Autor | |
Gatunek | horror / thriller |
Forma | proza |
Data dodania | 2020-04-29 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1065 |
Michał
Nie wiedział ile czasu tak siedział. Bez ruchu, bez słowa. Celina skończyła opowiadać, potem płakała, przepraszała, całowała go w czoło, dłonie, przytulała, prosiła by coś powiedział, znów płakała. W końcu wyszła z domu. A on nawet się nie poruszył, siedział na skraju ich łóżka jak sparaliżowany. Być może zasnął w takiej pozycji.
Gdy się ocknął, w wielkim, bogatym, pustym domu panowała smutna cisza i ciemność. Czuł tępy ból głowy, rozejrzał się. W dłoni trzymał butelkę whisky, opróżnioną prawie w całości. Nie wiedział skąd tu się wzięła. Michał nigdy nie pił mocnych alkoholi. Nagle zrobiło mu się niedobrze. Wstał i po ciemku ruszył do toalety, chwiejnym krokiem. Po drodze minął stolik nocny, z którego mrugała dioda jego smartfonu. To był sms od Celiny; pisała, że zamieszkała w hotelu i jeszcze raz go przeprasza.
Michał jak na razie tego nie przeczytał, w tej chwili kończył wymiotować do kibla, opłukał usta wodą z kranu i położył się skulony na łazienkowym dywaniku.
W ten sposób spędził kilka następnych dni. Na dnie.
Robert
Środkiem Marszałkowskiej gnały w chuj nowoczesne tramwaje, myślał Robert, ruszając na widok światła zmieniającego się na zielone. Jeszcze z 10 lat temu, większość z nich to były te gówniane obdrapańce z czasów głębokiej komuny. Miasto też się zmieniło, kiedyś niemożliwe było, aby tyle pedałów chodziło luźno po ulicach. Kurwa, zielone włosy, różowe spodnie. To normalne?
A Ona stała spokojnie tam, gdzie się umówili. Serce mu szybciej zabiło, jak kilkanaście lat temu, podczas pierwszej kradzieży radia samochodowego. Kurwa mać, to tylko głupia małolata, pojebało go? Nie ma się czego bać. Mimo to, miał jakieś złe przeczucie. Jebać to. Podjechał do niej i uchylił szybę.
- Wsiadaj – powiedział starając się, by brzmiało to w miarę normalnie.
Agnieszka zawahała się chwilę, po czym weszła do czarnego Audi A5, na które Robert zarobił na nie, swoim „darem przekonywania”.
Agnieszka
- Naprawdę masz prawdziwy pistolet? – Zapytała, niby to zdawkowym tonem, rozglądając się po pokoju, w którym siedzieli. Mieszkanie było dwupokojowe, urządzone niewielką ilością mebli, widać było, iż brakowało tu ręki kobiety. W oknach nie wisiały żadne zasłonki czy firany, brak serwetek, brak jakichkolwiek ozdób z Ikei czy Jyska.
Robert siedzący naprzeciw niej po drugiej stronie niskiego stolika ze szklanym blatem, wstał i podszedł do biurka, wyciągnął z szuflady broń, odbezpieczył i położył na stoliku, rękojeścią skierowaną w stronę Agnieszki; po czym siadł na kanapie, tuż przy niej.
- Możesz strzelać – Zaśmiał się chrapliwie, tuż nad jej uchem. Położył jej rękę na udzie. Zastygła nieruchomo. Bała się. Agnieszka chyba pierwszy raz w życiu bała się innego człowieka. Robert siedział tak blisko, że wyczuwała jego oddech; mieszankę spalonego papierosa i kilku łyków otworzonego przed chwilą Tyskiego. Poza tym czuła od niego coś jeszcze; jakiś wewnętrzny niepohamowany zew brutalności, sadyzm, agresywne pożądanie. Nagle wyobraziła sobie program przyrodniczy o zwierzętach na sawannie, w którym drapieżny kot czai się wśród wysokiej trawy, nieopodal pasającej się czujnej antylopy, rozglądającej się na boki, węszącej zagrożenie.
Jednak Agnieszka nie miała zamiaru stać się czyjąś przekąską. Dziś ona zostanie drapieżnikiem. Miejska dżungla niewiele różni się od tej, zwierzęcej. Nie wchodź, jak nie masz twardych kłów. Przyszła tu, by zabić. Sięgnęła po pistolet. Odsunęła się nieco od Roberta i wycelowała w niego. Być może tego nie spodziewał się po szesnastolatce, bo jego ohydny uśmiech zamarł i przez sekundę zmarszczył brwi.
- Pijemy wódkę Robert? – zapytała niewinnym tonem, wciąż trzymając broń skierowaną w niego.
Roześmiał się i wstał, teraz już całkiem spokojny. Wyciągnął rękę a ona oddała mu pistolet. Wcisnął go za pasek od spodni. Zupełnie jak na filmach, pomyślała Agnieszka.
- Ty pijesz mała? – zarechotał – Nie obrzygasz się? Dobrze, zobaczymy.
Wyszedł z pokoju, kierując się do kuchni. To był ten moment, potem może już być za późno. Z kieszeni dżinsów wyciągnęła zawinięte w chusteczkę małe białe tabletki, rzekomo o oszałamiającym działaniu (oby!), które no cóż kupiła a następnie kilka z nich ukradła dziadkowi. Wyciągnęła się przez stolik i wrzuciła wszystkie trzy do puszki z piwem Roberta. Wyobraźnia podsunęła jej widok grawitacji zwyciężającej nad siłą wyporności wody, gdy małe kulki delikatnie opadają na dno puszki, mijając się po drodze z przeciwnie mknącymi piwnymi bąbelkami.
