Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-12-06 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1032 |
2.
Z zamyślenia wyrwał ją sygnał domofonu. Przeszła kilka kroków w przedpokoju i sięgnęła po słuchawkę, wiszącą przy drzwiach wejściowych.
– Krzysiek? – spytała.
– Cześć, Ania.
– Wejdź, wejdź.
Anna nacisnęła przycisk domofonu i wróciła do kuchni, by włączyć ekspres. Potem wróciła do przedpokoju i otworzyła wewnętrzne drzwi, antywłamaniowe, potem zewnętrzne, drewniane. Chwilę nasłuchiwała kroków na schodach. Po paru sekundach pojawił się Krzysztof. Uśmiechnięty, ogorzały, zadowolony z siebie.
– Nieźle ci się powodzi. Alpy, narty... – Uśmiechnęła się do niego szczerze.
– Pewnie, że tak...
Krzysztof był typem mężczyzny, który podobał się ogromnej większości kobiet i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Postawny, siwiejący brunet we włoskim typie, dobrze ubrany i z klasą. Zawsze był operatywny i potrafił załatwić rzeczy trudne, także te niemożliwe. Był również lubiany przez mężczyzn. Dusza towarzystwa, dowcipny, ale i z charakterem.
– Cześć, Anka. – Pocałowali się lekko w policzek na powitanie, po kumpelsku i Krzysztof zaczął rozpinać kurtkę. – Co to za zasrana pogoda tutaj... Tam śniegu nawaliło, że hej, a tutaj jakaś brudna breja... Daj mi jakieś kapcie, co?
– Breja. Nawet i to nie. – Anna odwiesiła jego kurtkę do szafy i otworzyła drzwi szafki wpuszczonej w ścianę przy drzwiach. – Raczej pomyje. – Podała mu kapcie.
– No.
– Włączyłam ekspres, napijemy się kawy, co? Jak tam Kaśka? Zadowolona?
– Pewnie. Parę lat nie byliśmy na nartach.
– Jaką chcesz? – Przeszli powoli do kuchni.
– E... Czarną i dużą.
– Okej. To ja czarną i mniejszą. Jakiś koniak?
– Nie... Samochodem jestem, wiesz...
– No to lepiej nie. – Anna nastawiła ekspres.
– Ale mnie zaskoczyłaś tym telefonem...
– Tak... Myślałam, że do emerytury będę w telewizji, a tu masz...
– Ale jak ten skurwiel mógł cię tak w ogóle zwolnić, ty mi powiedz? Co?
– Normalnie. Wziął i zwolnił.
– Skurwysyn. I to przed Świętami. Prezent ci zrobił, co? Taki numer wykręcić... Mówiłem ci, żebyś była etatowa, a ty nie i nie. Taki wał by cię zwolnił. A teraz co? Kurwa...
– Ale ja chcę robić to, co robiłam, a nie udawać pracownika. Święta... Święta, święta i po świętach.
– Taa... Anka, Anka... Rozglądałaś się za czymś nowym?
– Teraz? Jak wszyscy myśleli o karpiu i szampanie? I jeszcze tyle wolnego... Jestem dobra w tym, co robię, ale to wąska specjalizacja. Ile znajdę wolnych etatów w całej Polsce? Zero. Jest czas, coś tam sobie znajdę.
– No tak. Dzisiaj piątek, a u nas zamknięte na głucho. Urlopy. Taa...
– Twoja kawa, Krzysiek.
– Dzięki... Do końca marca jesteś na urlopie, tak?
– No, prawie.
– No to jest jeszcze trochę czasu... Ale jak ty się właściwie trzymasz, co? Bo to był mocny cios, poniżej pasa, albo jak nożem w plecy...
– Jakoś się trzymam.
– Jakbym cię nie znał. Jak Thatcher. „Żelazna dama”. Przecież z tobą można konie kraść...
Taa... Anka, ja tu do ciebie przyszedłem z gotowym planem działania, to nie jest żaden pomysł, tylko gotowiec. Albo pod koniec stycznia, albo jeszcze prędzej, przejdziesz do nas, do Komisji Krajowej.
– Jak niby? – Zdziwiona Anna spojrzała na niego.
Kawa wypełniła jej filiżankę, wzięli więc swoje napoje i przeszli do pokoju.
