Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2015-05-04 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3249 |
Minutę drogi od mojej szkoły i sąsiadującego Technikum Mechanicznego znajdowała się znana w całym mieście knajpka. Mało kto pamiętał, jak oficjalnie się nazywała. Natomiast każdy miejscowy, zapytany – Gdzie jest knajpa „Pod Cycem?” – niechybnie wskazał właściwy kierunek. Tę sławną w całym mieście nazwę zawdzięczała podobno kelnerce, która przed laty obsługiwała klientów w tym lokalu. Natura nie poskąpiła jej kształtów, a zwłaszcza wyjątkowo obfitego biustu. Wiedziała, jak wykorzystać ten spadek po rodzicielce dla ściągania do knajpki jak największej rzeszy klientów. Popularna nazwa nie wzięła się jednak wyłącznie z ponętnych piersi kelnerki. Miała jeszcze jeden dar – była wyjątkowo silna fizycznie, jak na kobietę. Dopiero połączenie i wykorzystanie tych dwóch darów biologii w jednej osobie zaowocowało skokiem jakościowym przy obsługiwaniu klientów; oczywiście klientów płci męskiej. Panie, nie wiadomo z jakiego powodu, omijały lokal, który potrafił stworzyć miłą atmosferę, a nawet prawie że nieba przychylić konsumentom, spragnionym nie tylko złocistego napoju z białą pianką, ale i dodatkowych, estetycznych wrażeń.
Kelnerka ta, bez której lokal byłby zwyczajną speluną, a nie miejscem, do którego z całego miasta ściągały tłumy żądnych tych wrażeń mężczyzn, potrafiła wziąć w każdą dłoń po trzy półlitrowe szklane kufle z piwem. Za dodatkową opłatą potrafiła unieść i siódmy kufel, trzymając go... między ściśniętymi dwoma półkulami żywego, ponętnego i falującego w rytm jej kroków biustu. To było coś, to był podobno widok, który zachwyciłby każdego artystę, zwłaszcza malarza ciał kobiecych!
Kiedy doniosła złocisty napój do stolika, kufle trzymane w rękach stawiała na blacie, a ten siódmy przechylała, nachylając swoje buchające witalnością życia ciało nad klientem, który zapłacił za pokaz. Trzymał on w rękach pusty kufel, do którego małym wodospadem spływało piwo spomiędzy piersi kelnerki. Nie było takiego malkontenta, który by narzekał na brak wrażeń wizualnych. Nagrodą dla obsługiwanego klienta a zarazem widza, który opłacił spektakl, był fakt, że siedział w pierwszym rzędzie tak blisko sceny, że bliżej już nie można było. Miał doskonały widok, nikt z pozostałych widzów mu nie zasłaniał.
To był teatr, w którym nawet całkowicie głuchy mógł uczestniczyć bez najmniejszego uszczerbku w całościowym odbiorze granej przez kelnerkę sztuki. Sztuki jednego aktora. Wystarczyło mieć dobry wzrok lub niezaparowane okulary na nosie.
Nie było więc dziwne, że amatorów zakupu „siódmego kufla” nigdy nie brakowało. Podobno przez lata pracy kelnerki nikt z klientów nie zgłosił najmniejszej pretensji co do poziomu gry aktorskiej w spektaklu. Przeciwnie, opinie wyrażano w samych superlatywach. Gdyby wśród miejscowych widzów przeprowadzono ankietę – Kto lepiej gra? Jakaś aktorka warszawska czy nasza? – wynik byłby jednoznaczny i jednomyślny. Co do tego nikt nie miał wątpliwości.
Nie było dane moim kolegom szkolnym uczestniczyć w tych spektaklach z prozaicznego powodu – w tym czasie kelnerka już nie pracowała. Legenda jednak nie umierała, była przekazywana kolejnym pokoleniom bywalców lokalu, czasem dla poprawienia smaku doprawiana szczyptą pikantnych szczegółów. I legenda wciąż żyje.