Po chwili Robert wrócił i znów siedzieli naprzeciwko siebie. Robert odkręcił butelkę czystej wódki i podał ją dziewczynie.
- Na początek pijesz do końca szyjki.
- Z butelki?
- To taka zabawa, mój stary tak się ze mną bawił gdy przyłapał mnie jak piłem z moim kolegą, gdy byłem młodszy od Ciebie. Żebym więcej nie pił, chciał chyba ze mnie zrobić dobrego chrześcijanina, hehehehe. Gdyby wiedział co… No pij! – Warknął nagle, a Agnieszka prawie podskoczyła.
Wzięła butelkę i spojrzała na nią. Na przezroczystej etykietce napisane było niebieskimi drukowanymi literami ABSOLUT VODKA. Wzięła dużego łyka, słyszała że podobno wódkę trzeba jak najszybciej przełknąć, by nie czuć smaku. Ale i tak to poczuła. Ohydny, gorzki do niczego nie podobny smak. Obrzydliwy. Skrzywiła się. Zaszumiało jej lekko w głowie i szum ten już pozostał. Usłyszała śmiech Roberta.
- Musisz wypić do końca szyjki, no dalej! Sama chciałaś – Mówił ze złośliwą satysfakcją.- Potem ja wypije do tego napisu i tak masz mniej.
„Poświęcam się dla Ciebie Michał zakochałam się w Tobie i chcę Ci dać szczęście, uwolnię Cię od tej złej kobiety, by być przy Tobie już na zawsze”, pomyślała Agnieszka i ponownie przechyliła butelkę. Tym razem poczuła, że po jeszcze jednym łyku może rzeczywiście zwymiotować. Odstawiła butelkę na stolik i posunęła ją w stronę Roberta. Dawka wódki na jej pięćdziesięcio-dwu kilowe ciało podchodziła pod górny limit. Poza tym alkohol powoli wtłaczał się do mózgu, do świadomości. Zdecydowała, że nie wypije już ani łyka więcej, bo straci trzeźwość i podda się a wtedy Robert zrobi z nią co zechce… Trzeba działać Agnieszka.
- Twoja kolej – starała się powiedzieć hardo, ale dźwięk jej głosu jej samej wydał się jakiś dziwny, łamany, dziecinny. – Dasz mi coś do przepijania? Chyba nie chcesz bym Ci obrzygała podłogę, poza tym to niesprawiedliwe. No i Ty masz piwo, chyba że nie dasz rady przepić piwem wódki, słyszałam, że to cholernie trudne. Nie musisz mi nic udowadniać – dodała uśmiechając się zalotnie, czując, że przez alkohol jej mowa jest chaotyczna. Robert jednak chwycił przynętę.
Nic nie odpowiedział. Najpierw wziął wódkę i wypił ją lekko, jakby to była woda. Wypił nawet więcej niż początkowo ustalił, w tej durnej grze. Nawet się nie skrzywił. Następnie, wciąż patrząc na Agnieszkę, sięgnął po puszkę z piwem i wydudnił jej całą zawartość.
Dziewczyna patrzyła nieco zaniepokojona, bo z twarzy Roberta wyczytała, że poza piwem przełknął też jakieś obce ciało, które nie powinno znajdować się w puszce. „A jeśli on się domyśli?”. Robert jednak popatrzył przez chwilę zdezorientowany na napis Tyskie, po czym zgniótł puszkę w dłoni, beknął i uśmiechnął się dumnie.
- Kurwa, te piwa mają w sobie jakieś grudki chmielu, czy co. W reklamach o tym nie wspomną, chuje. Mała, jak Ci tam… Aneta, czy Andżelika, a teraz pokaż co takie małe… potrafią zrobić chłopcom w szkolnym kiblu.
Celina
Wyszła z gabinetu ginekologa, szczelnie zasłaniając się lekkim płaszczem niezbyt chroniącym przed zimnem. Gdy się pakowała, po tamtej rozmowie z Michałem, nie brała zbyt wielu rzeczy. W zasadzie, tak okropnie wtedy się czuła, że nie myślała o takich błahostkach. Po prostu wzięła to co jej się nawinęło pod rękę, a że płaszczyk wisiał akurat na wieszaku, ubrała się w niego.
Pojechała wtedy do jednego z tańszych hoteli, wynajęła pokój na kilka dni. Bała się o Michała, nic jej nie odpowiedział, nie odbierał, nie odpisywał. Dała więc mężowi jeszcze trochę czasu. W końcu zadała mu potężny cios, wyjawiając prawdę, jaką żoną była przez lata.
Po wyjściu od ginekologa, poszła do galerii handlowej. Pieszo, spacerem, by ułożyć myśli. Szum wielkiego miasta nie przeszkadzał jej w tym, w końcu od urodzenia była warszawianką. Nie to co Michał, spędzający dzieciństwo w niedużej świętokrzyskiej miejscowości otoczonej dookoła lasami. Mimo tego, iż mieszkał w stolicy ładnych parę lat, widać było po nim zmęczenie, tym hałasem, tłumami, korkami i ogólną ciasnotą. Idąc Marszałkowską minęła czekającą zapewne na kogoś dziewczynę, Celina miała wrażenie, że gdzieś już ją spotkała. Nie wiedzieć czemu, zaniepokoiła się. Celina odwróciła się, po kilku chwilach, by jeszcze raz spojrzeć na dziewczynę, zobaczyła jednak tylko jakiś czarny samochód oddalający się z zatoczki, przy której stała tamta dziewczyna. Nic to, może przez hormony ciążowe, jej umysł nieco fiksuje.