– Bardzo prosto. Siadaj i słuchaj. Jest tak... – Zasiedli w fotelach i postawili filiżanki na stole. – U nas w Kadrach pracują trzy dziewczyny. Jedna jest w ciąży, ma poród w maju, chyba na początku czy jakoś tak. Parę razy już brała zwolnienie lekarskie, ciąża zagrożona, ale niezbyt poważnie, z tego co wiem. Równie dobrze może iść na L-4 do samego porodu. Potem macierzyński, wychowawczy, wiadomo. Wróci za półtora roku, albo i wcale, nie wiadomo. No? Wiem, że to nie to samo co miałaś, ale na razie? Przecież możesz być na urlopie i zacząć u nas pracować, na razie na zlecenie, a potem na etat.
– Przecież walczymy z „umowami śmieciowymi”.
– A kto tu mówi o śmieciówce? Dopóki jesteś na wypowiedzeniu, zlecenie. A potem normalny etat. Na zastępstwo. Proste jak drut. A wiadomo, czy ona w ogóle wróci z wychowawczego? Znowu zaciąży albo znajdzie coś innego? A finansowo nie stracisz, już ja o to zadbam, spoko.
– Kadry?
– No. Papierkowa robota. Praktycznie to samo, co robiłaś jako związkowiec, sprawy socjalne. Większy zakres, ale ogarniesz. Doszkolisz się w ekspresowym tempie i do roboty, Anka.
Krzysztof uśmiechnął się do niej i puścił oko. Potem sięgnął po swoją szklaną filiżankę i upił nieco kawy. Anna też sięgnęła po gorący jeszcze napój.
– Hm... Pierwsza dobra wiadomość od dłuższego czasu. – Uśmiechnęła się do niego.
– Dziewczyno. Przecież my się znamy jeszcze z liceum. Jakbym ja tobie nie pomógł...
– Weź sobie nałóż sernika.
– Dzięki. – Krzysztof nałożył kawałek ciasta na talerzyk i ciągnął dalej. – No tak. I tyle, co razem przeszliśmy, daj spokój. NZS, Solidarność, stan wojenny... – Wsunął sobie kawałek ciasta do ust. – Parę razy wyciągałaś mnie z gówna. Bezinteresownie. Myślisz, że zapomniałem? Ale, przede wszystkim, znamy się jak łyse konie przecież. Pamiętasz maj osiemdziesiątego trzeciego, co? Trzeciego maja? Zadyma na Długiej? Jak szli na nas Zomowcy? I tego faceta, co kijem od sztandaru wydłubywał z ulicy kostkę brukową? He, he, he, to były jaja...
– A ty się grzecznie spytałeś, „czy można”, albo jakoś tak...
– A facet: „pewnie, bierzcie”... He, he, he... Do dzisiaj nie wiem, czy któregoś trafiłem, ale z dziesięć brukowców w nich rzuciłem. Ty też przecież rzucałaś. No... – Podjadł kęs sernika.
– A potem zwialiśmy do klatki schodowej w tym podwórku, jakaś staruszka wpuściła nas do mieszkania...
– I przez okno obserwowaliśmy, co się dzieje. Wpadli Zomowcy, a po drugiej stronie podwórka inna miła, starsza pani im pokazała, że do jej klatki weszli jacyś ludzie. I zaraz stamtąd wyciągnęli z pięć osób i zaczęli ich pałować.
– Wtedy była wyraźna granica: my – oni.
– Taa... Chciałbym mieć te nasze dwadzieścia parę lat, jak wtedy. Dobra. Dość tych kombatanckich gadek. Anka. My nadal jesteśmy po tej samej stronie. Tyle lat. Przecież jesteś „nasza”, nie?
– „Nasza”, to znaczy?
– Solidarności. I właśnie się z tobą solidaryzuję.
– He, he, my tylko razem pijemy kawę, Krzychu.
– Nie tylko, nie tylko. Że wolałaś pracę w Telewizji zamiast w Związku? A ja „piąłem się po szczeblach kariery”? Daj spokój. Życie i tyle. No, ale pomyśl. Taka praca kadrowej to dla ciebie betka. A mnie bardzo pasuje, że mogę ciebie ściągnąć do siebie. Sprawdzonego, pewnego człowieka. Mojego, można powiedzieć. No. I tak trzeba by było szukać kogoś na jej miejsce, tyle jest roboty. No. A ty tu do mnie dzwonisz... W ogóle o tobie nie myślałem, ale to fart, mówiąc szczerze, Anka. Wiem, że to nie to samo. Ale praca. I nie tylko, zresztą... Idą wybory...
– No i co z tego?
– Nie możemy stać z boku, bo te łajzy z PO znowu wygrają. Znalazłem ci już nawet przyspieszony kurs na kadrową, opłacimy szkolenie jako Związek, tak, że będziesz miała papiery na to. Urząd Ochrony Danych Osobowych, procedury, dokumentacja, takie tam... Mówiłem już ci, że ja tu przyszedłem z gotowym planem działania. Napiłbym się, ale jeszcze jadę dzisiaj... To jest bardzo dobre rozwiązanie, Anka.
