Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-10-26 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1262 |
–– Wyobraź sobie moja droga, że jakoś to przeżyłam. Zresztą sama widzisz patrząc w miejsce gdzie siedzę.
–– Ależ oczywiście. Spoglądam i podziwiam twoją ogorzałą cerę. Wydobrzałaś tam jakoś, odmłodniałaś… no doprawdy, jestem pod wrażeniem.
–– No nie, bez przesady, co ty mówisz. Czuję się skrępowana i onieśmielona potokiem jakże miłych, aczkolwiek z lekka krępujących słów.
–– Jak sobie życzysz. Więcej nie będę, skoro to dla ciebie takie trudne. A zatem opowiadaj jak do tego doszło… to znaczy nie doszło do najgorszego.
–– Wspomniałam już tobie, że nasz przewodnik, chciał nam pokazać…
–– A fe… czyżbyś… żartowałam oczywiście.
–– Pragnę wierzyć, że tak. Na czym to ja stanęłam?
–– Na przewodniku.
–– Dziękuję za podpowiedź. Nie masz pojęcia jaka jestem ci za to wdzięczna.
–– Drobiazg. Mów dalej proszę, gdyż ciekawość mnie rozsadza.
–– A zatem przewodnik zaprowadził nas omyłkowo…
–– Pozwól, że ci przerwę. Na pewno omyłkowo?
–– Sama nie wiem. Raczej tak, bo… nieważne.
–– A ciebie nie?
–– Jak widzisz, jestem cała i zdrowa.
–– Wyglądasz super… lecz wreszcie wytłumacz przejdź do meritum. Dlaczego cię nie spożyli?
–– Och. Dużo by trzeba mówić. A wiesz przecież, że ja skąpa w słowach.
–– Naturalnie. Często to powtarzasz.
–– Powiem krótko…
–– Zachorowałaś?
–– No coś ty. A niby czemu?
–– Przepraszam. Snuj swoją opowieść, gdyż coraz bardziej rozgrzewasz moją kobiecą ciekawość.
–– Nie zjedli, bo nie znaleźli stempelka… a raczej jego odcisku na mnie.
–– A niby co miał odcisnąć, że zapytam. Nie dziwi cię takie pytanie, prawda?
–– Też bym takie zadała… datę ważności. Nie ma jej na mnie. Byli ostrożni. Nie chcieli jeść przeterminowanego produktu. Zresztą trudno im się dziwić.
–– Och moja droga. Doprawdy miałaś szczęście. Dobrze cię widzieć i słyszeć na żywo.
–– A wiesz… to jeszcze nie wszystko. Mąż chciał mi zafundować tatuaż z przyszłą rocznicą naszego ślubu. A konkretnie chodziło o 25 – lecie spożycia… to znaczy pożycia. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby ją znaleźli. Wcale by się nie bali. Na szczęście odstąpił od tego zamiaru.
–– Oczywiście podziękowałaś mu za to. W końcu życie ci uratował, nieprawdaż?
–– Zostałam wdową.
–– Nie może być!! A to czemu? Opowiadaj w tej chwili. Jestem taka podekscytowana.
–– A więc moja miła, było to tak.
–– Nie przerywaj na oddechy. Mówże!
–– Przepraszam. To ze wzruszenia i tęsknoty.
–– Wiem kochanie, ale moja ciekawość tęskni jeszcze bardziej. No nie bądź taka okrutna. Nie każ mi czekać w niepewności.
–– Dobrze już dobrze. Tylko łezkę wytrę.
–– Szybciej wycieraj. Proszę!
–– A zatem wykombinował, że na sobie zafunduje tatuaż… datę… jak długo przewiduje ze mną wytrzymać. Takie coś w rodzaju prognozy. Teraz sobie myślę, że mogłam być straszliwą, wredną jędzą lub czymś gorszym.
–– Ty? Jędzą? Co ty mówisz. Tyś święta prawie.
–– Dziękuję za dobre słowo. Gdy znaleźli na nim datę i zobaczyli, do kiedy jadło ważne do spożycia, to ich wódz z radości podziękę mi wystosował. A trzeba ci wiedzieć moja droga, że przystojny był. Same mięśnie. Dobrze wypasiony, lecz nie gruby. A to jego pióro jak stało…
–– Przestań. Jak możesz tak mówić, skoro twój mąż jeszcze trawiony. Spożyto go na twoich oczach, a ty przeszłaś z tym do porządku dziennego, jakby nic się nie stało. Doprawdy. Pierwszy raz ciebie nie rozumiem. Gdyby mojego zjedzono, to bym…
–– Co?
–– Aaa… nic. Opowiadaj. Przepraszam. Poniosło mnie.
–– Wódz był wspaniałomyślny i wyrozumiały. Wydał polecenie, by czaszkę męża oskórować, gałki i mózg wyjąć, bo to najlepszy przysmak… i jeszcze szaman mnie dziwnie odmienił, w ramach zadośćuczynienia.
–– No nie. Nie mów, że cię poczęstowali mężowym mózgiem i oczami. A fe.
–– Co ty mówisz. Skąd w tobie takie pomysły. Dostałam od nich prezent. Chyba się domyślasz jaki?
–– To ta… na stole. Przyznam, że ładne wzorki na niej. Nawet w oczodołach kwiatki.
–– Codziennie podlewam jego... oczy.
–– O... a tu… na kopułce uchwyt… co w niej trzymasz? Mów prędko.
–– Przyprawy.
–– No nie! Fajnie. A do czego?
–– Do mięsa.
–– Do mięsa?
–– Tak. Mówię przecież.
–– Mówisz?
–– Co tak się powtarzasz. Czyżbyś odczuwała jakiś niepokój?
–– Niepokój?
–– Znowu to samo. Pamiętasz na co cię zaprosiłam?
–– Zaprosiłaś? Na miłą pogawędkę?
–– Też.
–– Też? A na co jeszcze?
–– Widzisz nóż w mojej dłoni.
–– No… widzę.
–– To się pomiarkuj, na co cię zaprosiłam.
–– Na… chcesz powiedzieć… na obiad?
–– Właśnie.
Gdyby pójść tym tropem dalej, wystarczyłoby - dla jasności sceny - wypunktować osoby, przypisać im kolejne konkretne wypowiedzi, dodać didaskalia, i cały ten teatr byłby w zasadzie gotowy.
Niestety, sam dialog NIE WYKAZUJE przypisanych mu cech ni satyry, ni groteski.
Rozprawiające tutaj de facto o niczym osoby są bezkrwiste, papierowe, nie mają żadnej charakterystyki; nie wiemy, kim są, w jakim są wieku, jakie relacje je łączą, gdzie to się dzieje i w jakim konkretnie czasie, słowem zaproszenie (patrz tytuł dialogu) - to zaledwie POCZĄTEK dalszej solidnej pracy nad tekstem...
... chyba że to jakiś nowatorski eksperyment, gdzie - jak w chińskim teatrze cieni - wszystko musi pozostać zagadką
Co (lub kto?) będzie konkretnie na obiad, nie dowiemy się, bo to różne teksty (patrz tytuł zbioru).
Po obróbce (skrawaniem - do objętości 1/4 tego dialogu) mogłaby ta cała scenka przekształcić się w jakiś kabaretowy skecz albo - po poprawkach idących w stronę epiki - w anegdotę-makabreskę