Przejdź do komentarzyADHD
Tekst 12 z 17 ze zbioru: kot
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2016-09-12
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2185

ADHD


-- Znasz zasady – naczelnik podniósł wzrok znad papierów. – Z tego wydziału możesz odejść w każdej chwili. Siadaj i nalej sobie kawy. – popchnął przez blat paczkę papierosów i nie odezwał się przez klika minut. – Sam też chciałem parę razy, czas zleciał, aż mi dali to biurko – zgniótł niedopałek. – Wiesz, tylko zawsze sobie myślałem, że beze mnie nie będzie lepiej. Weź urlop i ile chcesz, robisz parę lat za taśmociąg. Tylko się nie zachlaj, albo nie zgłupiej. -- Zależy mi żebyś został. – Na co dzień uchodzący za sztywniaka wstał i odprowadził do drzwi.


Zjechał windą i wyciągnął z kieszeni telefon, który zapiszczał informując o wiadomości. „Przydzielam ci od lat partnerów, kilku żyje dzięki Tobie. Janusz proszę, odpocznij i wracaj.”


Pierwszego września można dojść do wniosku, że najładniejsze dziewczyny chodzą do szkoły tylko na otwarcie i zakończenie roku nauki, tyle ich wokół. Zaparkował w niedozwolonym miejscu, bo zapewniało najlepszy widok. Roześmiana Asia brylowała wśród koleżanek z maturalnej klasy. Jeszcze ładniejsza od matki, tylko te tatuaże. Zadzwonił i obserwował, jak podnosi do ucha telefon..

-- Idziesz na rozpoczęcie?

-- Jasne.

-- Spotkamy się jakoś?

-- Dzisiaj mi nie rób obciachu.

-- Jadę na działkę, zadzwonisz?

-- Tak.

-- To może ja. Mam urlop.

-- Ty i urlop!

-- Poważnie. Pogadamy?

-- Jakoś się nie udaje.

-- Spróbujemy?

-- Zobaczę.

-- Proszę.

-- Jutro.

-- Proszę – ale połączenie już się zerwało i słowo poleciało w pustkę.


Odjechał spod szkoły i mógłby bez trudu wbić się w potok pojazdów na główną arterii, ale podświadomie skręcił w zatłoczoną Krochmalną i już było za późno. „Za Żelazną Bramą” - osiedle z dzieciństwa. Jako sześciolatek, po tych korytarzach jeździł na swoim pierwszym rowerze, bo były tak długie. Nowoczesne hotele i biurowce teraz maskowały szpetotę piętnastopiętrowych bunkrów. Do okolicy przywarła nazwa „Mały Sajgon”, tylu tu Wietnamczyków, którym wystarcza 27m2 na całą rodzinę. W każdą niedzielę gryzą w oczy opary popkornu, bo w nim goście odnaleźli zamorski przysmak. Spokojni, uprzejmi ludzie, którzy nikomu nie wchodzą w drogę. Na siódmą do pracy, na dziewiątą do domu, tak dookoła Wojtek. Zmienili życie na lepsze.

Wyprowadził się, ale odwiedzał matkę. Z jednym z Wietnamczyków się zaprzyjaźnił i wybłagał, by jego i kilku podobnych mu zapaleńców uczył Viet Voo Dao, zamiast tylko smażyć sajgonki. Podpatrzył w parku, zachwycił się, wręcz szantażował i nie odpuścił. Przy okazji poznał azjatycką kuchnię i zmywanie garów, co było tego warte. Uśmiechnął się do wspomnień.


Znał teren i w naturalny sposób podjął się dowodzenia akcją. Wciąż odczuwał, jakby to wszystko miało miejsce przed chwilą.


Zwierzyna coś wyczuła siódmym zmysłem i gdy tylko wjechali na górne piętro wyprysnęła z mieszkania. „Łeb” uciekał, darł się, że go gonią bandyci i tłukł w kolejne mijane drzwi. Zdarzało się, że ktoś reagował i je uchylał. Na próżno wrzeszczeli „policja, bandyta, kryć się!”. Po kolei mijali je w pędzie, szerzej otwarte kopniakiem usunął z drogi i ruszył dalej, by ścigana postać nie znikła z oczu. Drzwi otwierały się z opóźnieniem, poza tymi. Drogę zatarasował rosły gość, który podnosił pistolet. Wystrzelił dwukrotnie w biegu i zanim na niego wpadł, z koszuli i tynku podniosły się chmurki pyłu.

-- Bierz go! – ogłuchły wrzasnął do drugiego policjanta, który odwrócił głowę i złamał krok..

Partner był piętnaście lat młodszy i na prostej korytarza go znacznie wyprzedził. Złapał równowagę i wciąż mierząc do leżącej postaci kopnął rękę nakrywającą kolbę. Rozluźnione mięśnie nie stawiły oporu. Wloty pocisków zaznaczyły się plamą na mostku, wylot wielki jak pięść nie pozostawił złudzeń. Naboje Makarowa, tępe jak półkule. Był jednym z ostatnich, którzy nie chcieli się pozbyć P-83 i wymienić na podobno lepsze glocki, czy cezetki. Wezwał pogotowie i podniósł z podłogi broń, z której do niego mierzono. Pistolet gazowy reck. Nawet bez magazynka.

