Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-03-01 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2860 |
Zaki pociągnęła Roksa za sobą. Ten rozejrzał się uważnie. Dostrzegł kilku strażników. Byli już wyczuleni, że powinni interesować się zamaskowanym osobnikiem z towarzyszącą mu kocicą, lecz w tej chwili żaden nie palił się do pogoni. To dobrze, nie miał ochoty na walkę. Czuł, że wkrótce i tak będzie jej miał pod dostatkiem.
Teoretycznie powinna zbliżać się zima, ale Rox nie czuł specjalnie chłodu. Po prawdzie, było mu równie gorąco, jak zwykle. Dziwił się, dlaczego koty łażą w taką pogodę po ulicy w czarnych, długich ciuchach i wcale nie jest im gorąco. W końcu doszedł do wniosku, że to musi być jedna z różnic między nimi a ludźmi. Mieli zwyczajnie inną temperaturę ciała.
Zaki mocowała się przez chwilę z kratą w bruku z boku alejki. Rox miał wrażenie, że powinna prowadzić do tuneli, ale je znał już bardzo dobrze i był pewien, że żaden właz nie powinien wychodzić w tym miejscu. Pomógł jej unieść ciężką kratę, wystarczająco, by mogła się wejść do środka, a potem sam błyskawicznie wślizgnął się tam, z hukiem zamykając za sobą właz.
Było ciemno jak diabli, nie widział praktycznie nic w odległości metra od kraty. W jego kieszeni bezpiecznie tkwiła latarka, ale nie miał zamiaru jej włączać. Nie wiedział, jak długo bateria jeszcze wytrzyma, więc musiał korzystać z niej oszczędnie, a pokazywanie takich cudów techniki Zaki, która wciąż nie wiedziała, kim jest Rox, nie wydawało się najlepszym pomysłem…
Zaki za to orientowała się bardzo dobrze, którędy ma się udać. Dostrzegła wahanie na twarzy przyjaciela i wcisnęła mu luźny róg swojej koszulki w dłoń i poprowadziła w ciemność.
Rox, jak każdy człowiek, miał swoje strachy. Obawiał się odrobinę wysokości, bardzo - odrzucenia, lecz nie można było powiedzieć, że bał się ciemności. Teraz jednak, gdy wraz z Zaki szli przygarbieni przez korytarz, w którym nie było widać absolutnie nic, a ściany po obu stronach wydawały się, jakby z każdą chwilą były coraz bliżej, mając zamiar go zgnieść, bez przerwy słychać było jakieś tajemnicze szelesty, serce Roksa biło jak oszalałe. Starał się zapanować nad oddechem. Pogładził rękojeść miecza, to mu pomogło, ta świadomość, że nie jest bezbronny. Chociaż zdawał sobie sprawę, że jakby ktoś chciał go zabić, on nawet nie wiedziałby, co stało się w tej ciemności, i tak było to dla niego w pewien sposób pocieszające.
Zaki syknęła na niego. Rox usłyszał coś niepokojącego, przez co mimowolnie pociągnął boleśnie jej koszulkę. Kocica wymamrotała coś niezbyt pochlebnego, a on sam powtarzał sobie w kółko jedno słowo: `głupi`. Nie było tutaj nic, czego powinien się obawiać…
Dlaczego więc trzymało się go to straszne przeczucie?
Bo jesteś przewrażliwiony pacan, dlatego, wmawiał sobie.
Ale kiedy usłyszał wyraźny krok za swoimi plecami, jego serce chyba stanęło, żołądek podszedł do gardła. Zaki zatrzymała się i nawet nie drgnęła. Rox usłyszał, jak kocica przełknęła ślinę. Głośno. Za głośno!
Serce waliło mu jak młotem i chłopak był pewien, że jeśli napastnik wsłuchałby się, z pewnością by je usłyszał. Oddychał krótko i płytko. Nawet nie mieli, gdzie uciekać…
Sięgnął do kieszeni. Przykucnął na kolano. Jak umierać…
Wyciągnął latarkę i włączył ją, kierując światło w oczy potencjalnego przeciwnika.
Ten wrzasnął z bólu, jego oczy były już przyzwyczajone do ciemności. Rox zmrużył oczy przed ostrym światłem, Zaki syknęła za jego plecami. Człowiek błyskawicznie wyciągnął z pochwy na nodze nóż i skoczył na kocura, powalając go i przyciskając mu ostrze do gardła.
- Cześć - powiedział cicho. - Masz jakiś powód, że tak się za nami skradasz?
Zaki podeszła do niego, przypatrzyła mu się w świetle latarki i uśmiechnęła krzywo.
- Cześć, Garrett.
