Przejdź do komentarzyALFA NOVA część 3 z 5
Tekst 6 z 5 ze zbioru: ALFA NOVA
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2020-04-14
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń878

ALFA NOVA DWA


ISBN 978-83-7853-485-3


1.


Jane. Piękna, trzydziestoletnia blondynka, w pełni swojego kwitnienia. Ale, jak każda kobieta, Jane uważała, że pół godziny na makijaż to zdecydowanie za mało. Szczególnie, gdy idzie się na przyjęcie do ambasady. Dlatego siedziała teraz jak na szpilkach, bo powinni już wychodzić, a ona nadal nie była odpowiednio przygotowana. Włosy miała elegancko ułożone, to prawda, a piękna, jasnoróżowa sukienka z delikatnym brokatowym „rzucikiem” leżała na niej jak ulał, chociaż było widać jej brzuch... Tak... Biżuterii nie miała na sobie, bo nie mogła się zdecydować, co założyć...

Pociągnęła jeszcze raz, delikatnie, grubym i mięciutkim pędzlem po lewym policzku, przyglądając się uważnie swojemu odbiciu w lustrze. Zerknęła na Halla, stojącego z metr za nią i zapinającego ostatnie guziki koszuli.

– Sprawdź jeszcze moje buty, dobrze? – rzuciła do jego odbicia w lustrze, nie mogąc się zdecydować na kolejne pociągnięcie pędzlem.

– A co tu sprawdzać? – Hall zapiął ostatni guzik i sięgnął po krawat, leżący na hotelowym łóżku. – Po co ci brokatowe buty? Mam je wypastować, czy jak?

– Ale są czyste? – Jane poprawiła odrobinę lewą brew, bo wydawało się jej, że coś jest nie tak. „Przecież buty specjalnie dobrałam do tej sukienki, czy on tego nie widzi”?

– Jasne – odparł Hall, dopasowując długości końcówek krawata.

– Jasne są. Ja się pytam, czy są czyste, Hall.

– Czyste, czyste. – Hall nawet nie zerknął na jej buty i zaczął wiązać krawat. – Zadzwonię jeszcze do Daszyńskiej, może już ma wyniki...

– Dzwoniłam pół godziny temu przecież... – Jane dokładnie przyglądała się każdemu fragmentowi swojej twarzy w lustrze. – Mówiła, że oddzwoni, jak już coś będzie miała.

– Cholera... – Hall miał niejakie trudności z wewnętrznym węzłem i wyrównywał jego boki.

– Aha. – Jane zerknęła na jego odbicie. – Tylko ty mi nie wyskakuj z żadnymi przekleństwami, Hall, jak to ty zwykle... Ani z tym twoim cockneyem...

– Się wie, Mała...

– Ani z kangurzeniem.

– Ołkiej, Ribka. – Hall przełożył szeroki „jęzor” krawata przez węzeł.

– Masz być bardzo elegancki.

– Przecież zawsze jestem, Niunia. Akcent z Oxford czy z Cambridge?

– Z Eton. Ten sekretarz ambasady... – Jane pociągnęła jednak pędzlem jeszcze raz po swoim policzku.

– Stanford? – Hall wygiął się lekko przed lustrem, sprawdzając swoje odbicie.

– No... – Jane odłożyła wreszcie pędzel. – Bardzo naciskał na spotkanie...

– Bo i jego naciskali. Na diabła nam to...

– Holding musi wreszcie wyjść z cienia. – Jane spojrzała na jego odbicie. – Od dawna uważam, że za mało się promujemy. Nikt nie jeździ na żadne konferencje czy zjazdy, nikt nas nie zna...

– I dobrze.

– Ten Stanford mówił mi, że na przyjęciu będzie kilku bardzo ważnych ludzi, zainteresowanych współpracą, albo może nawet i wykupieniem części naszych udziałów. No, dodatkowe pieniądze na rozwój, przetarcie się w świecie wielkiego biznesu... – powiedziała Jane, sprawdzając każdy detal swojego odbicia.

– Akurat nam to potrzebne. – Hall zdjął marynarkę z wieszaka i założył ją na siebie. – Jak dziura w moście.

– Oczywiście, że tak. Jakbyśmy sprzedali ze czterdzieści procent Holdingu, to wiesz, ile to by było kasy? A znane firmy farmaceutyczne jako udziałowcy, to zwiększenie naszego prestiżu. – Jane sięgnęła po mały pędzelek, bo wydawało się jej, że lewa brew jest jakaś nierówna.

– Jane, jak długo będziesz się jeszcze bawić tymi pędzlami?

– Już kończę... To podniesie całą Firmę. I finansowo i marketingowo...

– A ja ci powtarzam, że mamy własne pieniądze. – Hall dopiął marynarkę i obciągnął ją delikatnie na dół. – A oni chcą wejść do nas, żeby sobie uprawiać małe szpiegostwo przemysłowe. A ten cały Stanford chce zagrać na nosie Polaczkom. „Holding i Fundacja jest tutaj, w Łodzi, ale płaci podatki u nas”... Zuza do ciebie dzwoniła?

– Nie. A ja ci mówię, że musimy wyjść z cienia. Po złożeniu wniosku patentowego na ZTX stało się o nas głośno i trzeba to wykorzystać. Jesteśmy na fali. Cały czas ci to mówię.

– A ja powtarzam, „łyżeczką, nie chochlą”. Kończ to wreszcie i chodźmy już.

– Już, już... – Jane wstała z krzesła, wpatrując się jeszcze w swoje odbicie, przesunęła wzrok na całą sylwetkę. – Boże, jak ja wyglądam... Ten brzuch...

– Bardzo dobrze wyglądasz, Jane. Tyle razy już ci mówiłem, że każda kobieta w ciąży pięknie wygląda... I jest bardzo, bardzo seksi... – Uśmiechnął się do jej odbicia. – No, chyba, że z facetem jest coś nie tak... Buty, Jane. – Hall podał jej różowe pantofle na niewysokim obcasie z lekkim „rzucikiem” brokatu, a Jane usiadła ponownie na krześle.

– Daj mi łyżkę...

– Marudzisz, jak zwykle...

– Marudzisz, marudzisz... – Jane ubierała pantofle.

– No, gotowa?

– Jeszcze zerknę... – Jane wstała z krzesła, a Hall odsunął je na bok. Przekrzywiła lekko głowę na lewo, potem na prawo, oceniając odbicie całej postaci w lustrze.

– Idziemy. A jak ktoś się będzie gapił na twój brzuch... Na mój... – Hall objął ją delikatnie w pasie. – To pokaż mu cztery palce, albo powiedz, że to czwarty miesiąc... Twoja torebka, Jane. – Sięgnął po torebkę, leżącą na łóżku i podał ją żonie. – Wychodzimy, Blondi.

Uśmiechnęli się do siebie i powoli wyszli z pokoju hotelowego.


2.


Jane i Hall kupili jakiś czas temu duży, piętrowy dom w dzielnicy willowej. Nie mieli zbyt wiele czasu żeby zająć się ogrodem, zostawili to sobie na później. Hall pracował od rana do wieczora, Jane także pracowała, poza tym była zajęta opieką nad Stasiem, ich synem, a teraz była znowu w ciąży. Co jakiś czas przychodził więc wynajęty ogrodnik. A o dom, oczywiście, dbała ile tylko mogła. Teraz, dodatkowo, pomagała jej we wszystkim siostra, Zuzanna, która zrobiła sobie przerwę w studiowaniu socjologii.

Dom był duży, salon również. Urządzony gustownie, ale oboje zarabiali niezłe pieniądze, więc nie było to takie trudne. Niestety, żadne pieniądze nie zagwarantują zdrowia. Ich synek, Staś, był poważnie chory. Diagnoza brzmiała: mukowiscydoza. To było dla nich jak wyrok.

Jane i Hall siedzieli w fotelach ze zmartwieniem wypisanym na twarzach. Duży telewizor na ścianie pokazywał jakieś „gadające głowy”, ale głos był wyciszony. Spoglądali na płaski ekran niewidzącym wzrokiem, z roztargnieniem. Na odgłos kroków na schodach odwrócili się. To Zuza, schodziła z piętra.

– I co? – spytała Jane.

– Zasnął – odpowiedziała Zuza i po chwili usiadła w wolnym fotelu przy stole.

Zaległa cisza, nikt nie chciał rozpocząć rozmowy. Bo i o czym tu mówić? Nie chcieli nawet patrzeć sobie w oczy. A „gadające głowy” oczywiście perorowały o czymś zawzięcie.

– A może to pomyłka? Może trzeba powtórzyć badania? – Jane z odrobiną nadziei w głosie spojrzała na Halla.

– A to jest choroba genetyczna, mówiłaś? – spytała Zuza.

– Tak.

– Przecież u nas w rodzinie nikt nie chorował na coś takiego. Może u ciebie, Hall?

– Pradziadek John chorował na płuca. – Jane wzruszyła lekko ramionami. – Ze strony mamy. A ty, jak byłaś mała, miałaś astmę. Nie pamiętasz? Miałaś inhalator.

– Ale teraz nie mam.

– To co innego. – Hall pokiwał przecząco głową. – Mukowiscydoza to choroba genetyczna. Czasem dziecko nie choruje, a jest jedynie nosicielem. A czasem to wychodzi. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie była diagnozowana, tak naprawdę. Chopin też to chyba miał, podobno. A Staś...

