Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | artykuł / esej |
Data dodania | 2019-11-25 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1277 |
Dzięki ludziom przesiąkniętym duchem wypaczonego konserwatyzmu i dzięki ludziom pasożytującym na społeczeństwie, mamy fikcję opieki nad niepełnosprawnymi: odsuwamy się od nich.
Proces degradacji społeczeństwa ciągle trwa, lecz powoli zapominamy, że nie każdy z nas nadaje się na wojownika; milcząca mniejszość jest przerażona mołojeckim, ekspansywnym bydlęceniem i rozpustą pazerności ludzkiego gatunku; skromna i nieśmiała, nie pasuje do obowiązującego obrazka. Stroni od spektakularnego obwieszczania zwycięstwa i nie dąży do wbicia rywala w ziemię.
*
Czy przetrwamy burzowy okres dominacji ludzi skoncentrowanych wyłącznie na sobie, nawykłych do absorbowania swoimi problemami całego otoczenia, skupionych na zapobiegliwym krążeniu wokół własnego ja?
Jacy są ci, co narzucają nam swój sposób życia? Przeważnie są ambitni cudzym kosztem: gną kark tylko przed silniejszymi. Wobec mocniejszych odczuwają respekt i są wazeliniarzami. Wobec słabszych – pogardę i bezwzględność.
Są w różnym wieku: niekiedy młodzi, dorodni, urodziwi nad podziw., A niekiedy szpetni w poglądach i od małego kształceni na cwaniaków i oszustów, co to niczego nie robią za darmo; od pieluchy są uczeni, że trzeba walczyć, rywalizować, tępić konkurencję, gdyż światem rządzi pieniądz oraz wrogość.
Owcza reszta stara się ich naśladować. Dorównać im kroku. Płynąć razem z prądem. Zapobiegawczo dba o higienę widocznego organizmu, lecz o ducha – bynajmniej; ciało niedostrzegalne, nie wymaga żadnych zabiegów, żadnej pielęgnacji, ponieważ go nie widać. A to, czego nie widać, tego nie ma.
Podobnie traktuje swoje wewnętrzne zmagania i rozterki: nie interesują jej wcale. A tym bardziej – nie zauważa realnych problemów. Realnych bo życiowych, bo niewydumanych, bo pochodzących od ludzi stąpających po ziemi. *Niektórzy są przemądrzali na zabój: szpanują mądrością tytułów kupionych w zieleniaku. A poza nimi, na społecznym dnie, w licznej grupie zepchniętych na boczny tor, wegetują figury przyspawane do bezradności. Upstrzone przez nieestetyczne blizny. Konsekwentnie i bezskutecznie dopominające się pomocy. Brutalnie odrzucone przez nasz porąbany czas.
Tu przynudzę: zdarzają się stada bezdusznych hipochondryków i sobkowatych pieczeniarzy. Obiboki zapatrzone w swoje pępki, lekceważące innych, mniej przebojowych, stada niebywale szpetnych warchlaków w ludzkiej skórze. Są w naszym sejmie indywidua niweczące prawdziwy obraz wymagających opieki; pod hasłem NAM SIĘ NALEŻY, wyrabiają krzywdzącą opinię ludziom potrzebującym autentycznie odczuwalnej i systemowej pomocy.
Przekonani, że szachrajstwo jest ich usprawiedliwieniem, że należą się im przeprosiny za parszywy los, jakaś godziwa rekompensata za ich usmarkane istnienie - sądzą, że wszyscy pozostali powinni im opatulać mimozowate ego, odgadywać zachcianki, przewidywać i uprzedzać ich najskrytsze życzenia.
*
A niepełnosprawni?
Są oblatani z nieporadnością, lecz nie chcą, by nad nimi lamentowano, załamywano ręce, wyrywano włosy z rozpaczy. Pragną, by współodczuwano razem z nimi. Przy czym WSPÓŁODCZUWANIE jest rozumiane przez nich w sposób specyficzny: polega na rozumieniu ich problemów, na pojmowaniu ich skomplikowanej sytuacji. Gdyż ubzdurali sobie, że fakt, iż są pokrzywdzeni, powinien (poniekąd automatycznie) nałożyć na resztę społeczeństwa obowiązek spełniania wszystkich ich żądań.
Zastanawiają się, jak można nie poruszać spraw związanych z ich położeniem. Dlatego, bezustannie składają swoje raporty o stanie zdrowia przed cynicznym sejmem i odpornym na litość ministerstwie zdrowia. Dlatego wolą nie myśleć o tym, że w pobliżu, w ich świecie, jest tyle piękna, miłości, tyle ciekawych widoków i niespenetrowanych miejsc, drzemie tyle zagadnień do rozwiązania, iż nie warto zajmować się tylko swoimi boleściami, plastrami i medykamentami.
