Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-03-01 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 3037 |
- Rox!
Dragon wstał. Uśmiechał się, widząc przyjaciela całego i zdrowego.
- Dragon. - Rox odwzajemnił uśmiech. - Dobrze cię widzieć, bracie.
- Słowo daję, napędziłeś nam stracha. Co stało się na moście? I co to masz na plecach?
- Na plecach mam drugą tożsamość. Bilet do piekła. Na moście zaskoczyli mnie bandyci.
- Nie było żadnych śladów z wyjątkiem twoich - wyjaśnił Dragon. Rox zdumiał się. - Łap. Konia nie znaleźliśmy, ale to chyba twoje.
Mistrz Runów rzucił Roksowi jego torbę. Ten wyglądał na niesamowicie ucieszonego.
- Dałbym sobie za to łapę uciąć! Wielkie dzięki! - Sprawdził sprzęt. Wszystko było, wszystko działało. - Co z Lasawarem?
- Czeka kilometr stąd. Nie miał gdzie usiąść. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaką zrobili na nas nagonkę. Całe miasto się na mnie rzuciło.
- To przez ciebie strażnicy tak się do mnie doczepili!
- Nie marudź. Mów, co jest na rzeczy i co planujesz.
Rox wyjaśnił mu wszystko. Dragon cmoknął z uznaniem.
- Szaleństwo. W twoim stylu, czyli absolutnie niewykonalne. - Uśmiechnął się. - Podoba mi się.
- To świetnie, bo bez ciebie mogę zapomnieć o szansach na uratowanie Rissor. Musisz działać u ludzi. Nie możemy doprowadzić do rozlewu krwi.
- Jak chcesz to zatrzymać?
- Jeszcze nie wiem. Dragon, trzeba ustalić regułę spotkań.
- Widzimy się za tydzień, tu, o tej samej porze. Jeśli cię nie będzie, pójdę do Rissor i cię znajdę. Proste?
- Ej, bo uwierzę, że ty tu rządzisz. - Rox uśmiechnął się ironicznie. - Zgoda. Widzimy się za tydzień. Pozdrów ode mnie Lasanwara.
Uścisnęli sobie dłonie. Rox ruszył z powrotem w stronę miasta.
Miejsce spotkania Rox ustanowił na pobliski las, który było już widać z miasta. Teraz było już ciemno. Miasto było świetnie widoczne w mroku, bo strażnicy nosili ze sobą pochodnie, a ci strzegący bram urządzili sobie niewielkie ognisko. Teraz więc przekonamy się, jakie szanse powodzenia ten jego plan.
Ściągnął z pleców tobołek i wyciągnął z niego ubrania.
Strój Pielgrzyma. Przebrał się błyskawicznie.
Szalony plan. Niech się zacznie.
- Kto idzie...? - mruknął strażnik, dostrzegając nadchodzącą postać. - O, bogowie...
- Nazywają mnie Pielgrzymem - powiedział spokojnie Rox. Drżał, gdyby ktoś przyglądnąłby mu się, spaliłby jego niezgorszą przykrywkę. - Otwórzcie mi bramy.
- Pielgrzym... - Widać było, że się nad tym zastanawiają. - Gdzie jest twój wierzchowiec, podróżniku?
- Wierzchowiec? Więc takie są tutaj plotki? Nie wasz zakichany biznes, kto lub co mi towarzyszyło. Otwórzcie te bramy, albo sam wejdę do środka.
Jeden strażnik popatrzył na drugiego, wymienili kilka słów. W końcu skinęli głowami i krzyknęli do strażników na murach. Wkrótce bramy otworzyły się. Rox uśmiechnął się pod nosem. Zadziałało.
Teraz w Rissor jest go dwóch.
Tymczasem Dragon wrócił do Lasanwara. Smok uniósł łeb i spojrzał na niego, pytająco. Chłopak uśmiechnął się.
- Rox przesyła pozdrowienia. Wszystko u niego w porządku. Widzimy się tutaj za tydzień. Czujesz się na siłach, żeby wrócić do ludzi od razu?
- Jasne. - Smok rozłożył skrzydła. Dragon wspiął się na jego grzbiet. - Teraz opowiadaj. Jaka sytuacja?
Podróż do obozowiska ludzi zajęła im resztę nocy. Dragon opowiedział smokowi o grze i planach Roksa, a ten z kolei wyraził swoją dezaprobatę. Znowu Rox będzie dostawał wszelkie wyróżnienia (bo że mu się uda, Las był pewien), a jemu dostanie się co najwyżej uznanie jako dla jego towarzysza. Dragon uciął jego marudzenie stwierdzeniem, że raz, wiedział, na co się pisze zawierając z nim pakt, dwa, ani smok, ani Rox, ani jego rodzina nie wydawała się szczególnie niezadowolona z racji tego paktu. Lasanwar musiał przyznać mu rację. Rodzina Roksa wręcz go uwielbiała. Poniekąd mu to pochlebiało.
Gdy smok wylądował w obozie ludzkim, on i Dragon nie mieli najmniejszego zamiaru iść spać. Kazadan szybko wyłonił się z namiotu, żądając raportu. Dragon złożył mu go więc. Tak, jak żądał Rox. Powiedział, że chłopak trafił do Rissor, i że przygotowuje je pod najazd króla. Nawet się nie zająknął przy tym oczywistym kłamstwie. Od razu też wyszedł z inicjatywą. Chciał mieć stanowisko w wywiadzie króla, a także wkład w poczynania armii i straży królewskiej. Przez jakiś czas negocjował warunki, ale jednak koniec końców Kazadan zgodził się. Wbrew pozorom, Dragona to zdumiało. Niemożliwe, żeby król zgodził się na coś takiego, a nie miał powodu, by zaufać Mistrzowi Runów. Dragon musiał być więc cholernie ostrożny.
Bogu dzięki. Przynajmniej coś się będzie tu działo.
Godziny wlokły się niemiłosiernie. Dragon nie miał, co ze sobą zrobić. Miał nawet zamiar wziąć siekierę i pomóc karczować las, ale okazało się, że brakło już narzędzi. Siedział więc koło Lasanwara, gadając o tym i o tamtym, licząc, że w końcu pojawi się coś ciekawego do roboty.
Ułożyli się w pobliżu namiotu Kazadana, więc mieli dobry wgląd na to, co się dzieje w okolicy. Przez większość czasu król nie wychodził w ogóle, może z raz czy dwa wybrał się za potrzebą, poza tym - nic więcej.
Było późne popołudnie, gdy coś się ruszyło. Zdyszany, zakrwawiony żołdak wbiegł bez ostrzeżenia do namiotu króla. Zdumiony Dragon wymienił spojrzenia z nie mniej zdziwionym Lasanwarem, potem sam ruszył do środka. Przerażony żołnierz chciał coś powiedzieć, ale język mu się plątał, nie mógł wydobyć z siebie słowa. W końcu Mistrz Runów, jak i cała reszta obozu, usłyszał przerażający, niewiarygodnie głośny ryk. Z pewnością nie Lasanwara.
Smoki!
Król wydawał błyskawiczne rozkazy - jeśli trzeba, zabić. Dragon warknął mu tylko, żeby nawet nie myślał o czymś takim, po czym wybiegł z namiotu i, lekceważąc spojrzenie złotego smoka, ruszył biegiem w las, zakładając na dłonie białe rękawiczki z poznaczonymi na opuszkach palców runami.
