Przejdź do komentarzyGdzie diabeł powiedział dobranoc
Tekst 12 z 44 ze zbioru: Kadry z życia
Autor
Gatunekbiografia / pamiętnik
Formaproza
Data dodania2016-08-07
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2247

Niewielka osada wiejska położona u podnóża gór Beskidu Niskiego, zupełnie niewidoczna z przebiegających w pobliżu ważnych traktów komunikacyjnych, przypominała dziewiętnastowieczne wsie polskie.   Ulokowana w kotlinie, od południa nieopodal międzynarodowego szlaku, ale oddzielonym od wsi górkami i pagórkami porośniętymi lasami brzozowymi i sośniną oraz krzakami głogu, tarniny, dzikiej róży, bzu dzikiego, kaliny i jeżyny, od zachodu zaś polami uprawnymi rozłożonymi na wysokim wzgórzu u szczytu rozpostartym płasko, gdzie przebiega droga łącząca się ze wspomnianym traktem międzynarodowym, prowadząca do miasta powiatowego a następnie stolicy Podkarpacia.  Północ wsi stanowiły również wzniesienia opadające ku potokowi, który był granicą sąsiedniego sioła, składającego się z kilkunastu chałup. Położenie takie czyniły te kilkadziesiąt domostw zupełnie niewidoczne z wszystkich stron świata.  W prawdzie od wschodu wieś schodziła ku równinie, rozciągającej się w promieniu kilkunastu kilometrów, zagospodarowanej przez jej mieszkańców, utrzymujących się z uprawy tej błotnisto - kamienistej gleby o klasie gruntu- piątej i szóstej a miejscami siódmej.

Wieś, mająca kształt owalu, otoczona była drogą, od której rozgałęzienia prowadziły na cztery strony świata a oznakowane były krzyżami i kapliczkami.

Na niewielkim wzniesieniu, nad potokiem znajdowała się bardziej okazała kapliczka z wejściem do środka i niedużym dzwonem w kopule dachu, który obwieszcza wszelkiego rodzaju nieszczęścia we wsi. Najczęściej dzwon był zwiastunem śmierci w tej zamkniętej i odizolowanej od świata społeczności. Z przekazu najstarszych mieszkańców wsi wynikało, że na terenie przylegającym do kaplicy i odgrodzonym płotem znajdował się cmentarz zmarłych na cholerę, których chowano w zbiorowych mogiłach w celu uniknięcia rozprzestrzeniania się zarazy.

Przeważająca większość mieszkańców wsi, nosiła jakieś obce, na pozór nic nieznaczące nazwiska - Frei. Wnikając głębiej w etymologię tego słowa, dowiadujemy się, że jest ono pochodzenia niemieckiego i oznacza -wolność.

Miejscowość ta tonęła w błocie nawet po najmniejszych opadach deszczu. Nie pomagały szarwarki, czyli obowiązkowa praca na rzecz wsi, która polegała na pogłębianiu przydrożnych rowów, wywożeniu kamieni na drogę, wybranych z pól uprawianych motyka, pługiem, sierpem i kosą.  Kamienie te wciągała w siebie wiecznie nienasycona braja.  O związku wsi z Niemcami, świadczyły również licznie używane wyrazy o proweniencji niemieckiej.  Może w tej enklawie odciętej od świata, na bezludziu i na błotnistej, kamienistej, nieurodzajnej ziemi, schronili się obcy wygnańcy, gdyż to miejsce było dobre do ukrycia się, bo niewidoczne. Stąd chyba jego nazwa - Niewidów.

W sąsiedztwie opisywanego sioła, znajdowały się wsie Łemków, Ukraińców, Tatarów i polskie.


W samym centrum wsi, nieopodal szkoły mieszkała dziewięcioosobowa rodzina, pracująca ciężko na czarny chleb wypiekany w piecu domowym.

Żniwa dobiegały końca, matka z dwoma córkami- sierpami dożynała ostatni zagon owsa, gdy nadszedł czas porodu ósmego potomka w rodzinie. Nieoczekiwanie, zmęczona całodzienną pracą, powiedziała do swych córek- żniwo musicie skłojcyć same - i szybko oddaliła się w stronę wsi.

Domyśliły się, jaka była przyczyna nagłego powrotu matki do domu, dlatego zaczęły zastanawiać się czy to będzie siostra, czy brat. Po chwili doszły do wniosku, że płeć nieważna, oby tylko maleństwo było zdrowe, a nie jak Zosia, która po przyjściu na świat cały czas płakała i nieutulona w płaczu zmarła. Siny brzuszek widoczny po śmierci, świadczył, że cierpiała na kolkę.