W galerii wjechała windą na piętro z lokalami gastronomicznymi. W Salad Story zamówiła jedzenie; sałatkę z grzankami i wyciskany sok. Od dziś, koniec z fast-foodami, koniec z kawą, koniec z colą, z niezdrowym życiem. Postanowiła też, że gdy zje, kupi sobie porządną zimową kurtkę. Trzeba też będzie kupić sobie jakieś luźniejsze spodnie, nieważne, że już nie będą podkreślać jej pośladków. Była w ciąży. 8 tydzień. Ona i Michał będą mieli dziecko.
Teraz gdy ginekolog potwierdził to, czego się domyślała, wszystko się zmieni. Zrobi wszystko by odzyskać męża. Stworzą prawdziwą rodzinę. Trzeba będzie sprzedać ten cholerny dom, nigdy w nim nie była szczęśliwa. Może przeniosą się gdzieś na świętokrzyską wieś, zaczną żyć spokojniej, dziecko będzie wdychało zapach lasów iglastych a nie wielkomiejskich spalin, myślała jedząc.
Gdy już kończyła posiłek, podszedł do niej młody mężczyzna.
- Witam Cię – Powiedział w wyuczoną pewnością siebie, po czym spytał, niby to niespecjalnie złośliwie – Odchudzamy się?
Celina znała taki typ mężczyzn. Podrywacze, uganiający się za naiwnymi kobietami, po galeriach handlowych. Zazwyczaj zaczynali właśnie taką niezobowiązującą rozmowę jak gdyby się znali od dawna np. „witam Cię”, rzucali jakąś negatywną aluzję, do osobowości lub charakteru kobiety, po to by obniżyć jej wartość np. „Odchudzamy się?”, co miało znaczyć „jesteś troszkę gruba, ale widzisz, mimo to Cię zagadałem”. Potem rzucali wyzwanie. Okej.
- No witam, troszkę mi się utyło ostatnio. Widocznie mam taki okres w życiu, tyje. Jesteś dietetykiem? – Zapytała i zaśmiała się krótko.
Wciąż bezimienny podrywacz widocznie uznał, że trafiła mu się w końcu okazja. Od dwóch godzin krążył po galerii zaczepiając dziewczyny i kobiety, bez skutku, jak do tej pory. Nareszcie któraś okazała większe zainteresowanie. Usiadł nieproszony.
- Mógłbym zostać Twoim, ale czy temu podołasz? – uśmiechnął się łobuzersko i wyciągnął rękę przez stół – Krzysiek jestem.
Celina uniosła dłoń, tak by Podrywacz-Krzysiek zauważył obrączkę, jednak zamiast uścisnąć mu dłoń sięgnęła po szklankę ze swoim wyciskanym z pomarańczy sokiem. Gdy piła, kątem oka widziała jak chłopaczek cofa dłoń, zauważyła także, że nieco stracił już na tej udawanej pewności siebie.
- Mam męża – odparła krótko.
- On się nigdy nie dowie.
Typowy tekst znany chyba wszystkim kobietom. Okej. Celina nadziała na plastikowy widelec jeden z ostatnich pomidorków z sałatki. Wsadziła go powoli do ust, patrząc zmysłowo na Krzyśka.
- Czego się nie dowie? Że chodzę do dietetyka? Mąż zauważy, gdy schudnę.
Chłopaczek zaśmiał się i przeciągnął włosy ręką. Pewnie na podryw smarował je żelem, bo sterczały mu sztywno na głowie.
- Chcesz się ze mną kochać? – spytała znowu Celina.
Tego się nie spodziewał. Nie tak szybko. W zanadrzu miał jeszcze kilka chwytliwych tekstów wyuczonych na pamięć z Internetu. Chyba nie będzie już musiał ich użyć. Świetnie.
- Jeśli chcesz – spod maski pewności siebie podrywacza-Krzyśka, w końcu wylazła cała jego osobowość. Teraz wyglądał jak piesek, gotowy zaaportować rzucony patyk.
- Kup mi jeszcze duże smoothie jarzynowe w Salad Stoy a ja się ubieram, idziemy do mnie.
Chłopaczek się zawahał, widocznie uwodzicielom nie wypadało płacić za kobiety. Głównie chodziło o poruchanie naiwnych dup, po jak najmniejszych kosztach. Finansowych i uczuciowych. Poszedł jednak, spełnić jej życzenie.
Chwilę później szli do windy, Krzysiek, był tak zajarany, że pierwszy wlazł do kabiny. Nawet nie wysilił się by przepuścić Celinę. A może podrywacze, mieli również zasadę, by nie być za bardzo dżentelmeńscy. Przystanęła „kobiety lubią chamów”, pomyślała „Ty też taka byłaś Celina”.
- To narazie! Dzięki! – Machnęła swoim wielkim kubkiem smoothie stojąc przed zamykającymi się szklanymi drzwiami. Wybuchnęła śmiechem, widząc pełną niedowierzania twarz, w kabinie. Winda po chwili ruszyła w dół zabierając Krzyśka, który na dziś dał już sobie spokój z podrywaniem.
Nieco później tego samego dnia, gdy Celina leżała w hotelowym łóżku, usłyszała dźwięk dzwonka. Ręka machinalnie wystrzeliła, ku telefonowi, może to Michał!?
Na widok kontaktu, wyświetlającego się na ekranie przez jej twarz przeszedł jednak grymas. Nie odebrała. Za drugim i trzecim razem też nie. W końcu za czwartym, przesunęła palcem zieloną ikonkę słuchawki.
- Czego chcesz? – warknęła.
- Przyjedź, kurwa, mu…musimy pogadać – głos Roberta był jakiś dziwny, tak jakby starał się mówić władczo, ale przeciągał sylaby i jąkał się. Czyżby był naćpany?
- Nie mam ochoty do Ciebie przyjeżdżać, ani o niczym z Tobą rozmawiać, skończyłam z Tobą Robert, żegnam. – Już miała się rozłączyć, jednak Robert wybuchnął tak nagle, że przez chwilę onimiała, słuchając.
