Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-01-01 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 939 |
Ciocia Zosia poszła na pchli targ i kupiła maszynę do pisania. Starą, polskiej produkcji, Orła. W domu wkręciła papier i nacisnęła po kolei pięć klawiszy: Z, O, F, I, A. Rafałowi, najstarszemu z bratanków, temu ze smykałką techniczną, zajęło pół godziny rozplątywanie taśmy, rozdzielanie pozahaczanych dźwigni i pouczanie cioci Zosi w sprawie używania staroświeckich urządzeń.
Od tego się zaczęło. Nie minęły trzy tygodnie, a wystarczyło w gronie rodzinnym powiedzieć: „Dzwoniła do mnie ciocia Zosia”, by wywołać huragan śmiechu. Grono rodzinne, liczne, a jakże, miało w swych szeregach specjalistów od wszelkiego rodzaju urządzeń: mechanicznych, elektrycznych, a także elektronicznych. Po owych trzech tygodniach każdy z nich dysponował co najmniej jedną anegdotką o technicznych wyczynach cioci Zosi. Anegdotka zaczynała się zwykle od stwierdzenia: „Nie mam pojęcia, jak ona to zrobiła”.
W przeciwieństwie do licznych krewnych, cioci Zosi nie bawiły ani awarie urządzeń, ani dowcipne komentarze rodziny. Nie lubiła grać roli technicznej analfabetki, ona, która do teraz sama naprawiała swój rower, a zanim przeszła na emeryturę, uczyła w szkole fizyki. Niestety, o tym nikt już zdawał się nie pamiętać. Nic zatem dziwnego, że ciocia Zosia zaczęła się intensywnie głowić nad przyczyną powtarzających się mniejszych i większych awarii domowych sprzętów. A więc, po kolei. Po pierwsze, zaczęło się od maszyny do pisania Orzeł. Przedtem całymi latami wszystko działało jak trzeba, nie licząc drobnych usterek, na które – i to już jest po drugie – wzywany fachowiec nigdy nie reagował okrzykiem „Jak ty to zrobiłaś?!”. Po trzecie, psuło się teraz wszystko, czego ciocia Zosia nie potrafiłaby naprawić sama, nigdy rower. No, niezupełnie. Parę dni temu złapała gumę w tylnym kole. Żeby załatać dętkę, musiała je wymontować, co nie jest takie proste ze względu na łańcuch, ale dla cioci Zosi to bułka z masłem – nie musiała nikogo wzywać, a gdyby nawet, to przybyły fachowiec nigdy nie zadałby hańbiącego pytania „Jak ty to zrobiłaś?!”. Wjechała na szkło, a od tego dętki się dziurawią. To się może przytrafić każdemu.
Na tym etapie rozmyślań ciocia Zosia poczuła, że jest o krok od rozwiązania zagadki i jeszcze bardziej wytężyła umysł.
- Ha! – wykrzyknęła w nagłym olśnieniu. – Mam inkluza!
Inkluz, czyli demon zamieszkujący przedmiot, w danym wypadku maszynę do pisania Orzeł, przez wiele, wiele lat nie miał nic do roboty. Nudził się. Zapewne miał ludziom za złe nieużywanie maszyny. Kiedy ciocia Zosia wkręciła pod walec papier, zbudziła inkluza, a on zwietrzył szansę odpłacenia się za doznaną krzywdę. Swoim inkluzowym instynktem po prostu wiedział, że ciocia Zosia nie zna się na staroświeckich maszynach do pisania, miał więc wolną rękę. Im dziwniejsza awaria, tym większa radość dla inkluza. Krztusi się ze śmiechu słysząc „Jak ty to zrobiłaś?!”, skierowane do Bogu ducha winnej osoby.
Inkluzowi cioci Zosi, od tego momentu przez nią samą nazywanemu Icezet, udało się rozszerzyć zakres działania na wszystkie urządzenia znajdujące się w jej posiadaniu, a dokładniej w jej mieszkaniu. Inkasent od gazu dał raz cioci Zosi na chwilę do potrzymania swoją latarkę, a potem od latarki odpadło szkiełko, choć ciocia Zosia NAPRAWDĘ niczego nie ruszała.
Roweru Icezet nie tykał, na rowerach ciocia Zosia znała się zbyt dobrze, by nie móc ocenić, czy to, co się zepsuło, miało prawo się zepsuć w ten właśnie sposób, czy nie.
