Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-04-29 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2481 |
Tyka stary zegar na ścianie, kotek wychodzi z ciemnej sionki prosto schodami ze strychu, i już mu pan Piotr podtyka te swoje ciotcyne skwarki pychotne trujące.
Rozmawiamy o tym, jakim cudem tutaj do niego trafiliśmy: o dalekim naszym przelotówką E-16 spacerze z Chełmna do Świecia, o tym, że nikt jakoś nie chciał się zatrzymać, bo kto by brał sobie na głowę jakąś obcą babę z dzieckiem, wózkiem i bambetlami?? o taksówkarzu ze Świecia, co niby - tak mądry i pouczająco-lepszy od każdego! - a całkiem zdurniał i wrzeszczał: - Taka, k... , elegancka kobita, a bez pieniędzy!! Jak się tak, k..., wygląda, to musi się mieć... Nie zamawia się, k..., taksówki, kiedy...
Opowiadam o tym, że wyrzucono nas dzisiaj ot, tak, jak się wyrzuca z domu zapchlonego psa, wyrzucono z wynajmowanego przeze mnie za ciężki pieniądz pokoju w eleganckiej - no, jakżeż! bardzo eleganckiej! - willi u Karczmarczyków na Storczykowej, i miałam *tyko kwadrans i sekundy wincej! tyko kwadrans!* na spakowanie Pawełka i siebie - *i won! Won! ŻEBY MI WAS TU NIE BYŁO!!*
Matko nasza święta, ale cyrk na kółkach! ktoś tu chyba... zwariował??
Wola Boska, że przynajmniej nie padało...
To poszliśmy sobie na dworzec PKP i PKS dwa w jednym, ale o tej godzinie nie było już ani jednego pociągu *bylejakiego*, ani tego autobusu żadnego do G. - i nie mamy gdzie się teraz podziać... Moja nauczycielska wypłata dopiero za tydzień...
Piotr Nitka sporo jednak o nas już wie, bo przecież pisujemy ze sobą ładne kilka miesięcy - i znamy się z tych naszych listów i fotografii całkiem nieźle... Patrzy właśnie teraz na nas cały wsłuchany, czasem zada jakieś krótkie pytanie - i zawsze śmiechem reaguje, śmiechem pokrywa zaskoczenie i w śmiech wszystko obraca. I te swoje strudzone nogi w tym parującym kuble z wielką ulgą moczy...
Szybko się przyzwyczajamy do tego dziwnego głosu, tego chłopięcego falsetu z nieodłącznym śmieszkiem - i już to rozumiem, jak się rozumie trele-tryle, pogwizdywania, śpiew, klekotanie i ćwierkot ptaków, *kiedy ranne wstają zorze*; to, co słyszymy, jest tak proste i jasne - i przemawia wprost do głowy i serca - bo słowa Piotra Nitki płyną też tylko z jego głowy i serca - nie skąd inąd! - ot, tak właśnie sobie płyną, jak się oddycha, same przez się, niczego z niczym nie motając-przeinaczając, bez obwijania w bawełnę, w tej gadki szmatki owijkę.
Zbieram z ceraty puste już nasze statki, myję je w zlewie, wycieram stół wypłukaną wyżętą ściereczką, chowam do kredensu chleb i cukierniczkę.
Pawełeczek patrzy na kotka, zajadającego schludnie z podłogi trujące skwarki - i bawi się swoim wyjętym z kieszonki autkiem. Gospodarz wyciera wreszcie swoje nogi jakąś białą szmatą, ściągniętą ze sznurka nad kuchnią i nad swoją głową, zakłada *jezuski*, wylewa wodę z wiadra do zlewu, masło i smalec w kamiennym garnku wynosi do chłodu komórki.
Myję synkowi umaśloną buzię i te umaślone z autkiem rączki, daję dziecku szczoteczkę i pastę do zębów; razem szorujemy ząbki. Potem biorę małego na opka i zanoszę do naszej sypialni, którą wskazuje nam nasz św. Piotr.
To malutki w kwadracie pokoik Matki, starszej pani Nitki, która *tutaj właśnie - na tym małżeńskim łożu - cicho dwa lata temu umarła. Na wprost przed oczyma miała te same, co je pani widzi, dwa niskie okna*, przez które zaglądają do dzisiaj tuż za parapetami wysokie, targane powiewem pojedyncze źdźbła traw... Na tle gęstniejącego mroku ma się wrażenie, że są... oszronione...
Pośrodku sypialni przy ścianie stoi to szerokie drewniane małżeńskie łoże, z oparciami u wezgłowia i u nóg, przywalone stertą potężnych pierzyn i wielkich poduch. Wyraźnie nikt w nich nie spał od lat... W prawym kącie na stoliczku nocnym duża różowa gipsowa figura Matki Bożej z przekrzywionym na głowie starym zeschłym wiankiem i zawieszonym przez ramię długim drewnianym zakurzonym różańcem... Na ścianie między tymi niziutkimi oknami, vis-a-vis tego łoża matczynej śmierci wielki retusz jakiejś pary małżeńskiej: świeżo poślubiona żona w długim do ziemi welonie i z uróżowanym uśmiechem, mąż, cały przylepiony do niej, z wąsami zakręconymi, jak u jakiegoś żuka Czukockiego... Oboje wyglądają niezwykle odświętnie i... jakby całkiem nieprawdziwie... jakoś wyreżyserowani teatralnie? nie wiedzieć czemu... jak na tych starych porcelanowych cmentarnych dagerotypach? Po drugiej stronie wezgłowia w drugim kącie krzesło.
Piotr Nitka z wielkiej trzydrzwiowej szafy w trzecim rogu tej sypialni, pochylając mocno głowę, żeby nie uderzyć o wiszącą na środku sufitu lampę, wyjmuje szorstkie *od prania w frani* czyste poszewki, poszwę i prześcieradło. Szybko prześcielam pościel, rozbieram synka, ubranko wieszam na tym obok krześle, nakładamy piżamkę - i hop! Pawełku, do łóżka! lulu! kolorowych tęczowych snów, kochanie ty moje!
Gaszę światło i siadam, jak zawsze, obok małego, póki ten nie zaśnie...
Przez uchylone drzwi wpada nikłe światło z sąsiedniego pokoju, gdzie słychać mamrotanie ostatnich dzisiaj *gadających głów* w telewizorze, tyka zegar w kuchni, kotek świeci złotym okiem na parapecie, myszka (?? kotek - i myszka?) chroboce za starymi tapetami... Panie Jezu, dzięki ci, dzięki!.. Jaka ja zmęczona...
Dziecko natychmiast zapada w sen. Poprawiam mu pierzynę tak, żeby strząsnąć pióra w kierunku nóg. Mały poci się z gorąca i utrudzenia; włoski ma zlepione na czółku i na nosku drobne kropelki wilgoci. Pod dotykiem moich rąk przewraca się na drugi boczek, wzdycha ciężko, jak dorosły - i śpi jeszcze głębiej.
Wstaję i pukam cicho do półotwartych drzwi:
- Panie Piotrze, Pawełek już zasnął... Można?
- Nie śpię, nie śpię! Pani wejdzie, proszę!
W jego pokoiku mimo półmroku dostrzegam nieopisany bałagan; nasz dobroczyńca półleży na rozłożonej wersalce, a pod jego plecami góra jakichś ciuchów nieokreślonego fasonu i koloru. Włączony telewizor coś trzeszczy i mamroce, i ekran to jaśnieje, to znów gubi ostrość i kładzie się skośnymi pasami...
oceny: bezbłędne / znakomite