- Słuchaj głupia kurwo! Ja..Jak nie przyjedziesz tu zaraz, to ja przyjadę po Ciebie. Wejdę Ci do domu, a jak spotkam tam jeszcze tego twojego męża, to dostanie taki wpierdol, że przez resztę życia będzie uczył bachory z wózka inwalidzkiego. Sł…Słuchasz kurwa! Czekam! – Po czym się rozłączył.
Celina natychmiast wybrała numer do Michała, ale on wciąż nie odbierał. Dzwoniła jeszcze kilka razy bez skutku.
- Cholera – zaklęła.
Z hotelu do domu będzie jechała z godzinę, tramwajem, potem autobusem. Biorąc pod uwagę późno popołudniowe korki. Do Roberta ma tylko kilka stacji metra. Musi jechać do tego draba zanim on pojedzie do ich domu a tam napotka Michała. Chociaż jej mąż regularnie ćwiczy na siłowni i biega, Celina wiedziała, że nie ma szans w bezpośrednim starciu z wielkim jak góra Robertem, który na dodatek może mieć ze sobą broń. Niczego nieświadomy Michał może otworzyć drzwi, a wtedy… Nie! Ona nie może do tego dopuścić, pogada raz na zawsze z Robertem, jeśli będzie się opierał, pogrozi mu policją, ten cham musi raz na zawsze dać spokój jej i jej rodzinie.
Ubrała się szybko a niecałe pół godziny później, wchodziła zdyszana szybkim krokiem po schodach do Roberta.
MICHAŁ
Dzwoniąca w kółko Celina obudziła go w końcu, teraz patrzył otępiały na telefon. Odrzucił. Poszedł do kuchni, odkręcił kran i opłukał twarz, niegoloną od kilku dni. Zimna woda orzeźwiła go, jednak w ustach czuł nadal wstrętny posmak alkoholu. Podszedł do lodówki i wyciągnął mleko. Było już trochę nieświeże, mimo to Michał pił je łapczywie. Niosło chwilowe ukojenie, jednak po kilku minutach biegł do toalety i zwymiotował. Nieprzetrawiony alkohol opuścił na dobre jego organizm.
Chłodny prysznic, ogolenie kilkudniowego zarostu i umycie zębów otrzeźwiło go zupełnie. Zaczął rozważać sytuację, w której znalazło się jego małżeństwo. Analizować, wyciągać wnioski i nauczkę. Zastanawiać się nad możliwościami; separacja i rozwód, a może dać jej jeszcze szanse?
Z rozmyślań wyrwał go ponownie dźwięk telefonu. Tym razem Celina wysłała tylko SMS: „Nie wychodź z domu, nikomu nie otwieraj!”, odczytał zdziwiony. Nie zdążył się zastanowić, bo smartfon znowu zaczął dzwonić. Tym razem to dyrektorka szkoły. Odebrał.
- Dobry wieczór Pani dyrektor – odezwał się z szacunkiem takim, na jaki stać go było na wydobycie z gardła od kilku dni zalewanego alkoholem.
- Witam Michał – usłyszał w odpowiedzi rzeczowy, przyzwyczajony do wydawania poleceń głos, mimo to dosyć ciepły – Chciałabym się zapytać kiedy wrócisz do pracy?
- Aaa… Pani dyrektor, czy mógłbym prosić jeszcze na kilka dni wolnego… eee, chociaż do końca tego tygodnia? – Wyobraził sobie trzeźwiącego menela, który prosi dukając się i czkając o 2 złote. Potrząsnął głową; miał nadzieje że to tak nie zabrzmiało w uszach przełożonej.
- Hmm, skoro musisz… no dobrze, powiem Małgorzacie, będzie za Ciebie na zastępstwo – Zapadła chwila milczenia – Michał, mogłabym Ci w czymś pomóc? Bo wiesz, alkohol nie zawsze się sprawdza…
- Dziękuje Pani dyrektor, ale poradzę sobie. W przyszły poniedziałek będę w szkole. Do widzenia. – Rozłączył się szybko, bo poczuł nagle jakieś dziwne, złe przeczucie. Wybrał numer do Celiny
Robert
- Co Ty odpierdalasz tępy chuju! Skończyłam z Tobą, śmiesz grozić mojemu mężowi!? Jak się nie ogarniesz to ja zaraz na policję zadzwonię Ty… - reszta zdania uwięzła Celinie w gardle, gdyż prawy prosty Roberta ugodził ją prosto w usta. Nim zdążyła upaść, próbował złapać ją w pasie, jednak zupełnie opuściła go koordynacja i kobieta ostatecznie osunęła się na jego wycierka pod drzwiami. Z wysiłkiem wciągnął do środka mieszkania.
Czuł się dziwnie, nie był pijany, ale jakiś otumaniony. Kurwa, może trzeba coś zajebać w nos, pomyślał Robert, ciągnąc do pokoju bezwładną Celinę. Zupełnie opuściły go siły. I zdolność myślenia, dobrze że tamta mała, wszystko ogarnęła. O kurwa, gdy zaczęła walić mu konia, doszedł już po kilku minutach, to go nawet trochę ocuciło. Na krótko jednak. Gdy wypił kolejne piwo, które tamta Andżelika czy Agata… no jak jej jest tej małolacie, mu otworzyła i przyniosła z kuchni, znowu poczuł jakieś dziwne odrętwienie.