– A w twojej rodzinie, w Australii? – spytała Zuza.

– Nie wiem. Dziadkowie byli emigrantami, a co wcześniej, nie mam pojęcia. Nie grzebałem nigdy w korzeniach, a teraz, to...

– I niby ta twoja medycyna taka nowoczesna...

– Cały czas główkuję...

– Chociaż dobrze, że już teraz wiemy – Jane przerwała im tę niepotrzebną wymianę zdań. – A dopiero miesiąc temu skończył roczek... Tak dmuchał na tę swoją świeczkę... – W jej oczach pojawiły się łzy, a Hall widząc to wstał z fotela, przytulił ją kojąco i pocałował w głowę.

– No już, już. Im wcześniej, tym lepiej, pewnie, że tak. Już go leczymy. I w ogóle, rozpędźcie te czarne myśli. A ty weź się jakoś ogarnij, Zuza, bo wyglądasz jak kocmołuch. – Spojrzał krytycznie na siostrę Jane, ubraną w czarne, dziurawe jeansy i czarny T–shirt, z Martensami na nogach. Czarne, długie i gęste włosy miała na plecach, a makijaż był zdecydowanie zbyt ostry. – Gotyk już dawno wyszedł z mody. Umów ją, Jane, do twojego fryzjera, może coś jeszcze z „tego” ulepi. Bo takiej, to ja cię nikomu nie sprzedam, dziewczyno. Kto to kupi?

– Ty sam się ogarnij, szwagier – odcięła się Zuza.

– Kiedy przyjeżdża mama? – spytał Hall wracając na swój fotel.

– We wtorek – odpowiedziała Jane.

– To masz jeszcze pięć dni, Zuza. Zrób coś ze sobą, bo tylko ludzi straszysz.

– To prawda. Jeszcze ci tylko brakuje kolczyków w nosie albo tatuaży – powiedziała Jane, spoglądając krytycznie na siostrę.

– A co wy się tam znacie, ramole...

– Ehe... Może nam jeszcze powiesz, że prowadzisz w ten sposób jakieś swoje badania socjologiczne, co, Zuza?

– Susanne. Speak English.

– Ni cholery – odparł Hall. – Zrobiłaś sobie przerwę w studiach, jesteś tu na kursie językowym, żeby mama się nie czepiała, to mów po polsku. Słyszałaś, żebyśmy tu „anglowali” z Jane? Nie. Bo ja w łóżku mówię tylko po polsku, tak samo jak wasz dziadek. Najlepsza metoda nauki języka.

– I co? W Londynie też mam może gadać „polish”? Żeby mnie wszyscy od razu brali za jakąś emigrantkę?

– Dajcie spokój. Tu trzeba myśleć, co ze Stasiem...

– Może zmiana klimatu dobrze mu zrobi? Moglibyście polecieć do Australii, do twojej rodziny...

– Ale tam. – Hall wzruszył ramionami. – Trzeba go leczyć, a nie wymyślać jakieś bzdury.

– No tak... – Zuza podparła twarz na dłoni.

– Jesteś przecież lekarzem... – Jane spojrzała na Halla.

– Niepraktykującym toksykologiem i genetykiem. To nie to samo...

– Ale jednak – dodała Zuza.

– I to jest właśnie ten największy paradoks. Bo my od kilku lat pracujemy nad mikrobiomem... Ile ty ważysz, Młoda?

– Jakieś pięćdziesiąt trzy kilo. A co? Coś nie tak? – spytała Zuza, mimowolnie spoglądając na swoją talię.

– Nie... Pięćdziesiąt jeden. – Widząc to, Hall uśmiechnął się lekko. – I dwa kilogramy twoich bakterii. Masz w sobie jakieś dziesięć razy więcej obcych komórek, niż swoich własnych. Określenie genotypu człowieka to przy tym betka. Tu jest do przebadania z milion razy więcej genów. I ich wzajemnych powiązań...

– To nad tym pracujecie?

– Między innymi.

– I co to da? Znajdziesz jakieś lekarstwo dla Stasia?

– A żebyś wiedziała.

– He, ciekawe kiedy. Za sto lat?

– Nie, za jakieś dwa tygodnie.

– Co ty pieprzysz, Hall – wtrąciła się do tej ich wymiany Jane.

– Już wcześniej nie podobał mi się ten jego kaszel... Mówiłem ci, że jestem kosmitą...

– Jezu, znowu z tym wyjeżdżasz?... – Jane aż przekręciła się w fotelu ze złości. – Ty masz jakąś obsesję. Stuknij się w ten durny łeb. Knock, knock. Is enybody home?

– I on mówi, że ja jestem stuknięta?

– Tak. Jasne. I teraz powinienem się przemienić w jakiegoś potwora z debilnych filmów, żeby wam to udowodnić, nie? Pewnie, pewnie. A Stasiowi co? Przeszczepić geny, nie? Można, oczywiście. Ale jest prostsza metoda. Dwa tygodnie to przesadziłem, jasne, ale jakieś pół roku, kto wie? Może już coś znajdę. U nas są inne bakterie, ale metoda jest sprawdzona. On czegoś ma za dużo, czegoś za mało w swoim mikrobiomie. Pewnie, że to choroba genetyczna, ale można ją mieć pod kontrolą.

– W czym? – spytała Zuza.

– Mikroflora inaczej. Cały zestaw jego wewnętrznych, własnych bakterii. Pobrałem mu parę próbek śluzu, plwociny... Mała korekta wystarczy. To bardzo proste, tyle, że muszę wszystko bardzo dokładnie sprawdzić.

– Nie będziesz mu tu eksperymentować na moim synu.

– Na naszym, po pierwsze. A po drugie, to nie żaden eksperyment. A to, że jestem kosmitą... Przecież i tak mi nie wierzycie obie i myślicie, że mi odbija. Mam takie durne poczucie humoru...

– Raczej czarne. I nie wiem, czy humoru. – Zuza spojrzała na niego zimno.

– Jak ty mnie męczysz, Jezu... – Jane pokiwała głową z dezaprobatą.

– On tak często? – Zuza kiwnęła głową, wskazując na Halla.

Jane machnęła ręką z rezygnacją.

– Może ty sobie znajdziesz kogoś normalnego. Chodź. – Wstała gwałtownie. – Muszę cię wziąć do mojego Marcela, może coś z tobą zrobi. I idziemy na zakupy, wstawaj. A ten stuknięty „kosmita” zostaje ze Stasiem. Chociaż na coś się przyda.


3.


Fundacja miała w swojej siedzibie wiele różnych pomieszczeń laboratoryjnych, ale wszyscy wiedzieli, że najważniejszy jest gabinet Teresy. Niewielki pokój, na drzwiach którego wywieszona była tabliczka z napisem: „Theresa. Private”. Nie wszyscy dostąpili zaszczytu być tam na rozmowie, ale Hall, to Hall. Wiadomo.

Teraz także, siedzieli sobie we dwójkę przy jej biurku, popijając kawkę. Hall ostatnio nie wyglądał najlepiej, widać było po nim nieprzespane noce i pracę po dwanaście godzin dziennie. Teresa też to zauważała.

– Zaczynasz siwieć, czy mi się wydaje? – spytała, patrząc mu w oczy.

– Może... Dawaj te wyniki, Tereska, doczekać się nie mogę.

– Proszę cię bardzo, przejrzyj to sobie. – Podała mu plik wydruków komputerowych. – To jeszcze, oczywiście, nie wszystko. Na razie wyodrębniłam pięćdziesiąt cztery szczepy. Parę dni i będę miała komplet. No, większość można olać, że tak powiem... Dobrze, że przyniosłeś nowy materiał do badań... Jałowy?

– No wiesz?... – Hall zagłębił się w lekturę i nawet nie podniósł na nią wzroku. – A... Więc jednak... Pałeczka ropy błękitnej... Kurewstwo...

– Niestety, niestety. Ale nie ma gronkowca. A to już dobrze... Jak się trzyma Jane?

– A jak myślisz? Ryczy.

– No tak...

– Na czym hodowałaś?

– Na wszystkim. Agar zwykły, MacConkeya, TTC, z certymidem... Wszystkie tutejsze kombinacje.

– Pieprzony Pseudomonas aeruginosa... A na gen RetS?

– Nie.

– To znaczy, tworzy kolonie...

– I co ze Stasiem?

– Ma kaszel i gorączkę. Co ma być? Ale teraz już wiadomo, co to jest. Przedtem miał bardzo lekkie objawy, to nie wychwyciłem tego, w ogóle nie pomyślałem o tym... W moich badaniach wyszła mutacja p.R.117H. Jeżeli od tej doktorki dostanę ten sam wynik... Ile to u nich, cholera jasna trwa... No, to nie jest źle... Bałem się, że będzie gorzej...

– Tutaj to nieuleczalna choroba.

– Tutaj – powiedział Hall, odkładając dokumenty na biurko. – Właśnie, tutaj. – Uśmiechnął się trochę krzywo do Teresy. – Antybiotyki, inhalacje... Absurd.

– No... U nas nie ma Pseudomonas...

– Ale jest 24-12-75-164. I pokrewne. Cała gama. Teresa... To są dwie choroby, u Stasia... Infekcja Pałeczką to jedno i to trzeba zwalczyć teraz, od razu. Musimy, ja muszę, znaleźć odpowiednik naszych metod. To znaczy hodowla Pseudomonas i atakowanie szczepami beta 34-16-CRS-40. To znaczy, ich tutejszymi odpowiednikami.

