Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-03-15 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 715 |
Sekretarz kazał mu przyjść za miesiąc, potem za tydzień i znowu za tydzień. W końcu tknął prawie papierem w nos Burmina i krzyknął:
- I czego się tak pan pchasz? Czego? Czego? Czego? To nie wasza rzecz, a samorządu miasta!
Ilja Samojłowicz pochylił głowę. *Samorząd, - ze zmartwieniem szeptały jego wargi... - Właśnie - to sztuka samo-rzą-du!*
W pewnej chwili sekretarz raptem srogim tonem spytał go, gdzie pracuje. Burmin się wystraszył i zaczął przepraszać. Wtedy ten jego przeprosiny przyjął, i petent, zmiąwszy swój projekt, pośpiesznie wybiegł.
Niepowodzenie to jednak nie zabiło w nim działacza propagandysty. Tylko teraz w jego umyśle do obrazu Saszeńki, coraz słabszej z braku słońca i powietrza, dołączyły blade twarzyczki wielu setek innych dzieci, duszących się jak jego córka w piwnicach i na strychach. Dlatego ze swoim pomysłem uparcie nawiedzał i policję, i wojskową komendanturę, i sędziów gminy, i prywatnych przedstawicieli dobroczynności. Ma się rozumieć, wszędzie go przeganiano.
Jeden z jego kolegów z pracy, kopista Cytronow, uważany był za bardzo w świecie bywałego człowieka, ponieważ odwiedzał knajpę *Południe* i czytał jedyną lokalną w mieście gazetę pt. *Nieomylny*. Któregoś razu ni to żartem, ni to na poważnie powiedział mu:
- Gdyby na temat tej niewykorzystanej pustej działki skrobnąć w felietonie, całkiem inna by to była sprawa... Nie czytałeś pan nigdy felietonów *Skorpiona*?.. Cóż to za pióro! Ten to dopiero z grubej rury wali: *Nikołaj Nikołajewicz chodzi dumny jak ten paw, a lewe ramię nosi wyżej od prawego.* Jadowity gościu!
Dodając sobie odwagi, przestąpił Ilja Samojłowicz progi redakcji (do rady miasta szedł dużo śmielej). W dużym pomieszczeniu, pachnącym gumą i farbą drukarską, przy stole siedziało pięciu kosmatych mężczyzn. Wszyscy oni z ogromnych stogów gazet wycinali jakieś czworokątne karteczki i naklejali je na papier. Jakby się nie starał nasz bohater, prosząc, by mu wskazano *Skorpiona*, niczego się od nich nie dowiedział.
- Powiedz pan najpierw, na co to panu. - mówili mu rozczochrani panowie, - Czy pan tego nie wiesz, że pseudonim w naszej firmie jest tajemnicą redakcji?
Jednakże kiedy opowiedział im o swoim wymarzonym projekcie, mężczyźni ci stali się bardziej otwarci i obiecali Burminowi swoje wsparcie.
A Saszeńka już nie wstawała z łóżeczka i leżała w nim blada, jakaś taka wyższa, z zaostrzonym noskiem jak u nieboszczyka.
- Ja chcę do ogródka, tatuniu, mi tu nudno, tatuniu... - powtarzała żałosnym głosem.
Być może jej chory organizm instynktownie łaknął czystego powietrza, podobnie jak wtedy, gdy rachitychne dzieci nieświadomie jedzą kredę i wapno?
Burmin starał się pocałunkami rozgrzać jej chudziutkie zimne rączki i mówił jej nieoczekiwane, wzruszające słowa, tak śmieszne w cudzych ustach.
Na wiosnę, kiedy wyschnięte kwiaty geranium ponownie wyciągnęły się ku słońcu, Saszeńka umarła. Baby z ich sutereny umyły ją i wystroiły, po czym ułożyły zmarłą najpierw na stole, a potem do trumny. Ilja Samojłowicz skamieniał. Nie płakał, nie odzywał się ani jednym słowem i nie spuszczał z oczu malutkiego bladziutkiego liczka swego jedynego dziecka.
1897
oceny: bezbłędne / znakomite