Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-05-23 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2043 |
Poszli jeszcze dalej, mijając długie przecznice, i w końcu się zatrzymali.
- Tutaj mieszkam, - Wiera wskazała gestem jeden z wielkich nowych bloków.
- Chodźmy do was. Pani się położy, a ja posiedzę obok i potem odejdę.
Wiera stała zmieszana.
- No, dobrze, - odparła i zaprowadziła gościa do siebie.
Miała tylko jeden wielki pokój z kilkoma zwyczajnymi meblami, lecz był jakiś smutny, zasłonięty ciężkimi kotarami, nudny i prawie pusty.
W przedpokoju zdjęła swój letni płaszczyk, i Nazar spostrzegł, że była okrąglejsza, niż mu się zdawało. Zaczęła krzatać się po swoim gospodarstwie, żeby nakarmić gościa, a Ciagatajew zagapił się na stary dyptyk, wiszący nad podwójnym łóżkiem dziewczyny.
Było to wyobrażenie mitu, w którym Ziemia była płaska jak talerz, a niebo wisiało na wyciągnięcie rąk. Na pierwszym obrazie jakiś wielki człowiek wstał na nogi, wybił głową otwór w kopule niebios i wysunął się do ramion z tej drugiej obcej strony firmamentu, w dziwaczną nieskończoność tamtych czasów, i się w nią zapatrzył. Na tyle długo wpatrywał się w tę nieznaną, obcą przestrzeń, że całkiem zapomniał o reszcie swego ciała, kryjącej się pod zwyczajnym niebem. W drugiej połowie obrazu namalowano ten sam widok, lecz już w innej kolorystyce. Tułów człowieka opadł z sił, zwiotczał i chyba całkiem obumarł, a odeschnięta głowa jego stoczyła się na tamten świat po zewnętrznej powłoce nieba, podobnego do blaszanej odwróconej miski - głowa poszukiwacza nowej nieskończoności, gdzie rzeczywiście nie ma żadnych krańców i skąd nie ma już powrotu na skąpy, płaski talerz Ziemi.
Nazar poczuł, że wszystko stało mu się niemiłe i nieciekawe. Z wylęknionym sercem objął Wierę, pochylającą się obok niego nad porannymi kanapkami, i przytulił do siebie z siłą i ostrożnie, jakby pragnąc jak najbliżej przeniknąć do niej, aby ogrzać się i wyciszyć. Wiera natychmiast to zrozumiała i nie odepchnęła go od siebie. Wyprostowała się tylko, pochyliła jego głowę na piersi i zaczęła głaskać po czarnych twardych włosach, patrząc gdzieś w bok i odwracając buzię, lecz łzy jej i tak z rzadka padały na jego głowę i tam wysychały. Płakała cicho, starając się nie zmieniać wyrazu twarzy, by nie szlochać.
- Przecież ja jestem brzemienna, - powiedziała.
- To i co! - odrzekł, z mety wybaczając jej wszystko, odważny w sercu jak skazaniec na szafocie.
- Nie! - smutnie przeczyła Wiera, zasłaniając oczy końcem rękawa, żeby otrzeć łzy i ukryć zapłakaną twarz. - Nie. Ja już teraz nic nie mogę.
Nazar wypuścił ją z objęć. Wystarczało mu, że był obok niej, trzymał jej dłoń i pytał tylko, czemu tak płacze? tam w sadzie i teraz tutaj? z nieszczęścia czy może krzywdy?
- Niedawno zmarł mój mąż...
oceny: bezbłędne / znakomite