– Oni jeszcze nie wpadli na to, że trzeba mutować bakterie, żeby niszczyły inne. – Teresa potwierdziła jego słowa kiwając głową z lekkim uśmiechem na ustach. – Ale wiesz, że to oznacza złamanie naszych procedur...

– A ty byś pewnie nie zrobiła tego dla swoich dzieci, nie?

– A czy ja coś mówię, Hall?... Jestem w ciąży. Piąty tydzień...

– No, Terenia, bardzo dobrze, bardzo... – Mrugnął do niej po przyjacielsku.

– Lubię być „ciężarówą”... Ech...

– Już chciałem powiedzieć, że ja też...

Roześmieli się oboje.

– Dobra, Hall... Wyprodukujemy anty–Pseudomonas... Podasz w inhalacji... Rozmawiałeś o tym z Jane?

– Oględnie. Ale podamy, podamy... Teresko ty moja... Najlepiej byłoby znaleźć taką „betkę”, która atakuje tylko bakterie produkujące barwniki, to tak specjalnie dla Pseudo, tak na to teraz wpadłem... A potem ulega autodestrukcji, bo nie ma już swojego żywiciela... Robi sobie harakiri. Ty wiesz, że ja pisałem z tego moją pracę doktorską, tam u nas? No... Nie do wyjęcia... A druga choroba, to ta przeklęta mukowiscydoza. Zmutowany gen CFTR. U nas się podaje kombinacje beta 364-42-75-54, sprawdzałem dokładnie, żeby gen nie pełnił funkcji receptora dla takich Pseudomonas, poza tym beta 327-16...

– Tyle, że to są wszystko „beta”. – Teresa sięgnęła po swoją filiżankę i wypiła łyk kawy. – Sztucznie zmutowane. A nasze procedury...

– A kto się o tym dowie? – Hall także sięgnął po kawę. – Czy ja mu chcę zmienić gen? Nie. To byłoby, faktycznie, złamanie procedur. Ale nawet u nas się tego nie robi, bo to kosztuje. Co innego my...

– No tak... Stella siedzi w finansach i bezpieczeństwie. Ale Paweł i Julka mogą coś wywęszyć. Bo trzeba będzie budować wszystko od zera, Hall. Pałeczka ropy błękitnej nie ma naturalnego wroga. Tak jak u nas 75-164.

– Ale nie działamy na ślepo. Wiemy, jak to się robi.

– To co? Idziemy na całość?

– Pewnie. – Hall wzruszył lekko ramionami i mrugnął do niej porozumiewawczo.

– No. – Teresa uśmiechnęła się na całego. – To ty kombinuj z genami, a ja się zajmę hodowlami i interakcjami. Miesiąc, dwa... A może i wcześniej?...

– Pawła i Julię biorę na siebie. Wprowadzamy nowe metody, kierunki, takie tam... Albo ich napuszczę na uszczelnianie naszej bazy danych...

– Ehe... Za tydzień mamy zjazd. Przyleci Anka, pogadaj z nią. Może stworzy jakiś nowy program kombinacyjny... Bo nasze działają na naszych patogenach, trzeba by je przerobić...

– I tak wychodzimy przed szereg, a tu jeszcze to... A jak ty się czujesz, Terenia?

– Wspaniale. To znaczy, parę razy już wymiotowałam, ale... To chyba będzie teraz dziewczynka, wiesz? Po dwóch chłopcach. Jakoś się inaczej czuję...

– Boję się o Jane...

– No to jej powiedz, kim naprawdę jesteś. Wytłumacz wszystko. Że Staś niedługo będzie zdrowy i tak dalej...

– Ty myślisz, że nie próbowałem? Myśli, że jestem stuknięty. Takie tam dziwactwo... A jak twój Tomek, co?

– No, czasem jest problem, że nie mam tu żadnej swojej rodziny. Buenos Aires, wypadek samochodowy, takie tam dyrdymały... A Jane nie chce się z tobą wybrać do Sydney?

– Chce, chce. Ale nie wiem, po co?

Roześmieli się oboje, szczerze.

– No to do roboty, Hall. Do roboty.


4.


Dom Stelli od zawsze stanowił nieoficjalne centrum Holdingu i Fundacji, w skrócie nazywanych Firmą. Tu spotykali się wszyscy gdy trzeba było coś omówić, albo po prostu w celach towarzyskich. Tutaj też zebrali się dzisiejszego dnia. Raz do roku robili sobie taką „nasiadówkę”, gadali o wszystkim i o niczym, sprawdzali łączność. Ale przecież nie „na sucho”. Na wieczór Stella zapowiedziała kolację, a teraz raczyli się słodyczami, kawą czy innymi napojami.

Stella siedziała oczywiście „na wylocie”, gdyby ktoś chciał coś z kuchni. Julia, w zaawansowanej ciąży, rozparta wygodnie w fotelu, popijała swoje ulubione cappuccino. Teresa pogryzała orzeszki, sięgając po nie co jakiś czas, a Paweł i Hall podgrzewali sobie w dłoniach koniakówki wraz z zawartością. Paweł opowiadał właśnie o planowanej, długo wyczekiwanej wycieczce.

– ...i dlatego jedziemy teraz. Zawsze chciałem zobaczyć Wenecję, Hania zresztą też. Jedziemy teraz, bo potem, wiadomo, będą upały, pełno turystów...

– Siadajcie sobie w fotelach, kochani – przerwała mu Julia, odstawiając kawę na stół i wstając ze swojego fotela. – Ja się trochę położę, nogi mi zaczynają puchnąć...

– Jasne, jasne. – Teresa wstała wraz z Hallem i przesiedli się. – Połóż się, Julka.

– Też bym tak chciała... – westchnęła Julia, kładąc się na sofie. – Wenecja, Toskania...

– To trzeba było sobie zrobić przerwę w „produkcji”. – Uśmiechnął się do niej Hall. – A nie: „co rok prorok”.

– Ty się tak nie wymądrzaj. Ja w ósmym, a Jane co? W piątym, tak? Tereska też... Nie?

– E, to dopiero szósty tydzień... – Teresa uśmiechnęła się do Julii a potem spojrzała na Stellę. – A ty? Co? Co nic nie mówisz?

– Phy... – Stella odpowiedziała uśmiechem na uśmiech. – Chyba zrobię sobie test...

Zaśmiali się na to wszyscy.

– Zwariowałyście wszystkie... – rzucił rozbawiony Hall, kiwając głową.

– A ty niby nie – docięła mu Teresa z uśmiechem.

– No, my na razie mamy „przerwę konserwacyjną” – dorzucił Paweł.

– Ciekawe, jak długo... – Julia spojrzała na niego trochę ironicznie. – Wenecja, Italia... Nie wiadomo, czy wrócicie we dwójkę tylko...

– Jesteśmy wszyscy trochę „nie teges”, nie? – rzuciła Teresa. – I dobrze.

– Jasne – zgodził się z nią Hall i łyknął nieco koniaku.

– A ty, ty stary kogucie, musisz nas gonić teraz – docięła mu Teresa. – Widzisz. Zacząłeś najpóźniej. No, chyba, że sam nie wiesz...

– O, to, to – zgodziła się z nią Julia.

– A jak Staś? – spytała Stella.

Hall już chciał odpowiedzieć, ale zauważył, że do salonu zbliża się Adam, więc poczekał na niego.

– Stella, chodź, jest sygnał. Autoryzacja – powiedział Adam podchodząc bliżej.

– No, zaczęło się – rzuciła Stella wstając.

– E tam. Pewnie, jak zwykle... – dodał Hall.

– Zobaczymy – powiedział Adam i wyszedł razem ze Stellą z salonu.

– Jak coś będzie, dawajcie tutaj – rzuciła za nimi Julia. – Nie chce mi się wstawać.

– Dobra. – Usłyszeli jeszcze głos Stelli z holu.

– E tam – powiedział Paweł, sięgając po orzeszki. – Pusty sygnał kontrolny, jak ostatnio. I co roku jest to samo przecież...

– No, a jak tam twój Staś? Zdrowy już? – spytała Julia.

– Oskrzela wreszcie czyste, chyba. Nie ma kaszlu... Ale diabli wiedzą, jak długo tak będzie... Cholera...

– No, to pewnie nic poważnego, Hall. Zrób mu może jakieś testy na alergie, wiosna teraz na całego...

– Może... – Hall wzruszył ramionami. – Wenecja, mówisz...

– Dwudziestego wyjeżdżamy. Na dziesięć dni tylko, niestety. No, chyba, że nam się tam tak spodoba, że zostaniemy dłużej...

– Też bym tak chciał.

– Dzieci zostają z teściową, a my na urlop, chłopie...

– Niech jadą teraz, bo potem, to ja rodzę. I nic mnie nie obchodzi, Hall, że wprowadzasz nowy program badawczy.

– Jasne, jasne, Julka. A wiesz, ile ja się musiałem nagadać, żeby wreszcie przekonać Stellę do tego?

– Ba.

– Bo to łamie nasze własne ustalenia, a poza tym Stella jest cykor – dorzucił Paweł, dogryzając orzeszki.

– E tam... Prędzej, czy później, i tak byśmy to robili. – Teresa zaczęła wybierać pistacje z miseczki. – A lepiej, że to my a nie oni, nie? I tak nasze badania szły w tym kierunku. Bardzo dobrze, Hall.

– Ale tylko teoretyczne – zauważyła Julia. – A teraz to na całego.

