Przejdź do komentarzyKolor zielony cd. Łuny na niebie
Tekst 29 z 44 ze zbioru: Kadry z życia
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2016-10-30
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń2010

Powrócił uśpiony kolor zielony.

Zabłysło światło

nadziei,

wolności,

harmonii

i

współbrzmienia duszy i ciała

w dążeniu do powrotu w przeszłość

z nadzieją na przyszłość.


Minęły Święta Bożego Narodzenia, nastał Nowy Rok i wzmogła sie tęsknota za rodziną w Polsce, za domem budowanym kosztem wielu wyrzeczeń, za przeszłością, z której wyrzuciła w niepamięć wszystko, co kojarzyło się z bólem, cierpieniem, żalem i smutkiem.

Pobyt na obczyźnie zawsze traktowała jako etap przejściowy, tymczasowy. Nigdy nie czuła potrzeby sadzenia drzew, kwiatów i wrastania korzeniami w tę przyjazną, ale ciągle obcą ziemię. Myśl o dłuższym pobycie niż dwutygodniowym w kraju uskrzydliła ją, dodała sił do realizacji zamierzonego celu.

W Polsce powitała ją aura prawdziwego przedwiośnia. Czyste skwery, osiedla i ulice gotowe były przyjąć wiosnę w pełnej krasie w przeciwieństwie do zapuszczonego, brudnego Newarku ze zwałami błotnistego śniegu po wyjątkowo uciążliwej zimie w Ameryce.

Po kilkudniowym popasie w stolicy Małopolski ruszyła do swojego siedliska położonego na pięknie ukształtowanym terenie Podkarpacia. Dom przyjął ją ostudzonymi murami po okresie zimowym i dzikimi lokatorami na przydomowej działce. Całe obejście wyglądało obco, może sprawiły to wyrośnięte iglaki, nieprzycinane krzewy ozdobne, a przede wszystkim przyczynili się do tego nieproszeni lokatorzy.

Również dom okazał sie niezbyt wygodny, gdyż przyzwyczajona do otwartych przestrzeni mieszkalnych w Ameryce, teraz gubiła się w labiryncie pomieszczeń zaprojektowanych kiedyś przez siebie.  Dzicy lokatorzy posesji wylegujący się w słońcu na parapetach okiennych i zerkający przez szybę do garnków, nie poprawiali jej samopoczucia. Ale cóż - pocieszała się - nie z takimi rzeczami człowiek sobie radził, to i ten problem da się rozwiązać.

Najważniejsze były przygotowania do świąt, które wyjątkowo szły dobrze. Pełne sklepy, duży wybór towaru zachęcał do kupna największych, rodzimych rarytasów.

Zaczęła wrastać, przyzwyczajać się do starego gniazda, myślała, że chyba tutaj spędzi resztę swojego życia, ale wkrótce przekonała się, że nasi milusińscy, puchowe kulki, żywe futerka i przytulanki mogą stać się uciążliwym balastem, z którym nie wiedziała, co począć.

Były nieufne, nie można je było pogłaskać, przytulić, a nawet zbliżyć się do nich. Nie mogła wychodzić na podwórko, bo spod każdego krzaka i drzewa patrzyły na nią zielone, czujne, nieufne oczy, które nie zaakceptowały jej bytności w ich enklawie.

Starała się na wszelki sposób znaleźć wyjście z tej kłopotliwej dla niej sytuacji. Poszukała w internecie informację, że w gminie jest powołana komórka zajmująca sie dzikimi kotami. Zwróciła się o poradę i pomoc. Znowu szczerość i otwartość nie wyszły jej na dobre.

Na pytanie rozmówczyni:

- Czy je pani dokarmia?

Odpowiedziała szczerze.

- Jestem tutaj od miesiąca, czasem podrzucam im jedzenie, aby nie polowały na ptaki.

Urzędniczka jakby czekała na tę informację, którą skwitowała:

-Skoro dokarmia pani koty, to nie są dzikie i nie możemy pomóc, ewentualnie jesteśmy w stanie czasem dostarczyć karmę.

Postanowiła, że od tej pory żadnego dokarmiania nie będzie, ale jej pełny żołądek sprawiał, że czuła się okropnie, patrząc na wychudłe, ciężarne kotki snujące sie po przydomowym terenie i polujące na ptaki.

