...no właśnie - kontynuował rumak, leniwie żując pierwszy mleczyk w tym sezonie - trochę ciasne dla mnie to królestwo. Nie to, żebym narzekał, ale sama wiesz... Każde stworzenie ciągnie do przeznaczonej mu przestrzeni...
- Proszę bardzo – tym razem to Jaśmina prychnęła z urazą - drogę w dolinę znasz, galopuj do portu w Valis i dogaduj się z korsarzami, może zrobią z ciebie salami i przewiozą cię na drugą stronę oceanu. Wrócisz do swoich pustyń. Rzecz jasna, jeśli znajdziesz korsarzy dość odważnych na przepłynięcie oceanu...
- Jas - odezwał się dobrodusznie ogier - przecież wiesz, że cię lubię i martwię się o ciebie. Wyrosłaś na fajną klaczkę, a po stajniach gadają, że twój ojciec chce cię wydać za mąż za jakiegoś zamorskiego starucha... A... tak w ogóle to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Prawie zapomniałem... Chcesz mleczyka? Są naprawdę niezłe, tylko jeszcze bardzo malutkie...
- Dzięki - odparła Jaśmina - wolę mięso, mój ty ogierze! I nie musisz się o mnie martwić. Ojciec obiecał przecież matce, kiedy umierała, że nie wyda mnie za mąż wbrew mojej woli, więc...
- Wiesz - mruknął ogier, dokładnie żując kolejnego mlecza – mnie też obiecywali karierę na wielkim torze wyścigowym w Foros albo dowodzenie kohortą rydwanów, tymczasem...
Tymczasem z góry rozległo się donośne krakanie i chwilę potem z nieba zwalił się niczym pocisk kruk Nestor, potykając się przy dość karkołomnym lądowaniu na ziemi.
C.D.N.