Małolata siadła mu na kolanie i zaczęła opowiadać, że chciałaby się z nim pieprzyć, ale żeby Celina tu była i patrzyła na nich, aby była tak związana jak na tamtym filmiku, który Robert kiedyś nagrał, aby on groził Celinie pistoletem. Ciekawe, skąd ona wiedziała o Celi i filmiku? Pytanie to jednak rozmyło mu się w głowie, jak i tysiące innych myśli na których nie mógł się skupić dłużej niż kilka sekund. W pewnym momencie nawet zupełnie zapomniał jak się nazywa. Dziwne. W końcu mniej lub bardziej świadomie wybrał numer do Celiny i kazał jej tu przyjść.
Teraz Celina klęczy związana przed nim. Oprzytomniała już, próbuje coś mówić, usta ma jednak zakneblowane, kuchenną ścierką.
Robert stoi nad nią nieco chwiejnie z powodu alkoholu wymieszanego z ogromną dawką psychotropów. W jego opuszczonej wzdłuż ciała ręce widnieje kawałek charakterystycznie ukształtowanego metalu. Pistolet.
Do Roberta i klęczącej naprzeciw kobiety podchodzi młoda, na pierwszy rzut oka niewinnie wyglądająca dziewczyna. Tylko jej oczy mają w tej chwili swoisty zły blask.
AGNIESZKA
Stanęła przy Robercie, uniosła się na palcach i pocałowała go w ohydnie zarośnięty policzek. Ujęła jego dłoń z naładowaną bronią i powoli zaczęła podnosić ją w górę, dopóki lufa nie zatrzymała się na wysokości czoła Celiny. Klęcząca kobieta, patrzyła z przerażeniem na Roberta, następnie skierowała spojrzenie na dziewczynę. Agnieszka unikająca do tej pory wzroku, Celiny, tej znienawidzonej przez siebie suki, w końcu musiała to zrobić. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Błagalne szare oczy, kontra ambitne, wyrachowane, czarne, przede wszystkim złe oczy. Agnieszka szybko odwróciła głowę; jeszcze chwila a wybuchnęła by płaczem i wtedy wszystko zaprzepaści. Straci bezpowrotnie Michała, nie dane jej będzie poczuć się przez niego kochaną, przytulaną, nie będą chodzili do kina, nie będą spali razem, uprawiali miłość, nie będą mieli dzieci. A bez Michała jej życie nie będzie miało sensu, nie ma drugiego takiego mężczyzny dla niej na świecie. Zostanie sama do końca życia, jej chłód odstrasza wszystkich, poza Michałem. Czuła to! Musi to zrobić!
- To tera…z będziemy…- Robert nagle się ocknął. Poruszył ręką z pistoletem, jakby mu niesamowicie ciążył w dłoni.
Agnieszka zdecydowanym ruchem, przytrzymała jego przedramię, drugą ręką ujęła jego dłoń na rękojeści, położyła palec wskazujący Roberta na spuście i przycisnęła mocno swoim.
Ogłuszający huk, jakiego Agnieszka nigdy nie słyszała, na ułamek sekundy zatrzymał czas. Po chwili zaś, w miejscu gdzie przed chwilą klęczała Celina Kot, leżała martwa kobieta, z którą bezpowrotnie umarło nienarodzone dziecko.
- Aaaa…!!! – wrzasnęła Agnieszka – Co Ty zrobiłeś świrze!?
- Ale… Kurwa… - Robert obejrzał się na nią, gdy w ułamku sekundy odskoczyła po niego, złapała swój płaszczyk wiszący na oparciu krzesła i wystrzeliła jak strzała z mieszkania nie zamykając drzwi.
***
Była już nieco poza osiedlem na którym mieszkał Robert, gdy usłyszała sygnały nadciągających radiowozów. Zwolniła nieco kroku, zastanawiając się gdzie iść „myśl spokojnie Aga, myśl”, mówiła sobie w myślach starając opanować drżenie całego ciała. I roztrzęsienie umysłu. Rozejrzała się, wiedziała, że była gdzieś na Starym Mokotowie. Tak… tędy chyba dojdzie do alei Niepodległości, a stamtąd mogłaby wsiąść w jakiś tramwaj, czy autobus i wrócić do domu…
Dźwięk policyjnych syren jakby stanął w miejscu, pewnie już są pod blokiem Roberta. Agnieszka miała nadzieję że ten zwyrol nikogo nie postrzeli, że się podda. Idąc dalej, wyobraziła sobie jak dwoje policjantów wkracza ostrożnie do mieszkania z wyciągniętymi spluwami, krzyczą do Roberta, a on klęka i kładzie ręce na głowie, jeden z policjantów go skuwa kajdankami… drugi pochyla się nad Celiną… przez przypięte na ramieniu radio wzywa karetkę… potem zaczyna się śledztwo, zapewne przyjeżdża prokurator, czy ktoś taki, zapewne policjanci przesłuchują kilku sąsiadów Roberta… czy któryś z nich ją tam widział? Czy poda jej dokładny rysopis? Czy będą jej szukali?
Nagle sobie coś przypomniała. Wciąż nie pozbyła się telefonu! Tego z którego logowała się na fikcyjne konto fejsbukowe, ze zdjęciami zmarłej ciotki. I choć podała konto do skasowania tuż po tym jak ostatni raz skontaktowała się przez nie z Robertem, smartfon wciąż był w jej kieszeni. Wyjęła go i machinalnie wrzuciła do kosza na śmieci, który właśnie mijała. Po kilku krokach zawróciła gwałtownie. Odciski palców, wciąż mogą się przechować na szklanym ekranie. Sięgnęła ręką do śmietnika, z lekkim obrzydzeniem. Mimo to większą odrazę czuła gdy musiała zrobić dobrze temu okropnemu obrzynowi. No cóż, to tylko śmieci; paczka po chipsach, po papierosach, plastikowy kubek z resztką kawy ze stacji benzynowej, jakieś ulotki. W końcu wyczuła telefon. Wyciągnęła go.