Śmiertelność wśród dzieci, a szczególnie noworodków była bardzo wysoka, natura sama selekcjonowała, wybierając najsilniejsze jednostki do życia. Gdyby te małe istoty grzebano w oddzielnych grobach, zajmowałyby pokaźną część cmentarza, ale przeważnie chowano je w miejscu wiecznego spoczynku bliskich, bo dusze ich nie wymagały specjalnej modlitwy, gdyż zasilały one poczet aniołków w niebie, chociaż warunkiem zbawienia był sakrament chrztu, który odbywał się niezwłocznie po przyjściu dziecka na świat.

Dziewczynki, zgodnie z poleceniem matki, dokończyły żniwa, pozbierały z miedzy manatki, posiliły się resztką chleba z serem, popiły wodą z pokrywki pelika i udały się do przepływającego potoka, aby umyć brudne nogi, ręce i twarz. Podrapana i podrażniona skóra na rękach i nogach piekła, ale wiedziały, że po kilku dniach znowu będzie gładka i zdrowa, więc nie zwracały uwagi na te dolegliwości. Poprawiły chusteczki związane z tyłu głowy i odświeżone ruszyły w kierunku wsi. Po drodze pracującym jeszcze w polu ludziom grzecznie mówiły - Szczęść Boże i odpowiadały uśmiechem na wiadomą odpowiedz-Daj Boże.

Niektórzy mieszkańcy wsi nawiązywali krótką rozmowę z młodymi żniwiarkami z przywieszonymi na ramionach sierpami, które połyskiwały w słońcu i dodawały powagi tym jeszcze niedorosłym żeńcom.

Mowili-oj śpieszcie się śpieszcie, bo w cholpie czeko na wos niespodzianka.

Po powrocie do domu zobaczyły zmęczoną matkę odpoczywającą w łóżku, ale pogodną jak zwykle i bardzo szczęśliwą. Na ich widok z uśmiechem wskazała na małe zawiniątko, leżące obok niej. Wystawała z niego mała czarna główka i niezwykle bystre oczka, jak dwa węgielki świdrujące starsze siostry.

Instynkt kobiecy podpowiedział im, że muszą zająć się domem, bo matka przez najbliższe dni nie będzie mogła ciężko pracować. Wprawdzie ósmy poród odbył się szybko i bez komplikacji, bo dziecko było nieduże a ona już wprawiona, i doświadczona wiedziała jak pomóc malutkiej istotce przyjść na świat. Asystowała jej sąsiadka zwana we wsi akuszerką, po którą wstąpiła w drodze z pola do domu. Gorzej było później, bo kurczenie się macicy po ósmym porodzie następowało długo i bardzo boleśnie.

Trzynastoletnia Małgosia i młodsza o rok Kasia pomyły brudne naczynia, podoiły krowy, zrobiły masło w maśniczce i sparzyły ser. Następnie naniosły wody i namoczyły łachy (brudne ubiory), w rozpuszczonym mydle do prania na ręcznej tarze.  Jakoś tak wiedziały same z siebie, a może ze szkoły, że trzeba teraz wyjątkowo dbać o czystość i higienę w domu. Wieczorem nieco starszy od nich brat Rafał, przyjechał z podorywki ściernisk po zebranym życie a niedługo po nim wrócił ojciec z pracy na szybie naftowym umiejscowionym kilka kilometrów od domu.  Zmęczony, bo ciągnął nadgodziny za kolegę, który był na urlopie, ale zadowolony z perspektywy zarobku paru groszy więcej, bo był świadomy, że teraz będą potrzebować dodatkowo pieniędzy na chrzest, przyjęcie dla kumów, najbliższych sąsiadów i rodziny.

Patrząc na tą ciemnooką i ciemnowłosą kruszynkę, powiedział- to dzieckło bedzie łostoją nasą na stare lata.