– Gadanie. Wiadomo, że bionośniki mutowalne to przyszłość.

– No, my to wiemy, Hall. Ale nie za szybko? – Julia rozciągnęła sobie ramiona.

– Ja jestem za. Jeszcze Nobla dostaniemy. – Uśmiechnął się do niej Paweł.

– Nobla, to chyba Zaes en Dragk – zauważyła Teresa z uśmiechem. – Ze sto lat temu... Jak to w ogóle liczyć?

– To chyba w ziemskich... To było... – zastanawiała się Julia. – Tysiąc dziewięćset dwudziesty?...

– No, gdzieś tak. – Paweł wzruszył ramionami.

– No to macie. Sto lat temu prawie, he, he, he... – zaśmiała się Teresa.

– Jaja, co? No, to już czas na bionośniki i tutaj. – Hall odstawił kieliszek na stół. – Oni nowotwory leczą jeszcze chemią, cały organizm dostaje wpierdol, zamiast chorej tkanki.

– To tak – wtórował mu Paweł, – jakbyś porównywał ich dzisiejsze sale operacyjne ze szpitalem polowym spod Verdun.

– Jasne. No, ale to się wiąże ze zwiększeniem stopnia naszych zabezpieczeń. Stella już działa, jak ją znam. Naszych zabezpieczeń. Tutejsze kamery i podsłuchy też już są wszędzie.

– A jak tam przyjęcie w ambasadzie? – Julia zwróciła się do Halla. – Bo jakoś się z tobą nie zgadałam na ten temat wcześniej.

– E tam. Zwykłe podchody. Stella sprawdziła ich wszystkich. Nic poważnego. Ale niuchają. Teraz jesteśmy jak na widelcu, będą nas atakować i kąsać.

– Nas, jak nas – zauważyła Teresa. – Bardziej, to nasz personel. Tutaj jest największe zagrożenie.

Usłyszeli kroki na wykładzinie w holu. Po chwili Stella i Adam weszli z niewyraźnymi minami do salonu.

– No, mamy przekaz – zaczęła Stella. – Ponad czterdzieści Giga, a więc pełny, nie kontrolny. Chodźcie na dół.

– Nie... Nie chce mi się stąd ruszać. – Skrzywiła się Julia. – Weź to skopiuj i dawaj tutaj. Włącz zabezpieczenia i już.

– Już siedzisz w klatce Faradaya i naszych. – Uśmiechnął się do niej Adam.

– To co? Tutaj? – spytała Stella, patrząc po ich twarzach.

– Jasne – odparł Adam. – Włącz telewizor, a ja pójdę po kopię. – Adam zawrócił do holu.

– Dobra... – Stella sięgnęła po pilota, usiadła w fotelu i włączyła telewizor, wiszący na ścianie.

– Słuchaj... – zwrócił się do niej Hall. – Gadaliśmy właśnie o nowych zabezpieczeniach. Jak to jest z naszymi pracownikami?

– Co? Są w chmurze. Przecież nie znają naszej. Spoko. Od tygodnia my też.

– My? Po co? – spytała Julia.

– Paweł jedzie do Włoch, tak? No, a jakby tam ktoś go chciał przepytać? – Stella spojrzała na Julię, leżakującą sobie na sofie.

– No? I co zrobimy? Jak będzie sam? – spytał Hall.

– Aktywowałam zdalną ochronę osobistą dla nas.

– Co? Ale ja jestem w ciąży – zaprotestowała Julia.

– To nowa generacja. Bezpieczna, nie martw się. – Stella uśmiechnęła się do niej. – Pracowałam nad tym kilka lat.

– A nic nie mówiłaś – zauważył Hall.

– Wy się zajmujecie swoimi sprawami, ja swoimi. Myślisz, że tylko Firmę mam na głowie, Hall?

– Dobra. Później mi powiesz, jak to działa, bo jestem ciekawy. Ale jeszcze jedno ważne pytanie, Gwiazdko ty moja. Bo zmieniły się trochę realia, nie? Jak z wprowadzaniem naszych pieniędzy na rynek?

– No, to też trzeba będzie uszczelnić. Dotychczas to było proste. Jak z praniem „brudnych pieniędzy”. Ale to działka Marcina i Adama.

– A jakie były koszty tego „prania”? – spytała Julia.

– Jakieś dziesięć procent.

– Co? To ze dwieście kilo złota!

– Cholera... – zauważył Paweł.

– Naiwna jesteś... – Stella uśmiechnęła się cierpko do Julii. – Siedzisz sobie cały dzień w laboratorium i nic cię nie obchodzi, skąd jest kasa na to czy na tamto. Zawsze są jakieś koszty. Zarabiamy, nie? Poza giełdą mamy jeszcze dotacje, granty... Gdyby nie to, koszty wyniosłyby jakieś pięćdziesiąt procent.

Usłyszeli szybkie kroki na wykładzinie w holu i po chwili wszedł do salonu Adam.

– No, mam. – Podszedł do telewizora i wsunął kartę pamięci do kieszeni odbiornika. – To co, Stella, dawaj.

Stella nacisnęła odpowiedni przycisk na pilocie i po paru sekundach na ekranie telewizora ujrzeli twarz przypominającą baśniowego elfa.

– Abogama, abogama, samoruen... – zaczęła mówić postać widoczna na ekranie.

– Włącz translator. – Julia kiwnęła głową w kierunku telewizora.

– Aleś ty wygodna... Dobra...

Stella przełączyła coś na pilocie i teraz elf zaczął mówić jak człowiek.

– Uwaga, uwaga. Załogi statków Alfa Jeden oraz Alfa Dwa. Komunikat nadzwyczajny. Na Ziemi jest dwunasty kwietnia dwa tysiące siedemnasty rok. Witajcie. W imieniu Rady Naczelnej programu ALFA NOVA, przekazujemy wam najnowsze informacje i rozkazy...


5.


Komunikaty i nowe rozkazy zrobiły na nich wszystkich duże wrażenie, bo gdy elf skończył swój przekaz, a Stella wyłączyła pilotem telewizor, zaległa głucha cisza. Hall przemówił jako pierwszy, po dobrych kilku sekundach.

– No to mamy wpierdol... Dawaj, Stella, jakąś flachę i szkło...

Stella wstała z fotela, podeszła do barku, ale zawahała się, jakby przypomniała sobie o czymś ważnym i nie otworzyła go. Zamiast tego wyszła z salonu.

– Ja pier... Sami sobie nalejcie. Idę sprawdzić...

Paweł za to wstał i wykonał to, co miała zrobić Stella. Otworzył barek i nalał trzy kieliszki koniaku.

– No, my sobie chlapniemy. A wy? – Spojrzał na Teresę, która właśnie głośno westchnęła.

Potem podszedł z dwoma napełnionymi do połowy kieliszkami do Halla i Adama i podał im alkohol. Po chwili wrócił do barku po swój.

– A ja poproszę coś słodkiego. Ptysia ze śmietaną, eklera, kawałek tortu... O, mogą być lody. Kto chce lody? – Julia siedziała już od dawna na sofie, zapomniawszy chyba o bólach w nogach.

– Idę zrobić kawę. – Teresa wstała i spojrzała po twarzach siedzących. – Kto chce?

– A, chodź – powiedział Hall, wstając. – Zrobimy w wielkim dzbanku. Może nasza Gwiazdka ma coś w kuchni.

– Tiramisu jest w lodówce. – Usłyszeli głos Stelli z łazienki. – Trzymałam na później.

– O, widzisz. – Julia wstała, naciągając sobie lekko brzuch. – To już coś. Idziemy.

Julia, Teresa i Hall poszli do kuchni zrobić przegląd zapasów Stelli, a Paweł i Adam pociągnęli sobie po porządnym hauście koniaku.

– Mamy przejebane – skonstatował po chwili Adam.

– Na całego. Wenecja...

– Chcą dwanaście zestawów DNA. I lądowisko dla dwóch osób ze sprzętem... To znaczy, przejmujemy dwie osoby, pewnie parkę, zostaje dziesięć. Drugie dwie osoby lądują tajnie, na orbicie zostaje osiem. Cztery, to pewnie ta ich cholerna misja dyplomatyczna, lądują jawnie za miesiąc, dwa, cztery osoby zostają na orbicie... – Adam dokończył zawartość kieliszka.

– Druga para tajnie? Dlaczego?

– Nie wiem, czy od razu, czy później. Ale na pewno. Pierwsza para nas skontroluje, a druga rozwali, jakby co.

– Jasne – poparł Adama Hall, wchodząc właśnie do salonu z talerzem ciasta.

– Niby dlaczego? – Paweł spojrzał na niego niepewnie i pociągnął koniak.

– Przez siedem lat nie mieli od nas raportów, nie? – Hall postawił talerz i zawrócił do kuchni.

– Niby jak mieliśmy je wysłać? Dostaliby je dopiero za... trzydzieści trzy... Jak to liczyć w ogóle? A nie przechwycili nic naszego w drodze tutaj?

– Hm. – Adam wzruszył tylko ramionami. – A jakie oni mogą mieć do nas zaufanie. No, pomyśl tylko.

– Dlatego pierwsza grupa jest kontrolna – odezwał się Hall z kuchni. – Rozpoznanie wielokierunkowe. I Ziemia i my.

– Muszą nas rozpracować i podjąć decyzję – dokończył za niego Adam.

