Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-11-18 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2061 |
SOLIDARNI
Przez 15 lat byłem członkiem „Solidarności”. Kiedy rozejrzałem się wokoło chcąc zapisać się do związku zawodowego, tylko oni wydawali mi się rozsądną ekipą. Nie, nie w skali kraju, ale fabryki, w której pracowałem. Bo to, owszem, marka, ale ta marka ma twarze – tak jak i konkurencja. Wtedy do wyboru miałem jeszcze „Metalowców”, „Solidarność 80” i „Kontrę” – niestety nikt nie był na tyle odważny w fabryce, by stworzyć lokalny WZZ, a najbardziej to tam chciałbym trafić. Rozejrzałem się: „Metalowców” odrzuciłem od razu, bo rządził tym związkiem peerelowski dinozaur i cała działalność związku sprowadzała się do zbierania składek. Osiemdziesiątce przewodniczył kierownik zaopatrzenia. I tylko tej normalnej „S” na wydziale przewodniczył mój kolega, hydraulik. Jeśli więc angażować się w syndykalizm, to tylko tu. Bo jak związek zawodowy, to robotnicza jest sprawa, a nie kierowników i biuralistów. Potem, kiedy trafiłem do „Chemaru”, tam sytuacja była odwrotna: jakaś lokalna emanacja OPZZ była energiczna i do nich warto było, a „S” tylko zbierała składki. Co firma, to inna sytuacja. W „Iskrze” „Solidarność” brała największe składki, ale do pewnego momentu warto było.
Pierwsza fala zwolnień nastąpiła w połowie lat ’90. Jeden z moich kolegów, Marian, po otrzymaniu wypowiedzenia udał się do przewodniczącego Heńka, by ten oddał mu wpłacone składki. Śmiałem się z tego – przecież związek zawodowy to rodzaj ubezpieczenia, a nie konto oszczędnościowe. Tak to wtedy widziałem. Dziś wiem, że to Marian miał rację, a nie ja.
Przy okazji wyborów na kolejną kadencję, ogólnozakładowy przewodniczący Jaworek ( a co, dorosły jest, więc chyba odpowiada za swe działania i zaniechania – czy nie?) uciął sobie z nami pogawędkę. Mówił o zagrożeniu katolickiej Europy przez nadciągający islam. I prosił o pytania. Ponieważ słyszałem pogłoski o likwidacji kotłowni, w której pracowałem, zapytałem go o to. Pal sześć kotłownię, nie miałbym nic przeciw przeniesieniu na inną placówkę, ale może zna jakieś szczegóły planów zarządu. Owszem, znał, ale usłyszałem, że islam jest groźny i nadciąga.
Kilka miesięcy potem dostałem wypowiedzenie od NSK ( ponoć - nie wiem czy to prawda, ale rozwinięcie tego skrótu to Narodowosocjalistyczny Koncern). Dzień później zadzwonił do mnie przewodniczący zakładowy Heniek i usłyszałem, że kurwa, jak oni mogli. A ja pomyślałem sobie: no właśnie, jak ci związkowcy mogli mnie tak potraktować? Przecież procedury są takie, że przed zwolnieniem członka związku trzeba się ze związkiem skonsultować, albo chociaż podać to związkowi do wiadomości. Czyli wiedzieli, ale nie powiedzieli. I Heniu Dudzik teatrzyk amatorski przede mną odstawił.
Czyli, podsumowując, przed czym mnie to ubezpieczenie uchroniło? Moje składki utuczyły tylko przewodniczącego Jaworka, a i zakładowemu Heńkowi pewnie coś skapnęło, ale żeby statutowo bronić ludzi przed takimi działaniami zarządu NSK? A gdzie tam, w życiu! Ciągnąc tą analogię: skoro firma mająca mnie chronić przed takimi wydarzeniami, przed nimi ostrzegać, nie wywiązała się, to chyba należy się odszkodowanie od niej? Na przykład w postaci zwrotu zapłaconych składek.