Błękitny gad zbliżał się niebezpiecznie do grupki żołnierzy, którzy niespecjalnie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Smok miał zakrwawione łapy i pysk; widać było, że pierwsza ofiara już za nim. Dragon nie miał czasu do stracenia. Uderzył runą ziemi o runę uwolnienia, tworząc kamień wielkości swojej pięści. Chwycił go i cisnął w stronę smoka, celnie trafiając go w łeb. Gad popatrzył na niego, wyraźnie wściekły.
- Może zmierzysz się ze mną, co? - powiedział spokojnie. - Oni ci nic nie zrobią. Ja - mogę.
- Nędzny człowieku! - warknął smok. - Wdarliście się nie na swój teren!
- Osobiście jestem bardzo pozytywnie nastawiony do wszelakich rozmów - odparł człowiek. Smok zionął w niego ogniem, Dragon skorzystał z kombinacji run osłona-ogień na swych rękawiczkach. - Ale jeśli najpierw się atakuje, a potem myśli, finał może być tragiczny.
Smok rzucił się na chłopaka, który ledwie zdołał uniknąć fizycznego ataku. Rzucił się w bok, za drzewo. Przykucnął, świadom, że przeciwnik z pewnością go dostrzegł i zaatakuje, a pień nie jest wystarczającą ochroną. Miał rację, szponiasta łapa przemknęła centymetry nad jego głową.
Dragon sapnął ze zgrozą, uderzył w dłonie inicjując run ziemi, a potem rzucił się wprzód, tworząc za sobą mocną, kamienną tarczę. Przez chwilę ochroni go przed jego ciosami, ale…
Smok zionął ogniem. Właśnie. Ale nie ochroni go przed cholernym inferno. Dragon wyskoczył zza osłony, uderzając mocno smoka pięścią od dołu w pysk, zamykając go. Gad ryknął wściekle. Mistrz Runów znów klasnął w dłonie, tym razem inicjując run ognia. Wytworzył w rękach niewielką, ognistą kulkę. Błękitny smok już-już otworzył pysk, by znów spróbować go spopielić - tym razem z pewnością z powodzeniem - a Dragon cisnął pocisk prosto w jego paszczę. Rozległo się charakterystyczne kaszlnięcie, gdy w gardle przeciwnika nastąpiła niewielka, acz z pewnością bolesna eksplozja. Smok znów ryknął.
- Proszę, od środka nie jesteś już ognioodporny, co? - mruknął Mistrz Runów z wrednym uśmieszkiem.
Błękitny jaszczur znów zaatakował łapą, tym razem jednak zblokowaną drugą - złotą. Lasanwar odskoczył od przeciwnika, który patrzył na niego zdumionym wzrokiem.
- Ty…! - powiedział, zdumiony. Lasanwar zniżył się nieco, gotów do ataku bądź obrony.
- Cześć, braciszku - odparł złoty smok. - Można wiedzieć, czemu zabijasz moich sojuszników i chcesz zabić mojego dobrego przyjaciela?
- Wdarli się na nasz teren! A on… Zaatakował mnie!
- Nie. To ty zaatakowałeś nas. On tylko ich bronił. Nie zrobiłby ci krzywdy. Poza tym, nasz teren jest kawałek dalej. Wezwij tu starszyznę. Musimy porozmawiać, wszyscy. Nie mam zamiaru dopuszczać do dalszego rozlewu krwi.
- Pobyt z tymi nędznikami rzucił ci się na mózg, bracie - syknął błękitny. - Stałeś się miękki… O wiele bardziej, niż wcześniej. Nie sądziłem, że to jest możliwe. A ten tu… To chyba nie jest ten podlec, z którym zawierałeś pakt…
Lasanwar przyskoczył do swego brata z wściekłym warknięciem.
- Nazwij Dragona, Roksa lub kogokolwiek innego z moich przyjaciół jakimkolwiek epitetem jeszcze raz, to pokiereszuję cię bardziej, niż on przed chwilą. Rozumiemy się, braciszku?! Wzywaj starszyznę, i to już!
- Nie mam zamiaru…
- Posłuchaj no, Błękitek, tu chodzi o dobro twoje i twojej rasy - powiedział Dragon. Smok już chciał coś powiedzieć, ale chłopak chwycił jego pysk w dłoń i ścisnął go mocno, żeby nawet nie zdołał go otworzyć. - Nie po to Rox tłukł się tutaj rok temu przez bite dwa miesiące, walczył z ówczesnym królem ludzi, żeby nie urządzano na was polowań, żebyś teraz wszystko spieprzył, rozumiesz mnie?! Tu jest trzydziestotysięczna armia, a ilu jest was? Trzydziestu? Czterdziestu? Wyginiecie, jak smoki w Delluin! Rozumiecie?!
- Dragon ma rację - przytaknął Lasanwar. - Starszyzna. Już.
Chwilę później Dragon szedł na czele trójki smoków - szmaragdowozielonej smoczycy, czerwonego smoka, a także poznanego już błękitnego. Zmierzali w stronę namiotu Kazadana. Pochód zamykał Lasanwar, a gdy ktokolwiek chciał zaatakować smoki, reagowali błyskawicznie, nie pozwalając na to. Słuchano się ich.
Król ludzi wyszedł przed namiot. Przez chwilę nie wiedział, jak się zachować, ale w końcu ukłonił się uprzejmie, jak przed inną ważną figurą.
- Przybyliśmy… negocjować pokój - wręcz wycharczał błękitny smok.
- Naruszyliście nasz teren, ludzie - wyjaśniła spokojnie zielona smoczyca. - Nie musimy chyba mówić, że nas to nie ucieszyło i nasz pobratymiec zareagował, jak powinien. Prawidłowo.
- Nie byliśmy tego świadomi - powiedział ze skruchą Kazadan. - Czy powinniśmy odejść? Możemy wybrać inną drogę do celu…
- Nie, to nie ma już najmniejszego sensu. Dragon już wyjaśnił nam, że prowadzicie zaawansowaną ekspansję. Będziecie wytyczać szlaki handlowe i tak dalej… - Czerwony smok przybliżył nieco łeb do twarzy króla. - Czy to prawda?
- Owszem, taki jest nasz plan.
- Ludzie będą naruszać nasz teren. Trudno. - Zielona smoczyca mruknęła coś gardłowo. - Na to już nic nie poradzimy. Proponujemy więc stały sojusz.
- Na jakich warunkach? - Kazadan uniósł brwi.
- Proste: my nie atakujemy was, a wy, kiedy już wykarczujecie ścieżkę, nie będziecie zbaczać do lasu głębiej niż na sto metrów - wyjaśnił błękitny. - Wskażemy wam naszą granicę. Jeśli ktoś ją przekroczy, będziemy mogli uznać, że wtargnął na nasz teren i będzie mu grozić śmierć z naszej ręki. Oraz, oczywiście, jesteśmy nietykalni. Bez względu na to, gdzie nas poniesie.
Dragon zastanowił się przez chwilę. Wychodziło na to, że przebycie lasu będzie dla kupców niełatwym zadaniem, ale jeśli żaden ze smoków nie będzie na tyle nadgorliwy, żeby łamać te zasady (i vice versa), to jak na pierwszy tutejszy pakt smoków z ludźmi, warunki były opłacalne.