– To znaczy tak... – Paweł podrapał się po głowie. – Trzydziestego lądowanie w trybie tajnym. Dziś jest dwunasty, czyli za osiemnaście dni. Dwa i pół tygodnia. Przejmujemy grupę Alfa Trzy. Maj, czerwiec, w połowie lipca ujawnienie się Alfy Cztery, zdalne nawiązanie stosunków dyplomatycznych, gdzieś do końca sierpnia legalne lądowanie czterech osób. Ambasador i trzech zastępców.

– A przedtem lądowanie tajne, ale tym razem także dla nas, grupy Alfa Trzy Beta. Bo na pewno wylądują. Albo dwie osoby, albo sześć. Bo ci na orbicie niekoniecznie muszą przejść operację zmiany DNA. Mogą to zrobić później. Może być ich więcej. Ale skoro chcieli od razu dwanaście zestawów... Więc Beta może stworzyć osobny ośrodek, niezależny od nas...

Do salonu wkroczyły Julia i Teresa, słuchając Adama. Trzymały w rękach talerzyki, sztućce i filiżanki, podeszły do stołu i zaczęły rozstawiać wszystko. Za nimi szedł Hall z dzbankiem kawy.

– Właśnie – wtrącił Hall. – Nie jest powiedziane, że od razu nas rozwalą, czy coś. Najpierw rozpracowanie.

– Musimy koniecznie przeanalizować, co oni tu kombinują – powiedziała Teresa, siadając w fotelu z niepewną miną.

– E... Za pięć dni mamy im wysłać kompletne zestawy genotypów, tak? Trzy tygodnie do lądowania, to coś wymyślimy.

– O, o, o, o, o. Julka, jesteś wielka. No... – Hall stanął uśmiechnięty na środku salonu z dzbankiem w ręce.

– Co: „no”?

– Jeszcze nie wiem, ale... O... W tym jednym są uzależnieni od nas. Zupełnie. My im przesyłamy wirtualne DNA, oni to syntetyzują sobie na orbicie. Ale nie wiedzą, co. Kupują w ciemno. I tu pojawia się jakaś mała iskierka... – Hall postawił dzbanek z kawą na stole, wyprostował się i zaczął intensywnie nad czymś myśleć, a w tym czasie weszła Stella.

– Nie mogę...

– To chyba dobrze, nie? – spytał Paweł.

– Że co? – Stella spojrzała na niego dziwnie.

– Iskierka... – powtórzył Hall, siadając w fotelu. – Jeszcze nie wiem...

– Co? Podasz im geny z autodestrukcją? – spytała poirytowana Teresa.

– Nie... Terenia, daj pomyśleć...

– Ale, kurwa, nic nie powiedzieli, jakie są ich cele – wrzucił inną myśl Adam.

– Dyplomatyczne – parsknęła lekko Julia.

– A ty byś powiedział? Tak w ciemno? – Stella wzruszyła ramionami, siadając na sofie obok Julii. – Jesteśmy niepewny element, po prostu. Co tacy szpiedzy robili tu tyle lat, zupełnie bez żadnej kontroli? No?

– Otóż to – potwierdził Paweł. – Jesteśmy bardziej na celowniku, niż ktokolwiek na Ziemi.

– Kurwa mać! – rozpędziła się Teresa. – A jak się dowiedzą, że my tu mamy wszyscy rodziny? Z „dzikusami”?...

– Ja pierdolę. – Pawła także dopadł strach.

– E, e. – Hall pokiwał pionowo palcem wskazującym prawej dłoni. – Nie. To można ująć jako kamuflaż. Wtopienie się w tło. O tym, to w ogóle nie myślę, nie panikujcie.

– Oczywiście – poparł go Adam. – Musieli się z tym liczyć przecież. Bo po co niby kazali nam zmienić sobie DNA na tutejsze?

– Jasne. Hall ma rację. W ogóle, nie ma tematu. – Stella uspokajająco wzruszyła ramionami z uśmiechem na ustach. – Nie myślcie o naszych rodzinach, to przełkną. Spoko. Równie dobrze mogliśmy się dobrać parami między sobą. A przy dwunastu osobach, z „Pierwszej” i „Drugiej”, prawdopodobieństwo małżeństw mieszanych jest duże. Koniec tematu.

– To nawet bardziej wskazane, z punktu widzenia budowania dobrej legendy – dodał jeszcze Adam, żeby ich uspokoić.

– No, faktycznie. – Rozpogodziła się natychmiast Teresa. – Już mi odbija. Czy Julka z tym jej brzuchem wygląda na szpiega? Albo ja, z czwórką małych dzieci i z piątym w drodze? Absurd.

– I tu jest, kurwa... – Hall zabębnił palcami w blat stołu i zaczął się uśmiechać szeroko, spoglądając po kolei po ich twarzach, wyczekujących jego słów. – Klucz.

– No mów. – Stella kiwnęła mu głową.

– Jest tak – zaczął Hall. – Jak myśmy tu przylecieli, „Druga”, to wy, z „Pierwszej”, nie mieliście jeszcze zmienionego DNA. Byliście tylko po operacjach plastycznych. A my mieliśmy już nowe geny, bo wy nam je przesłaliście na orbitę, wirtualnie. Jechałem z Teresą samochodem, pamiętasz? – Kiwnął do niej głową. – Byłaś najbardziej zainteresowana tym, żeby sobie wreszcie zmienić DNA, bo nie mieliście do tego sprzętu. Nie, Terenia? Bo my przywieźliśmy całą nową salę operacyjną.

– Ty cholero... Już łapię... – Teresa uśmiechnęła się do niego szeroko i uderzyła go lekko pięścią w bark. – Ty...

– Gadaj... – przerwała jej zniecierpliwiona Stella, ale już z lekkim uśmiechem, tak jak i pozostali.

– Bo mało jej było dwójki dzieci Tomka z pierwszego małżeństwa, chciała mieć swoje.

– I to jak!

– Nie widzicie? – ciągnął rozpromieniony Hall. – My wszyscy mamy zwiększony popęd płciowy. Taki dodatkowy, nieplanowany efekt zmiany DNA. A ja bym im jeszcze, kurwa, to wzmocnił...

Wszyscy ryknęli śmiechem jak na zawołanie i spoglądali na siebie z rozbawieniem. Bo tylko Hall mógł wymyślić coś takiego.

– Ja pier... Ale ty masz pomysły... – Stella poklepała go ze śmiechem po plecach.

– Ale to jest genialne... – Julia opanowała śmiech i wycierała sobie dłonią łzy.

– Udupimy ich... – ryknęła Teresa na cały głos. – Ha, ha, ha...

– Cco zrobimy? – spytał Adam, nie mogąc opanować śmiechu.

– Kurka wodna – zarechotał Paweł.

– No... kurwa... niech no tu tylko wylądują... – wydukała Stella w przerwach na śmiech.

– Zrobimy im powitanie... – Adam też znalazł moment na przerwę w śmiechu.

– I co? – rzucił Hall, cały w skowronkach.

– Ty kogucie popieprzony... – Teresa znowu uderzyła go pięścią w bark ze śmiechem. – To tylko ty mogłeś wymyślić coś takiego... Ech ty... – Objęła go mocno i ucałowała głośno w policzek. – Cholerny kogucie ty...

– O kurde, ale będą jaja... – podsumowała Julia, kręcąc głową jak gdyby z niedowierzaniem – Hall, ty diable... He, he, he...

– Przylatuje para, nie? – ciągnął Hall jak w transie. – Jak myślicie?

– Na sto procent – powiedziała rozradowana Stella, wycierając sobie załzawione oczy.

– Nie wiemy, kto przyleci. Więc wzmocnimy wszystkie komplety. No. A ta parka, co to pierwsza do nas tu przyfrunie, musi od razu dostać naszą parkę. O... I, kur... Jak to zrobić?... Zaraz... Mam. Mam... Ale to będzie złamanie naszych procedur, od razu mówię. Bo od nas niesparowani są Baśka i Marcin...

– Nie, nie nie – Stella od razu weszła Hallowi w słowo. – Trzeba złamać procedury i podstawić im kogoś z zewnątrz. Absolutnie. To jest dla nas stan wyższej konieczności. A przecież oni nie znają naszych wewnętrznych procedur.

– Daj spokój. Tyle razy mówiłem Jane, że jestem kosmitą, a ona i tak mi nie wierzy...

– Bo to zawsze brała za twój głupi bajer, kogucie. – Julia uśmiechnęła się do Halla serdecznie.

– Jasne – potwierdziła Teresa.

– Procedury tworzymy my. Proste. – Adam wzruszył tylko ramionami.

– Oczywiście – poparła go Stella.

– A propos Jane. Brałbym w ciemno Zuzę... – wypalił Hall i czekał na reakcję. Była bardzo szybka.

– O kurde! Jasne! Ale fart, he, he, he... – zaśmiała się Teresa.

– No pewnie! Ha, ha, ha, Susanne, na start! – wtórowała jej Julia.

– Ale jaja... – Rozmarzyła się Stella, jak gdyby widziała oczami wyobraźni jakiś piękny obraz. – Toż to druga Jane. Wypisz, wymaluj. O, w mordę... Ale się komuś dostanie laska, he, he, he...

– A dlaczego ona? Ładna chociaż? – spytał Adam.

