Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2019-12-21 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1268 |
–– Drodzy państwo. Jak co roku w święto Diamentowej Jatki, zebraliśmy się tutaj, jako narzędzia wszelkich możliwych zbrodni. No… może trochę przesadziłem, gdyż widzę… albo raczej nie widzę, ilu już z nas odeszło do krainy niemożności, biorąc pod uwagę nasze poprzednie spotkanie. Uczcijmy nieodżałownych sekundą ciszy, bo mamy dzisiaj ciekawych gości i trochę szkoda czasu na… no… to znaczy… szacunek szacunkiem… ale tak… no… tego…
–– Zmieńmy przewodniczącego –– nadmienia Pan Widelec. –– Jestem szczerbaty, ale rozum na tyle mi nie wysechł między zębami, żeby pomyśleć, że szanowny Pan Przewodniczący ma gdzieś naszych bliskich co odeszli.
–– Pamiętaj głupi –– dogaduje Pan Cyjanek. –– Naszym przewodniczącym jest Pan Miecz, który się zasłużył wieloma ściętymi członkami. Jednym cięciem lub wieloma, gdy obiekt nadmiarem rozmiaru, jego długość i możliwości przerobowe zatrwożył. Mnie to tylko brak oddechu i głupawe grymasy twarzowe, oglądać przyszło. Ale nie narzekam.
–– Cisza tu –– ryczy wspomniany. –– Chciałbym wam szacownych gości naszych przedstawić. Panią Szubienicę i Pana Gilotynę. Zarówno Pani Szu jak i Pani Gi, mają w swoim dorobku, wielu znamienitych ściętych uduszonych. Sami rozumiecie, że takie towarzystwo balsamem dla nas nieskończonym.
–– A ja to co? Jakieś nic? Dupek mały zardzewiały, tak? –– jojczy Gwóźdź.
–– Ciebie jedynie Młotkiem w dechę –– zagrzmiał głos z sali.
–– Chwila. Tylko nie Młotkiem. Wypraszam sobie takie insynuacje. Nie tłukę naszego gniazda.
–– A w kolano to co? Albo dajmy na to… w oko? –– nadal gwoździ Gwóźdź.
–– Jam ogólnie szanowaną Sztachetą z Płota. Dlatego mojego kolegi obrażać nie pozwolę. Iluż to jego braci, główki swoje skryło w sękach moich. Aż miałam wilgotno w słojach.
–– Pani Sztacheto. Małe Scyzoryki słuchają.
–– No właśnie –– nadal biadoli Gwóźdź. –– A poza tym, mogę być ostatnim gwoździem do trumny.
–– Panie kolego –– brzęczy Pani Metalowa Linka. –– Toż to metafora. W naszym fachu to się nie liczy. Do dzisiaj pamiętam, jak kręgi wyczułam. Weszłam jak w masełko.
–– Mam gdzieś twoje masełko –– tym razem rzekła… no naturalnie: żona Gwoździa. –– Mój mąż obok wbity, też metaforą być może, gdy człowiek w wannie… a nuż się utopi…
–– Ja tam się nie cektolę –– świszczy Pan Tasak. –- Rach ciach i po sprawie.
–– Spójrzcie na mnie. Jestem Kawałkiem Kamienicy. Jeno niewielkim przedstawicielem. Cała by się nie zmieściła. Ile już ze mnie skoczyło z łabędzim śpiewem. Tylko za szybko spadali. Mój gzyms, nie nadążył z obserwacją. Przeto zwisa smutny, okupiony przez gołębie.
–– E tam. Chwalipięta jeden. Ze mnie to przynajmniej coś. Kawałek Wody, która na potrzeby zebrania, przemieniła się w zgrabny i powabny skrawek lodu. Topielców miałam w sobie, że ho ho ho. Rozkoszne, kolorowe baloniki.
–– Panie, panowie! Więcej subtelności! Proszę! Jam Sztylet z dziada pradziada. Coś o tym wiem. Gładko w serce po zastawkach. Śmierć raz dwa. Czysto sprawnie. Normalnie na rzyganie mam z rękojeści, gdy was słucham.
–– No właśnie. Trochę kultury! Nasi goście zniecierpliwieni. Czyż nie widzicie, że Pani Gilotynie szczęka opadła smutno. I po co? Na próżno ino. A Pani Szubienica we własnej pętli zaplątała siebie. One tak z nerwów mają. Przez niegościnność waszą.
–– Naszą, jak już.
–– No dobra. Naszą.
–– To może coś im zaśpiewajmy. Jak za młodych dobrych lat. Nie jednemu kropla krwi spadnie ze wzruszenia. No co przewodniczący? Możemy?
–– Ale tylko jedną zwrotkę.
–– No to wszyscy społem:
piła gładko kość przecina
otwieramy czaszkę już
wyjadamy z apetytem
różowawy smaczny mózg
gilotyna błyszczy w słońcu
ostrze robi nagle ciach
główka spada tam na końcu
całe ciało idzie w piach
–– Cisza! Miała być jedna. Jak długo mają czekać nasi znamienici goście.
–– O w mordę. Czuję się niedowartościowana –– wrzeszczy Szpilka, aż echo trąca główkę. – No co! Oni lepsi? W końcu parę źrenic przebiłam.
–– Pani Szpilko. Po co te nerwy –– rzecze ciężko Kowadło. –– Już wiele członków spłaszczyłem ciałem swoim. A było ich tak dużo, że nawet szpilki nie dało się wcisnąć.
–– Och doprawdy? Nawet szpilki? Co pan powie? Jaki pan miły. Ty grubasku a ti ti ti. Jestem wielce zobowiązana.
–– Mnie to na nic. Jestem kowadłem.
–– Lecz pana inteligencja, to jak zwiewne piórko na dywanie puchowym, nad pierzastą chmurką.
–– To ma być komplement, czy jak? Nie wyczuwam wagi pochwały.
–– Odkuł się grubas i głupa rżnie – szumi Pani Suszarka, co wpadła kiedyś do wody, nie samotnej.
–– Spokój tam! Bo pościnam naszych –– lśni ponownie Pan Miecz. –– Ciekawej rozmowy posłuchajmy wreszcie, w uspokojeniu swoim, między...
–– Wiemy między... kim a kim.
–– A zatem przed państwem, nasi szanowni goście będą się ścinać. Słownie rzecz jasna.
–– Zostawmy to. Będziemy w następnej części.
–– Części? Polubiam –– bzyknął Pan Pił Mechaniczny. –– Ząbek w górę.
–– A tak ogólnie, już niedługo nie będziemy potrzebni. Normalnie zgroza! Świat zdobział.
–– O… fajnie, że się obudziłeś.
oceny: bezbłędne / znakomite
oceny: bezbłędne / znakomite
Zabrakło mi tutaj (troszeczkę) faceta Kija Baseballowego, babki Maczety, Koła do Łamania Kołem i Krzesła Elektrycznego