– Kadrowa... – Anna napiła się trochę kawy.
– Wbrew pozorom, to jest delikatna materia, Anka. Związek Zawodowy jest dużą machiną, sama wiesz. Zetatyzowaną, zhierarchizowaną... Niektórych trzeba przypilnować. Taka Poczta Polska. Ponad czterdzieści związków zawodowych, coś chyba dziewięćdziesiąt etatowych działaczy związkowych... Paranoja. Normalnie, młyn. W takiej masie działaczy są różne poglądy, sama wiesz. A linia naszego Związku jest dosyć mocno zarysowana... Nasi etatowi, w Zarządach w większych firmach, nie wspominając o mniejszych komórkach, tak jak u ciebie... To są tysiące ludzi. I nad tym wszystkim trzeba jakoś zapanować przecież. Widzisz. Na Śląsku chcą protestować. Za parę dni może się nawet zacząć strajk górników. Trzeba rozmawiać z ludźmi, z różnych opcji, manewrować, trzeba wiedzieć, czego my chcemy, my, jako Związek, czego chcą górnicy, czego rząd... To nie jest tylko zwykła praca kadrowej, przerzucanie papierków gdzieś w szkole czy fabryce, Anka. Niektórych ludzi trzeba „ustawić”... I ty się w tym sprawdzisz. Ja ciebie po prostu potrzebuję. Nawet już dzisiaj.
– Poważnie?
– Mówię całkiem serio. Że ten idiota cię zwolnił z pracy, to jedno. A ja szukałem właśnie kogoś takiego, jak ty. I znalazłem. Długo nie musiałem szukać. Fart.
– No, sama nie wiem... Zaskoczyłeś mnie.
– Gadanie. A twoja robota związkowa? Znasz się na tym, jak mało kto. I jesteś pewniakiem. Dogadamy szczegóły, bo to teraz wszyscy albo urlopy wzięli, albo odpracowali jakieś wolne dni, sama wiesz... W przyszłym tygodniu, e... środa albo czwartek, spotykamy się u mnie, pogadamy. Hm... – Krzysztof zajął się na chwilę sernikiem. – Ty mi lepiej powiedz, jak to się wszystko odbyło. Jak on cię tak... Zwolnił z pracy i tyle, tak? He... – Krzysztof pokiwał głową z niedowierzaniem.
– Chciałam wziąć urlop na Święta, bo mam dużo zaległego. Wezwał mnie, myślałam, że w tej sprawie, wiesz jak u nas ciężko z czasem. A on mi prosto z mostu, że się nawzajem nie lubimy i że mnie wywala z roboty. Ot, tak. Już miał przygotowane wszystkie dokumenty. Rozwiązanie umowy o pracę, zawiadomienie o zamiarze, obiegówka, rozliczenie zaległego urlopu, niewykorzystanego, przelew na moje konto... Dwie godziny na to, żebym się wyniosła z „jego” firmy.
– O kurwa...
– Wszystko dograne. I przez ten pośpiech nie zabrałam ze sobą dokumentów związkowych. A jak później poszłam po nie, to mi nie pozwolił wejść.
– Co takiego?
– No. Obciach. Wiesz, jak ja się czułam? Jak jakiś złodziej, czy co. Grażyna mi je w końcu przywiozła do domu, koleżanka. Powinieneś ją chyba nawet pamiętać.
– Może.
– Myślałam o założeniu mu sprawy w Sądzie Pracy. Właściwie, to powinnam zgłosić naruszenie Prawa Pracy w prokuraturze...
– Oczywiście.
– Byłam u adwokata przed Świętami. Od razu mi powiedział, zresztą sama już to wiedziałam wcześniej, że sprawa będzie się ciągnęła miesiącami, jeśli nie latami. A ja w tym czasie przestanę być pracownikiem mojej firmy, nie?
– Ehe... – Krzysztofowi najwyraźniej smakował sernik Anny, bo sięgnął po drugi kawałek.
– A zanim zapadnie wyrok, a pewnie i jeszcze apelację złoży, to... Czekaj tatka latka. Aż kobyłę wilcy zjedzą.
– To gnój jeden... Zna się dobrze z jednym z senatorów z PO, ma parę innych mocnych wejść... Inaczej by nie dostał tej fuchy. Jak to się kiedyś mówiło? Synekura?
– Można i tak.
– Nie bój, jak wygramy wybory na jesieni, to wyleci jak z procy, prosto w kosmos.
– Jak wygramy.