Koledzy, z racji zbyt późnego urodzenia, nie zdążyli uczestniczyć w pokazach kelnerki. Nie przeszkadzało to niektórym z nich czasem skorzystać, zwłaszcza w upalne dni majowo-czerwcowe, z okazji do schłodzenia organizmu pienistym, chłodnym trunkiem. Idealnie do tego nadawała się długa przerwa lekcyjna.
W czasie tej przerwy szkolnej dorośli klienci w knajpce nie byli obsługiwani. Nie było ważne, czy któryś ze spragnionych uczniów się pojawił, czy nie. Gotowość bojowa wśród obsługi lokalu o tej porze była ustawiona pod szkoły. „Teraz obsługiwani są tylko panowie uczniowie” – taki komunikat z ust barmanki skutecznie uciszał zbyt natrętnych gości. Wyjątkowo niesubordywani goście byli delikatnie upominani przez stałych, miejscowych bywalców. Ponieważ ulica nie miała inteligenckiego charakteru, tacy początkowo upierdliwi konsumenci woleli wtedy szybko dostosować się do miejscowych zwyczajów. Tradycja to tradycja, trzeba ją szanować, a nie podważać przez byle chciejstwo byle kogo.
Ta tradycja w zaraniach jej powstania, jak i w czasie teraźniejszym, miała prozaiczną przyczynę – duża przerwa lekcyjna miała swoje, ściśle określone granice czasowe. Dla „panów uczniów” czas może nie był jeszcze pieniądzem, ale na pewno zmuszał do niemarnowania ani minuty. Obsługa lokalu „Pod Cycem” wiedziała o tym dobrze i w praktyce realizowała hasło „frontem do klienta”. Klient pracujący już czy jeszcze uczący się, to nie miało dla niej znaczenia. Barmanka i kelnerki przestrzegały prawa i podstawą do obsłużenia młodo wyglądającego gościa był okazany im dowód osobisty. W ten to sposób wprowadzały w życie jedną z fundamentalnych zasad demokracji „wszyscy ludzie są równi”. Równi niezależnie od wykształcenia, zawodu, płci, rasy czy... uczęszczania jeszcze do szkoły. Możliwe, że nawet nie wiedziały o tym, iż były prekursorkami przyszłych zmian demokratycznych w Polsce w czasach, kiedy demokracja miała jeszcze przymiotnik „socjalistyczna”.
Niestety, o tej tradycji i skłonnościach niektórych podopiecznych do gaszenia pragnienia złocistym, a zakazanym dla uczniów napojem, wiedziała również pedagogiczna kadra z obu sąsiadujących szkół. Dyżurujący na długiej przerwie nauczyciele od czasu do czasu urządzali polowania, wpadając niespodziewanie „Pod Cyc”. Dla trafionych ofiar nie było pobłażania; ciężko odpokutowywali miłą chwilę wytchnienia od wyczerpujących zajęć szkolnych. Dlatego spragnieni uczniowie starali się ograniczać ryzyko wpadki, wybierając przerwy na których dyżur pełnił profesor Dzik. Nie był on już zdolny do szybkiego marszu i nawet cichego podkradania się z boku tak, aby nie być widocznym przez okna baru. Jego sapiący oddech było słychać z daleka, wystarczająco, aby gromadka uczniów zdążyła się salwować ucieczką przez drzwi lokalu w przeciwnym kierunku, zasłaniając tylko rękoma twarze przed rozpoznaniem.
