Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2022-08-23 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 580 |
Środa
Wczoraj byłam przyjęta, ale liczy się pobyt od dzisiaj. Była już poranna gimnastyka. Na piłce i jakiś ogólnorozwojowy trening. Na leżąco. Przed chwilą skończyła się społeczność. Trochę na sztywno i zbyt oficjalnie. Może później się rozkręcę… Gdy poznam ludzi… Gdy oni poznają mnie… Na razie patrzę na wszystkich tak samo i wiedzę raczej jednowymiarowo. Chyba nie powinnam się dziwić, przecież jestem w psychiatryku! I leczę nerwicę. Na czym się mam skupiać jak nie na sobie? Chociaż coraz wyraźniej z tłumu wyłaniają się smutne twarze innych ludzi. Dlatego uśmiecham się do nich. Słyszę jakieś zdawkowe pozdrowienia, dwa zdania wyrwane z kontekstu wcześniejszego spotkania. Widzę nadzieję w oczach. Albo byle się starać, albo byle coś powiedzieć. Są też tacy, którzy odpowiadają na pytania sensownie i po przemyśleniu i tacy, którzy gadają jak nakręceni.
Sądziłam, że się tu wyciszę, że pobędę ze sobą, że złapię kontakt ze światem… A tu trzyosobowe pokoje i łazienka wspólna jak w akademiku. Wchodzisz do toalety i musisz zamykać dwoje drzwi, żeby ktoś nie wparował nagle za potrzebą. No to i ja idę! Na tron!
Udało się!!! To naprawdę sukces. Na wycieczkach prawie mi się to nie zdarza… Wypiłam od rana chyba z litr wody! Stres też tak działa we mnie, zatrzymuje wszystko i zarządza. A potem pojawia się ból, skręt kiszek myśl, że umrę na raka jelita grubego. To przecież takie na czasie... Sama natura!
Dookoła ośrodka też jest jej pod dostatkiem. Muszę dzisiaj zwiedzić teren, bo na pierwszy rzut oka jest ciekawie. Wczoraj usiadłam pod starą lipą z kapliczką Matki Boskiej Częstochowskiej i od razu zrobiło się jakoś swojsko. Przeczytałam tam opowiadanie Alice Munro i znów się nie zawiodłam… Chciałabym umieć tak pisać, ale to niemożliwe. Munro jest tylko jedna, podobnie jak Szymborska czy Osiecka… Mam miesiąc, może się czegoś nauczę przy okazji tej terapii.
Mam do odblokowania wyobraźnię i chęci do pisania, takiego codziennego jak kromka chleba albo poranna kawa. Zbudować siebie jeszcze raz, żeby mieć siłę robić to, co umiem i co kocham. Chcę pisać opowiadania, bo powieść to raczej nie dla mnie. Zbyt nużące i pracochłonne wyzwanie. Zresztą przeczytałam już mnóstwo powieści i chyba wszystko już było… Poza tym niewielu ma czas dzisiaj na czytanie długich utworów; na słuchanie mam czas i ja. Wolę słuchać, bardziej mnie to wciąga, zwłaszcza gdy czyta profesjonalista. Dlatego wybieram sobie audiobooki także z powodu lektora.
Z mojej przygody z Centrum Terapii w Mosznej mogłaby powstać psychopowieść, nibypowieść albo antypowieść. To może lepiej niech to będzie pamiętnik. Pardon - dziennik, bo mam zamiar pisać codziennie. Zresztą na powieść brak mi ciekawych pomysłów.
Skupianie się na doświadczeniach innych ludzi to też zamierzenie terapeutyczne w warunkach tego sanatorium. Tu leczy się ludzi ludźmi. Niektórzy mają do spełniania jakieś funkcje, są królami i królowymi. Inni spędzają całe godziny na rozmowach, siedząc w towarzystwie palaczy na ławeczkach. Jeszcze inni spacerują samotnie po parku. Tak jak ja… Czy samotność mi doskwiera? Nie, tego potrzebowałam!
Ale już wczoraj poznałam Małgosię i Basię. Obydwie w depresji, każda w innej, każda na swój sposób. Dużo śpią i w ogóle odpoczywają, ale ciągle mówią o zmęczeniu. Tej pierwszej nie przeszkadza to zbierać nasiona i przynosić naręcza kwiatów do pokoju. Zastawiła nimi cały stół. Ta druga lubi dużo gadać i ciagle podkreśla, że nic nie musi. Nawet pracować. To trochę naiwne, jeśli ma się dopiero czterdzieści lat! Obydwie nie mają poczucia humoru. Są przytłoczone życiem. Ciekawe, jak ja wyglądam w ich oczach?