Przemyślawszy sprawę, ciocia Zosia postanowiła się bronić. Niestety, w euforii, która ją ogarnęła, gdy rozwiązała zagadkę, nie przemyślała wszystkiego sumiennie i dogłębnie, tylko z miejsca napędzana ową euforią, podzieliła się swoim odkryciem z siostrzeńcem Marcinem.
- Widzisz kochany – powiedziała bez ogródek – mój Orzeł jest zainfekowany inkluzem, nazywam go – naiwna szczerość cioci Zosi nie znała granic – Icezet, to skrót od Inkluz Cioci Zosi. Inkluzy – wyjaśniła – to takie demony zamieszkujące przedmioty martwe. Wiem, jak się go pozbyć, ale potrzebna mi twoja kamera, bo moja, sam rozumiesz, jest we władzy Icezeta, więc raczej nie będzie działała. Mój plan jest taki: kupię nowe żelazko, postawię je obok Orła i zaczaję się z twoją kamerą na tego łobuza. Zobaczycie! Przynieś mi zaraz tę kamerę.
Marcin chcąc zyskać trochę na czasie, oznajmił, że musi najpierw poszukać kamery i coś-tam, coś-tam, rozłączył się z ciocią i zadzwonił do Rafała. Potem Rafał zadzwonił do Justyny, a Marcin tymczasem do Gosi, u której była akurat Milena. Dawid usłyszał najnowszą nowinę od Justyny, ale kiedy zadzwonił do Beaty, ta była już poinformowana, podobnie jak Agnieszka, Marek, Szymon... Potem wszyscy dzwonili do Marcina:
- Zanieś jej tę kamerę. Złożymy się na nową, nie będziesz stratny, obiecujemy.
Ciocia Zosia kupiła żelazko. Postawiła je obok maszyny do pisania Orzeł. Kamerę wycelowała tak, aby kadr obejmował oba przedmioty. Włączyła ją.
Przez cztery dni nic się nie działo poza tym, że rodzina dobrze się bawiła konferując pomiędzy sobą lub dzwoniąc do cioci Zosi z pytaniami o efekty doświadczenia. Marcin na wszelki wypadek kupił sobie nową kamerę (na każdego członka rodziny wypadło czterdzieści złotych). Ciocia Zosia żałowała poniewczasie swej szczerości, ale tym bardziej trwała w postanowieniu zdemaskowania Icezeta. Zacięła zęby i czekała.
Icezet nie był głupi, wiedział do czego służy kamera, zdawał sobie sprawę, że nowe, sprawne żelazko wystawiono jako przynętę i hamował swój instynkt całą siłą woli. Przez cztery dni. Piątego dnia nie wytrzymał. Jeśli zepsuję najpierw kamerę, pomyślał, nie będzie świadka, gdy zabiorę się za żelazko.
Zupełnie nie brał pod uwagę cioci Zosi siedzącej opodal i mającej na oku całą instalację: maszyna Orzeł – żelazko – kamera. Może dlatego, że ciocia Zosia nie była przedmiotem, więc się właściwie nie liczyła. Jedynie jako ofiara inkluzowych psot.
Mały, włochaty, wielkooki Icezet wypełzł z maszyny do pisania Orzeł i ruszył w stronę kamery. Wpatrzony w soczewkę obiektywu wyciągnął chudą rączkę...
- A tuś mi – krzyknęła ciocia Zosia i usunęła kamerę z zasięgu inkluzowych łapek. Potem pochyliła się nad łobuzem: – Czekaj no! Już my się z sobą porachujemy!
Nikt już nie śmieje się z cioci Zosi. Zdaniem rodziny, wielkookie stworzenie uchwycone kamerą to lemur z Madagaskaru. Skąd się lemur z Madagaskaru wziął w maszynie do pisania i czy to on był przyczyną tajemniczych awarii, pozostanie niewyjaśnione, ale kto by się przejmował drobiazgami. W każdym razie lemury istnieją obiektywnie, w przeciwieństwie do inkluzów. Właściwie można by było nadal śmiać się z cioci Zosi, gdyby nie to, że jak się okazało, staruszka, okrzyczana niegdyś techniczną analfabetką, potrafi naprawić dosłownie wszystko. Wystarczy przynieść jej jakąś beznadziejnie zepsutą rzecz wieczorem, by nazajutrz rano odebrać działającą bez zarzutu. A ciocia Zosia nie gniewa się już, gdy słyszy wtedy pełne zdumienia: „Jak ty to zrobiłaś?!”
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Pytanie, skąd się bierze myślenie magiczne??
Dar.
?