W tym samym momencie Agnieszka usłyszała jakiś hałas. Odwróciła się. Jakiś łysawy pan w średnim wieku mijał ją właśnie z pieskiem i patrzył zaciekawiony. Przelotnie spojrzał na nią, następnie na przedmiot który „wyszperała” w śmieciach i wciąż trzymała w ręce. Agnieszka spuściła wzrok, ukryła telefon w kieszeni i ruszyła szybko w przeciwnym kierunku. Na domiar złego ulicą nadciągał radiowóz; gdy ją mijał, miała nadzieję iż wygląda jak typowa nastolatka. Policjanci z samochodu spojrzeli na nią… i pojechali dalej.
„Jeju” pomyślała, „muszę bardziej uważać”. Trzeba zejść z ulicy i klucząc między blokami jakoś dojść do przystanku. Później wymyśli co zrobić z telefonem.
Zagłębiając się w osiedle, w głowie ponownie uruchomił jej się film, co się teraz może dziać. Robert zapewne już odwieziony na przesłuchanie, dwoje śledczych wypytuje go o szczegóły, a on nafaszerowany psychotropami nie potrafi powiedzieć im nic konkretnego… Agnieszka życzyłaby sobie, by tak było. Im później ten łysy drab dojdzie do siebie, tym lepiej dla niej. W końcu i tak pewnie zezna, że była z nim w mieszkaniu jakaś małoletnia Andżelika, czy jakoś tak, i że to ona zastrzeliła Celinę. Jakaś cicha cząstka nadziei w jej umyśle, wierzyła, że jednak nikt poza Robertem jej nie widział, a policja czy prokuratura (nie do końca wiedziała kto się tym zajmuje) z braku dowodów nie będzie zbytnio drążyła śledztwa. Przy odrobinie szczęścia nie będą zbytnio grzebali w rozmowach na facebooku. W końcu z samej twarzy Robert wygląda na groźnego bandytę, pewnie już siedział w więzieniu.
- Hej mała – krzyknął ktoś, gdy szła wzdłuż długiego wieżowca – Gdzie tak gnasz!?
Pod jedną z klatek, stało kilku osiedlowych „kotów”. Trzymali w rękach puszki z piwem. W ciemnościach listopadowego wieczoru, nie widziała dokładnie ich twarzy, lecz miała wrażenie, że patrzyli się na nią jak stado wygłodniałych wilków. Ten, który wcześniej do niej krzyczał wyszedł spod klatki i stanął pośrodku chodnika, zagradzając jej drogę. Chociaż na tym osiedlu mogło mieszkać około 3 tysięcy ludzi, oczywiście w tej chwili nie było tu nikogo poza nimi. Agnieszka zadrżała lekko mając nadzieje, że tego nie zauważyli. Wyprostowała się. Wyciągnęła ręce z kieszeni płaszcza, mniej więcej na wysokość klatki piersiowej, tak jakby pokazywała, że się poddaje, że nie ma broni. Tak jak uczył ich instruktor Krav Magi, minionego lata na koloniach.
- Idę do domu – powiedziała, sama sobie się dziwiąc jaki miała spokojny głos – Puść mnie.
- Jak chcesz, wezwiemy Ci taksówkę, poczekasz tu z nami, co nie chłopaki?
Spod klatki dało się słyszeć pijackie krzyki aprobaty, ktoś się zaśmiał szyderczo.
- Nie – Agnieszka była już o dwa metry od chłopaka zagradzającego jej drogę. Powtórzyła – Puść mnie chuju.
Spod klatki tym razem słychać było, udawane zdziwione: „Oooo!”, ktoś zagwizdał, niby z podziwem.
- No patrzcie, mała dziwka szczeka, zobaczymy jak zaraz będzie piszczała!
Nie zobaczyli; w momencie gdy chłopak podnosił rękę, by spoliczkować intruzkę, która śmiała go wyzwać przy kolegach, dziewczyna jednocześnie odchyliła się, rękoma zbiła cios i kopnęła go prosto w krocze. Chłopak jęknął i zgiął się w pół, w tej sytuacji instruktor Krav Magi zalecał by natychmiast atakować twarz przeciwnika kolanem, przytrzymując jego głowę w dole. A gdy leżał już na ziemi, kopała go już całkowicie na oślep i skakała po nim z wściekłością krzycząc, a raczej wrzeszcząc coś niezrozumiałego, niczym opętana furiatka tak zawzięcie, że w niektórych oknach wieżowca pojawiły się zaciekawione twarze.
Kiedy skończyła, chłopak leżał na chodniku, łkając z bólu, a ona poczuła coś ciepłego na dżinsach; to była jego krew z nosa. Agnieszka stanęła wyprostowana, oczekując, że teraz reszta tych mentów spod klatki się na nią rzuci. Niestety, ze wszystkimi nie miała szans. No cóż, kara za zabicie Celiny szybko ją dopadła „karma naprawdę wraca, Aga” pomyślała.
Stała tak przez chwilę, jednak nic się nie wydarzyło. Nikt się na Nią nie rzucił, nikt nic nie powiedział. Chłopcy oniemiali, stali nieruchomo, z zaciśniętymi kurczowo dłońmi na puszkach z piwem. Patrzyli na drobną nastolatkę, która przed chwilą dosłownie skatowała jednego z nich. Słowo „skatowała”, nie zobrazowało zasadniczo tej agresji, furii, wściekłości, dosłownie emanującej z dziewczyny.
- Pomóżcie swojemu koledze – rzekła spokojnie Agnieszka, odwróciła się i lekko kuśtykając, odeszła w mrok.