– Nie musi – odparł Hall. – A gdzie twój szpiegowski instynkt, co? Nie widzisz reakcji naszych dziewczyn? Od razu to kupiły. Słuchaj. Wysypię ci tu na stół z tysiąc brylantów, o tej samej wadze i szlifie, powiesz mi, który jest najcenniejszy. Te super, bez skazy, czy te z maleńkimi bąbelkami jakiegoś gazu w środku, albo z mikrowrostkami innych minerałów, jak z bliznami? No? Które są oryginalne, a które pomylisz z syntetykami? No? A jak jeszcze diament ma nietypową barwę, jest na przykład różowy czy błękitny, no... To jego cena szybuje wysoko, wysoko... Na brylantach to niezbyt, ale na kobietach to ja się znam, wiem, co mówię. Jej tylko brakuje tego ostatniego muśnięcia, tego błysku.

– Ty diable... – Uśmiechnięta Stella wpatrzona była w Halla jak w przysłowiowy obrazek.

– Jane znasz. – Teresa zwróciła się do Adama. – Wiesz, co to za model. Do Halla pasuje, jak ulał, znasz całą sprawę przecież. A ta Zuza, no... Bardzo dobry wybór...

– Ale będzie jazda... Bez trzymanki... – Julia popierała ten wybór w stu procentach.

– No dobra... – Stella aż się wyprostowała. – To jeszcze jakiegoś faceta trzeba poszukać do pary. Jakiegoś macho, czy co? Hall?

– A skąd ja ci wytrzasnę jakiegoś super samca? Nie znam się na tym. Prędzej wy same, wiedźmy...

– Cholera, tylko żeby pary się dobrze poukładały... – zauważyła Teresa.

– A ty co? Łóżka już im ścielisz, czy jak? – spytała rozbawiona Julia i wszyscy ryknęli znowu perlistym, głośnym śmiechem.

– Nie, nie... – Hall łapał chwile oddechu. – Ale to jest ważne... Bo stracimy atut...

– No... I cała para pójdzie w gwizdek. Jeszcze się pomylą... – Stella spowodowała kolejną falę wesołości. – Może lepiej podstawić na razie tylko Zuzę?

– Pewnie... Będzie bezpieczniej. He... He... – Uspokajała się powoli Teresa. – To jak ją wprowadzimy? Hall?

– Phhh... Nie wiem... Pomyślę. No, zostawcie to mnie. Ale co? Bierzemy ją od razu na lądowisko?

– Cholera, chyba tak? – Adam zerknął na Stellę.

– Nie: „chyba”, tylko: „oczywiście”. Od razu trzeba ich... Kto to powiedział: „udupić”? – Stella z szerokim uśmiechem spojrzała na Teresę i znowu wszyscy się roześmieli. – Chociaż jednego – ciągnęła po chwili. – A drugą później, trudno się mówi. Zuza od razu. A ty myśl, „kogucie”, jak. Znowu wszystko zależy od ciebie.

– Hall da sobie radę. – Teresa tylko wzruszyła ramionami. – Jeszcze mu coś podpowiem, ale to później, prywatnie.

– No dobra... – Stella zdążała do podsumowania. – Co my jeszcze musimy omówić?

– Ich cele. Te oficjalne, te oficjalnie nielegalne, dla nas oraz nielegalne, wiadome dla nas, no i te zakamuflowane. Te, o których nie będą z nami gadać. – Adam sięgnął po kieliszek.

– Chyba, że ich przerobimy naszą tajną bronią. To puszczą farbę. – Hall był na fali, ale sam nie za bardzo w to wierzył.

– Albo coś powiedzą dla zmyłki... – Stella pokiwała przecząco głową.

– No...

– Wielopiętrowa konstrukcja – zauważyła Julia.

– Dobra. – Hall ruszył do przodu. – Przysyłają tu misję dyplomatyczną. Na jaką cholerę? Kolonizują jakąś inną planetę, zupełnie bez przeszkód. To po co wydają kupę kasy na przylot tutaj, co? Na zarzucony projekt? Nie mają większych problemów? Ziemia im nie zagraża. Przynajmniej na razie, dopóki ich nie dostrzega. A zanim „miejscowi” ruszą w kosmos... Zanim będą mogli zagrozić Alfie, upłynie i ze sto lat. No? To po co ci dyplomaci?

– Altruistycznie tu nie przylecieli – stwierdził Adam. – Mają w tym jakiś interes, to pewne jak w banku. Interes, czy zagrożenie? Nas wysłali tu wiadomo po co. Ale dyplomatów mogli przysłać tu za dobre... pięćdziesiąt lat. A więc nie względy bezpieczeństwa ze strony Ziemi. A jakiś powód musieli mieć. Przecież nie przylecieli zniszczyć nas, bo by w ogóle się z nami nie kontaktowali... Zniszczyć Ziemię? Po co?... Nie. Dostalibyśmy inne rozkazy. Proste.

– Oczywiście – włączył się Paweł. – Chcą na maksa wykorzystać już istniejącą strukturę. Naszą strukturę. A nas albo rozwalą, albo nie. Ale to zawsze zdążą zrobić.

– Na razie jesteśmy zbyt cenni. – Hall pokiwał głową na potwierdzenie. – Zweryfikują nas i podejmą decyzję. A my w tym czasie będziemy działać. To jest jedna rzecz. A druga, to ich cele. No?... – Spojrzał pytająco po wszystkich twarzach.

– Kolonizują „Dino” – podjęła Julia. – Jaki jest największy problem? Przepustowość. Choćby nie wiem ile ogromnych statków zbudowali, to ilu ludzi można tak przerzucić? I jakie to są koszty? Absurd, sami wiecie. Jak myśmy wylatywali, na Alfie było dwadzieścia miliardów. No? No? Zwiększyli prędkość przelotową, ale tylko trochę. To nadal jest dystans czterdziestu lat świetlnych. Czterdzieści dwa, z Alfy na Dino. No to o ile w tym czasie wzrośnie liczba ludności?

– Tak. Cały czas ten sam problem – zgodziła się z nią Stella. – Tylko połączenia międzyprzestrzenne umożliwią kolonizację. Taką prawdziwą. Bo to, co oni robią na Dino, to tylko przygotowania...

– Ale po co w takim razie przylecieli tutaj? – spytała Teresa.

– Żeby się zabezpieczyć – rzucił Adam.

– Żeby opóźnić Ziemię – dodał Hall.

– Boją się ich. – Julia pokiwała głową. – Że mogą szybciej dojść do technologii zaginania czasoprzestrzeni.

– Tak, to sensowne... – Zastanowił się Hall. – Na takim podstawowym poziomie... Zabezpieczenie... Ale tu coś jeszcze jest...

– Alfa musi myśleć w perspektywie kilkuset lat – dodał Adam. – Ziemia im wyskoczy do przodu i co?

– Jakaś dywersja? – spytała Julia.

– Może?... – Teresa podniosła brwi.

– Ale coś jeszcze jest... Cholera... – Hall szukał w myślach nieuchwytnej idei.

– No? – Teresa spojrzała na niego z nadzieją.

– Nie wiem...

– No to mamy nad czym myśleć – podsumowała Stella. – Adam, zostajesz na razie w Łodzi, co? Powinniśmy się codziennie spotykać, szukać...

– Nie. Rano lecę do Londynu. Muszę powiadomić naszych. I Marcina. Za parę dni przylecę z powrotem, zobaczymy wtedy. A wy, tak. Jak najbardziej. Powinniście codziennie robić burzę mózgów.

– No tak. Dobra... Chyba nic więcej już dzisiaj nie wymyślimy. To wszystko jest zbyt świeże – podsumowała Stella. – Hall, zajmij się zestawami DNA, sam wiesz jak. No i Zuzą, oczywiście. Paweł, odwołaj te Włochy. Pozwiedzasz Wenecję kiedy indziej. Widzimy się jutro rano wszyscy, może coś nam się przyśni... Jakiś pomysł na „Trzecią”, czy coś takiego... To co? Robimy jakąś kolację, ludzie?


6.


Jane naprawdę była zapracowana. Opieka nad chorym Stasiem, ciąża, dom, Hall, Zuza, a oprócz tego pracowała przecież w Firmie. Przed porodem chciała wyprowadzić wiele spraw na prostą, dlatego przesiadywała w swoim biurze do późnego popołudnia. Dobrze, że mogła teraz liczyć na mamę, która niedawno przyjechała, bo Hall też pracował od rana do wieczora... Biurko zawalone papierzyskami, włączone dwa monitory, a jakby tego była mało, otwarty laptop na komodzie... I to tempo. Żeby wszystko zostawić uporządkowane na czas porodu i „potem”, sprawy dopięte, pozałatwiane...

Stukała właśnie zawzięcie w klawiaturę wypisując jakąś fakturę, gdy ktoś zapukał do drzwi. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, podniosła jedynie wzrok na wchodzącego, uśmiechniętego męża.

– No, moja Pani Kotko, co tam dzisiaj? – spytał Hall miękkim głosem, jak zwykle, gdy chciał ją czarować i mrugnął do niej.

– Nie widać?

– Już czwarta dochodzi, Niunia, myślałem, że wrócimy razem do domu. Miau, miau.

– Tak... – Jane nie przestawała pisać. – Zostawię to tak, rozgrzebane, a jutro przybędzie mi nowych papierów. Muszę to wszystko ogarnąć, bo potem pójdę na macierzyński i zginiecie tu beze mnie...

– O, jasne... Są ważniejsze sprawy... – Hall podszedł do niej miękko jak kot i pocałował ją czule w głowę.

