Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2016-08-29 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2462 |
Minęło prawie trzy dekady od opuszczenia Polski, kiedy postanowiła powrócić do korzeni. Niezamieszkały dom wymagał remontu, pusta spiżarka i lodówka wołały o zaopatrzenie, dlatego pierwsze kroki po przyjeżdzie skierowała do pobliskiego sklepu spożywczego. Idąc, obserwowała zmiany, jakie zaszły podczas jej nieobecności. Zbliżyła się do dawnego sklepu GS, ale odnowionego, pokrytego pomarańczowym tynkiem, otoczonego dużymi drzewami, lecz bez parkinku tylko z podjazdem dla samochodów. Dobiegły ją szmery rozmów i głośniejsze niecenzuralne słowa. Łypnęła wzrokiem w kierunku dochodzących głosów spod rozrośniętych drzew. Spostrzegła tam sporą grupę mężczyzn o wyglądzie meneli. Speszona szybkim krokiem weszła do sklepu. Za ladą stała około czterdziestoletnia kobieta, o znudzonym wyrazie twarzy. W jej oczach było coś znajomego, kiedy się uśmiechnęła rozpoznała w niej dawną Marysię, swoją uczennicę. Z zadumy wyrwały ją słowa ekspedientki.
- Witam panią, jak miło znowu panią widzieć na starych śmieciach.
- Dzień dobry Marysiu, mnie również, mnie również – z tymi słowami na ustach podeszła do sprzedawczyni, która wysunęła się zza lady sklepowej.
- Od razu panią poznałam, ale spostrzegłam, że pani miała kłopot w rozpoznaniu mnie.
- No wiesz, czas nie stoi w miejscu, byłaś wówczas piętnastoletnią dziewczynką.
-To prawda, a dzisiaj czterdziestotrzyletnia kobieta, matka dwójki dorosłych dzieci. Widzi pani, że nie tylko status społeczny się zmienił, ale wagi przybyło i zmarszczki się na twarzy pojawiły, i wlosy posrebrzyły na skutek ciaglej walki o przetrwanie.
- Opowiadaj, bo jestem spragniona wieści, szczególnie o losach uczniów z mojej ostatniej klasy – wtrąciła była wychowawczyni.
- No cóż, mało ich zostało w kraju po transformacji, a szczególnie po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej.
Może zacznę od tych, którzy codziennie przesiadują pod moim sklepem. Na pewno ich pani nie rozpoznała, wyglądają jak menele, brudni, zaniedbani, żebrzą o pieniądze na piwo czy wino, najczęściej od przyjezdnych, doświadczy pani tego „zaszczytu”, jestem pewna. Po skończeniu szkoły zawodowej, poszli na kuroniówkę, bo nie mogli przepuścić okazji do darmowych pieniędzy, póżniej upadek naszych zakładów pracy spowodował, że już nie znależli zatrudnienia. Na początku, nie powiem, próbowali, ale pracodawcy wykorzystywali ich, płacąc grosze, nie rejestrując w urzędach pracy. Bez żadnego ubezpieczenia i perspektywy wliczenia zatrudnienia na poczet przyszłej emerytury, buntowali się, przestali pracować i tak stali się przysłowiowymi żulami.
Dołączyli do nich koledzy ze szkół przyzakładowych po likwidacji huty szkła, rafinerii, zresztą wszystkich państwowych fabryk. Są na garnuszku rodziców i dziadków. Siedzą tu ku mojemu utrapieniu, bo muszę się z nimi użerać i wstydzić za nich przed obcymi. Prawdą jest, że byliśmy prawie ostatnimi w podstawówce, którzy musieli obowiązkowo uczyć się języka rosyjskiego i to stanowiło również dla nich barierę w zdobywaniu Europy, szczególnie dla tych, którzy poszli do zawodówek, bo tam obowiązywał tylko jeden język obcy. To wszystko sprawiło, że nie potrafili się odnależć w nowej rzeczywistości.
