Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-04-25 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 1132 |
Kiedyś obiecał mnie i mamie upiec pączki. Przyniósł ze sklepu kupę potrzebnych produktów, przywdział biały kucharski fartuch, długo w kuchni czarował i gimnastykował się nad rondlami - i w końcu jego pączki wylądowały w koszu na odpadki. Po powrocie do pokoju Den zakomunikował nam, że drożdże były jakieś nie takie, ciasto nie urosło, i dlatego nic z tego nie wyszło. Wcale się niczym nie przejął, nawet zaczął mamę uczyć, jak powinna robić pierożki. Na tych jego statkach piekli za niego pewnie pomocnicy-praktykanci.
A *Towarzysz* wciąż jeszcze stał przy nabrzeżu Newy. Nastała zima. Po masowych zwolnieniach straciłem pracę. Niestety, nigdzie nie mogłem znaleźć żadnego zatrudnienia. W pośredniaku mnie nie zarejestrowali, bo nie należałem do związków zawodowych. Roboty nigdzie nie było, a ja tak wyrywałem się na morze!
Postanowiłem pójść do Łuchmanowa. Uważałem, że jest to jedyny człowiek, który może mi pomóc.
Łuchmanow mieszkał w budynku technikum morskiego. Nieśmiało zadzwoniwszy, z zamierającym sercem czekałem, kiedy otworzą mi drzwi. Przygotowałem całe swoje wystąpienie i po drodze wykułem je na blachę. Drzwi otwarła jakaś staruszka. Pytająco na mnie spojrzała, a ja na to:
- Dzień dobry. Czy można widzieć się z Dymitrem Afanasjewiczem?
- Proszę wejść do poczekalni. Ja zaraz przekażę... - i zniknęła w mieszkaniu.
Po chwili wróciła i zaprosiła mnie do środka:
- Niech się pan rozbierze - i proszę tędy.
Po chwili wszedłem do gabinetu. Przypominał mi kajutę na okręcie: półki z książkami, modele statków, zawalony wykresami mahoniowy stół... Łuchmanow siedział w fotelu twarzą do drzwi i otwarcie mi się przyglądał. Wielkogłowy, zwalisty, z rudawymi włosami, szerokim nosem i jasnymi badawczymi oczami.
- Czym, młody człowieku, mogę służyć? - przyjaźnie zapytał.
Wszystkie wykute frazy wyleciały mi z głowy. Zmieszałem się i stałem jak ten słup.
- No, więc o co chodzi? Słucham pana, - już niecierpliwie powtórzył kapitan. - Niech pan siada na to krzesło.
Nadal stałem. Czerwony jak mak, rwącym się ze zdenerwowania głosem zacząłem swoją przemowę:
- Dymitrze Afanasjewiczu, wiem, że pan zawsze pomagał młodzieży. Przed panem człowiek, który nie może żyć bez morza. Bardzo pana proszę, żeby mnie pan posłał na *Towarzysza*. Zgadzam się na każdą tam pracę.
- A kto wam powiedział, że zawsze każdemu pomagam? - uśmiechnąwszy się, zapytał Łuchmanow.
- Ja... ja to słyszałem od kolegów.
- Czyli że postanowił pan teraz zagrać na tej strunie? Zresztą nieważne. To akurat prawda, że wspieram tych, co pragną żyć i pracować na morzu. W pana jednak przypadku, niestety, nie mogę nic zrobić. Załoga na żaglowcu jest już skompletowana, i żadnych wakatów tam nie ma.
- Ale Pakidowowi pan pomógł.
- Ach, to o to chodzi. Pan go zna?
- To mój przyjaciel.
- Rozumiem, rozumiem. Chcecie być na okręcie razem? Niestety, w niczym nie mogę pomóc. Zresztą, - chytrze na mnie spojrzał, - zdaje się, ma tam zrezygnować z pracy starszy pomocnik kapitana. Ale na tę posadę pan chyba się nie zgodzi?
- Nie, - odparłem, bo nie do żartów mi teraz było.
- A więc, młody człowieku, - Łuchmanow powiedział z powagą, - nic nie da się zrobić w tej sprawie. Jeśli chce pan pływać, proszę wstąpić do technikum. Jak zostanie pan szturmanem, mechanikiem albo radiowcem, wszędzie pana przyjmą z otwartymi ramionami.
- Dymitrze Afanasjewiczu, proszę mnie przyjąć na *Towarzysza* w ramach wolontariatu. Będę pracował za darmo. - nieledwie ze łzami wykrztusiłem.
- Tak się nie da. Za darmo nikt u nas nie pracuje. Ale niech pan nie popada w rozpacz. Skończy pan szkołę morską, i wszystko się ułoży, - widząc moje rozgoryczenie, pocieszył mnie kapitan i uśmiechnął się dobrodusznie. Od tego uśmiechu zrobiło mi się nieco lżej na duszy.
- To może w przyszłym roku mnie weźmiecie na *Towarzysza*, kiedy już wróci z rejsu?
- Ale do tego czasu trzeba jeszcze nam, kochany, dożyć. Do widzenia.
Zawróciłem do drzwi, lecz Łuchmanow mnie zatrzymał:
- Proszę jednak pomyśleć o tym technikum, skoro naprawdę pan tak kocha morze.
oceny: bezbłędne / znakomite