Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-08-13 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1594 |
Jeszcze teraz po latach, gdy wspominam tamten dzień, to mnie dreszcze po plecach przechodzą. Aczkolwiek muszę uczciwie przyznać, że wtedy byłem bardziej zdziwiony niż przerażony. Widocznie tak zalatywało absurdem, że mój umysł tego w całości nie załapał. Zresztą nikt mi nie uwierzył. Dzisiaj myśląc na chłodno, dochodzę do wniosku... ale nie uprzedzajmy faktów.
Postaram się opowiedzieć na tyle dokładnie, na ile zdołałem zapamiętać.
Niedaleko naszej wioski leży nieduży cmentarz. Większość grobów jest zaniedbanych i zarośniętych zielonym mchem. Lecz można natrafić na brylanty. Całkiem ekstra nagrobki. Trup nie siada. Normalnie super wygląd. Miałem wtedy około piętnastu lat. Starzy ludzie opowiadali, że na cmentarzu dzieją się czasami dziwne rzeczy. Pusty śmiech mnie wtedy ogarniał, gdy słyszałem tego typu brednie. Na domiar złego, nasza rodzina była raczej biedna. Jak widziałem te bogate pomniki, ten cały zakichany przepych, to mnie jasna cholera brała. A oni mi jeszcze takie świrnięte banialuki wciskali. Pojebańcy jedne.
Teraz wiem, że postąpiłem jak niedouczony wariat. Wtedy jednak, byłem święcie przekonany, że postąpiłem słusznie.
W pamiętnym dniu poszedłem na cmentarz, by odwiedzić grób rodziców. Dopiero po jakimś czasie, miałem na tyle sił w sobie, by uwierzyć w tę ostateczną prawdę. Słońce pomału zachodziło za ciemną chmurę i zaczęło trochę padać.
Stoję przy grobie, spoglądając na ukochane imiona. Tyle razy je wypowiadałem a teraz na zawsze zostały oderwane, od bardzo bliskich osób. Oni poszli tam a one zostały samotne tu. Wspominam wszystko, co było dobre i co było złe. Ile mogłem lepiej, inaczej, więcej. Deszcz zaczyna się wzmagać. Z figurki aniołka na sąsiednim grobie, spływa brudna, szara woda. Nikt go widocznie nie czyścił. Stoi zapomniany i samotny. Zwiędłe kwiaty naciskane ciężarem wody, jeszcze bardziej chylą się ku ziemi, jakby chciały ją przebić i chociaż trochę dodać otuchy zwłokom, które tam leżą. Mam doprawdy dziwaczne myśli i pokręconą wyobraźnie. No nic. Nie odchodzę. Chcę jeszcze trochę tutaj pobyć. Stąd nie dosięgnę tamtego wymiaru, ale chociaż trochę pocierpię na deszczu, za te wszystkie chwile, w których mogłem być dla nich lepszym, a nie byłem.
Nagle czuję z tyłu lekkie uderzenie. Wiem na pewno, że jak tutaj szedłem, to nikogo nie spotkałem. Nie mam wrażenia, że to czyjeś ręce.
Stoję jak sparaliżowany. Nie należę do strachliwych, ale boję się obejrzeć. A poza tym ta kompletna cisza. Zdaję sobie jednak sprawę, że coś z tyłu słyszę. Stukot kropli deszczu, tuż za mną. Tak gdzieś, w połowie mojej wysokości. Jakby padały na kamień. Przecież groby są niżej – myślę sobie. Znowu coś mnie z tyłu popycha. Nie mocno, ale jednak coś wyczuwam. Lekki nacisk do przodu.
Na domiar złego zaczyna silnie wiać. Ciemne drzewa, otaczające kwaterę, kołyszą się złowieszczo. Jakby zwłoki olbrzymów zostały tu zakopane i właśnie przebiły ziemię, ciemnymi rękami. Mam też wrażenie, że nagrobki wyginają się ku mnie. Ze wszystkich możliwych stron. A pochylone krzyże w moim kierunku, chcą mi przypomnieć wszystkie zło, jakie wyrządziłem.
Wiem, że muszę się w końcu odwrócić i zobaczyć, cokolwiek to jest, bo inaczej oszaleję. Podejmuję decyzję.