Nie wiem, czy pamięta pani jednego z bliżniaków objętych specjalnym programem nauczania, niestety nie żyje, utopił się, chociaż chodziły pogłoski, że ktoś mu w tym pomógł, ale sprawa została umorzona jeszcze przez niegdysiejszą milicję. Drugi zaś po śmierci brata zamknął się w sobie i czterech ścianach domu, i tak wegetuje, mówią, że to jest syndrom brata bliżniaka, który może mieć różne objawy.
Kilkanaście lat temu pochowaliśmy również Beatkę i całą jej rodzinę, pamięta pani, naszą laureatkę olimpiady przedmiotowej z języka polskiego, która po skończeniu studiów polonistycznych nie znalazła pracy w szkolnictwie i wyjechała do Anglii. Pomogła jej w podjęciu tej decyzji znajomość angielskiego. W Anglii poznała swojego męża pochodzącego z Bieszczadów, a konkretnie z nad Soliny. Przepiękne nasze tereny nie pozwalały im zapomnieć o Polsce, dlatego wybudowali sobie domek w urokliwym miejscu nieopodal zalewu. Kazdego roku przyjeżdżali na wakacje, aby krótko odpocząć, a przede wszystkim podrzucić swoje dzieci dziadkom na dwa miesiące. Jechali samochodem i na trasie Krosno – Sanok chyba przysnęli, bo uderzyli w potężny betonowy cokół w rowie, zginęli wszyscy.
Wieści te przeraziły leciwą kobietę, tymczasem Marysia kontynuowała swą opowieść.
- Czasem odwiedza mnie w sklepie nasz plastyk – Przemek. Ukończył ASP w Krakowie i związał się na stałe z tym miastem. Często odnawia, malowidła i freski w zabytkowych kościółkach również i na Podkarpaciu. Nie narzeka, założył rodzinę, kupił mieszkanie w zabytkowej kamienicy, w stolicy Małopolski i walczy od lat o jej renowację, ale jest coraz bardziej zniechęcony ze względu na niekorzystną zmianę przepisów dla właścicieli tego typu lokali.
Większośc rozpierzchła się po świecie, tylko rodzice czasem napomnkną o ich życiu na obczyżnie i wnukach tam urodzonych. Tutaj zostało nas tylko siedmioro. Janek, który ukończył technikum rolnicze i przejął gospodarstwo po rodzicach. Ożenił się z Kasią, absolwentką gastronomika i założyli na kilkuhektarowym polu leżącym na wzniesieniu pod lasem, nad rwącym, górskim potokiem - gospodarstwo agroturystyczne. Teraz jest tam już zespół budynków, które stanowią duży ośrodek wypoczynkowy.
Niestety, twórcy pomysłu nie ma już z nami, zmarł w ubiegłym roku na raka, ale pozostawił schedę nazwaną od jego nazwiska – Mastejówką.
Ostał się również Józek, nazywany mechanikiem, który po ukończeniu szkoły otworzył swój punkt naprawczy. Początkowo prosperował bardzo dobrze, ale kiedy nadeszła złota era dla nowoczesnych, skomputeryzowanych samochodów zachodnich, cienko przędzie. Za to Kaziuk, wielki działacz z okresu solidarności, przejął za grosze dawny SKR i otworzył własny zakład produkcyjny. Pomogły mu w tym układy i znajomości. Za bezcen kupił maszyny likwidowanego przedsiębiorstwa państwowego, którego brat był dyrektorem i już wspólnie prowadzą specjalistyczną, dobrze prosperującą fabrykę wyrobów metalowych. Zresztą jak pani jechała, musiała pani zauważyć piękne biurowce i szereg budynków produkcyjnych.
- Tak, zwróciłam uwagę i nawet pomyślałam, że rodacy narzekają na sytuację w kraju, a tu na takim zadupiu powstało godne do pozazdroszczenia przedsiębiorstwo.
- Ale tylko Bartek z naszej klasy znalazł u niego zatrudnienie. Przeważnie przyjmuje rodzinę, albo po znajomości z perspektywą korzyści dla siebie, a co my możemy mu zaoferować? Taki się z niego pan zrobił, że pracownicy strzygą mu trawę koło domu, malują parkan z wdzięczności chyba za zatrudnienie – nie wiem, dodała zniesmaczona.