- Jeśli będę chciał wysłać do was dyplomatę, również go nie zabijecie, jeśli wkroczy na wasz teren. Wy, jeśli nadejdzie taka potrzeba, będziecie powiadamiać kupców, bo wizyta w mieście może mieć dla któregokolwiek z was tragiczne skutki… i zgoda. Na takie warunki będę mógł przystać.
- A więc mamy zgodę! - Czerwony smok wyszczerzył zęby w smoczym uśmiechu, a potem tryumfalnie ryknął w niebo.
Za jego głosem potoczyło się echo ryku trzech smoków i okrzyku kilkudziesięciu tysięcy ludzi.
Mijały godziny, które zamieniały się w dni, a te znów w tygodnie. Spędził w Rissor niemal trzy, zbierając informacje, badając tunele i poznając miasto, czy to jako Pielgrzym z chustą na połowie twarzy i pokrywającym głowę kapturze, czy też w swoich ubraniach. Mieszkańcy już wiedzieli, że żadnemu z nich nie można zajść za skórę. To dobrze.
Szkolenie z Zaki również postępowało, tak jak planował. Uczył się szybko, jak na Wybranego przystało. Katedra była w idealnym stanie, odkąd wziął się za nią wraz z Glorią. Dzięki Zaki, jej pomocy i planom tuneli, miał idealną drogę ucieczki. Tak, jak kocica wcześniej sugerowała, kanały miały zakamuflowane wyjście z miasta, które było z pewnością przydatne, lecz nie nadawało się do zbyt częstego użytku - krata była mocno zardzewiała i coś ją przygniatało. O ile Rox był w stanie ją otworzyć ostatkiem sił, to zwyczajnie wykończyłaby go ta droga, a nie mógł ruszyć kamuflażu, bo ktoś z pewnością by to zauważył i, być może, wykorzystał. Nie warto tak ryzykować. Na szczęście, miał swoje tunele, którymi poruszał się po całym mieście, a także swe dwie tożsamości - ludzkie incognito, w którym nikt go nie rozpoznawał, a także mrocznego Pielgrzyma. To mu wystarczało.
Poza tym, postanowił w końcu zrobić użytek ze szponiastych rękawic. W ciągu nocy próbował się nimi wspinać na mury. Poszło wręcz zadziwiająco dobrze - kilkoma susami, które nie męczyły go bardziej niż podciąganie, był w stanie dostać się na dach dwupiętrowego budynku. Wyćwiczył się, potem próbował zrobić to samo z jedną tylko rękawicą. Również to nie sprawiło mu trudności. Wpisał więc dachy do kolejnych możliwości poruszania się po mieście.
Po stromych dachach biegał zresztą niemal bez ustanku, czując się przy tym niewiarygodnie. Krótki bieg, skok, ślizg po dachówkach i odbicie; dosięgnięcie kolejnej ściany, dwa krótkie skoki z pazurami i podciągnięcie się na kolejny dach, powrót do biegu… W końcu długi skok i zjazd pazurami po ścianie, bezpieczne lądowanie i znikał w tłumie… Czuł wolność, jakby całe to miasto było tylko jego.
Raz natknął się na kusznika, patrolującego miasto z góry. Zdziwił się, bo wcześniej ich nie widział, ale zareagował szybko, odciął jego kołczan z bełtami, odebraną kuszę powiesił na plecach obok pocisków i tyle go widziano. Z samej kuszy zresztą nie korzystał, zostawił ją w kryjówce, być może kiedyś się przyda. W każdym razie, od tamtej pory zwiększyła się liczba kuszników na dachach… A Rox zupełnie ich ignorował i dalej biegał po swojemu, nieraz wśród latających w jego stronę bełtów.
Przejrzał wszystkie dokumenty w kryjówce. Dowiedział się z nich kilku pożytecznych rzeczy - o królowej, jej nawykach, historii, a także niemało o Straży Królewskiej (fakt, że Iwami była ledwie pięć lat starsza od królowej go zadziwił), były tam plany miasta, jakichś kryjówek i tuneli ewakuacyjnych, zdecydowanie zrobionych tam przez członków ruchu oporu bądź innej, nielegalnej organizacji. Rox wolał się tam nie kręcić; jeśli ktoś zobaczył by go tam pierwszy, z pewnością skończyłby się to dla chłopaka nożem między żebrami.
Rox właśnie przyozdabiał ścianę kryjówki literkami wykonanymi z naturalnego barwnika. Był łatwo zmazywalny, dlatego postanowił trzymać jeszcze wiadro z wodą w pobliżu. W razie wpadki wystarczyło jedno chluśnięcie, by nikt nie mógł niczego odczytać, a na razie służyło mu to do pozbierania rozbieganych myśli. Czerwoną, nieco fluorescencyjną farbą wypisał swoje cele, zamierzenia i najważniejsze informacje. Wszystkie dotyczyły jednak tylko jednego - obalenia reżimu Aneli. Wciąż pozostawała druga kwestia - ataku ludzi - ale tutaj na razie musiał polegać na Dragonie. Nie miał teraz zamiaru komukolwiek mówić o tym, że miasto jest w niebezpieczeństwie, zwłaszcza, że nie miał zamiaru dopuścić do rozlewu krwi. On byłby do tego zdolny, musiał być! Nie wypisywał więc ani słowa o tym na ścianę, by nie martwić Zaki lub zaglądającej tutaj co jakiś czas Glorii. Niech martwią się tym, co jest, a nie tym, co być może się stanie.
Zaki poruszyła się nieśmiało na łóżku. Mruknęła coś pod nosem, ziewnęła przeciągle i otworzyła w końcu oczy.
- Rox…? - mruknęła, słysząc hałasy, a widząc, że chłopaka nie ma w swoim łóżku.
Człowiek zerknął na nią, zdziwiony. Potem popatrzył na wypalone świece i podrapał się po głowie. Upewnił się jeszcze z zegarkiem. Zgadza się, nie spał całą noc, zajęty zapełnianiem ściany swoimi konspiracyjnymi myślami. Zdumiało go to. Nie sądził, że zapomni się aż tak bardzo.
- Cześć, kotku - mruknął, przyglądając się swojemu dziełu. Trzy czwarte kamiennej ściany zostało poznaczone małymi, czerwonymi literkami. No, nieźle… - Jak się spało?
- W porządku. Co ty… - Zaki teraz dopiero popatrzyła na zapisaną ścianę. - O, bogowie!
- Możesz to przeczytać? - zainteresował się chłopak. Zaki skinęła głową, oszołomiona. - Wiesz, nigdy nie nauczyłem się run, którymi wszyscy tutaj piszą. Tam, skąd pochodzę, pismo jest zupełnie inne.
- Nie rozpoznaję tych znaków. Ani jednego - przyznała kocica. - Ale mimo to rozumiem je, wiem, co tu pisze! Jak? Dlaczego?
- Przyjaciel kiedyś mi to tłumaczył. - Rox usiadł na krańcu swojego łóżka. Teraz dopiero poczuł, jak bardzo bolały go ręce. Przynajmniej nie chciało mu się wcale spać, to był duży plus. - Magia otaczający ten świat jest specyficzna. Ja i ty mówimy zupełnie innymi językami. Mimo to, te czary, które nazywane są `wspólnym językiem` tłumaczą nam te wszystkie języki na bieżąco. Jeśli tylko wiem, co chcę powiedzieć, zrozumiesz to. Tak samo, bez względu na to, jak mówisz ty, będę słyszał to tak, jakbym rozmawiał z tobą w moim własnym domu, ze współczesnym mi slangiem, nawet jeśli tobie jest on zupełnie nieznany. Fajna rzecz, nie? - W końcu, po takim czasie, mógł w pełni zrozumieć, dlaczego wszyscy jego znajomi mówią w jego własnym języku z dwudziestopierwszowiecznym slangiem.