– Jakie? Lecimy na Karaiby?

– No nie... Niestety... – Jego ręce były już na jej barkach, a usta na karku. – Zuza jest ze Stasiem?

– Ty czasem takie głupie pytania zadajesz... – rzuciła szybko Jane, czując, że musi go ostudzić.

– No tak, tak... – Hall zdjął ręce z jej pleców. – Słuchaj, gadałem z babcią Elą, prosiłem, żeby jeszcze nie wyjeżdżała. Bo wczoraj mówiła, że Staś już jest zdrowy, że chciałaby wracać...

– No, jest opiekunka, jest Zuza...

– Tak, ale... Chcę wciągnąć Zuzę do Firmy. Nie będzie miała czasu.

– Do Firmy? – Jane przestała pisać i spojrzała na Halla.

– No... Potrzebuję bystrej i zaufanej osoby.

– Hm... No nie wiem...

– No co? Siostry nie chcesz?

– Właśnie. A to nie jest nepotyzm?

– W prywatnej firmie? Mama trochę marudziła, ale w zasadzie się zgodziła. Mogłabyś ją trochę... Wiesz...

– Nakłonić?

– Ehe... – Dłonie Halla znowu powędrowały na jej barki, a usta we włosy na głowie. – I to jeszcze dzisiaj... – Dłonie zeszły niżej. – Bo jutro wyjeżdżamy na Mazury.

– Gdzie? – spytała zimno Jane, ale przestała już myśleć o fakturze.

– Na Mazury. Ty, Zuza i ja. Wyjazd służbowy... – Usta Halla wędrowały gdzieś po jej szyi, a dłonie delikatnie masowały plecy...

– Ja nie mam czasu na takie pierdoły... – Jane chciała mu trochę uciec, ale nie za bardzo miała gdzie... – Widzisz, co się tu dzieje... – ...nadstawiła więc ramiona i łopatki do masażu.

– To jest polecenie służbowe, Jane. Jutro rano wyjeżdżamy i wracamy w niedzielę wieczorem... Mmmm... Zuza też już wie...

– To ja biorę opiekę nad dzieckiem... – Jakoś przestawała się opierać powoli.

– Twoje L-4 wzięła już mama... Mmmm... Zostaw to bagno i chodź do domu, ty moja Kocico...


7.


Na Mazurach są jeszcze takie zaciszne miejsca, gdzie jest tylko las i woda. Coraz trudniej je znaleźć, ale są. Stella parę lat temu wypatrzyła takie właśnie. Stara, opuszczona gajówka z dużym obejściem. Jakieś czterdzieści metrów od jeziora, na brzegu którego biegła piaszczysta leśna droga. A dookoła las. I to nie byle jaki. Godzinami można było po nim chodzić, często i zabłądzić. Do wsi był jakiś kilometr drogą, wokół pustka. Szum wiatru w starym lesie i lekka fala na jeziorze.

Tam właśnie zabrał Hall swoją żonę wraz ze szwagierką. Dojeżdżali właśnie piaszczystą drogą do bramy wjazdowej, starej, drewnianej, zostawionej tu specjalnie, żeby nie rzucała się zbytnio w oczy. W obejściu był piętrowy dom, zbudowany z cegły oraz stara obora, częściowo kamienna a częściowo z cegły. Drewniana stodoła też miała już swoje lata. Podwórko było duże, przestronne, zarośnięte niekoszoną trawą.

Hall otworzył bramę i po chwili wjechał swoim Lexusem na podwórko i zaparkował przy starej studni. Z samochodu jeszcze, przed bramą, odblokował zdalnie zabezpieczenia elektroniczne, a teraz przesunął dużą, glinianą i wyszczerbioną donicę napełnioną ziemią, stojącą przy drzwiach, aby się dostać do panelu sterowania. Wprowadził kody dostępu które mu dała Stella, a dziewczyny wysiadły z samochodu i wyciągały powoli torby z rzeczami i zakupami.

– Piękny las, co, dziewczyny? – spytał i wyprostował się.

Rozejrzał się po obejściu, potem wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i otworzył drzwi wejściowe na zewnątrz. Za nimi były drugie, antywłamaniowe. Do nich także miał klucze. Otworzył je, wszedł do środka i zdezaktywował alarm.

– To co? Jak wam się tu podoba?

– No... Może być... – Zuza uśmiechnęła się krzywo. – My jesteśmy dziewczyny z miasta, Hall...

– No tak, tak. Jane? – spytał Hall, podchodząc do samochodu.

– Dobrze, dobrze... – Dziewczyny rozglądały się po okolicy. – Las ładny...

– To chodźcie do środka. Pownoszę wszystkie nasze graty, pootwieram okiennice, okna też, trzeba by tu trochę przewietrzyć... – Hall wziął dwie torby podróżne i poszedł do domu. – Chodźcie.

– Myślałam, że to jest jakaś dacza nad jeziorem... – Jane ruszyła za Hallem, a Zuza wzięła jakąś torbę na ramię i poszła za nimi.

– Ja też... E, dobra...

– Nie wybrzydzać mi tu... Wchodźcie do środka. Na razie wszystko wniesiemy tutaj, co? – Hall postawił na podłodze w sieni torby i zawrócił do samochodu po następne.

– Zimno tu – zauważyła Jane, stając na progu kuchni. – Normalnie, czuć stęchlizną. Tej Stelli nie stać na lepszy domek? Taką starą ruderę kupiła?

– Rozpalimy w piecu, to będzie ciepło – odparł Hall, wnosząc kolejne torby. – Wziąłem śpiwory, bo tak pomyślałem, że ta pościel tu leży z rok, nieużywana... Trzeba by tu przewietrzyć. Pootwieram okna, a wy się jakoś zorganizujcie, Jane. Jeszcze torby z żarciem i biwakowe...

– No, luksusów to tu nie ma... – zauważyła z kolei Zuza.

– I tak ma być. To stara gajówka, co ty chcesz...


8.


Mniej więcej godzinę później siedzieli już wszyscy troje w salonie, który okazał się całkiem przyjemnym miejscem, gdy już się napaliło w piecu. Co prawda kolekcja rogów nie przypadła dziewczynom do gustu, ale potraktowały to jako zło konieczne. Ale była elektryczność, nawet, o dziwo, łazienka, był telewizor, nowy (?!), talerz z satelitą... Dziwne pomieszanie starego i nowego.

Zaczęli od wietrzenia całego domu. Dziewczyny zrobiły szczegółową inspekcję w sypialniach i kuchni, po której stwierdziły, że „owszem, może być, ewentualnie”. Potem Hall rozpalił w piecach, w salonie i w kuchni. A gdy już zrobiło się ciepło, gdy na stole stały kubki z herbatą i jakieś sklepowe herbatniki na talerzu, dziewczynom powoli wrócił dobry humor. Rozsiadły się na starej, lekko trzeszczącej sofie i zaczęły trajkotać coś o Bahamach i Karaibach.

– Może kiedyś sobie skoczymy na jakąś wycieczkę, na razie jesteśmy tutaj – zgasił je Hall. – I macie dużo roboty, dziewczyny.

– To może wreszcie się dowiemy, po co nas tu ściągnąłeś, do tej nory. – Jane sięgnęła po kubek z gorącą herbatą.

– Jak byście tak nie trajkotały cały czas, to byście już dawno wiedziały. I nie żadna nora, tylko rezerwowe centrum łączności. Dobrze zakamuflowane.

– Ta gajówka? – zdziwiła się Zuza. – I co niby za centrum?

– Później wam powiem. Na razie robimy tak – powiedział, Hall rozsiadając się w fotelu naprzeciwko nich. – W poniedziałek rano muszę mieć wyniki na moim biurku w Łodzi. Jak zrobicie swoje, w ramach premii za pracę w weekend pójdziemy sobie do jakiejś Galerii, ja stawiam zakupy. Buty, ciuchy, co tam sobie wybierzecie. Pasuje wam taki układ? Ale robota musi być zrobiona.

– A co to za robota? – zainteresowała się Zuza.

– Trajkotki... Każda siada przed laptopem – ruchem głowy wskazał trzy otwarte notebooki na stole – i przegląda zdjęcia. Proste? No, myślę. I klikacie na „plus”, jak wam się podoba jakaś twarz.

– Hall... To po to nas tu ściągnąłeś? – Jane nie była zadowolona z całego tego wyjazdu, to było widoczne od samego początku, a teraz jeszcze gada jakieś bzdury...

– Tak, kochanie. Jak podoba się wam facet na zdjęciu, klikacie na „plus”. Jak się bardzo podoba, dwa razy. Czy ile tam chcecie. Nawet pięć. Macie wybrać atrakcyjnych facetów. Mówiłem już to parę razy, zdaje się, nie?

– Hall...

– Nie marudzić, do roboty. A ja idę narąbać drzewo na opał. Do roboty, blondyny... – Hall spojrzał na odmienioną Zuzę. Ubrana wreszcie normalnie, jeansy i różowa bluzka, bez makijażu, czy też prawie bez, włosy wróciły dzięki jakiemuś tam Marcelowi do normalnego koloru, gruby warkocz zakończony „pędzlem”... No. O to chodzi...


9.


Nadszedł wieczór, ciemno już było, więc Hall zasłonił okna. Dziewczyny nadal siedziały za stołem w salonie i przeglądały zdjęcia w dosyć szybkim tempie. Hall także miał komputer przed sobą, także jego przeglądarka była włączona, co chwilę przelatywały jakieś twarze, dziewczyn.