Wydaje się dziwne, ale nigdy nie słyszała miauczenia ani mruczenia tych zdziczałych stworzeń. Podczas marcowania słychać było odgłos przeganianych kocurów przez najsilniejszego pana i władcę, obcego na tym terenie uzurpatora do haremu kotek.  Dźwięk ten mroził krew w żyłach, bo oddawał ból i cierpienie słabszych.  W niczym nie przypominał popularnego kociego miauczenia.

Załamana, bezradna poszukiwała dalej jakiejś drogi wyjścia z uciążliwej dla niej sytuacji. Nagle zobaczyła informację w internecie, iż dzielni strażacy posiedli nowe umiejętności i uprawnienia do wyłapywania dzikich kotów. Podbudowana tą wiadomością, pełna optymizmu zwróciła sie o pomoc do niezastąpionych naszych obrońców przed wszelkiego rodzaju nawałami i kataklizmami. Do dnia dzisiejszego rozmowa ta wywołuje uśmiech na twarzy Teresy, gdyż jej prośba niesamowicie ubawiła dzielnego strażaka zupełnie niewyobrażającego sobie siebie i swoich kolegów uganiających sie za dzikimi kotami.

Niestety, negatywna odpowiedź pogłębiła tylko jej dołek psychiczny. Zobaczyła absurd elity rządzącej, która trwoni pieniądze na jakieś poronione pomysły szkoleń zupełnie nieprzychodzące w sukurs obywatelom.

Ostatnią deską ratunku pozbycia się niechcianych lokatorów był telefon do schroniska dla kotów z prośbą o pomoc i z jednoczesną propozycją przekazania im sporej kwoty pieniędzy na rzecz utrzymania przytułku oraz permanentnego zasilania kociego konta. Niestety i tu wszelkie nadzieje spaliły na panewce, bo regionalnie nie podlegała pod to schronisko, a w jej okolicy nie było tego typu placówki.

Chcąc odgonić ich od domu i pozbyć się fetoru, kupiła środek odstraszający intruzów. Wymyła parapety okienne i chodniki, posypując je odstraszaczem zapachowym oraz zgodnie z instrukcjami internetowymi nasączyła waciki octem i umieściła je pod krzewami najczęściej uczęszczanymi przez koty. Odwlokła wszystkie miski jak najdalej od domu, a na parapety okienne postawiła donice z pięknymi pelargoniami.


Zmęczona psychicznie pojechała odwiedzić żyjącego jeszcze ojca i najbliższą rodzinę, zostawiając tę kocią enklawę. Skrycie myślała, że po powrocie zastanie teren tylko dla własnej użyteczności.

Będąc w stronach rodzinnych, odwiedziła samotnie żyjącą dziewięćdziesięcioletnią ciocię Marysię, która po śmierci wujka Mariana mieszkała sama, ale w wykupionej, własnej połówce bliźniaka. Dzieci jej po upadku PGR-u rozproszyły się po całym świecie w poszukiwaniu pracy, a ona strzeże wygasłego ogniska domowego i jak powiedziała marzy tylko o jednym.

-Chciałabym jeszcze przed śmiercią doczekać chwili, kiedy wszystkie moje dzieci przyjadą i będzie znowu pełen dom. A później mogę spokojnie przenieść się do przygotowanej kwatery na cmentarzu i spocząć u boku Mariana.

Teresa w drodze do domu rodzinnego wstąpiła na cmentarz, gdzie przytulone do siebie spoczywają babcia z jej matką.  Następnie trasą, którą chodziła ciocia Honorcia na nieszpory, udała się do rodzinnego siedliska.

Zaskoczyły ją niesamowite zmiany, jakie zaszły w gospodarstwie należącym do brata. Kaziu wybudował nowy dom, a stary zamienił na przetwórnie miodu, konie - na samochody osobowe, pole uprawne - na ugory, stary dom gospodarczy oddal do skansenu, a nowy wybudowany przez państwo - zionął pustką.

Najbardziej zadowolony z wizyty był ojciec, który wyciągnął swoje skrzypeczki i zagrał na nich wiązankę melodii ludowych na powitanie ukochanej córki, ciesząc się z jej wizyty i planów na stały powrót do Polski. Rozmowa z ojcem o jej powrocie wywołała u Kazimierza żal, że jego dwoje dzieci musialo szukać pracy poza granicami kraju. Miał jednak nadzieję, że najmłodszy Mirek po skończeniu studiów znajdzie zajęcie w ojczyżnie, dlatego mówił.