- Cześć, Zaki - wymamrotał tamten. - Długo się nie widzieliśmy, myślałem, że sprzątnęli cię strażnicy… Znalazłaś sobie popularnego kochasia, jak widzę. Cała ty.
- Nie przesadzaj. Rox to nie mój kochaś. Zresztą, co cię to obchodzi? Jesteś o niego zazdrosny? Tak nagle zaczęłam cię interesować?
- Zawsze mnie interesowałaś, kotku. - Garrett wyszczerzył się.
Rox patrzył na tę scenę, zażenowany. Wywrócił oczami.
- To mogę mu już poderżnąć gardło? - zapytał z nadzieją w oczach, zerkając na Zaki. Kocica zaśmiała się.
- Puść go, Rox. Nie zagraża nam.
Chłopak westchnął i zszedł z kocura, chowając nóż do pochwy na łydce.
- …kochaś? - mruknął, na powrót podążając za Zaki. Tym razem jednak nie schował latarki.
- Nie mówiła ci? - Garrett położył dłoń na jego ramieniu. - Koleś, nie jesteś jedynym, na którego położyła swoje łapska. Uważaj na nią, to zła kobieta jest!
- Wiesz, nieszczególnie interesują mnie takie rzeczy z życia przyjaciół - mruknął, naciągając jednocześnie palce kocura i wyginając je. Ten syknął z bólu i błyskawicznie cofnął dłoń. Był już świadom, że popełnił błąd. - Nie jesteś przerażony? Masz przed sobą uzbrojonego, niebezpiecznego człowieka. Potwora z bajek dla niegrzecznych dzieci.
- Skoro Zaki się ciebie nie boi, ja też nie muszę - odparł. - Ma niesamowitą zdolność przyciągania do siebie bandziorów i zakapiorów, którzy zawsze służą naszej sprawie.
- I przeważnie giną - dodała spokojnie Zaki.
- Pocieszające - mruknął ponuro Rox.
- Nie martw się, Rox. Żaden z nich nie był taki, jak ty. - Kocica uśmiechnęła się lekko. - Potrafisz świetnie walczyć, jesteś arogancki i śmiejesz się niebezpieczeństwu w twarz. Przez to zmienia się ich sposób dostrzegania świata. To ty jesteś tutaj łowcą, choć się kryjesz, a oni - ofiarami.
- Potrafisz świetnie walczyć…? - powtórzył Garrett. - Pokonałeś ją w walce na miecz?! Człowieku, ona jest najpotężniejszą szermierką w całym Merdawn! Mimo tak młodego wieku, przez lata…
- Zamknij pysk - warknęła Zaki. Popatrzyła na chłopaka. - To nie twój biznes, Rox.
- W porządku. Powiesz mi, jeśli kiedyś zechcesz. - Wzruszył ramionami.
- Co to w ogóle za dziwna pochodnia? - zapytał Garrett, ewidentnie mając na myśli latarkę. - Świeci bardzo mocno i dokładnie tam, gdzie chcesz…
- Nie twój biznes - powtórzył w ślad za przyjaciółką człowiek. - Po prostu dojdźmy już do tego ruchu oporu. Chcę stąd wyjść, byle szybciej.
Jakby na potwierdzenie jego słów, światło latarki zamigotało niebezpiecznie. Chłopak wyłączył ją natychmiast, chcąc oszczędzać energię. Przeklął się pod nosem, że nie wymienił ogniw przed wyprawą. Dopiął wszystko, absolutnie wszystko na ostatni guzik!
Tylko nie tę cholerną latarkę.
Że niby mu potrzebna nie będzie… Teraz dałby sobie za nią rękę uciąć… No, nie, może nie rękę, akurat jego kończyny by mu się jeszcze przydały. Ale dałby wiele.
Z pewnością nie czuł się najlepiej z poczuciem, że za jego plecami czai się nieznany kocur. Zaki mu chyba ufała, więc nieco ukoiło to jego poczucie zagrożenia, lecz wciąż nieszczególnie mu się to podobało.
- Więc… Zmierzasz do ruchu oporu - bardziej stwierdził, niż zapytał Garrett. - Domyślam się, że zamierzasz obalić Anelę. Może opowiesz mi, jak dokładnie zamierzasz to zrobić? Wiesz, mamy jeszcze trochę czasu, zanim dojdziemy na miejsce.
Perspektywa spędzenia w tym cholernym tunelu `jeszcze trochę czasu` zdecydowanie nie poprawiła Roksowi samopoczucia. Westchnął ponuro, lecz pokrótce opowiedział Garrettowi, do czego udało mu się dojść, oczywiście, pomijając co drażliwsze kwestie, jak sojusz z Iwami czy jej związek z królową.