Tej nocy chłopcy wypili jeszcze sporo piw (może za wyjątkiem pobitego kolegi, który za to otrzymał porządną kroplówkę na SORze), wymyślając różne teorie na temat owego wydarzenia, w końcu porównali tę dziewczynę do „Pieprzonej Sary Connor”.
Ponad godzinę zajęło Agnieszce dotarcie do domu. Byłaby nawet szybciej, jednak wysiadła z autobusu przed mostem Poniatowskiego, który przebyła pieszo, po drodze wyrzucając, smartfona, w ciemną, szumiącą w dole Wisłę. Smartfon znikł na dobre...
Dopiero leżąc we własnym łóżku, zobaczyła to wszystko jeszcze raz; okropny mężczyzna, pistolet, celowanie, huk wystrzału, niewielka dziura w głowie kobiety, z której natychmiast uleciała stróżka krwi. Przede wszystkim Aga do końca życia widziała wpatrzone w nią proszące o litość oczy kobiety, którą zabiła z zimną krwią.
Epilog
Robertowi nie pomogły zeznania na temat nastolatki, która to rzekomo zastrzeliła Celinę Kot w jego mieszkaniu, z jego broni, z jego odciskami palców. Nie pomógł mu też poprzedni wyrok, nie pomogło znalezienie blisko ćwierć kilograma mefedronu, podczas rewizji mieszkania. Nie pomogli mu nawet ludzie dla których pracował, nie pomogło zwyzywanie eskortujących go policjantów podczas sprawy. Wszystkie te okoliczności sprawiły, że młotek przybił kilkanaście długich lat pod celą, a uparta, wielokrotnie powtarzana teza Roberta o jakiejś tajemniczej dziewczynie, sprawiły, iż w więzieniu zyskał ksywę „Gone Girl”.
Michał po tragicznej śmierci żony, i ich poczętego dziecka, przez kilka miesięcy pił, nierzadko Agnieszka szukała go po wszystkich miejskich spelunach, odprowadzała do domu. Zdarzało się, że podnosiła całkowicie pijanego Michała z chodnika. Kilka razy znajdywała go pobitego, okradzionego, kiedyś nawet zabrali mu kurtkę i buty. Płakała wtedy często nad jego losem, nad tym jakie nieszczęście sprowadziła na swego ukochanego. Żałowała z całego serca podjętego przez siebie wyboru, a błagalne oczy Celiny nie dawały o sobie zapomnieć.
Bo miesiącach alkoholowego spadania na dno Michał następnie zapadł w stan zupełnej apatii. Nie wiadomo czym by się to skończyło, gdyby nie interwencja dyrektorki szkoły (otoczyła go zespołem psychologów, terapeutów, itp.) oraz… Agnieszki. To ona robiła zakupy, załatwiała wszelkie sprzątała wielki dom, przyrządzała obiady nieobecnemu zupełnie Michałowi. Jednym słowem opiekowała się nim. Nie było chyba dnia by po natychmiast szkole dziewczyna nie udawała się do niego, do rodzinnego domu wracała natomiast, gdy rodzice już kładli się spać. Początkowo te wizyty były Michałowi zupełnie obojętne; leżał całymi dniami w łóżku, zamknięty w sobie. Powoli wszyscy terapeuci zaczęli tracić cierpliwość, po kilku miesiącach pacjent nie zrobił żadnego postępu, by powrócić choć trochę do życia w społeczeństwie.
Michała nie zainteresował nawet zbytnio sam list z kondolencjami od samego prezesa firmy ubezpieczeniowej, w której Celina pracowała, ani zawarta w liście oficjalna informacja o przyznaniu odszkodowania w wysokości 300 000 zł za śmierć małżonki, wysłanego przelewem na konto.
Tymczasem Agnieszka nie dawała za wygraną, próbowała wszystkiego, opowiadała odwróconemu do niej plecami Michałowi o tym co się dzieje w szkole, o nowych projektach informatycznych, czytała mu gazety, książki, włączała wszelkiego rodzaju filmy, od mega zabawnych komedii, do wzruszających wyciskaczy łez (które skrycie wyśmiewała). Wszystko to przechodziło bez żadnej reakcji mężczyzny. Mimo to była przy nim na okrągło.
Międzyczasie Agnieszki rodzicom urodziło się dziecko, ku zaskoczeniu i uciesze całej rodziny, gdyż mało kto w tym wieku decydował się na kolejnego potomka. Tak więc Aga otrzymała dodatkowe zajęcie; pomoc rodzicom, w opiece nad dzidziusiem i wyrozumiałość na związane z tym niedogodności. Jakby szkoła, dodatkowy kurs programowania, zajęcia z samoobrony (wróciła do tego, warto) i opiekowanie się niezdolnym do samodzielnej egzystencji Michałowi było mało. Zacisnęła jednak zęby i posłusznie pomagała rodzicom, bo w końcu rodzina najważniejsza.
Po pewnym ciężkim kwietniowym dniu nieco ponad rok później, po zakuwaniu do próbnej matury wiele dni wstecz, po kilku godzinach snu przerywanego dwukrotnie płaczem najmłodszego braciszka domagającego się jeść, po niesamowicie nużących przedmiotach w szkole, po zrobieniu chyba z tony zakupów dla babci Jadzi i przebyciu od niej drogi do Michała przez pół Warszawy w godzinach szczytu, wciśnięta z zapchanym po brzegi autobusie między śmierdzącego grubasa i staruszkę, która dosłownie uwiesiła się Agnieszki i ciągnęła ją podczas każdego skrętu i hamowania pojazdu, zmęczona głodna i potargana dziewczyna weszła do domu swojego ukochanego Michała.