Nazajutrz życie toczyło się na pozór zwykłym torem, tylko ojciec zamiast do pracy, poszedł do urzędu gminy zgłosić przyjście na świat nowego potomka oraz po drodze udał się do parafii zamówić i opłacić chrzest. Wszystkie sprawunki załatwiał jeżdżąc wozem ze specjalnie założoną ozdobną bryką, ze względu na wyjątkową okoliczność. Po drodze kupił spirytus na planowaną uroczystość a także zaprosił chrzestnych i krewnych.  Matka zaś zajęła się szyciem stroju do chrztu dla dziecka i ubiorów, na co dzień: koszulek flanelowych i cieńszych z batystu zawiązywanych na troki, czapeczek, które chroniły przed zawianiem uszu i specjalnej poszewki na becik, oraz ozdobnej kapki w hafty i falbany przeznaczonej na uroczystość niedzielną. Posłużyła jej do szycia niemiecka maszyna singer na nożny pedał, której używała w słotne dni jesienne lub porą zimową albo w wyjątkowej potrzebie jak teraz. Następnie przystąpiono do generalnych porządków domowych, prania na tarach blaszanych, zarówno firanek upstrzonych przez muchy, jak i pościeli oraz wszystkich brudnych rzeczy składanych w sieni, w specjalnie zrobionej do tego drewnianej kanapie. Ostatni dzień tygodnia przeznaczony był na wypieki domowe, kołaczy, placków różnego rodzaju, zakup kiełbasy i oranżady dla dzieci, przygotowywaniu sałatki jarzynowej.  W sobotę wieczorem dziewczynki zajęły się szorowaniem szczotką ryżową podłóg, zamiataniem obejścia wokół domu i budynków gospodarczych miotłami brzozowymi zrobionymi przez ojca, które często sprzedawane na targu stanowiły dodatkowy dochód rodziny.

W dniu imprezy sąsiadki gotowały rosół, robiły kanapki, kroiły ciasto, nakrywały stoły białymi arkuszami papieru, aby po sumie godnie przyjąć gości. Starsze rodzeństwo, szczególnie siostry, długo dyskutowały i przekomarzały się nad wyborem imienia dla małej. W ostateczności stwierdziły, że imię będzie charakteryzować jej osobowość a że była niezwykle spokojna i bardzo ładna nazwały ją zdrobniale Milusia od Emilii. Jakież było ich zdziwienie, kiedy rodzice chrzestni dziecka poinformowali ich o zmianie wybranego imienia przez księdza proboszcza na Bogumiłę, ale dla nich, została Milusią.

Druga dekada lat siedemdziesiątych, przyniosła duży postęp w rolnictwie, motyki, sierpy, kosy i cepy zamieniono na konne koparki i kosiarki oraz młocarnie z młynkami do oddzielania zboża od plew, zakupione przez prężnie działające kółka rolnicze. Teraz praca w gospodarstwie ograniczała się do kilkunastu intensywnych dni przy zbiorach plonów i omłotach. Z tego też powodu najstarsze rodzeństwo Milusi, zajęte własnymi karierami zawodowymi, oraz wychowywaniem już nastoletnich dzieci, odwiedzało rodziców przeważnie tylko w dni nasilonych prac gospodarskich.


  Spis treści zbioru
Komentarze (10)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Jestem w szoku i nie wiem,jak ocenić ten tekst.Pierwszej połowy nie komentuję,albo jednak się skuszę-opis przyrody,jak żywcem wyjęty z obrazów Zina.Następna część,w której to autorka nie przeżywa trudów 9 osobowej rodziny,jest mocno dołująca.Przeżywanie zazwyczaj w takich powieściach nie ma nic wspólnego z opisami,ale jest zapisem dialogu,albo przeżycia są formą narracji.
W dalszej części "utworu` albo tego "potworu" znajduję sugestywny opis wykonywanych codziennie czynności na wsiach,które są tak samo zwykłe jak w miastach,a różnica polega na statusie.
To jest koszmar,z którym autorce pewnie trudno byłoby się zmierzyć,lepiej pisać beznamiętnie tekst nieznany,co wynika z narracji.
avatar
Opis wzięty z realu a nie z Zina. "Opis rodziny i jej trudów mocno dołujący" - tak żyli wszyscy. Status czynności na wsiach i w miastach - nie rozumiem interpretacji. Nawet nie przepuszczałam, że aż do tego stopnia Polacy nie znają realiów powojennej Polski. Przerażające.
avatar
Z ciekawością przeczytałam Twoje opowiadanie.Żyłam w czasach trochę późniejszych, ale na wsi było jeszcze tak jak opisujesz.Sierpy, w moich czasach, zostały już zastąpione przez kosy, ale pamiętam blaszaną tarę.Piszesz bardzo ciekawie i bardzo dobrze.Jeśli chodzi o komentarz mojej poprzedniczki, to najlepiej przeczytaj kilka jej opowiadań,a wtedy zrozumiesz jej komentarz. Zapewniam Cię, że Polacy znają realia powojennej Polski.Jeśli nawet nie żyli w tamtych czasach, to znają z książek. Nie chcę, abyś na podstawie wypowiedzi jednej osoby,stworzyła sobie obraz naszego społeczeństwa.Cieszę się,że znalazłam Twoje teksty i z ciekawością je przeczytam:)