W pierwszej chwili nie czuję przerażenia. Raczej zdziwienie. Zupełnie mnie zatyka. Nawet nie potrafię się bać. To jest po prostu niepojęte. Takie coś nie ma prawa istnieć. To znaczy ma, ale nie w ten sposób. Nie na tej wysokości. Oderwane od podłoża. Stoję jak słup soli i nie potrafię się ruszyć.
Na wysokości bioder, unosi się przede mną… czarny nagrobek, z białą plamą pośrodku. Wyraźnie widzę podłużną prostokątną płytę, oraz pionową na końcu. Nie ma żadnych napisów. Całość lekko... faluje, jak jakiś poduszkowiec. Wbrew pozorom, najbardziej mnie przeraża to białe, postrzępione miejsce. Zajmuje około jednej dziesiątej całości. Znowu na mnie lekko napiera. Trzymam się rękami dwóch pomników. Przecież mógłbym uciec. Dlaczego o tym nie pomyślałem.
Kładę rękę na czarnej płycie. Chce wiedzieć, że naprawdę istnieje. Czuję wyraźnie: gładką, twardą powierzchnię. Lekko się sprężyście ugina i wraca w to samo miejsce. Strumyczki wody spływają po dłoni. Nagle czuję uderzenie, jakby mi ktoś niewidocznym młotkiem przywalił. Nie za mocno, ale diabelnie boli.
Deszcz zacina coraz bardziej. Wiatr silniejszy i bardziej porywisty. Nagrobek kołysany jak łódka na wzburzonym morzu, wygląda strasznie dziwacznie. Słyszę wokół odgłosy, przewracających się wazonów. Gałąź z pobliskiego drzewa, spada obok mnie. Ostry konar, rani moją nogę. Nagrobek powtórnie mnie popycha. Teraz silniej. Jakby mi chciał coś powiedzieć, lecz nerwy mu puszczają. Jakie nerwy? Co ja bredzę? Teraz już strumienie wody pomieszane z krwią, spływają z niego po obu stronach. Szczególnie jest to widoczne, na tej białej plamie. Wicher się nasila. Czuję złowieszczą bryzę na mojej twarzy i śliskie błoto pod stopami. Kurtka zwiększyła swój ciężar. Przygniata do ziemi. Na dodatek z nagrobka, spadają potrzaskane odłamki, chociaż nadal jest nieskazitelnie cały. Słyszę mlaskający dźwięk na dole, oraz dziwne uderzenia w ciemną płytę. Jak bym stał przy wodospadzie. Co za głupawe myśli przychodzą mi do głowy. W takiej chwili. No nic, czas na mnie. Trzeba stąd wiać. Na tyle szybko, na ile pozwala boląca noga.
Mój lęk nasila się z każdą sekundą. Ciągle mnie dotyka, twardą krawędzią. Wyraźnie mnie kieruje w jakąś określoną stronę. Do jakiegoś celu. Czuję mokry kamień przez kurtkę. Co on ode mnie chce? Wycofuję się. Krok po kroku. Jestem owcą zaganianą do stada. Muszę uważać, bo paskudnie ślisko. Byle uciec, jak najdalej stąd. W oddali widzę smużki dymu. Skąd nagle tyle? Przecież ich nie było. Znicze gasną jeden po drugim. Zdejmują zwęgloną łunę znad cmentarza.
*
Przypominam sobie czasy dzieciństawa. Szczególnie matkę. Zawsze przd spaniem, głaskała mnie po głowie i kładła obok pluszowego misia. Mówiła, że nie mam się bać ciemności. On mnie ochroni, przed wszystkimi straszydłami, bo jest w nim coś, czego nie widać, a może okazać się bardzo pomocne. Teraz po latach wiem co miała na myśli. Nigdy nie mówiła wprost. Nie narzucała swoich racji. Dawała wybór.
