Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-12-14 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3095 |
Od Podlasia podstępnie skradał się mróz. Pędzący przez syberyjską falę przekroczył już dwie jezdnie słynnej gierkówki i obejmował już pół Polski lodowatym jarzmem. Tuż przy drodze drażniła oczy przejeżdżających pomarańczowo pomalowana budowla. Na widok tej szkarady co subtelniejszy kierowca odwracał wzrok w drugą stronę na ośnieżony masyw Jeżowskiego Lasu. Nie wszystkich jednak odpychała ta dziwna budowla zbliżona rozmiarami do piłkarskiego boiska. A raczej odwrotnie, niczym magnes żelazne opiłki przyciągała na przyległy, zaimprowizowany, obszerny parking setki osobowych aut najprzeróżniejszych marek, modeli, klas od luksusowych mercedesów po tępe polonezy i zdezelowane małe fiaty. Siarczysty mróz nie odstraszał podbuzowanych małolatów, nafaszerowanych alkoholem, trawką lub jakimś innym chemicznym świństwem. Rozdygotane dziewczęta najczęściej mniej niż skąpo ubrane ciągnęły do pomarańczowej tancbudy jak moherowe berety na spotkanie z ojcem dyrektorem. Ten sam fanatyzm i temperament, ale zasoby energetyczne nieporównywalnie większe, a poglądy na sens życia krańcowo różne. Te młode, zwiewne motylki nie zdają sobie sprawy, że zgodnie z nieubłaganym przemijaniem czasu niepostrzeżenie się zestarzeją i być może zasilą armię jakiegoś religijnego fanatyka. Na razie jednak wyznając kult rytmu, seksu i konsumpcji składają hołd swoim bożkom w hipermarketach i dyskotekach oraz stanowią niezawodną klientelę narkotykowych gangów. Zapełniają kolorowym tłumem te współczesne świątynie neopogaństwa. Jeszcze w pierwszej połowie dwudziestego wieku muzykę taneczną można było podzielić na elitarną i ludową, ale już w latach pięćdziesiątych wyszedł z elitarnych studenckich klubów i piwnic nowy, dynamiczny styl muzyczny i zaczął się wciskać na podmiejskie i wiejskie zabawy. Na początku przemian w kulturze muzycznej pojawił się jazz, a wyznawcy i naśladowcy Luisa Armstronga i Diuka Ellingtona zawładnęli duszami młodej generacji. Trudno uwierzyć, że młodzi wpadli wprost w szał na sam widok dzisiaj niepozornych starców: Andrzeja Kurylewicza czy Jana Ptaszyna Wróblewskiego. To wtedy właśnie wykreowano muzykę młodzieżową. Potem przez całe dziesiątki lat panował rock. Z czasem jednak powstawały coraz to nowe gatunki muzyczne jak: soul, reggae, pop, dance, i wiele innych. Fachowcy twierdzą, że istnieje co najmniej dziesięć gatunków muzycznych, a tylko jeden z nich „house” dorobił się kilkunastu odmian takich jak deep, click, tech, hard, które różnią się brzmieniowo tylko kosmetycznie. W ogóle gatunki muzyczne są teraz ulotne i tylko wybitni didżeje potrafią je nazwać i odróżnić. Istotną cechą dawniej nie spotykaną na różnego rodzaju zabawach i potańcówkach jest ogromna liczba uczestników. Pomijając wielkie imprezy uliczne, ilość uczestników zabaw dyskotekowych jest zaiste imponująca. Podczas weekendu w pomarańczowej hali mogło się bawić jednocześnie trzy tysiące młodych ludzi. Kiedyś na zabawy chodziło się pieszo. Nieliczni jeździli rowerami, a tylko elita szalała na motocyklach. Deszcze, śniegi i zimno odstraszały wielu. Teraz nawet podczas silnego mrozu szukające mocnych wrażeń małolaty nie mają problemów z dojechaniem na najbardziej nawet oddalone imprezy. Ambicją rodziców jest wyposażenie swoich latorośli w niezłej klasy auta, żeby się nie powstydziły przed rówieśnikami. Na parkingach przed dyskotekami pojazdów jakby przed chwilą przeniesionych z demobilu. Wejściówki do tancbudy są w cenie na każdą kieszeń, więc panuje powszechnie dyskotekowy egalitaryzm. Moda na gigantyczne tancbudy przyszła wraz z transformacją ustrojową. Złośliwi mówili, że w samą porę, bo cóż można by uczynić z pustymi budynkami upadłych fabryk.