- Działa również na pismo, jak widzę… - Zaki podeszła do ściany. - Nieźle się przy tym napracowałeś. Bogowie, dostrzegasz takie detale, na które nikt nigdy nie zwróciłby uwagi… i które wyciągają z tej bezładnej układanki sens! Rox, jesteś prawdziwym geniuszem! - Popatrzyła na chłopaka z nieukrywanym zdumieniem. Ten uśmiechnął się kpiąco.
- Nie, nie jestem. Na niektóre rzeczy jestem wyczulony, jak mówiłem, robiłem to już z przyjacielem. A tobie polecam się ubrać. Niepodobna, żeby kobieta paradowała na wpółnago po katedrze i okolicy.
Cisnął jej ubrania. Zaki złapała je i popatrzyła na niego z zawadiackim błyskiem w oku.
- Ta twoja Eliza jest niewiarygodną szczęściarą, przyjacielu.
Kocica ubrała się szybko, a Rox tylko uśmiechał się jak głupi. Ale przecież miał powód.
Nazwała go przyjacielem. Pierwszy raz. Owszem, on ją tak określał już wcześniej, ale ona nigdy tego nie odwzajemniła. W pewien sposób podniosło go to na duchu.
`Przyjaciele to potęga`.
- Wiesz, jaki mamy dziś dzień? - zapytała Zaki. Rox potrząsnął przecząco głową. - Dzisiaj jest Święto Złotych Plonów! Najwspanialszy dzień w Rissor! Będzie wielki festiwal… i występy… i w ogóle…
Kocica wydawała się podniecona. Rox uznał, że długo czekała na ten dzień. Uśmiechnął się szerzej. Zaki popatrzyła na niego z pewną mieszaniną obawy i nadziei.
- Z drugiej strony… Jeśli będzie trzeba działać… - powiedziała cicho. Rox udał, że się zastanawia.
- A co mi tam - rzekł w końcu. - Dzień wolnego dobrze nam zrobi.
Kocica uśmiechnęła się szeroko, pokazując wszystkie swoje ząbki.
- Cześć, Iwami.
Strażniczkę przeszedł dreszcz przerażenia. Człowiek! Chciała się odwrócić, ale poczuła coś przy swoim boku i była niemal pewna, że to sztylet.
- Nie odwracaj się! - syknął. - I nie zatrzymuj.
- Czego chcesz, człowieku? - odparła niespokojnie kocica. - Jeśli myślisz, że dowiesz się ode mnie czegokolwiek... Nigdy nie zdradzę królowej...!
- Tak, tak... - przerwał jej człowiek. - Jakby mnie to... Co tam u ciebie, Iwami?
Kocicę zatkało.
- Że... co?
- Pytałem, co u ciebie? Wiesz, jak zdrowie, co się ostatnio ciekawego działo...
- Żartujesz sobie? - zdziwiła się.
- Nie, dlaczego? Ot, pogawędka. Nie mam zamiaru wyciągać z ciebie czegokolwiek na siłę. Po prostu zobaczyłem cię i pomyślałem, że można by z tobą pogadać, tak po prostu. Jeśli nie chcesz, w porządku. Wynoszę się.
- Nie, czekaj!
Bogowie, kobieto! Twój wróg, trzymający nóż przy twoim boku, chce odejść, a ty go zatrzymujesz? Co się z tobą dzieje?!
To okazja, by go poznać. Jak można pokonać przeciwnika, o którym nic się nie wie?
...tak, wmawiaj to sobie.
Zaśmiała się cicho.
- Nie rozumiem cię, człowieku - powiedziała. - Jestem twoim śmiertelnym wrogiem, a ty chcesz ze mną po prostu pogadać? Nawet nie znam twojego imienia!
- Moje imię nie jest ważne, Iwami. I wcale nie jesteś moim śmiertelnym wrogiem, inaczej już byś nie żyła. Musiałabyś mi bardzo zajść za skórę.
- Pobiłam cię.
- Kilka ciosów w pysk. Straszne - ironizował. - Przyjaciele bardziej kopali mi dupsko.
- Dlaczego się nie przedstawisz? Ty znasz moje imię, a ja... Nie chcę nazywać cię ciągle `człowiekiem`. To też oznaka braku szacunku.
- Jeśli tak bardzo ci na tym zależy... Moi przyjaciele mówią mi Rox. Jak myślisz, ty też możesz?
Nie odpowiedziała na to.
Rox... Więc już nie był dla niej bezimiennym człowiekiem. Cieszyło ją to.
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie, Iwami - zauważył chłopak. Strażniczka zastanowiła się przez sekundę.
- U mnie wszystko w porządku - odparła, wzdychając lekko. Zawahała się przez chwilę, potem z pewną nieśmiałością zapytała: - A ty? Co u ciebie?
- Bywało lepiej - odparł spokojnie, bez krępacji. - Wiesz, nie zawsze polowało na mnie całe miasto. Dziękuję, że pytasz.
- A co uważasz o Rissor? - zapytała znów kocica, rozkręcając się wyraźnie. Czyżby zaczynało jej się z nim dobrze rozmawiać...?
- Przepiękne i wspaniałe. Nieczęsto widuję takie miejsca. Szkoda, że muszę się kryć, bo nie mam ochoty zostać stracony przez fakt, że nie mam sierści, kocich uszu i ogona. Naprawdę, to trochę smutne.
- Mnie to mówisz? - Iwami westchnęła ciężko. - Nie mam ochoty zabijać tych wszystkich kotów i kocic, bo tak się zachciało królowej. Chce mieć władzę absolutną, więc nie pozwoli sobie powiedzieć złego słowa... - Urwała. Czy to możliwe, żeby Rox aż tak ją wkręcił? Nie miała zamiaru mu tego mówić. Nie powinna. Ale zrobiła to, nawet się przy tym nie zawahała.
- Aż tak źle? - Rox gwizdnął, jakby wcale nie zainteresowały go informacje zawarte w tym jednym zdaniu. - Może ciebie lubi? Nie gadałaś z nią o tym? Wiesz, czasem nie trzeba wiele.
- Lubi mnie wystarczająco, żeby mnie nie zabić, gdy coś skomentuję - burknęła ponuro strażniczka. - Rox, ona naprawdę nie jest złą osobą. Po prostu nie wie, co robić. Była dzieckiem, gdy objęła władzę nad miastem.
- Iwami, dobrze wiesz, jaki mam cel - powiedział spokojnie Rox. - Obalę reżim. Zakończę terror. Ale nie muszę krzywdzić Aneli, ba, nie chcę i, przy odrobinie szczęścia, nie zrobię tego. Widzę, że ci na niej zależy, Iwami, więc powiem ci tak: Jeśli zechcesz mi pomóc, Aneli z pewnością nie stanie się żadna, absolutnie żadna krzywda. Obiecuję ci to, słowo honoru, jeśli tylko wierzysz, że człowiek może mieć honor.
- To zdrada! - oburzyła się Iwami. - Ja wcale... To znaczy, chcę, żeby się zmieniło, ale... Nie pomogę ci, nie mogę!