*
Nic z tego. Płynie za mną. Na tle ciemnych rozkołysanych drzew i kłębiących się chmur, wygląda naprawdę upiornie. Unosi się wyżej. Nie chce zniszczyć innych pomników. Uciekam szybciej, ale muszę kluczyć między grobami. Co chwila się potykam, upadam i znowu wstaje. Czarny pomnik jest bardzo szybki i zwinny. Nie licuje to z jego ociężałym wyglądem. Trochę biegnę przed siebie, lecz za chwilę widzę go przed sobą. Zastawia mi drogę i znowu mnie lekko popycha. Znowu upadam. Uderzam głową o płytę pomnika. Na szczęście nie za mocno. Mimo wszystko, oglądam świat, przez czerwoną stróżkę krwi, która spływa z czoła.
Myślę sobie: jak na mnie spadnie, to będzie po mnie. Przestałem biec. Idę gdzie mi każę. Bo cóż mam robić? Jak tylko chce zboczyć z trasy, to mi zagradza drogę. Woda ciągle z niego leci, gęstymi strumieniami. Wiatr ją rozwiewa na wszystkie strony. Moje ubranie jest mokrą ścierką. Cholernie ślisko. Kolejny raz upadam. Spoglądam do góry. Wisi nade mną. Jestem w jego cieniu. Koniec - myślę sobie. Zaraz na mnie wyląduje. Stanę się przemokniętym, zabłoconym lotniskiem. Zmiażdży jak robaka. Wydusi wszystkie flaki. Pęknę jak purchawka z głośnym mlasknięciem i odgłosem łamanych kości. Zostanę zmieszany z błotem i tylko smród zostanie. Chcę wstać, lecz upadam. Odłamek znicza, rani mi dłoń. Ciągle nade mną wisi, niczym prostokątna czarna ćma. Nie przygniata mnie. Czeka cierpliwie, aż się podniosę. Wyraźnie kieruje mnie w jakieś miejsce. Mam wrażenie, że do jakiegoś grobu. No bo gdzież by indziej na cmentarzu?
Widzę ten grób. Jest cały potrzaskany, jakby ktoś go maczugą porąbał i nie szczędził poprawin. Nagle doznaję olśnienia: przecież to jest moje dzieło, to ja go zniszczyłem. Z zawiści, zazdrości, żalu, żeby się wyszaleć. Nikomu o tym nie powiedziałem. Rzadko ktoś tu przychodzi. A z tej rodziny, to już całkiem nie często. Mają tyle różnych spraw na głowie i nieszczęść od groma. Wtedy nie byłem tego świadomy. Widocznie nikt im nie powiedział. Może nie chcieli ich martwić. Dokładać cierpień, których już i tak mieli w nadmiarze. Ale musiałem być wtedy porąbany. Jak ten grób teraz. Nawet gorzej.
Lewitujący nagrobek nadal mnie pilnuje. Mam wrażenie, że gdyby miał usta, to by przemówił po trupiemu. Wiem, że nie pozwoli mi uciec. Widocznie mam jakąś misję do spełnienia.
No nie. Teraz to by mi mowę odjęło, gdybym coś mówił.
Płyta nagrobna lekko się unosi. Dopada mnie mdlący słodkawy odór. Owija moje ciało tym zapachem i dociska ile może. Jestem przemokniętą paczką owiniętą w smród. Tylko sznureczkiem owinąć, pieczątki przyłożyć i wysłać skunksowi. Wątpię, żeby odebrał. Nawet on.
Nagle z czarnej czeluści, wyłania się koścista ręka z resztkami skóry i mięsa. Macha mi przed nosem jakąś kartką. Domyślam się, że mam ją wziąć. Nie chcę jej dotykać, bo czymś oblepiona. Czuję, że jak tego nie zrobię, to będzie jeszcze gorzej. Chwytam ją dwoma palcami. Tyle o ile. Kleista, nasączona rozkładem, zielonkawą cieczą i skrawkami kości. Cuchną wszystkie literki napisu, lecz odczytać mogę, gdyż nie czytam nosem:
„Napraw wszystko jak trzeba. Jeżeli tego nie uczynisz, będziesz leżeć przy mnie i wyglądać tak samo, mając tego świadomość. Dopiero po chwili, utnę ci głowę, ząbkowaną kością. Przede mną nie uciekniesz`
Dłoń wraca skąd przyszła, płyta bezgłośnie opada a nagrobek trochę się wycofuje. Skręca lekko w lewo i ocierając moje ubranie twardą krawędzią, mija mnie, szybując w głąb cmentarza. Nie odwracam się, by spojrzeć gdzie poszybował. Stoję jak sparaliżowany i przez dłuższy czas, jestem zupełnie otępiały. Cały dygocę. Nie tylko z zimna.