Chociaż... raz prawie udało mu się polowanie z zasadzki. Grupka kolegów z piątej, już ostatniej klasy, tak namiętnie o czymś dyskutowała że zapomniała o bożym świecie. Kiedy usłyszeli sapanie Dzika, było już za późno – zdążył dojść do wejścia i zablokować je swoim pokaźnych rozmiarów brzuszyskiem. Uratowały ich otwarte w upalny dzień okna knajpki – przez nie zdążyli się salwować ucieczką. To było dla nich być albo nie być – za tak drastyczne złamanie regulaminu szkolnego groziło im niedopuszczenie do matury. Jedyną stratą, jaką ponieśli, w stosunku do grożącej im kary nic nieznaczącą, była konieczność zrzutki na odkupienie firanek w barze, które nie wytrzymały gwałtownego naporu młodych ciał uczniowskich w czasie ich rejterady.
oceny: bezbłędne / znakomite
sam
Samie - to jest jedno z opowiadań ze zbioru (nie zamknięta całość), które niedługo przekształci się w książkę. Dlatego może sprawiać takie wrażenie. Kilka opowiadań z tego zbioru już jest na PubliXo.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Natomiast z przykrością muszę zakomunikować, że trafiło się kilka potknięć językowych. Gdyby to było Technikum Mechaniczne w Grudziądzu, wówczas należałoby je pisać wielkimi literami. Ale skoro jest tylko "technikum Mechaniczne", to, niestety, muszą być małe litery.
Zbędne są przecinki przed: spragnionym, estetycznych, ściśle określone, wystarczająco. Natomiast brakuje przecinków przed: a zarazem, czy nasza, że.
Jeszcze w jednym miejscu miałem wątpliwości, ale skoro to tylko wątpliwości, to ich nie usterkuję.
PS. Do Janko - dziękuję za merytoryczne poprawki w tekście. Mam jednak jedną wątpliwość dotyczącą potrzeby wstawienia przecinka przed "wystarczająco". Gdybym dołożył tam wyraz: "Jego sapiący oddech było słychać z daleka wystarczająco WCZEŚNIE, aby gromadka uczniów..." - to nie miałbym wątpliwości, że przecinek jest niepotrzebny. Jednak tekst brzmi: "Jego sapiący oddech było słychać z daleka, wystarczająco, aby gromadka uczniów..." - i tu, według mnie, przecinek jest potrzebny jako zawieszenie narracji. Nie wiem, tak to odbieram.
(Brak przecinka przed "że" dotyczy pewnie "o czymś dyskutowała że zapomniała"?)
Natomiast co do "małego piwa" - świat się ostatnio bardzo skurczył ;)
Poprawię, będzie lepiej.
oceny: bezbłędne / znakomite
Przypomniał mi się cytat autorstwa Jeana Cocteau:
"Dawniej kobiety piersiami żywiły niemowlęta – dziś producentów filmowych".
:)
... a złocisty trunek nalewają od tysięcy lat ;)
oceny: bezbłędne / znakomite
Ot, barwna ewolucja baru od peerelowskiej knajpy z kultowymi już piersiami do garkuchni Kuronia w europejskim unijnym 100.tysięcznym nadwiślanym mieście
W niedawnych naszych gimnazjach jeszcze 3 lata temu na boiskach i dziedzińcach szkolnych podlotki sztachały się do extazy i z gwinta, i NIKOGO to nie jarało: ni straży miejskiej, ni policji, ni dyrekcji, ni szan. profesury
Co do niedawnych gimnazjów - nie uogólniaj. Znam to "na żywca" i u mnie wychwytywaliśmy takich "pod wpływem", współpracując ściśle z policją. Nigdy nie przymykaliśmy oczu. Włącznie z gonieniem dilerów, którzy potrafili przyjeżdżać z innych miast pod szkołę "po forsę" od najniższych w hierarchii dilerów-uczniów. Mam w pamięci kilka przypadków, kiedy to robiłem, mimo gróźb z ich strony. Jakoś dalej żyję.
Jako lekturę do poduszki polecam artykuł Pawła Kozłowskiego "Dynamika demoralizacji nieletnich w Polsce"
Jak powiedziałem - znam to "na żywca", nie potrzebuję artykułów.