- Zrobisz, co uważasz za słuszne. - Chłopak nagle poweselał, słychać to było w jego głosie. - Jednak nazwałaś mnie moim pseudonimem.
Iwami zdumiała się przez sekundę, odwróciła się...
Lecz człowieka już nie było. Zniknął w tłumie. Kocica przez chwilę obserwowała otoczenie, potem zaśmiała się krótko.
On doskonale wiedział, co robi. Umiejętnie prowadził rozmowę, wydobywając z niej strzępki informacji, które jednak zawsze mogą zaważyć na powodzeniu jego misji. Nie miała pojęcia, gdzie nauczył się tego wszystkiego, ale musiała przyznać jedno.
Ten cały Rox był po prostu niesamowity.
Chłopak tymczasem wślizgnął się w najbliższą alejkę i kilkoma szybkimi ruchami wdrapał się po ścianie na dach. Rozejrzał się za kusznikami, dostrzegł trzech, ale żaden z nich go jeszcze nie widział. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył przed siebie, przeskakując z dachu na dach. Kalkulował sobie wszystko, co widowiskowo wyciągnął od Iwami. Ba, przy odrobinie szczęścia naprawdę mu zaufa i im pomoże. W końcu jej nie okłamał, nie zdobyłby się na to.
Iwami była lubiana przez Anelę, głównodowodząca Straży Królewskiej uważała, że królowa nie jest zła, lecz po prostu usiłuje desperacko utrzymać despotyczną władzę. Nikt nie wytłumaczył jej, że władza nie musi opierać się na idealnym posłuszeństwie bez słowa skargi.
Utraconych żyć już nie przywrócą.
Ale mogą uratować dziesiątki kolejnych.
Wykonał długi, wymierzony skok na sąsiedni dach. Zsunął się po dachówkach na jego kraniec, wślizgiem przechodząc do zwisu i zeskoczył na ulicę, asekurując się szponami. Zaki wpatrywała się w niego z niecierpliwością, ze skrzyżowanymi rękami, postukując palcami w ramię.
- Urządziłeś sobie pogawędkę z naszym drugim w kolejności największym wrogiem. Zadowolony?
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo, kotku. - Rox uśmiechnął się ironicznie. - Nie stój w miejscu. Kusznicy czuwają.
- Jeszcze jakieś plany na dziś? - zapytała kocica. Spokojnie ruszyli główną ulicą w stronę katedry. Niebo powoli ciemniało. Rox potrząsnął głową, przecząco. Uśmiechał się, czego jednak Zaki nie zdołała dostrzec przez jego szal. Był zadowolony. Sam dokładnie nie wiedział, dlaczego, choć podejrzewał, że po prostu miał spore nadzieje co do Iwami. Trzeba uwzględnić ją w planie. Zaki westchnęła cicho, spokojnie idąc obok człowieka, bez ani jednego słowa. Rozglądała się. Festiwal wciąż trwał - to był jedyny dzień w roku, kiedy w ogóle mieszkańcy do późnej nocy bawili się na ulicach. Lampiony świeciły wesoło, powieszone na linkach co kilka metrów, wszerz ulicy. Widok był bajeczny. Gdzieś w dali słychać było jakąś muzykę. Kocica patrzyła na to wszystko tęsknym wzrokiem, lecz już umówiła się z Roksem, że dziś po mieście nie będą błąkać się sami, a skoro on chciał wrócić...
- Wiesz, jeśli chcesz się trochę zabawić, to wystarczy mi o tym powiedzieć - powiedział Rox, patrząc na nią. Chyba wyraźnie było to po niej widać…
- Jeśli chcesz wracać... - chciała powiedzieć, ale przerwała, widząc wzrok chłopaka. - Nawet nie wiesz, jak długo czekałam na tę noc.
- Pozwoli mi pani sobie potowarzyszyć? - zapytał człowiek, kłaniając się lekko.
- Bardzo chętnie, szanowny panie. - Zaki zaśmiała się. Chwyciła go za rękę i pociągnęła. - Chodź! To jedyna okazja, żebyś poznał to miasto z jego absolutnie najlepszej strony!
Rox dał się jej prowadzić.
- No, widzę, że mam czego żałować. - Dragon uśmiechnął się. - Dobrze się bawiliście.
- Każdemu potrzebna chwila wytchnienia. - Rox odwzajemnił uśmiech. - No, plan znasz. Na mnie czas. - Uścisnęli sobie dłonie na pożegnanie.
- Jak masz zamiar wrócić? - zapytał Mistrz Runów. Rox wzruszył ramionami.
- Pielgrzym wyszedł, Pielgrzym wejdzie. Powodzenia, bracie.
- I tobie. Niech ci się wiedzie.
Dragon zniknął za drzewami, kiedy Rox wiązał swoją twarz czarną bandaną. Zasypał malutkie ognisko - punkt orientacyjny, bez którego by się nie znaleźli w panujących ciemnościach - ziemią. Narzucił na głowę kaptur i ruszył do miasta. Dobre pół godziny później stanął przed strażnikami. Chociaż Pielgrzym przechodził przez bramy nie raz, wydawali się zadziwieni.
- Kto idzie? - zapytał strażnik.
- Nie widać? Pielgrzym - warknął nieprzyjemnie Rox. - Otwórzcie te bramy.
- Pielgrzym…? - zdziwił się drugi. - Przecież Pielgrzym wszedł do środka przed kilkoma minutami!
Rox poczuł lodowaty dreszcz na plecach, żołądek ścisnął mu się nieprzyjemnie.
Pielgrzym jest w środku…? Prawdziwy Pielgrzym…?
O żesz ty w mordę!
Graj! Nie przestawaj grać!
- Wpuściliście do środka jakiegoś gościa przebranego za mnie?! - Rox przyskoczył do strażnika i chwycił go za mundur. - Wy idioci! Otwierajcie tę bramę!
- O, nie! - Ten drugi opuścił swą halabardę, celując w Roksa. - Skąd mamy wiedzieć, że to ty nie przebierasz się za niego?! Odsuń się od mojego towarzysza!
Rox posłusznie zostawił strażnika. Zaczynał powoli panikować. Nie mógł do tego dopuścić. Musiał wiać, byle szybciej!
- Jak sobie chcecie - warknął. Wsunął dłonie w poły płaszcza, nakładając na nie haki. Nim strażnicy zdołali zareagować, on był już w połowie drogi na mur. Tam minął równie zdziwionych strażników i zjechał na rękawicy na ziemię. Nikt go nie ścigał, to dobrze. Ruszył biegiem do katedry. Uznał, że jeśli Pielgrzym nie miał mieszkania w Rissor, to będzie chciał schronić się tam.
Pielgrzym. Pielgrzym. Pielgrzym!
Boże, po co on tu przylazł? Strażnicy częściej zaczepiali zamaskowanego osobnika niż odzianego w czerń przybysza, bo tego się bali. Świetnie, bo powinni, ale to też czyniło jego tożsamość Pielgrzyma ważną w kwestii poruszania się po mieście i zdobywania informacji. Nie mógł go stracić. Po prostu nie mógł, inaczej zmniejszą się jego szanse na obronę Rissor.