Aha, wczoraj poznałam jeszcze Renatę. Chyba zamieszka w moim pokoju, bo trafiła na tak depresyjną osobę, że na dzień dobry wymalowała jej pejzaż swojego trudnego żywota, nie pomijając żadnego szczegółu. A potem kazała jej się odwdzięczyć tym samym. Renata zupełnie nie miała na to ochoty! I jeszcze Wanda. Wczoraj przy obiedzie.
Czwartek
Zaczęło się od jogi. Moje pierwsze doświadczenie jakby trochę niejasne… Ale ciekawe. Prowadząca dość przysadzista choć wysportowana pani Roma, kojącym głosem wydawała kolejne komendy w rytm muzyki orientalnej. Głos prawie radiowy, wyraźny, zdecydowany, ale też miękki, ciepły nawet czuły przynaglał do wykonywania nieznanych mi figur. Potem w tym samym wykonaniu słuchałam i przeżywałam trening Jacobsona.
Dzień upalny spędziłam w nowym towarzystwie. Mam już wszystkich w komplecie. Jesteśmy we trzy: Renata, Jola, właściwie Maria, ale nie lubi swojego pierwszego imienia, więc zwracamy się do niej z drugiego i ja. Rozmawiamy o wszystkim. O rodzinie, trudnych doświadczeniach, dzieciństwie, matkach, ojcach, mężach…
Na początek znajomości wypiłyśmy słuszną połowę jagermajstra! Schłodzonego w publicznej lodówce!
Piątek
Nie przerobiłam swoich traum należycie…Potrzebuję dobrych rad psychologa i własnych chęci do wyrzucania z siebie przeszłości. To się udać może tylko w kameralnych warunkach, w zaciszu gabinetów lub w niewielkich grupach terapeutycznych. Na to drugie raczej nie mam szans, bo to pierwszy pobyt i tylko w podstawowym zakresie może być zrealizowany.
Tymczasem poznaję współspaczki coraz lepiej… Joli mąż powiesił się a wcześniej wyrzucił ją z domu z dziećmi. Renata przeżyła kilka operacji łącznie z tą najtrudniejszą onkologiczną usunięcia piersi.
Kolejny gorący dzień! Jestem skłonna wejść pod zimny prysznic, ale wybieram tymczasem ucieczkę w sen. Mam wysokie ciśnienie i dziwne bąble na palcach, jakbym poparzyła ręce na słońcu. Już mi się to wcześniej zdarzało, ale nie tak intensywnie…
Grzmi. Ładują się baterie w przestworzach, może dzięki burzy trochę się ochłodzi… Potrzebuję deszczu, bo wtedy będzie mi się lepiej oddychać. Na razie nie mogę nawet myśleć, a co dopiero pisać czy czytać. Koncentracja minimalna. Brak uważności. Stępiony dowcip. Zero krytykanctwa. Mimo to rośnie temperatura rozmowy wprost proporcjonalnie do temperatury ciał.
Ludzie snują się jak cienie po ośrodku. Udają przelotne zainteresowanie. Wychodzą na spacery, które kończą wcześniej niż zamierzyli. Rozmowy w podgrupach są zdawkowe. Nawet nikt nie sili się, żeby miały jakiś cel. Kto, co, kto z kim, jak, kiedy, no i kto to widział takie rzeczy…
Potem spotkanie w społeczności i wybór króla i królowej na kolejny tydzień. Teraz już wiem, po co oni są! Mają nas prowadzić według własnego pomysłu na rozmowę w grupie. I chociaż rozmawiamy o porach roku, zwierzątkach i ulubionych kolorach, to wierzymy, że to może nas uleczyć. Tylko nieliczni pragną poważnych wyzwań, może nawet konfrontacji z innymi. I czekają na sposobność, żeby komuś dowalić.