Jak zwykle leżał w sypialni, odwrócony od drzwi, w zasadzie od całego świata, w pościeli, którą Aga prała tydzień temu aby następnie biegać za nią po całym podwórzu w najgorszej wichurze jaka tylko mogła się przydarzyć (godzinę po tym gdy wczesne wiosenne słońce i lekki wiaterek aż kuszą, by rozwiesić pranie na zewnątrz). „Kurwa” pomyślała na to wspomnienie. Podeszła do lustrzanych drzwi w szafie, spojrzała na dziewczynę a raczej już młodą kobietę, chyba dosyć ładną, z czarnymi włosami zazwyczaj opadającymi przyciętymi do wysokości policzków (w tej chwili potargane na wszystkie strony), z podkrążonymi oczami (nawet lekkiego makijażu dziś sobie nie zdążyła…). „Trzeba zrobić obiad a potem muszę się uczyć na próbną z angielskiego, acha no i jeszcze po te pampersy na promocji pojechać do Kauflanda” pomyślała, wciąż patrząc w swoje odbicie. Po chwili wróciło wspomnienie oczu Celiny wpatrzonych w nią…
- A pierdolę – rzekła na głos. Miała wrażenie, że Michał drgnął lekko. Zdjęła bluzkę, odpięła przyciasny biustonosz. Co za ulga. Widok własnych nagich piersi w nie swoim pokoju, nieco ją zszokował… i podniecił. Zdjęła spodnie i zastanowiła dla kogo w zasadzie nosi ekstrawagancką bieliznę podarowaną jej przez babcię w tamtym dniu, w którym podjęła zbrodniczą decyzję. Zastanowiła się jak będzie spędzała resztę życia. Tak samo jak teraz? Potrząsnęła głową jakby chcąc odrzucić wszelkie myśli. Odwróciła się od lustra i przeszła przez sypialnie. Położyła się na łóżku, ręką otoczyła tego dla którego zabiła i przytuliła się mocno do jego pleców. Michał do tej pory leżący niczym śnięta ryba, powoli otworzył oczy…
- To ja ją zabiłam – powiedziała Agnieszka – czytałeś w prokuraturze zeznania Roberta, mówił o nastolatce, która czymś go nafaszerowała, następnie namówiła na zwabienie… twojej żony. Ja to wszystko wymyśliłam, bo chciałam być z Tobą, kocham Cię…
- Nieprawda!!! – wrzasnął Michał tak głośno i odwrócił się do niej niespodziewanie, że Agnieszka, drgnęła wciąż leżąc na łóżku.
- Chciałabym żeby tak było, ale… - i opowiedziała mu wszystko, cały swój plan, który realizowała prze kilka miesięcy. – Zrobiłam to, by mieć Cię tylko dla siebie Michał, czułam to że Ci się podobam… Z nią nie byłeś szczęśliwy…
- Nic nie wiesz! – Michał wrzasnął – Zabiłaś moją żonę i moje dziecko!
Złapał nagle Agnieszkę za gardło, obiema dłońmi i zacisnął mocno.
Agnieszka
Nie broniła się gdy Michał ją dusił, leżała wciąż w tej samej pozycji w jakiej położyła się kilka minut temu. Nawet nie patrzył na nią, tak jakby robił to zupełnie mechanicznie, niczym Arnold Schwarzenegger w Terminatorze. Jeszcze tylko kilka sekund i będzie po wszystkim. Całe życie stanęło jej przed oczami, uśmiechnięci rodzice, Tomuś i jej młodszy brat Dawidek, który będzie pamiętał siostrę tylko z fotografii, ulubiona babcia z dziadkiem, któremu ukradła kilka tabletek, rudowłosa Dominika z klasy, z którą mogłaby się kiedyś zaprzyjaźnić… i nagle zrobiło jej się ich wszystkich żal. Mogła poświęcić im jeszcze więcej czasu, częściej dawać po sobie poznać, że naprawdę kocha ich wszystkich… Kocha też jego, mimo że właśnie on w tej chwili pozbawia jej życia… Spojrzała łagodnie na Michała „Żegnaj skarbie” powiedziała oczami…To już ostatnia sekunda…
Michał
Zaciskał dłonie coraz mocniej na gardle, wyobrażając sobie jak mogłoby wyglądać jego życie, gdyby Celina żyła, urodziła by dziecko, które uczyłoby się chodzić, mówić, jeździć na rowerku, jakby stworzyli prawdziwą rodzinę. Odebrano mu to… Ona to zrobiła!
Dopiero teraz spojrzał na Agnieszkę, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Wspomniał ostatni rok, tylko ona się nim zajmowała, musiała poświęcać mu każdą swoją chwilę. Ze wstydem przypomniał sobie to jak nieraz odprowadzała go pijanego do domu, jak gdy znikł na trzy dni ona znalazła go z najgorszej spelunie w mieście, jak zsikał się przez spodnie w nocnym autobusie, którym Agnieszka chciała odwieźć do domu, jak kierowca go wyrzucił, a ona wyszła z nim i ciągnęła, brudnego, śmierdzącego przez trzy kilometry do domu a napotkani ludzie wytykali ich palcami, wyśmiewali się z wątłej dziewczyny i jej towarzysza menela. Potem gdy już przestał pić i zerwał całkowicie kontakt ze światem, ona jako jedyna go odwiedzała dobrowolnie, robiła mu zakupy, obiady, sprzątała, prała, czytała mu… po co to robiła… czyżby naprawdę go…?
Ciało Agnieszki zaczęło drgać konwulsyjnie, spojrzeli sobie w oczy i Michał jej uwierzył. Natychmiast zdjął dłonie z jej szyi, przytulił ją mocno i zapłakał głośno. Dziewczyna kilka razy spazmatycznie wciągnęła powietrze, a gdy jej oddech nieco się ustabilizował, wtuliła się w pierś Michała i również zapłakała.
Szlochali jeszcze długo wtuleni w siebie…