Wszedł cicho do katedry. Nie pomylił się. Pielgrzym był tam, zaczepiając Glorię. Kapłanka musiała się czymś wychylić, myląc przybyłego mężczyznę z Roksem. Teraz ten trzymał ją za twarz, przyciskając ją do ściany i zapewne pytając o niego. Rox dostrzegł Zaki, jej oczy błysnęły od świec w ciemności. Wpatrywała się w niego uważnie; choć koty nie widziały w ciemności jak zwierzaki z jego świata, i tak miały lepszy wzrok (oraz słuch i węch) niż przeciętny człowiek. Rox potrząsnął głową, pewien, że go zobaczy i zrozumie. Niech nie atakuje. Rox powoli zbliżał się do Pielgrzyma.
- Więc tamten to Rox? - zapytał retorycznie Pielgrzym. - Gdzie on jest?!
Gloria zerknęła za jego plecy i uniosła nieśmiało palec.
Gdy tylko zdumiony Pielgrzym się odwrócił, Rox trzasnął go potężnie w twarz, aż go zakręciło. Człowiek wtedy uderzył jego głową o ścianę.
- Tu jestem! - warknął. - I bardzo nie lubię, gdy ktoś tak traktuje moich przyjaciół!
- Ukradłeś mi moją tożsamość!
- Miałem powód! - ryknął Rox. - Podniósł mężczyznę za fraki i przycisnął go do ściany, patrząc się w jego kocie oczy. - Ta tożsamość, twój respekt… Potrzebny mi do zdobywania informacji. Bez tego nie uratuję tego miasta! Mam zamiar zachować miano Pielgrzyma!
- To MOJE miano! - Pielgrzym wbił rękę w splot słoneczny Roksa. Ten sapnął, gdy ból eksplodował; powietrze uciekło z jego ust. Upadł. - Nie obchodzi mnie to miasto. Nikt nie ma prawa twierdzić, że jest mną!
Rox zebrał się w sobie błyskawicznie. Wstał. Jego kaptur opadł. Kocur przeraził się, Rox widział to w wyrazie jego twarzy, ukrytej wciąż w cieniu jego kaptura.
- Człowiek - wyszeptał. Rox nie zareagował. - Jesteś człowiekiem! Co ty tu robisz, draniu?!
- Ratuję to miasto. Pielgrzym może być tylko jeden. - Był gotów do walki. Nie wiedział, jak dobry jest Pielgrzym, ale nie miał zamiaru dać mu się pokonać, nawet jeśli będzie musiał go zabić. - Jak masz na imię, przybyszu? Moje już znasz. Chciałbym wiedzieć, co będę musiał napisać na twoim grobie, jeśli nie ustąpisz.
Pielgrzym wyciągnął nóż. Rox odwiązał swoją bandanę. Zdjął płaszcz.
- Nikomu nigdy go nie zdradzałem. Dlaczego powinienem zdradzić je tobie?
- Już mówiłem. Obiję ci twój wąsisty pysk, kotku, a jeśli nie odpuścisz, na pobiciu się nie skończy! Ktoś musi napisać ci ładne epitafium.
- Jak tak bardzo chcesz wiedzieć, człowieku, mówią mi Nashi.
Rox uśmiechnął się. Stanął w pozycji.
- Chodź!
Pielgrzym był szybki. Nóż migał w mdłym świetle świec, gdy kocur usiłował go zranić. Rox jednak unikał ataków, czasem zadając swoje. Może ciosy nie były zbyt bolesne, ale w końcu byłby w stanie wykończyć nimi Nashiego. Kilkakrotnie trafił przeciwnika w twarz, ze dwa razy w tors. Sam też oberwał kilka razy z pięści albo łokcia w zęby. W pewnej chwili udało mu się założyć Pielgrzymowi haka na rękę. Kot ryknął z bólu, ale - chcąc chronić kość przed pęknięciem - wypuścił nóż z ręki. Udało mu się jakoś oswobodzić. Zaraz potem rzucił się na Roksa, zamieniając walkę w zwykłą bijatykę, w której obie strony uderzały się, gdzie tylko zdołały dosięgnąć, tarzając się po podłodze. Zaki podeszła do Glorii. Bójka nie wyglądała teraz poważnie, obaj usiłowali zdobyć przewagę, sporadycznie obrzucając się wyzwiskami.
- Żałosne, co? - mruknęła wojowniczka do kapłanki. Gloria skrzywiła się.
- Chłopaki, proponuję rozejm... - usiłowała do nich przemówić.
- NIE! - odwrzasnęli obaj na raz. Kapłanka westchnęła.
- Proponuję ich tak zostawić - powiedziała Zaki. - Zmęczą się, to im przejdzie.
Nie pomyliła się. Obaj w końcu legli w bezruchu, tylko ich unoszące się i opadające klatki piersiowe w ogóle sygnalizowały, że obaj żyją.
- Dlaczego? Dlaczego tak ci na tym zależy, człowieku? Przecież to tylko głupie miasto!
- Miasto, w którym żyje kilka tysięcy osób, które umierają w imię chorych zasad niedoświadczonej władczyni, a ja mam możliwość, by to powstrzymać! Czy to mało? Kimże ty jesteś, że nie obchodzi cię ich los?
- Co oni niby dla mnie zrobili? Czemu powinienem im się odwdzięczać, co?
- A co ja otrzymałem? Gdy tylko się ocknąłem, szefowa straży dała mi po pysku. Musiałem walczyć, ochraniać życie osoby, która nawet nie potrafiła mi zaufać. Mimo to, jestem tu i biję się z tobą o ich życie. Myślisz, że muszę? Nie. Równie dobrze mógłbym zniknąć z tego miasta, ale dlaczego? Moja towarzyszka postanowiła w końcu mi zaufać, by kontynuować tę misję. Druga z kolei dała nam schronienie. Ryzykuje życiem, ukrywając nas, ale nic nie chce za to w zamian. Wierzą we mnie, więc dlaczego, DLACZEGO powinienem tego nie zrobić? - Przypatrzył się sufitowi katedry. - Jestem rzadką jednostką. Nie żądam zapłaty. Mam swoje zasady, których przestrzegam. Nigdy nie zostawiam bliźniego w potrzebie. W życiu oczekiwałem tylko jednego za pomoc. Głupiego `dziękuję`. To chyba jeszcze nie tak wiele.
- Bogowie, kim ty jesteś, człowieku? - wyszeptał zdumiony Pielgrzym. Rox uśmiechnął się. Wyciągnął pięść w stronę nieba.
- Jestem tylko Bohaterem. Prawdziwym, rzeczywistym Bohaterem.
Stara, dobra definicja Carthana.
Kocice nie mogły zrozumieć, czy Rox faktycznie jeszcze mówił do Nashiego, czy też już do nich.
Pielgrzym leżał przez dłuższy czas bez słowa, tak jak i Rox. W końcu kocur westchnął.
- Niech ci będzie, Rox. W… Rissor… nie będę Pielgrzymem, tylko zwykłym, szarym Nashim. Ale nie myśl sobie, że to czyni z nas przyjaciół, człowieku!
Rox zaśmiał się.
- Dziękuję, Nashi. Więcej mi nie potrzeba.
- Za to mi potrzeba! - warknął kocur. - Potrzebuję miejsca do spania.
O, chyba śnisz, że się tu zamelinujesz, kolego, pomyśleli identycznie Rox i Zaki. Byli świadomi, że Pielgrzym byłby w stanie odkryć ich kryjówkę. Z pewnością nie zaufaliby mu.
- W mieście jest jedno opuszczone mieszkanie. Ma łóżko. Wystarczy ci. - Zaki podała mu adres. - Ale jeśli coś stamtąd zniknie, osobiście ukręcę ci łeb. Zrozumiano?