Sobota
Nie potrzeba mi wiele do szczęścia. Tylko łóżko, komórka, książka i święty spokój. Leżenie i spanie daje mi odpoczynek, ale świadomość, że nic nie muszę - jeszcze większy. Nie chce mi się iść na spacer. Samo chodzenie nie poprawia mi nastroju. Tak, wiem, że spacery to terapia. Może jednak nie dla mnie…
Więc leżę i odpowiadam sobie na pytanie, czym dla mnie jest szczęście? Dobrze byłoby sięgnąć do jakiegoś banku informacji i przekopiować taka receptę a potem po prostu ją zrealizować z aptece. Ale tak się nie da! No to odpowiadam zgodnie z tym, co myślę w tej chwili, bo jak wiadomo punkt widzenia zależy od punktu leżenia. Szczęście to spełnianie marzeń tak, żeby przyniosło to radość nie tylko mi, ale i otoczeniu. Nie wiem zupełnie, dlaczego napisałam o otoczeniu. Może dlatego, że z własnego szczęścia nie umiem się cieszyć w pojedynkę?! Może dlatego tak cudnie było przeżyć plebiscyt „Nauczyciel na medal”. Z jednej strony to był mój wynik -283 głosy, a z drugiej zrobili to uczniowie, absolwenci i rodzice. I oni dopingowali mnie, i cieszyli się ze mną. Wcześniejsze doświadczenia, jeśli mnie uszczęśliwiły, to musiały mieć podobny schemat.
Szczęście to też odzyskanie domu dla mojej rodziny. Wcześniejsza obecność teściowej powodowała, że wszyscy czuliśmy się w nim obco. Burzyła naszą intymność i spokój. Jej zaglądanie w różne miejsca bez uprzedzenia a nawet z uprzedzającym szuraniem kapciami były nie do zniesienia. To jest straszne, kiedy zmusza cię sytuacja albo ludzie, żeby żyć z kimś zupełnie obcym. Nie lubiłam mojej teściowej i nawet nie próbowałam sobie tłumaczyć, że to przecież żona mojego męża. Do dzisiaj przychodzi do mnie od czasu do czasu sen, w którym dowiaduję się, że ona wraca i będzie znów w naszym domu.
Szczęście to satysfakcjonujące słowa ucznia, któremu pomogłam zrozumieć, jak się pisze rozprawkę czy robi rozbiór zdania wielokrotnie złożonego. Szczęście to też spełnianie obietnicy, że nie będę zamartwiać się przeszłością. Ucieczka od tego, co było, co mnie zraniło, czego w życiu nie chciałam, co powoduje, że kłębią się w głowie niepotrzebne myśli. No i najważniejsze, szczęście mieć blisko siebie ludzi, którzy zawsze pomogą i wysłuchają. Szczęście to moje dzieci i mąż, którym mogę ofiarować wszystko. Oczywiście mówiąc dzieci, myślę też o wnukach. To koniec? Na dzisiaj tak!
Obejrzałam z bliska zamek. Piękna budowla z piaskowca, odnowiona, rozświetlona. Fotografowana ze wszystkich stron szczególnie przez nowożeńców. Mówią, że to polski Hogwarts. I rzeczywiście ma mnóstwo wieżyczek, wysoki spadzisty dach i wysokie mury. W środku jest hotel, restauracja i oranżeria. Przewodnicy oprowadzają turystów prawie dwie godziny, to znaczy, że jest co oglądać…Może i mnie się uda coś zobaczyć.
Tymczasem obejrzałam tylko kilka szlaków spacerowych wokół zamku. Są magiczne. Dróżki prowadzą po kładkach i mostkach, wzdłuż cieków wodnych i między gęsto posadzonymi krzewami. Najczęściej to rododendrony. Wysoko nad głowami majestatycznie dzierżą swoje korony stare dęby i lipy. Patrzyłam i patrzyłam, aż zapierało mi dech.
Niedziela
Terapii ciąg dalszy… Że co? Niedziela! Nie, nie to tak nie działa… Obserwacje innych trwają bez względu na weekend. Chociaż niektórzy wyjeżdżają na przepustki i próbują robić sobie wolne. Ja patrzę i odkrywam, co ukryte. Przenoszę też własne doświadczenia, porównuję i wytyczam nowe drogi. Wiem, wiem to brzmi, jak początek opowieści o wszystkim i o niczym. A jednak to opowieść o mnie…
Nigdy nie broniłam siebie przed intruzami, pozwalałam podchodzić bardzo blisko. Tylko w ostateczności stawiałam granice. Pozwalałam i ciagle pozwalam innym na podporządkowywanie moich racji czy ingerencji w moje poglądy. Często je naciągam a nawet zmieniam, byle stanąć po stronie potrzebujących. Nawet uczniom nie umiem odmówić, chociaż wiem, że powinnam. A potem cierpię, bo ktoś zdeptał moje zasady. Pamiętam taką klasę, której nijak nie potrafiłam zdyscyplinować. Lekcje przypominały kolorowe jarmarki. Hałas, brak skupienia… W akcie desperacji napisałam do nich list. Zadziałał na krótko. Potem było jeszcze gorzej! Do końca nie postawiłam im granic, ale zrobiłam to w nowych klasach. Z różnym rezultatem… Nigdy jednak nie czułam się już tak nieważna i tak bezsilna.
