Przejdź do komentarzyRozdział 3. Benzyna wasza - lecz idee nasze /7
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2021-09-18
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń718

Bałaganow z tryumfem zarechotał na myśl, że pogwałciciela jego konwencji wreszcie spotka należyta zemsta.


Samochód przedarł się przez pomstującą gromadę wprost na szosę.


- Ratujcie! - zawołał Panikowskij, gdy tylko *Antylopa* z nim się zrównała.

- Bóg jest sprawiedliwy, - odparł mu Bałaganow, wychylając się przez drzwiczki.


Taksówka okadziła go kłębami malinowych spalin i kurzu.


- Zabierzcie mnie! - resztką sił wrzeszczał zasapany Panikowskij, biegnąc obok nich. - Ja jestem dobry człowiek!


Głosy jego prześladowców zlewały się w jeden złowrogi rejwach.


- Może zabierzmy tego gada? - spytał Ostap.

- Nie trzeba. - twardo orzekł Bałaganow. - Następnym razem już będzie wiedział, że konwencji się nie narusza.


Ostap jednak już podjął decyzję.


- Rzuć pan tego ptaka! - krzyknął do Panikowskiego, i, zwracając się do kierowcy, zarządził: - Adam, zwolnij!


Uciekinier natychmiast zrobił, co mu kazali, i już po chwili porzucony gąsior z niezadowoleniem podniósł się z ziemi, wstrząchnął wszystkimi piórami i jak gdyby nigdy nic podreptał z powrotem do Arbatowa.


- Wskakuj pan, do czorta jasnego! - w biegu wołał Bender. - I na przyszłość, człowieku, więcej nie grzesz, bo ci wyrwę wszystkie z d... nogi!


Panikowskij, przebierając kolanami, złapał za skrzynię samochodu, przewalił się brzuchem przez burtę i z łomotem upadł na dno jak złowiona ryba prosto do łodzi.


- Cała naprzód! - wydał rozkaz Ostap. - Kontynuujmy nasze zebranie.


Bałaganow ścisnął trąbkę sygnalizacyjną, i z miedzianego rożka wyrwały się staromodne, wesołe, raptownie kończące się dżwięki:


Walczyk to miły taniec

Ta-ra-ta-ta-ta-ta-ta-ta!

Taniec ten, piękne panie,

W mym sercu zaw...


I nasza *Antylopa Gnu* pognała w szczere pole na spotkanie ze swoją nieuniknioną beczką z paliwem lotniczym.




ROZDZIAŁ 4.  ZWYCZAJNA  WALIZECZKA



Jakiś człowiek bez kapelusza, w szarych żaglowych spodniach, w skórzanych sandałach jak u mnicha na bosej nodze i w białej koszuli bez kołnierzyka, pochylając głowę, wyszedł z niskiej furtki przy posesji numer 16. Znalazłszy się na chodniku wyłożonym niebieskawymi kamiennymi płytami, zatrzymał się i przyciszonym głosem powiedział do siebie.


- Dzisiaj piątek, czyli znowu trzeba iść na dworzec.


Powiedziawszy to, mężczyzna ten szybko się odwrócił. Wydawało mu się, że za jego plecami stoi obywatel z cynkową mordą szpiega, lecz jego Mała Odnośna uliczka była całkiem pusta.


Lipcowy poranek dopiero zaczął się formować. Akacje drżały na wietrzyku, roniąc na kamienne płyty zimną ołowianą rosę. Okoliczne ptaszki szczebiotały jakieś swoje wesołe ploteczki. Na końcu spadzistej ulicy w dole, za dachami domów, lśniło lite, ciężkie morze. Młode psiaki, ze smutkiem oglądając się za siebie i stukając pazurkami, próbowały dobrać się do koszy na śmieci. Pora stróżów nocnych już co prawda minęła, jednakże czas sprzedawczyń mleka jeszcze nie nastał.



1931

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×