- Nie jestem złodziejem - prychnął Pielgrzym, niemal wyrywając klucz z ręki Zaki. - Dzięki.
Narzucił kaptur na głowę i wyszedł z katedry, kulejąc i sycząc z bólu.
Rox odetchnął z ulgą - a potem sapnął, czując pełzające po jego ciele ogniki bólu. Nashi miał krzepę. Czuł krew ściekającą po swojej twarzy. Tors też bolał, poobijany, choć na dłuższą metę nic poważniejszego mu się nie stało. Chłopak miał przynajmniej tę satysfakcję, że Nashi czuł się równie tragicznie.
Zaki pomogła mu wstać. Uznał, że nic mu przecież nie jest, przeżywał gorsze rzeczy (na myśl przyszła mu nieszczęsna choroba w ostatnich dniach walki z Alhildem. Wciąż nie mógł pojąć, jakie miał szczęście, że jeszcze w ogóle żyje, a jeszcze udało im się pokonać króla). Pomogła mu zejść do kryjówki, ułożyła go na jego łóżku i odeszła, pozwalając mu zasnąć.
Obudził się już w lepszym stanie. Zaki spała jeszcze, postanowił jej nie budzić. Zjadł jakieś lekkie śniadanie, przywitał się z rozbudzającą się Glorią i wszedł do katedry.
Zbladł natychmiast. Iwami siedziała z przodu, w ławce, przypatrując mu się uważnie. Na pewno go dostrzegła, więc już wszystko stracone…
Ale strażniczka nie drgnęła nawet. Wróciła tylko wzrokiem do ołtarza i bynajmniej nie wyglądała, jakby miała co do niego wrogie zamiary. Chłopak westchnął. Lodowata gula nie ustąpiła z jego gardła. Bał się, cholernie się bał, że wszystko stracone, że jego kryjówka była już spalona, a innej zwyczajnie nie miał. Było już za późno, by zrobić cokolwiek. Mógł tylko zabić Iwami. Ta myśl przeraziła go jeszcze bardziej. Nie chciał jej zabijać, nie miał takiego zamiaru. Co ma być, to będzie, już nic nie zaszkodzi mu bardziej. Usiadł obok kocicy.
- Dzień dobry - powiedział uprzejmie. - Cóż sprowadza cię w progi domu Trójcy?
- Zachowaj te teksty dla kapłanki, Rox. Nie pasują do ciebie. - Iwami nie uraczyła go nawet spojrzeniem. - Jakoś przeczuwałam, że cię tu znajdę. Nie musisz się bać, jestem tu, nazwijmy to, incognito. Nikt nie wie o tej wizycie i chyba powinno tak zostać.
Rox zdziwił się.
- Nie masz zamiaru mnie aresztować? Zabić?
- Ty mnie nie skrzywdziłeś. Dlaczego ja teraz miałabym? - Wzruszyła ramionami. Popatrzyła na człowieka swymi bystrymi oczami. - Powiedziałeś, że możesz nie krzywdzić Aneli i mimo to zrealizować swój cel.
- Uważam, że ona po prostu nie wie, jak rządzić lepiej. Mam nieomal pewność, że jeśli się z nią o tym pogada, pokaże, co i jak, to może zrozumieć swoje błędy i je naprawić.
- Obiecujesz? Obiecasz mi, że jej nie skrzywdzisz?
- Obiecuję. - Rox skinął głową. - Słowo honoru.
Przez chwilę Iwami milczała, zastanawiając się nad jego słowami.
- Wiesz, jest coś takiego w twoich oczach, co nie pozwala mi ci nie uwierzyć. Ja… chcę ci wierzyć. Chcę ci pomóc, Rox. Dla dobra Aneli. Co mam zrobić…?
- Na razie nie rób nic ponad to, co robiłaś do tej pory - polecił Rox. - Co najwyżej chciałbym, żebyś opowiedziała mi co-nieco o królowej…
- Ale przedtem, proszę, ty opowiedz mi to, co wiesz o Aneli.
Rox popatrzył na nią uważnie.
- A czy ty możesz mi obiecać, że mnie nie zdradzisz? Możesz przysiąc, że to nie Anela cię tu przysłała, żeby mnie powstrzymać?
- Czy wtedy nie zaaresztowałabym cię…?
- Dobrze wiesz, że w moim przypadku to nie takie proste. Zerwałem kajdany własnymi rękoma, bez mrugnięcia okiem pokonałem kilkudziesięciu twoich podwładnych, jednego brutalnie zabiłem. Żeby mnie powstrzymać trzeba mnie zabić, a do tego już trzeba zdobyć moje zaufanie, dowiedzieć się, co sam wiem.
- Jeśli tego miasta nie zmienisz ty, Rox, to ruch oporu. A oni ją zamordują. Przysięgam i obiecuję. Jestem tu tylko po to, żeby ci pomóc. Dlatego chcę wiedzieć, co wiesz. Mogę cię poprawić. Doinformować.
Rox przymknął oczy i zaczął jej opowiadać.
Królowa nie miała łatwego dzieciństwa. Wpierw sam fakt, że była księżniczką. Rox dowiedział się, że choć jej rodzice byli dobrymi władcami, nie byli nazbyt dobrymi rodzicami. Obawiali się o córkę, ograniczając jej kontakty z rówieśnikami. Zapewne było to też spowodowane ich niesmakiem do szarych poddanych, uważając, że nie zasługują na taką znajomość. To potem przełożyło się na brak empatii Aneli. Jak mogła współczuć komuś, kogo nie zna praktycznie w ogóle? Inni mieszkańcy Rissor są dla niej kimś gorszym. Nie daje sobie nic powiedzieć. Poza tym, boi się o utratę władzy. Dlatego karze najmniejsze wykroczenie, najmniejszą formę nieposłuszeństwa i niechęci. W ciągu dziesięciu lat swego panowania straconych zostało około dwieście osób. Być może to nie jest wiele, ale trzeba nadmienić, że to tylko OFICJALNE dane. Rox nie wliczał tutaj wszystkich tych, których znaleźli gdzieś w ciemnej uliczce, których zamordowali jakieś zakapiory lub zwyczajnie zakatowali strażnicy, a i takie sytuacje się trafiały. Mimo to, oficjalnie brak jest jakichkolwiek form ograniczania swobód obywatelskich. Strażnicy za to są wystarczającym powodem, by nie opuszczać domu. Szukają problemów wszędzie. Mieszkańcy się boją, a nikt się tym nie interesuje. Ale też z drugiej strony był ktoś, kto odrobinę kontrolował królową, kto trzymał jej temperament na wodzy. Inaczej byłoby tutaj o wiele, wiele gorzej. Z relacji służących królowej chłopak dowiedział się, że potrafi się bardzo łatwo zdenerwować, dosłownie o byle drobiazg. Nie ma szans, żeby szydzący ze wszystkiego człowiek mógł ot, tak łazić po mieście. Powinna być tu urządzona akcja poszukiwawcza na szeroką skalę, a z pewnością znaleźliby go. Rox przypuszczał, że nie sprawdzili katedry, bo przypuszczali, że to byłoby z jego strony zbyt przewidywalne i że z pewnością udał się gdzieś indziej. Może gdyby miał jakieś plany i schematy ich zachowania, zastanowiłby się nad takimi opcjami wcześniej, ale teraz po prostu szukał schronienia.