-Przecież państwo nie może się wyzbywać wszystkich młodych ludzi z kraju i w dodatku wykształconych. Widzisz, na pozór wszystko wygląda ładnie, ale czy dobrze? - medytował.

Teresa bardziej polubiła tą współczesną wieś bez smrodu gnojówki i obornika oraz podwórka zanieczyszczonego odchodami drobiu, z jednym kotem - domownikiem - potrafiącym samodzielnie otwierać sobie drzwi wejściowe do domu.

Odprężona, przepełniona wzniosłymi uczuciami, po kilkudniowej nieobecności wracała na teren wydzielony przez kocie feromony, mając cichą nadzieję, że zakupione odstraszacze przyczyniły się do wyprowadzenia intruzów z posiadłości.

Jakież było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła donice z kwiatami zamienione w legowiska, a ogródek warzywny - na kuwetę, gdyż świeżo spulchniona ziemia dobrze im służyła do zagrzebywania nieczystości.

Na dodatek posadzone warzywa zostały prawie całkowicie zjedzone przez ohydne ślimaki. Nie pomogła sól, która miała bronić dostępu do roślin. Ziemia pod kikutami sadzonek lśniła do słońca jak srebrna powłoka wykonana z wydzieliny owych mięczaków. Przeraziła ją ilość tych lepkich stworzeń na działce.

Z relacji właścicieli przydomowych ogródków wynikało, że w pewnym okresie propagowano hodowlę ślimaków, więc znaleźli się chętni na tę produkcję, bo tonący deski się chwyta w dobie totalnego bezrobocia. Spróbowali więc ślimaczego biznesu, ale niestety w rzeczywistości okazało się, iż nie było zapotrzebowania i skupu na nie. Nabici w butelkę hodowcy wypuścili na wolność ogromne ilości tych mięczaków, które stały sie nieomal plagą Polski południowo-wschodniej. Podobnie jak w dzieciństwie zbierała i truła stonkę zrzuconą w prezencie przez Amerykanów, tak obecnie ogrodnicy zbierają i odstraszają niebieskimi granulkami te śliskie „pasożyty”.

Załamana psychicznie i przegrana w walce z dzikimi mieszkańcami posesji, omalże nie wpadła w depresję. Zdrowie jej uległo dramatycznemu pogorszeniu. Skoki ciśnienia, bezsenność zmuszały ją do częstych wizyt u lekarzy. Nie poddawała się, szukała sposobu wyjścia z tej absurdalnej, paranoicznej sytuacji.

Nie chciała się zamykać w czterech ścianach domu, zaś pobyt w ogrodzie, w którym koci fetor ujemnie wpływał na jej samopoczucie, nie był dobrym rozwiązaniem, więc zaczęła uciekać do miejsc z przeszłości.

Mówi się, że wypoczynek na łonie przyrody dobrze wpływa na odprężenie psychiczne, bo relaksuje i pozwala zapomnieć, i oddalić nurtujące nas problemy. Przypomniała sobie dzikie, a zarazem piękne miejsca do odpoczynku, z których korzystali w dalekiej przeszłości jeszcze z małymi dziećmi.

W pewien upalny dzień wybrała sie w owe ustronie, ale kamienista rzeka o brzegach porośniętych trującym barszczem Sosnowskiego, popularnie zwanym prezentem Stalina, jakoś nie skłaniała do odpoczynku. Świadomość, że barszcz pyli na odległość, nie zachęcała do korzystania z kąpieli wodnych i słonecznych. Dzikie ostępy nieuprawiane przez właścicieli, jakby odpoczywały po latach intensywnego wykorzystywania za minionej epoki.  Skoszone trawy leżały w pokosach nikomu niepotrzebne, nigdzie nie widać było kosiarzy czy jakichkolwiek pracowników rolnych, bo warunkiem dopłaty z Unii Europejskiej jest tylko skoszenie trawy, a nie jej zbiór.