Zosia, najbliższa moja przyjaciółka z lat szkolnych pracuje jako pielęgniarka w domu starców, który powstał na miejscu dawnego sanatorium. Nie wyszła za mąż, mieszka w służbówce po doktorze z wcześniejszego ośrodka, często odwiedza mnie w sklepie, bo widzi pani, ja tu nie sprzedaję tylko dyżur pełnię.
- Dlaczego?
Odpowiedziała z goryczą w głosie.
- Odkąd powstały wokół wszelkiego rodzaju – Biedronki, Żabki, Koszyki, Lidle, do mnie przychodzą tylko zapominalscy, którzy coś zapomnieli w czasie zakupów w wymienionych sieciach sklepów albo samotni staruszkowie, Wykupiłam ten sklep, skorzystałam jako pracownica GSu do prawa pierwokupu, ale gdybym przewidziała przyszłość, nigdy bym się nie porwała na ten krok.
- Marysiu, a ja zrobiłam długą listę zakupów, rzuć okiem i powiedz mi czy to wszystko u ciebie dostanę?
Ekspedientka wzrokiem przeleciała spis wyszczególnionych towarów i oznajmiła, że całe zapotrzebowanie przygotuje i podliczy, a kiedy mąż przyjedzie po nią, to jej dostarczą.
Podziękowała jej za uczynność i dodała.
- Może pomożesz mi również w innej kwestii. Koniecznie i niezwłocznie muszę pomalować blachę na dachu i wymienić rynny, czy znasz kogoś, kto podjąłby się tej roboty?
- Nie chcę się narzucać, ale mój mąż z synem są domorosłymi budowlańcami, bo musieli zmienić swoje zawody, wprawdzie na brak pracy nie narzekają, ale sądzę, że nie odmówią. Zresztą, jak przywieziemy zakupy, to pani z nim porozmawia.
Dziękując za przysługę podrzucenia zakupów, opuściła sklep.
Nie patrząc w kierunku dochodzących głosów, szybkim krokiem udała się w stronę domu, jakby się bała, a może wstydziła ukrytych w cieniu drzew wyrzutkow społecznych. Zamknęła drzwi wejściowe i zaczęła rozpamiętywać usłyszane wieści i wracać myślami do przeszlosci sprzed jej wyjazdu na dlugie lata poza granice kraju.
Obliczyła na podstawie swojej klasy, że Polska w wyniku reformy gospodarczo - ustrojowej straciła bezpowrotnie dwie trzecie młodego pokolenia. Najzdolniejsi, najbardziej zaradni i przedsiębiorczy wyemigrowali, zaś duża grupa, która mogłaby być dobrymi robotnikami, została zmarnowana.
Nie potrafili się odnależć w rzeczywistości po transformacji. Niedostosowani społecznie do nowych warunków, z kompleksem niższości, wykorzystywani i oszukiwani przez pracodawców, pozbawieni jakiejkolwiek pomocy, stali się wyrzutkami społecznymi. Przecież pochodzili z normalnych rodzin, czyżby społeczeństwo stało się patalogiczne?
Zastanawiała się.
- Co się z nimi stanie, gdy zabraknie rodziców, kto im poda kromkę chleba? Czy rządzący zapomnieli o tej dużej grupie społecznej, której nawet nie wliczają do statystyk bezrobotnych, jakby zupełnie nie istnieli.
W ferworze wielkiej transformacji ratowaliśmy gospodarkę, gubiąc ludzi, doszła do smutnej konkluzji.
oceny: bezbłędne / znakomite
Pozdrawiam
Pozdrawiam serdecznie.
oceny: bezbłędne / znakomite
(patrz 3. akapit od końca - cytat z pamięci)
ale, naturalnie, jesteśmy pełną sukcesów zieloną wyspą na mapie zwijającej się demograficznie ze starości kochanej naszej Unii Europejskiej. Brytyjczycy pierwsi poczuli pismo nosem
oceny: bardzo dobre / bardzo dobre