Iwami słuchała tego wszystkiego, zdumiona. Nie raz przesłuchiwała członków ruchu oporu. Wszyscy, co do jednego, wrzeszczeli, jaka to Anela jest zła, że zasługuje tylko na śmierć. Rox… ten legendarny potwór… był inny. Podszedł to problemu zupełnie inaczej. Zainteresował się, znalazł możliwe przyczyny…
Popatrzyła na niego. On patrzył na nią, uważnie i badawczo, aż Iwami przeszedł dreszcz. Nie tylko przyczyny zdołał odnaleźć. Rox dostrzegał rzeczy, których inni nie widzieli albo nie chcieli widzieć. Przez chwilę zastanawiała się, czy chłopak wie…
- Iwami, czy królowa jest dziewicą? - zapytał nagle.
Strażniczkę zamurowało. O co on pyta? Oszalał?
- Co ty…? Co to ma do rzeczy? - mamrotała, zadziwiona.
- Uwierz, ma. Po prostu odpowiedz.
- Nie współżyła z mężczyzną - przyznała w końcu. - Przynajmniej ja o tym nie wiem.
Nagle chłopak zaśmiał się głośno i serdecznie.
- Idealna, wymijająca odpowiedź - rzekł. - Utwierdza mnie w moim przekonaniu. To ty jesteś jej najbliższa, prawda, Iwami? - Jego oczy błysnęły. - I to wcale nie jako jej poddana. Nie mylę się?
Iwami przeszedł kolejny dreszcz, tym razem autentycznego przerażenia. Bogowie, on wie! On naprawdę wie…!
I zdecydowanie nie miał zamiaru ją za to piętnować, uświadomiła sobie nagle z bezbrzeżnym zdumieniem. Mimo wszystko, zjadł ją wstyd. Opuściła wzrok i wpatrywała się w podłogę.
- Dlaczego tak bardzo chcesz to wiedzieć, Rox? - zapytała cicho. - Zdajesz już sobie sprawę, że się nie pomyliłeś.
- Bo ja wiem? Ciekawość, tak myślę… - Popatrzył z rozbawieniem na Iwami. - Wiesz, jest dość prawdopodobne, że przez ten związek uratowałaś wiele istnień. Anela przynajmniej ma kogoś, w kim może ulokować swoje uczucia… jakoś.
- Normalna osoba nawet by mnie nie wyśmiała - mruknęła strażniczka. - Uważałaby mnie za przeklętą.
- Kto ci kiedykolwiek powiedział, że jestem normalny? - Rox wyszczerzył się i mrugnął zawadiacko. - No, koleżanko, leć już. Zanim się zorientują, gdzie wybyłaś i z kim rozmawiałaś.
- Jeśli będę chciała się z tobą skontaktować…
- Przyjdź, jak dziś. Albo zostaw wiadomość Glorii, znajdę cię.
Strażniczka wstała.
- No, wiele się ode mnie nie dowiedziałeś…
- Spokojnie, następnym razem zaleję cię pytaniami. - Rox uśmiechnął się zadziornie.
- Bądź zdrów, Rox.
Wyszła cicho frontowymi drzwiami, tak jak weszła.
- Naprawdę myślisz, że możesz jej zaufać? - zapytała Gloria, podchodząc do chłopaka. Ten skinął głową.
- Ja to wiem. Mam intuicję do takich rzeczy. Jeszcze mnie nie zawiodła. - Zapatrzył się w drzwi, które sam niedawno wstawił na miejsce zniszczonych, a którymi chwilę temu wyszła głównodowodząca Gwardii Królewskiej. - Powiedz, proszę, Zaki, żeby zorganizowała mi widzenie z ruchem oporu. Nie chcę, żeby komuś coś się stało przez tę bandę patałachów.
- Myślisz, że będą chcieli zrobić jakąś akcję w najbliższym czasie?
- Przyciągam kłopoty lepiej, niż magnes. Nazwij to moją drugą intuicją.
Czas uciekał, a on wciąż musiał zorganizować wiele rzeczy, nim w końcu będzie mógł skonfrontować się z królową.
Modlił się w duchu, żeby miał okazję zrobić to na pokojowym gruncie.
Przybysz szedł niewzruszenie.
Słońce stało wysoko na niebie, lecz nie było wielkiego upału. Wydawało się, że na Merdawn nastawały właśnie chłodniejsze miesiące. Mężczyzna nie wiedział, czy dorwie go zima i przeraźliwie niskie temperatury, czy też wywiad się pomylił i tutaj klimat jest cieplejszy niż w Delluin.
Początkowo podążał wyznaczonym mu przez miejscowych szlakiem, potem już szedł śladami wielkiej armii. Nie było to trudne. Wystarczyło wspomnieć spalone wioski, mnóstwo ciał, rzekę krwi…
Nie szczędzili nikogo. Kobiety gwałcono i mordowano. Dzieciom podrzynano gardła. Mężczyzna zastanawiał się, kto mógł być taką bestią, by zrobić to wszystko ot, tak. Przecież chyba nikt im nie kazał tego robić, zresztą jaki był sens? Jakie zagrożenie ze strony mieściny z piętnastoma domami na krzyż? Po prostu żołnierze sobie używali. Nie da się w pełni kontrolować trzydziestotysięcznej armii.
Przybysz więc podążał wytyczonym przez armię szlakiem, szedł tam, gdzie prowadziły go stare legendy. Opowieści o bohaterach i potworach, o życiu i śmierci, o starożytnych bóstwach i zwykłych śmiertelnikach. Historia Trójcy, Szmaragdowego Miecza, legenda Ianny… Było tego mnóstwo. A on postanowił sprawdzić, ile w tym wszystkim jest prawdy. W końcu co mu szkodziło?
Za to wiedział, że nie on jeden szedł tym szlakiem. Również inna, zapewne wysoka figura, szukała tego, czego on. Nie wiedział, kim dokładnie był ten ktoś, ale z pewnością nie miał dobrych zamiarów. Przybysz robił to tylko z ciekawości i zwykłych chęci, tamten liczył na profit. A jeśli te legendy okazałyby się prawdziwe…
Mogłoby być bardzo, ale to bardzo źle.
Czas uciekał. Być może już było za późno… Wtedy musiałby się solidnie postarać, żeby powstrzymać tamtego niegodziwca.
Nie był religijny, ale w tej chwili posyłał swoje modły do wszelkich znanych mu bogów. Niech mu się nie uda… Niech to nie będzie taki człowiek, jakiego on się spodziewa…
Lecz jego intuicja podpowiadała mu, że owszem, to jest dokładnie taki człowiek, że ma w swoim ręku dużą władzę i że to z pewnością nie skończy się dobrze.
Przybysz popatrzył w niebo. Noc już nadciągała. To dobrze.
Dawno temu opowiadali mu, że Noc jest groźna. Potwory tylko czyhają na śmiałka, który ośmieli się rzucić im wyzwanie, który zechce stanąć w szranki z ich Panią.
Dużo później nauczył się, że Noc nie jest taka zła. Że równie niebezpieczni mogą być przeciwnicy, ukrywający się w ciemności, jak i on sam.
Teraz już wiedział, że to on jest potworem Pani Nocy. Śmiało więc czekał na nią, chcąc zacząć już ten mroczny flirt. Jego czerwone oczy zabłysnęły złowrogo.
Podążał szlakiem, który wytyczyła dla niego armia.