Pozdrawiam serdecznie.
avatar
Dziękuje za budujący komentarz. Rzeczywiście chyba nie rozumiem wcześniejszej opinii, dlatego zastosuje się do zaleceń i poczytam.
Ja również ślę serdeczne pozdrowienia.
avatar
Świetny opis realiów wiejskiego życia. Trochę przypomina mi "Chłopów" Reymonta, ale nie widzę żadnego związku ze szkicami Zina. Jako siedemdziesięciolatek znam realia życia wiejskiego tamtego okresu z autopsji. Co prawda nie w okolicach Beskidu Niskiego, a na Mazowszu, ale to nie ma żadnego znaczenia. Mogły występować jedynie różnice w nazewnictwie i niektórych obyczajach. Na Mazowszu nie była to maśniczka, a masielnica. No i chyba nastąpiło nieporozumienie dotyczące oddzielenia zboża od plew. Wcześniej robiły to ręczne wialnie, a potem już bardziej nowoczesne młockarnie. Młynki służyły do mielenia zboża, a tzw. śrutowniki oddzielały skórki niektórych gatunków zboża od pozostałej części nasion zboża.
Mam natomiast spore zastrzeżenia do poprawności językowej, a szczególnie do interpunkcji. Brakuje przecinków przed: a następnie, a miejscami, a oznakowane, znajdowała się, mieszkała, czy to, buła bardzo, a ona, jak pomóc, a niedługo, jeżdżąc, a także, a że, nazywały ją; zbędne przecinki przed: składającego, utrzymujących, nosiła, świadczyły, znajdowały, pracująca, świadczył, leżące, jak dwa, i doświadczona, w rozproszonym, przyjechał, ze względu, zarówno, w specjalnie, została, przyniosła. Brak spacji przed myślnikami lub po nich.
W bierniku piszemy tę czarnooką, a nie tą czarnooką. Na koniec błąd ortograficzny. Piszemy "wprawdzie", a nie "w prawdzie".
avatar
Dzięki za (użyje popularnego sformułowania) pochylenie się nad tekstem i jak zwykle cenne uwagi, chociaż nie ze wszystkimi się zgadzam. U nas młynkowało się zboże w ręcznych młynkach, a mieliło w żarnach lub młynach. Jeżeli chodzi o zaimek wskazujący - to odnosi się nie do czarnookiej tylko do kruszynki, ale uwaga słuszna. W sprawie przecinków - poddaję się, chociaż mimo pewnych zasad, nie ma jakiejs jednoznacznej reguły.
Pozdrawiam
avatar
Sprawdziłam jeszcze raz tekst i nie rozumiem uwagi o błędzie ortograficznym, wyodrębionym przez Pana. "Wprawdzie" jest napisane razem, czyżbym powinna napisać oddzielnie?
avatar
Ciekawy opis minionego życia. Lubię czytać wspomnienia.
Nie żyłem na wsi, ale kilkakrotnie, już jako dorosły, w latach 80. pomagałem przy żniwach. To jednak były już inne czasy.

Drugie zdanie rozbiłbym na dwa, gdyż jest zbyt długie.

"W prawdzie" jest w 11. wersie (ponieważ później jest prawidłowo zapisane, przyjmuję jako literówkę). To zdanie jest dla mnie niezakończone (wprawdzie co?)

Oprócz poprawek Janko:
*do przepływającego potokA - do przepływającego potokU,
*bo ciągnął nadgodziny (...) bo był świadomy - gdyż był świadomy (aby nie było bliskiego powtórzenie "bo"),
*zakup kiełbasy i oranżady dla dzieci - zakup kiełbasy, oranżady dla dzieci ("i" oznaczałby, że kiełbasa była zakupiona wyłącznie dla dzieci),
*ostatni akapit dobrze by było rozpocząć zdaniem wprowadzającym, np. "Minęły lata". Można też oddzielić ostatni akapit oddzielnym wersem ze znakiem "***".
avatar
Dziękuję za przeczytanie i słuszne uwagi. Rzeczywiście, Pan Janko ma rację, do jednego zdania wdarł się złośliwy chochlik.
Serdecznie pozdrawiam.
avatar
Piękna proza obyczajowa, pisana z epickim rozmachem i gruntowną znajomością tematu: wiejskiego beskidzkiego świata.

Ot, dała Bozia talent
© 2010-2016 by Creative Media
×