W międzywojniu powstała w Woli wytwórnia barwników. Była częścią rolno-przemysłowego żydowskiego majątku. W czasach PRL-u zatrudniano do tysiąca osób trujących się tu dla ludowego państwa za mizerne wynagrodzenie. Zdarzało się, że to trucie okazywało się śmiertelne. Z przyjściem Balcerowicza chemiczna fabryka zaczęła upadać. Okazało się, że brakowało ludzi zdeterminowanych do jej obrony. Widocznie nie wychowano takich w czasie świetności, kiedy sprzedaż produkowanych tu wyrobów miała zasięg światowy od Francji po Pekin. Grabarzem okazał się miejscowy wójt Bogdan, który dobił dającą ostatnie tchnienie Organikę ogromnym podatkiem od rozlicznych, dawno wyeksploatowanych budynków. Kończąca swój żywot, fabryka wydała na świat nową halę produkcyjną, lecz porzuciła ją natychmiast w stanie całkiem surowym. Dziwnym trafem halę wybudowano na święconej ziemi. Fundamenty budynku zalano w miejscu, gdzie kilkadziesiąt lat temu mieścił się cmentarz parafialny.
Z tym miejscem wiąże się dziwna historia o kilkunastu nieboszczykach, którzy mieli aż trzy pogrzeby. Pierwszy raz pogrzebano ich na przykościelnym placu, bo nowo powstała parafia nie miała jeszcze własnego cmentarza. Lokalna władza przed-peerelowska wyznaczyła umarłym miejsce w mokrej glinie na zapleczu fabryki od strony wsi Wygoda: Jedyna droga do tego uroczyska wiodła między budynkami kotłowni chemicznej syntezy pigmentów, tuż obok okien posterunku Milicji obywatelskiej. Proboszcz Turbański się nie sprzeciwiał. I choć decyzja trafiła na silny sprzeciw społeczny. Wykopano nieszczęsnych nieboszczyków i pochowano na nowym cmentarzu. Nie na długo jednak. Przeciwnicy tej lokalizacji dla miejsca wiecznego spoczynku zawiązali społeczny komitet, który miał za zadanie zapewnić zmarłym bardziej godne miejsce na piaszczysto-żwirowym niewielkim pagórku. Racjonalne argumenty protestujących znalazły zrozumienie u ludowej władzy i zmarłych ponownie eksmitowano. Znaleźli jednak stałe miejsce wiecznego spoczynku, które ufundowano dla parafii społecznym staraniem na ziemi wykupionej od rodziny Banaszczyków. W owym społecznym komitecie niepośrednią rolę odgrywał pochodzący z Piotrkowa młody mężczyzna o imieniu Albin. Jakże zmienne są koleje losu. W miejscu, gdzie był niegdyś cmentarz grzebalny, teraz ziemia dudni od rytmów techno. Można, więc bez ryzyka założyć się o cały majątek odziedziczony po Polsce Ludowej i sprywatyzowany z błogosławieństwem Solidarności, że cała ta kiwająca się w rytmie techno czereda nie ma zielonego pojęcia, iż tupie po zasypanych mogiłach. Właściciele tej współczesnej tancbudy uczynili gest wobec stałych mieszkańców miejscowości zwalniając ich z opłaty za wstęp do dyskoteki, W ten sposób potomkowie robotników z chemicznej branży mogą nieodpłatnie bawić się w dawnej fabrycznej hali zamienionej za pomocą bajkowej scenerii w miejsce kultowej rozrywki młodzieży. Nie byłoby niczym dziwnym, gdyby ktoś tu urodzony, ale w wieku całkiem dojrzałym dał się skusić na odwiedziny. A może tylko dał się ponieść fantazji i napisał co widział oczami wyobraźni. Z zaśnieżonego parkingu podszedł w ślad za parą młodych ludzi, według niego ubranych zbyt dziwacznie, choć dla rówieśników była to na pewno normalka. Było już późno na włączanie się do zabawy. A właściwie było już wcześnie rano. Choć do sali tańca było całkiem blisko, tęgi mróz dawał się we znaki. W otwartych drzwiach buchnęło ciepłem i dudnieniem techno. Wychodzących z półmroku białej nocy oślepiła feeria bajecznie kolorowych efektów świetlnych. Ku górze unosiły się kłęby estradowych dymów. Na razie nie było widać nic więcej no może jeszcze jakąś bezkształtną, drgającą magmę. Ale oczy przyswoiły się do migających światłocieni. Muzyka ucichła na chwilę, ale zaraz didżej puścił płytę You`ve Hale Come a Long Way Baby Fadboy Silima. Z galeryjki można było nacieszyć się widokiem napalonych małolat ubranych tylko w koronkowe stringi. Dziewczęta nie były jednak całkiem nagie. Nosiły na sobie wymyślne kolorowe makijaże ale były też od stóp do głów obwieszone najprzeróżniejszą biżuterią, jeśli tak można nazwać kolczyki powpinane w najbardziej nieprawdopodobne do tego celu zakątki młodych ciał. Wśród nich tańczył nagi, cały pokryty tatuażami mężczyzna. Trudno byłoby wypatrywać rysów jego twarzy, bo na głowie nosił autentyczną maskę gazową. Gęste powietrze dźwigało zawiesinę wielkiego kaca.
oceny: bezbłędne / znakomite
Dużo lepiej by się to czytało, gdyby Autor rozbił narrację na akapity... ale tak też jest wporzo i oki