– I dlatego trzeba wygrać, Anka. Dość mam już tych złodziei. Prezydenckie, a potem parlamentarne. No. I kto nam podskoczy? Taki szmaciarz jak ten twój? I wrócisz do pracy w Telewizji. Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć, dziewczyno. Bo w tym układzie, który mamy teraz...
– Nigdy nie wygram tej sprawy w sądzie, a jak wygram, to to mi nic nie da, co?
– No. Wszystko się rozejdzie po kościach. Powiedzą, że już mają na twoim miejscu świetnego specjalistę, może odszkodowanie, a to firma państwowa, dyrektor ze swojej kieszeni nie zapłaci przecież... Etatu pewnie nie odzyskasz, a na tym ci najbardziej zależy, co? A wybory na jesieni, kochana. I jak przyjdzie zmiana warty na Woronicza, to ten twój kutas potulnie się spakuje i zostawi pusty fotel. Nadążasz?
– „Nasz” dyrektor?
Krzysztof uśmiechnął się do niej ciepło i popił kawę.
– Realnie patrząc, to jedyna szansa. Sama widzisz, jak to wszystko się zaostrza. Prawie z dnia na dzień. Przedtem prawica była jedna. Były różne poglądy, ale jeden wróg. Komuchy. A teraz? Rząd? Prawicowy. Opozycja? Też. I śmieszne i tragiczne. I wszyscy chcą dobra naszej kochanej Ojczyzny, nie? I żeby przy okazji się nachapać, ale w miarę dyskretnie. Jest jak jest i nic na to nie poradzisz. I dlatego „róbmy swoje”, Anka. Ta nasza robota ma naprawdę sens.
– Może i tak. Ja nie potrafię jeszcze obiektywnie na to spojrzeć, Krzysiek. Cały czas siedzi we mnie ta zadra, że ten gnój mnie zwolnił. Nawet nie przeglądałam ofert pracy, bo to i tak zły czas na to, na razie. Cholerne Święta.
– Wcale ci się nie dziwię. Mnie by to też mocno trafiło... Dobra. Posłuchaj swojego starego kumpla, dziewczyno. Jesteś „nasza” i tyle. Myślimy tak samo. Czujemy tak samo... Wczoraj przeglądałem twojego Facebooka, tak sobie, żeby zobaczyć ciebie z innej strony jeszcze...
– No i? Co zobaczyłeś?
– Masz dużo fajnych wpisów. Literackich, bym powiedział. Tak mi się teraz przypomniało... Jeden to mnie rozbawił do łez, he, he, he...
– No, co takiego?
– Wiesz, bo większość wpisów masz dosyć długich, mądrych, przemyślanych, jest też trochę bla, bla, bla, wiadomo... Ale o tym filmie, „Pokłosie”, wiesz, napisałaś jedno zdanie. Cytuję z pamięci: „I na to idą moje podatki”... He, he, he, dobre...
– Chyba „nasze”? Zresztą, nie pamiętam.
– A może i nasze, faktycznie. No, ale wiesz. Jedno zdanie, a ile treści. Bezbłędnie, w punkt. Powinnaś więcej pisać, dziewczyno. – Krzysztof napił się kawy.
– E tam, czasem coś „skrobnę” i tyle.
– I bardzo dobrze. No tak... Anka, ja już muszę lecieć, bo mam dwie sprawy dzisiaj, a to przecież przedłużony weekend. Zdzwonimy się w tygodniu, a ty sobie to wszystko przemyśl.
– Dobra, Krzychu. Dzięki, że wpadłeś i za propozycję pracy. Może to wcale nie jest zły pomysł. Zresztą, na pracę w telewizji, jakiejkolwiek, nie mam szans. Przebijać się to mogą młodzi. A ja mam tak wąską specjalizację, timing... Może z pięćdziesiąt osób w kraju się na tym zna. A wolnych etatów raczej nie ma.
– No właśnie. Poradzisz sobie, spoko.
Wstali oboje i przeszli do przedpokoju.
– Pozdrów Kaśkę i dzieci.
– Dzięki. A co tam u Roberta? Radzi sobie w tej Warszawie?
– Tak, spokojnie. Poleciał ze swoją dziewczyną do Egiptu na Święta.
– He, he, a to cwaniak. He, he, he...
– A twoje dzieciaki?
– Wszystko pod kontrolą.
– Kaśka już tam o to dba, co?
– Pewnie. Dobra, Ania. Zdzwonimy się. Trzym się.
– No to pa. – Pocałowali się w policzki na pożegnanie.
– Pa.
oceny: bezbłędne / znakomite
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat
/J. Kaczmarski "Mury" 1981/
Jakieś mury runą?? Gdzie?!