Ale mój przewodniczący chociaż trochę pokurwował, nieudatnie próbował okazać mi odrobinę empatii. To zaś co zaprezentował przewodniczący „Metalowców”, Henryk Roszewski sprawia, że jeśli ksiądz mu nad grobem powie „świętej pamięci”, to ktoś powinien mu naszczać na pysk. Razem z nami zwalniano Wandę, której do nabycia praw emerytalnych brakowało 13 miesięcy. [i]Wanda utrzymywała wtedy 5 osobową rodzinę. Owszem, mogła iść na „pomostówkę”, ale utrzymać za nią 5 twarzy? Fani sportów ekstremalnych nie podchodzą do takich zawodów, boją się w nich startować. No i ona należała do tych nieszczęsnych „Metalowców”. Razem z kolegą tak zamylaliśmy kierownika z wypowiedzeniem w teczce, że nie zdążył jej go doręczyć w czasie pracy. I następnego dnia rano Wanda mogła iść do Roszewskiego coś wywalczyć, bronić się – cały czas bez wypowiedzenia w ręce. I poszła, przedstawiła swą sytuacje. No tak, no trudno, no szkoda, to niech pani idzie do dyrektora naczelnego, a potem on też do niego pójdzie – nie że razem i on jej będzie bronił.
Leszek, trzeci ze zwalnianych, też członek od Roszewskiego, nawet do niego nie poszedł.
Zwolniono – to gwoli wyjaśnienia – całą pozostałą załogę kotłowni, czyli Leszka, Wandę i mnie, w celu oddania tego w ręce ( brudne i lepkie łapska ) kolejnego peerelowskiego dinozaura prywatnej, autsorcingowej spółeczce. Która będzie dawała kierownikowi odpowiedzialnemu za tą działeczkę łapóweczki/dowody wdzięczności, gdy będzie zatwierdzał wykonanie zleconych jej prac. Oficjalnie – dla koncernu – ograniczamy wydatki i zyskujemy możliwość pozyskania tych usług taniej na rynku. A pomysłodawca tej zmiany pewnie dostaje premię za takie oszczędności i dowody wdzięczności w czasie współpracy ze spółeczką w czasie jej działalności.
Przepracowałem w tej spółeczce 4,5 roku i nie wiem, czy chodziło o pieniądze jako korzyść. Nie założyłbym się, ale kto wie, czy jeśli nie chodziło o pieniądze, to może prawdziwa męska przyjaźń wchodziła w grę? Bo w NSK takie rzeczy się da. Zrobić.
Kilka lat potem, a odbywa się to na wniosek zakładowej organizacji NSZZ „Solidarność”, prezydent RP przyznał NSK Bearings Polska S. A. tytuł „Pracodawca przyjazny pracownikom”. Jakby mi ktoś dał w twarz. Po tym jak Wandę i wielu innych potraktowano? Wiem, że większość spraw przed sądem pracy przeciw NSK koncern przegrywa. O czym to świadczy? Nie jest to miły pracodawca. A tym bardziej przyjazny. Spotkałem Heńka i spytałem o to. To jakiś dil między przewodniczącym Jaworkiem a naczelnym, wyjaśnił.
W ustach chrześcijaństwo, solidarność, robotnicy, czyli syndykalizm. A na co dzień brudne interesiki. Jak daleko od deklaracji do realizacji!
oceny: bezbłędne / znakomite
przez całe swoje zawodowe życie tylko r a z udało mi się skorzystać z wczasów pracowniczych:
w czasie wakacji 1981 r.,
kiedy w Polsce trwał koszmar strajków generalnych, i wszyscy Polacy kurczowo trzymali się domu w strachu, co to będzie, i czy Rusek przypadkiem jednak nie wjedzie na tym swoim czołgu robić z nami swoje porządki.
Obowiązkowa przynależność do ZNP nie uchroniła rusycystów przed utratą pracy, a przecież w końcu lat 80. ub.w. było nas w każdej polskiej miejskiej szkole co najmniej kilku. W skali kraju to były setki tysięcy ludzi.
Czyli płać, człowieku, przez 40 lat te składki, a reszta niech nikogo nie obchodzi?
Czy coś się d z i s i a j w tym temacie zmieniło?
Czy Polacy kiedykolwiek byli/są wspierani przez swoje związki?? Nie mówię o wielkich zakładach pracy takich jak stocznie, huty czy kopalnie, bo tam ilość zawsze przekładała się na jakość.
Pytam o małe, rozsiane po całej Polsce firmy, gdzie latami - jeśli nie byłeś kolegą prezesa - przesuwano ciebie jak krzesło wedle widzimisię szefa i jego żony