*
A teraz będę się bawił w uporczywe powtarzanie tego, o czym nieraz mówiłem; powielam własny tekst, bo myślę, że pisanie lekkich felietonów o ciężkostrawnej zawartości ma sens tylko wtedy, gdy każdy kolejny drąży - niczym kropla skałę - ciągle ten sam problem: meandry naszej obyczajowości.
Tak pojmuję przekonywanie do swoich racji. Taka jest moja metoda perswadowania i trzymam się jej z uporem. Z wytrwałością, gdyż zdaję sobie sprawę, że niekiedy jest to długotrwały proces i od każdego usiłującego namówić kogokolwiek do czegokolwiek, nie trafi od razu: wymaga wielokrotnych powtórzeń i ogromnej cierpliwości.
Tekst poniższy był już publikowany, ale ze względu na poruszany w nim temat, zamieszczam go ponownie:
`O definicjach, diagnozach zjawisk mówimy poważnie, jeżeli są zgodne z naszymi nastawieniami, gdy potwierdzają nasze sądy i zgadzają się ze środowiskowymi przemyśleniami. Lekceważmy je, spychamy do parterowego poziomu, gdy są z nimi sprzeczne. Powstają wówczas krotochwilne potworki w rodzaju sprawni inaczej.
Sprawny inaczej oznacza w tym przypadku inwalidę DODATNIO NIETYPOWEGO, zdeformowanego w sposób pozytywny. Termin ten nikogo nie dotyczy i niczego nie wyjaśnia, ponieważ ludzi takich nie ma: został wykuty z nicości przez językowego fajansiarza, który chciał jak najlepiej, lecz po drodze zbłaźnił się brakiem logiki.
Niezależnie od intelektualnej i hecnej próżni zawartej w owej definicji, problem nie obraźliwego, a jednocześnie precyzyjnego nazywania kalectwa jest ogromny, bardzo niewygodny i śliski.
Jest (moim zdaniem) nieważne, jak nazwie się inwalidę, pełnosprawnym umownym, abstrakcyjnym przystojniakiem, współczesnym trędowatym kuśtykającym z kołatką lub niewidzialnym na niby: zjawiska tego nie uchodzi traktować w kabaretowym stylu. *Powiedzmy bez minoderii, otwartym tekstem, bestialsko i po ludzku: inwalida to też człowiek; żaden człowiek nie lubi, gdy mu się podpowiada, że oddycha się powietrzem, a nie dwutlenkiem węgla. Że granat, to nie wykałaczka.
Lubi, gdy to, co mówi, jest przyjmowane z uwagą i na serio. Lubi dowiedzieć się nie o tym, że cierpi i jest nieprzepisowo dorodny, bo o tym wie bez nawiedzonego szturchania, ale zamiast buńczucznych i wodewilowych uniesień o pomocy, którą się dla niego przewiduje za sto lat, chciałby otrzymać ją dzisiaj, chciałby pójść do czytelni, teatru, na koncert, już, teraz, natychmiast, pójść bez odświętnej okazji swojego Dnia Solidarności z Cudakiem.
Ma dosyć traktowania go niczym zapowietrzonego raroga. Pragnie pojawić się tam, gdzie chce się znaleźć, a nie tam, gdzie mu ZORGANIZOWANO jubel i zawleczono go na głupawą radochę.
Chce przybyć gdziekolwiek, bez obawy, że zostanie grzecznie wykopany i odwieziony do domu na policyjnym kogucie. Nie domaga się zdawkowej litości, tylko równych dróg, jednakowych dostępów do życia w myśl dewizy: razem ze zdrowymi, a nie na ich plecach. Uważa, że nikt nie powinien być sam, bezradny, zdany na własne, siły. Żaden chory człowiek nie może być skazany na syzyfową walkę z biurokratycznymi wiatrakami. *By zmienić obiegowe i krzywdzące zdanie na temat inwalidy, wystarczy go poznać. Spojrzeć bez rezerwy, bojaźni, strachu. Naturalnie. Dostrzec nie opakowanie i protezowe kłopoty, ale zapatrywania i ambicje. Jego zainteresowania prawdziwym istnieniem, bogactwem i nieprzerwaną zmiennością form.
Wystarczy go zrozumieć, by przekonać się, że od zdrowych różni się tylko etykietką.`
oceny: bezbłędne / znakomite
Jedna uwaga odnośnie stylu: Miałem poważny kłopot z identyfikacją podmiotu domyślnego w akapicie zaczynającym się od słów: "Podobnie traktuje swoje...". Musiałem cofnąć się parę razy, żeby zrozumieć, że to "owcza reszta".