Czuję się wypalona i wyczerpana, bo ciągle pozwalam na wykorzystywanie mnie i moich umiejętności do tego, żeby inni czuli się spełnieni. Nie mówię prawie nigdy nie, dosyć czy wystarczy. Zaciskam zęby i oddaję, co tylko mogę. Dzisiaj zrozumiałam, że nic nie muszę, mam prawo przedkładać swoje zdanie nad poglądy innych. To wymaga odwagi. Wiem!
Wszystko ma źródło w dzieciństwie! Wszystko tzn. to, jak czujemy się na pewnym etapie życia lub pod wpływem traumatycznych zdarzeń. Odkopywanie po latach niezaspokojonych emocji może wiele wyjaśnić. Nie wyleczy smutku czy lęku, nawet nie odsunie natrętnych myśli. Ale świadomość skąd to się wzięło, może być zbawienna. U mnie jest tak z przekonaniem, że DDA ukształtowało moje dorosłe życie. To nigdy nieprzepracowany strach przed przyszłością, wstyd z powodu ojca alkoholika, bezradność wobec tego, co nieuchronne, chęć kontrolowania wszystkiego, tworzenie scenariuszy rozwiązywania jednego problemu natychmiast. Nie jutro, nie potem! Teraz…
Kochałam swoich rodziców, ale czułam się odrzucona. Mierzyłem się z ich wymaganiami i realizowałam ich plany wobec mnie. Poszłam do ekonomika, nie do ogólniaka. Zamiast czytać, pracowałam w polu. Paraliżował mnie strach przed tym, że powiem im wreszcie prawdę o sobie. Do tej pory jej nie znają i już nie poznają… Ojciec nie żyje prawie dziesięć lat. Mama nie rozumiała, po co mi czytanie książek i powtarzała, że wreszcie zgłupieję od nich.
Paraliżował mnie strach przed samotnością. Oszukiwałam siebie, że sobie poradzę. Dlatego ucieczka w szkołę, w książki, we wczesne małżeństwo i rodzicielstwo. To przeszłość, ale mam ją zgraną na moim twardym dysku…
oceny: bezbłędne / znakomite
Nie poskładam tego do kupy, sam się zastanawiam ile wyparłem i ile należy wyprzeć. Bo jakoś w tym świecie trzeba żyć. Będąc sobą.
Nie oceniam, bo nie przeczytałem wszystkiego.
oceny: bezbłędne / znakomite
(patrz tekst i nagłówek zbioru)
bardzo interesujące światło rzucają /m.in./ napisane w 1835 r. "Zapiski wariata" wielkiego Wielkiego Mikołaja Gogola
- który /przypomnijmy/ zagłodził się na śmierć -
oraz /w Europie wielokrotnie ekranizowane/ opublikowane w 1892 r. opowiadanie A. Czechowa "Sala nr 6".
Uniwersalne ponadczasowe pytanie:
KTO TUTAJ ZWARIOWAŁ?!
nie znajduje żadnego wiarygodnego ni konsylium, ni trybunału, bo wszędzie na całej Matce Ziemi wszyscy jesteśmy czubkami
To kultowa już w Polsce powieść psychologiczna z 1979 r. /i zarazem film Alana Parkera o tym samym tytule z wielką rolą Nickolasa Cage`a - przyjaciela odlecianego "Ptaška"/.
POWTÓRZMY:
Kto tutaj /na naszej tak szerokiej widowni/ jest wariatem??
I dlaczego wszędzie na Bożym świecie ludzie z pasją /przez miłujących współbraci/ obarczeni są mianem...
szaleńców??
Pozdrawiam serdecznie:)
oceny: bezbłędne / znakomite