Kiedy się trochę uspokajam, zaczynam jako tako trzeźwo myśleć. Postanawiam, że pójdę do tej rodziny. Przyznam się do wszystkiego. Opowiem dokładnie, co i jak rozbijałem i jaką sprawiało mi to frajdę. A całą moją forsę, którą zbierałem… nie ważne na co, przeznaczę na naprawę tego nagrobka. Nawet mogę pomóc, w tych wszystkich pracach. A jak będzie trzeba, to nawet do więzienia pójdę, ale o tym co przeżyłem, to im nie powiem, bo wariatowi mogli by nie przebaczyć.
Ale chcę żyć! Do jasnej cholery: chcę żyć.
O dziwo, rodzina mi przebaczyła. Nawet było mi strasznie głupio. Przecież mogli mnie wyrzucić na zbity pysk, policję wezwać... ale najpierw mordę sprać i dupę skopać... lub wszystko naraz. Co prawda nie było żadnych świadków, gdy grób demolowałem… ale czy na pewno? A poza tym, rzeczywiście żałowałem. Było to zupełnie nowe doświadczenie w moim życiu. Szczere aż do bólu. Nie mogłem poznać samego siebie. Nawet w lustrze. Nie zawsze taki byłem. Wręcz przeciwnie… i to bardzo. Paskudnie bardzo! Popierdoleniec był ze mnie i tyle. Nadal jestem… tylko waga problemu, już nie taka.
Po jakimś czasie, wybrałem się znowu na cmentarz. Stoję przy grobie. Tak samo jak wtedy, pochmurno i deszczowo. Nagle czuję, że coś mnie z tyłu popycha. Nie odczuwam lęku. Odwracam się. Ten sam nagrobek unosi się przed mną. Jasna plama znikła. Jest cały biały.
Po chwili rozpływa się w powietrzu. Zza ciemnej chmury, widać skrawek Słońca.
*
–– O, popatrz. Biały nagrobek. Jak w mordę calusieńki.
–– Widocznie ktoś za życia, kazał dla siebie przygotować. Co z tego, że biały. Różne są gusta, kumasz?
–– Nawet zrobił odciski swoich dłoni na płycie. Chyba jeszcze żywych? Jak myślisz?
–– Gdzie?
–– No tu! Na brzegu. W nogach.
–– Ja nic nie widzę. Jakieś smugi. Może faktycznie trochę przypominają… ale nie... to jakieś bohomazy.
–– A ja ci mówię, że to paluchy.
–– A tobie co do tego? Jakie to ma znaczenie.
–– Nagrobek drgnął.
–– Taa… widocznie trup, przewrócił się na drugi bok.
–– Dziwna ta biel… jakby ciemność chciała się przebić.
–– Wiesz ty co… myślisz jak zwłoki.
–– Spójrz dokładnie.
–– Widzę biel.
–– A ja co innego.
–– No dobra. Spadajmy stąd. Bo jeszcze się posrasz ze strachu.
oceny: dobre / znakomite
oceny: dobre / znakomite
Sporo błędów interpunkcyjnych. W większości to zbędne przecinki, ale też trochę brakujących.
Trochę też błędów ortograficznych. W tytule niepotrzebnie cmentarz napisano wielką literą. Piszemy gdzieżby, a nie "gdzież by"; mogliby, a nie "mogli by"; nieważne, a nie "nie ważne". Jeżeli piszemy o słońcu w potocznym znaczeniu, a nie jako o planecie, to piszemy małą literą. Ja chcę, a on każe, a nie ja "chce", a on "każę".
Błędy poprawię. Za wypatrznie ich, też Dzięki.
Pozdrawiam:)
oceny: dobre / bardzo dobre
Może gdybym się skupił na jednym, to bym pisał lepiej:)
Pozdrawiam:)