– Już mi ręka ścierpła. – Skrzywiła się Jane w pewnym momencie. – Dużo tego jeszcze?

– Niunia. Przecież dopiero zaczęłaś drugą płytę DVD. A każdy ma swoje dziesięć. Ja też.

– Ty, szwagier... Po co ci to właściwie? – spytała Zuza dosyć zaczepnie.

– Przestań z tym szwagrem. Od wczoraj jesteś pracownikiem Holdingu i masz mi mówić po imieniu. Hall i tyle. Jak ktoś mówi do członka Zarządu per „ty”, to znaczy, że jest wysoko. Ale „szwagier”? Zapomnij.

– Dobra, dobra...

– Ale Hall ma absolutnie rację, Zuza. To nigdzie nie jest dobrze widziane. Ale co ty chcesz z nią robić, właściwie? Bo przecież nie bierzesz jej ze względu na mnie?

– Może z litości, cholera, co?

– Głupia jesteś. – Hall spojrzał przelotnie na Zuzę i zaraz wrócił do zdjęć. – Że sobie zrobiłaś przerwę? To nie ma nic do rzeczy. Jesteś mi potrzebna jak jasna cholera. To znaczy Firmie.

– Ale do czego właściwie? – spytała Zuza.

– Potem powiem szczegółowo. Jak zdjęcia? Wy się macie skupić, a nie gadać. Najlepiej, to was rozsadzę, jak złe uczennice w szkole. Gamoń jestem, mogłem tak od razu zrobić.

– Na co ci te zdjęcia? I dlaczego mają być seksi?

– Mówiłem już parę razy, ale wy mnie nie słuchacie. Trajkoczecie cały czas, jak jakieś sroki. Oplotkowałyście już cały Londyn i pół Łodzi... Macie szukać tylko i wyłącznie seksownych facetów. Niekoniecznie macho. Takich, z którymi poszłybyście do łóżka. Ty też, Niunia. Ja tu sobie oglądam dziewczyny, więc nie będziemy zazdrośni nawzajem. Dwie sekundy na jedną twarz, najwyżej, bo tych zdjęć jest... „Plus” na tak, albo dwa, nawet trzy. To są nasi dawcy DNA. Mamy ich próbki, teraz trzeba dopasować tych najbardziej seksi. Wszyscy w Firmie mają taki weekend. Oglądają twarze. I bez gadania, bo to pół miliona zdjęć.

– Jasne... – rzuciła Jane, wbijając jakiś kolejny „plus”. – To ile tego jeszcze jest, mówisz?

– Dużo – podsumowała Zuza.

– To zrób nam jeszcze herbatkę, Hall – poprosiła Jane.

– A ja poproszę jakąś kanapkę, Hall – dodała Zuza.

– Okej. Dla was, piękne, wszystko. Jutro wieczorem, albo w niedzielę rano, jak skończycie pierwszy przesiew, następny przegląd slajdów – powiedział Hall wstając od stołu. – Docelowo macie wybrać setkę „the best”.

– Matko jedyna... Hall. To ile tego jest?

– Dużo – powtórzyła Zuza, wciskając kolejnego „plusa”.


10.


– No, Młoda, co ty na to?

– Ja? A to ja z nim sypiam od kilku lat? Shocking...

Jane i Zuza siedziały na sofie w salonie z podciągniętymi nogami i nadal nie mogły dojść do siebie. Musiały sobie trochę pomilczeć, bo jakoś to do nich jeszcze nie docierało. Nic nie mówiły przez dobre kilka sekund, wydawało się, że to wieczność.

– A przez sen nigdy nic nie mówił? – Zuza zerknęła na siostrę.

Dopiero po paru sekundach Jane wzruszyła ramionami, co stanowiło jedyną odpowiedź. Po chwili zaczęła głośno myśleć.

– Jak tak sobie teraz przypominam, to zawsze był jakiś dziwny... Ale to mi się w nim właśnie podobało...

– Shit. I co teraz?

– A nie wiem, cholera jasna... Przecież ja mam z nim dziecko, drugie w drodze... Zupełnie zgłupiałam... Wierzyć mi się nie chce... I to jego durne gadanie, że jest kosmitą... Bezczelnie mówił prawdę...

Po paru sekundach ciszy Zuza nie wytrzymała.

– A jak wy się właściwie poznaliście? Bo zawsze mnie zbywałaś, jak o to pytałam...

– No... Bo nie ma się czym chwalić... E tam...

– Nie no. Teraz to już musisz, Siostra. Gadaj.

– Ty się lepiej zajmij tymi cholernymi zdjęciami, bo nigdy stąd nie wyjedziemy...

– Weź mi tu nie ściemniaj, tylko gadaj.

– A zresztą... Byłam w Polsce na stypendium po dyplomie. Poznałam Marcina, kolegę Halla... Wychodzi na to, że on też...

– To ten, co jest w Nowym Jorku?

– Ten sam... Potem wróciłam do Londynu, a po jakimś czasie zjawił się tam Marcin, grał na giełdzie... Jakoś tak się stało, że rozkręcił mały biznes na boku, żeby mieć lepsze wyniki, ściągał inwestorów, a ja mu w tym pomagałam. No i... Było tąpnięcie na giełdzie, pieniądze poszły w diabły, nas oskarżono o malwersacje, parę dni przesiedzieliśmy w areszcie...

– Co ty?... Nic o tym nie wiedziałam...

– No i dobrze. Zjawił się Hall, wyciągnął nas i tak wszystko pozamiatał, że nawet śladu nie ma. Ściągnął nas do Łodzi, do Holdingu, potem odesłali Marcina do Stanów, a ja zostałam. Bali się, że coś wywęszyłam, więc wciągnęli mnie do Firmy. Chcieli mnie mieć na oku. I od początku pracuję nad AIDS, a teraz jeszcze genetyka. Wiesz, rozpoznanie rynku farmaceutycznego, marketing, PR, pozyskiwanie funduszy, granty, rozumiesz, cała otoczka.

– A Hall?

– Wściekła byłam na niego jak diabli. Bezczelny typ. Taki mi się wydawał. Na dodatek babiarz i flirciarz. Byłam pewna, że i mnie będzie podrywał.

– No i?

– Zapomnij. To przebiegły typ. Później to dopiero zrozumiałam. Tak mną zakręcił, że to ja się w nim zabujałam i to na całego. Jak głupia gęś. A on dalej nic. Dopiero po jakimś czasie, jakby sobie o mnie przypomniał. No, a wtedy to już poszło na całego...

– Ale jaja... He... A to z niego model... No... To po diabła on szuka jakiegoś super samca?

– No, wiesz... Ty, Młoda... – Jane spojrzała ostro na siostrę. – Ni cholery. To mój prywatny „model”, jasne?... And shut up. Zero. Rozumiesz?

– He, he, „prywatny model”, he he... Dobra jesteś, Siostra...

– Ani mi się waż! Jak się sam nie zorientuje, dziób na kłódkę, Młoda. On jest tylko mój, rozumiesz?

– Dobra, dobra... Może masz rację...

– A jak komuś piśniesz choćby słówko, mamie na przykład... To pióra będą z ciebie fruwać. Kapewu?

– Co?

– Rozumiesz?

– Okej. Co mam nie rozumieć?... – Zuza wzruszyła ramionami z lekkim uśmieszkiem.

– No.

– To teraz powiedz mi, po co on chce mnie w to wciągać? Co? I dlaczego to wszystko nam opowiedział i pokazywał to wszystko?

– Coś planują, cholery jedne... Ale co?... To oni wszyscy są... Cały ten ich cholerny Holding...

– No przecież mówił...

– Jasna dupa... To jakaś grubsza sprawa... Chcą zatruć całą Ziemię... Ty wiesz, nad czym my pracujemy? Choroby zakaźne, toksyny, genetyka... AIDS... Jezus, Maria...

– Ale przecież Hall mówił...

– Mówił, mówił. A jak planują jakiś atak terrorystyczny? Ty wiesz, co my mamy w magazynach? To jak jakaś cholerna bomba biologiczna...

– To po co by nam o tym wszystkim mówił? Panikujesz...

– No tak... Po co?... Gdzie on do jasnej cholery jest?! Już dawno powinien tu być z powrotem z tymi zakupami.

Jak na zamówienie skrzypnęły lekko drzwi i do salonu wszedł uśmiechnięty, rozradowany Hall.

– Jestem, jestem...

– Ty bezczelny...

– Kosmito. Tak, tak. To jednak te nasze gadżety was przekonały. Bardzo się cieszę. I zaraz wszystko wyjaśnię, Niunia. Zuza... Mnie zawsze z tych naszych zabawek najbardziej się podobają soczewki kontaktowe. – Hall mrugnął do Jane. – Świetna rzecz. Mikrofon w zębie, słuchawka w uchu, wygląda jak pieprzyk... I soczewka kontaktowa, która może być ekranem komputera, możesz sobie poprzeglądać internet jak zamkniesz powiekę... A podłączona do karabinu, to świetny celownik i to z dużym zoomem. W zaawansowanej wersji jest jeszcze sterowanie falami mózgowymi, ale to trzeba długo ćwiczyć. Ekstra, nie? No, co jest z wami, dziewczyny? Robimy sobie ten obiad, czy nie?

– A jak ty masz właściwie na imię? – rzuciła Zuza.

– Hall, oczywiście. Chodźcie do kuchni.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×