Zrobiło mu się ciemno przed oczami, zsunął się plecami po zimnej ścianie i objął kolana. Drzwi do mieszkań zaczęły otwierać się śmielej.

-- Precz! – zachrypiał i pomachał pistoletem.

-- Dorwaliśmy go przy windzie – partner zaskrzypiał w słuchawkę.

-- Wracaj tu. Szybko.

Na korytarz wyszła dziewczyna, której rozsunął się szlafrok bez paska i za nią paroletni chłopiec. Zrozumiał i małymi piąstkami zaczął go bić po głowie.


-- Co pan robi?

-- Grabię liście. Dawno mnie tu nie było i wszystko zarosło. Zobacz ile chwastów, trzeba powyrywać i rozpalić ognisko.

-- Też mogę?

-- Chodź, to pomożesz.

-- Widziałem, jak pan ćwiczył rano.

-- Tak, żeby się czymś zająć.

-- Tata też ma taką taką pałkę. Pokaże mi pan?

-- Jak chcesz. To się nazywa tonfa.

-- Do czego to jest?

-- Jak ktoś krzywdzi dzieci, albo dobrych ludzi.

-- Pan pokaże, ja panu przyniosę – wbiegł na werandę.

-- Dobrze. – Janusz uśmiechnął się, odłożył grabie, zrobił sobie miejsce i zademonstrował kilka mistrzowskich przewinięć.

-- Mogę sok?

-- Bierz, po to jest, po co pytasz? A pomożesz mi wreszcie grabić?

-- Pan mi da grabie, to teraz ja.

-- Chodź, tam może później, skończmy najpierw z grządkami. Suche badyle musimy w jedno miejsce. Rozpalamy?

-- Mogę? – oczy mu zaświeciły.

-- Tak, masz zapałki – zagrzechotał pudełkiem.

-- Spokojnie, jest dużo, kiedyś były lepsze. Wreszcie się uda. – Dmuchnij jeszcze, ale przesuń się dorzucę chrustu. – No, poszło. – Ale świetnie – ogień wystrzelił na metr wysoko i zadymił na biało nakryty zielskiem.

-- Wie pan, boję się wody. Nie umiem pływać.

-- Stań po kolana i zobacz, że to tylko woda.

-- Boję się.

-- Jak czegoś się boisz, to masz z czym wygrać.

-- Pan by mnie nauczył – niespodziewanie przytulił się i objął oburącz w pasie.

-- Jacek, chodź na obiad. – Sąsiad, też policjant podszedł do płotu i ponad nim wyciągnął rękę.

-- ADHD, aż się dziwię że ci tyle czasu poświęcił.

-- To cecha charakteru, a nie choroba – powiedział Janusz. Bez tego ludzie by nie odkryli świata. Jest taka teoria.

-- Łazi, niczym się nie chce zająć do końca, nie chciałbym żeby ci sprawiał kłopot.

-- Nie sprawia. – Może wszystko już rozumie w połowie? – dodał cicho.


  Spis treści zbioru
Komentarze (5)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Leo, czy ten poprawiony fragment do Ciebie dotarł?
avatar
Tak, nie wiem jak Ci dziękować, bo z Twoją pomocą może coś z tego większego projektu wyjdzie. Napiszę do Ciebie prywatnie, ale jutro. Zaliczyłem szósty dzień pracy z rzędu. Dziś kolejne 11 godzin w upale.
Serdecznie pozdrawiam, Leo
avatar
Powinno być "vo" w nazwie narodowej, wietnamskiej sztuki walki. Literówka, czytelników proszę o wybaczenie, parę przecinków też widzę. Poza tym oczywiście proszę Was o opinię. Mam taką nadzieję, że może to tekst, który szybko się czyta, a dłuższą chwilę nad nim myśli.
avatar
Bardzo podoba mi się ten tekst. Pozornie wydaje się poszarpany, a w rzeczywistości jest spójny logicznie i konsekwentny.
Rzeczywiście, jest trochę potknięć interpunkcyjnych. Brakuje przecinków przed: żebyś, informując, proszę, wyprysnęła, kopnął, podszedł, że ci, żeby; zbędne przecinki przed: albo (2), czy (zamiennik lub). Brak spacji w "27m2). Zwrot "na główną arterii" chyba powinien brzmieć "na głównej arterii". W "taką taką pałkę" chyba jedno "taką" jest zbędne. Nie rozumiem zwrotu "złamał krok..". Na pewno jedna kropka jest zbędna albo jednej brakuje. W kilku miejscach są w dialogu zbędne kropki po wypowiedzi, a przed myślnikami i narracją.
A swoją drogą to znam to osiedle, zaś na ulicy Krochmalnej bywałem w latach siedemdziesiątych, ale i całkiem niedawno. Mam na uwadze Krochmalną 2. Ale teraz nie można już jeździć korytarzami na rowerze, bowiem pojawiły się liczne kraty. Osiągnięcie współczesnej cywilizacji.
avatar
Rzeczywiście, bardziej pasuje "złamał rytm (biegu)". Nazbierało się literówek i błędów interpunkcyjnych, które zechciałeś wyłapać. Dziękuję, że uznałeś, że tekst na to zasługuje. Pośpiech, upał i niedouczony autor.
Serdecznie dziękuję,
Leo
© 2010-2016 by Creative Media
×