Wieści płynące z telewizora również nie były budujące. Podział narodu po ostatnich wyborach, nie napawał ją optymizmem i nie uspokajał. Zmęczona, zniechęcona coraz częściej myślała o wyjeździe i ucieczce od narastających problemów własnych, a także konfliktów w społeczeństwie i rządzie.

Pocieszające jedynie było to, że kotki miewały sie dobrze, przybyło sześć puchowych kuleczek, które beztrosko harcowaly po ich zasiedlonym terenie, oznakowanym feromonem. Kocie mamy uczyły swe potomstwo, jak sobie radzić w przypadku pustej miski, polując na ptaki, podgryzając im główki i dodatkowo, znakując swoje królestwo piórami swych ofiar.


Zieleń zmienia swe odcienie w barwy jesieni,

w symbole

niepewności,

niestabilności

i

nieprzewidywalności


Pokonana opuściła miejsce zajęte przez dzikich lokatorów, dziękując opatrzności, że ma gdzie się schronić przed bacznymi i nieustępliwymi oczami tych dzikich uzurpatorów.

Znowu uciekała.  Na samą myśl, że przegrała z kotami, bała się nawet przewidywać, jak poradziłaby sobie z innymi przeciwnościami losu w swej ojczyźnie.

Będąc już daleko, wierzy jednak, że nadejdzie nadzieja z wiosną.

Zieleń nabierze soczystości,

intensywności

i mocy metamorficznego szmaragdu,

i niepokonanego,

niezniszczalnego,

zielonego diamentu.

Wówczas wróci do kraju silna psychicznie do pokonywania trudności i przeszkód, bo życie to ciągła walka, a kocia enklawa stanie się i jej miejscem zamieszkania.



  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Piękna kontynuacja opowieści i mam nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi. Natomiast cieszę się, że tym razem błędów jest bardzo mało. Niepotrzebne przecinki przed: teraz gubiła, nie poprawiali, omalże, jakby odpoczywały, nie napawał, znakując (w zwrocie: dodatkowo znakując); brakuje tylko jednego przecinka przed: marzy tylko. W trzech miejscach brakuje spacji po myślnikach. Tę wieś, a nie tą wieś - to biernik, a nie narzędnik.
Bardzo podobał mi się zwrot: popas w stolicy Małopolski. Nie wypowiadam się czy został właściwie użyty, czy też nie. Mnie to słowo zawsze kojarzyło się z dokarmianiem koni podczas dalekich podróży, na przykład w dyliżansach pocztowych. Pamiętam też popasy Gniadej, kiedy jako pięcio- i sześciolatek wieźliśmy z moim tatą do Warszawy na handel sieczkę lub ziemniaki. Po około 30 kilometrach, w połowie drogi, czyli w okolicach Radzymina była krótka przerwa na popas naszej Gniadej.
I ostatnia uwaga. Myślę o zwrocie: poszukała w internecie informację. Poszukuje się kogo lub czego, więc jest to dopełniacz, więc chyba informacji. Można było napisać: znalazła w internecie informację. Wówczas wątpliwości by nie było.
Wymieniłem kilka drobiazgów, ale ocenę za poprawność językową daję najwyższą.
avatar
Przeczytałem z ciekawością,a w niektórych miejscach,czułem się niemal tak, jakbym czytał nie reportaż, lecz fikcję literacką...
avatar
Pochwały, pochwałami, ale błędów mnóstwo. Widzę, że jestem nienauczalna, więc chyba z tego względu zostałam oceniona z przymrużeniem oka. Kraków zawsze jest miejscem mojego odpoczynku przed wyprawą na Podkarpacie. Słowo to również pamiętam z dzieciństwa.
Jeżeli chodzi o drugiego czytelnika, to chcę zapewnić, że nie jest to fikcja literacka, ale rzeczywistość polska. Czasami lepiej się widzi realia z perspektywy czasu i odległości.Pokazując drobne rzeczy, można sobie lepiej wyobrazić poważne problemy. Dziękuję za miłe słowa. Trudno mi obiecać kontynuację mojego bajdurzenia, bo repertuar mi się wyczerpał, a jakoś nie mogę oderwać się od retrospekcji. Mam, gdzieś w podświadomości temat o polskich szkołach na obczyżnie.
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wypoczynku z okazji długiego weekendu i zadumy nad upływającym życiem jako przyczynkiem do jeszcze większej aktywności twórczej.
© 2010-2016 by Creative Media
×