Garrett wydawał się szczerze zainteresowany jego wersją, dopytywał się o kilka szczegółów, choć gdy Rox skończył opowiadać, nie skomentował słowem. Przez dłuższy czas się też nie odzywał, zastanawiając się zapewne nad tym, co usłyszał. Człowieka to zdumiało, choć z drugiej strony szybko stwierdził, że nawet mu to odpowiada.
Musiał się stąd wydostać, i to szybko.
Zresztą, cała ta akcja w Rissor rzucała mu się już na mózg. Ile by dał, by położyć się teraz obok Elizy, wziąć ją w ramiona…
Skup się, Casanovo!, wmówił sobie. Ona poczeka. Już niedługo. Jeszcze tylko trzy tygodnie do dnia zero.
Trzy tygodnie, zdał sobie sprawę. Nieomal jak jutro. Albo się powiedzie, albo nie. Uratuje Rissor, czy doprowadzi do jego zniszczenia?
Ruch oporu to prawdopodobnie ostatni krok przygotowań. Musi odwieść ich od zamiaru zamordowania Aneli. Inaczej może być źle, albo jeszcze gorzej. Jeśli tylko mu się powiedzie… Jego plan był na dobrą sprawę już ułożony i obejmował cztery kręgi. Pierwszy - wszyscy wokół, którzy będą widzieli dokładnie to, co on pozwoli im widzieć. Drugi - jego towarzysze. Trzeci - on, Dragon i Lasanwar, a czwarty - jedynie sam Rox. Ogólnie, jeśli plan miał się powieść, będzie musiał mieć niewiarygodnego farta, zgranie w czasie, wszystko zorganizowane po jego myśli i chyba wszelakich tutejszych bogów na swej stronie (jeśli jacykolwiek istnieją), bo to nie miało prawa się powieść.
Po prostu rzecz zupełnie w jego stylu.
Zaki zatrzymała się nagle. Rox wpadł na nią, Garrett na niego, przewrócili się, każde po kolei przeklęło, zakotłowało się, gdy usiłowali wstać. Kocurowi nawet udało się zarobić kopniak w zęby (Rox nazwał go przypadkowym, acz prawda mogła być nieco inna…). W końcu jednak udało im się podnieść. Zaki i Garrett w ciemności usiłowali znaleźć coś w ścianie tunelu, w końcu rozległ się suchy trzask i światło wpadło do środka, oślepiając całkowicie Roksa. Usiłował nie przekląć ponownie, przez kilka chwil przywykając do niego. W końcu udało mu się dostrzec dużą halę.
Zdumiewający był już sam fakt, że tutaj jest światło. Nie było absolutnie żadnego okna, ani też otworu, który mógłby wpuszczać do środka słońce, nigdzie Rox nie dostrzegł też żadnego jego źródła. Po prostu w tej hali było jasno jak w dzień. Brązowe ściany wyglądały na przyozdobione tajemniczymi symbolami i chłopak natychmiast poczuł się, jakby znalazł się w jakiejś starożytnej piramidzie Majów, albo czymś w tym rodzaju.
W środku było jakieś dziesięć osób, przeglądających broń lub inny ekwipunek, a jeden z nich krążył wokół, doglądając wszystkiego. Zwrócił uwagę na huk otwieranego przejścia. Początkowo zdumiał się, lecz Rox zauważył, że jest niesamowicie ucieszony.
- Zaki! - wykrzyknął z radością. - Niech mnie wszyscy diabli, plotki były prawdziwe! Żyjesz… a w dodatku towarzyszy ci człowiek!
- Nie chcę cię martwić, Dazanie, ale to on tu rządzi. - Kocica uśmiechnęła się blado. - Dazan, Rox. Rox, Dazan, przywódca tutejszego ruchu oporu.
Garrett prześlizgnął się za nimi bez słowa, podchodząc do któregoś z kocurów i rozmawiając z nim półgłosem. Rox obserwował go przez chwilkę, potem wrócił do Dazana. To on był tutaj w tej chwili najważniejszy, jego musiał przekonać.
- Cieszę się, mogąc cię poznać - rzekł kocur. Zaraz zmienisz zdanie, pomyślał Rox. - Skoro tu jesteś, domyślam się, że i tobie zależy na obaleniu Aneli…
- Przykro mi, lecz muszę cię zmartwić. Nie chcę obalać Aneli. To wiąże się z jej morderstwem. Ja mam zamiar obalić jej reżim. Rządy terroru.
Cały harmider ucichł nagle, wszyscy zaczęli wpatrywać się ze zdumieniem w Roksa i Zaki, hardo stojącą obok niego. Dazan popatrzył na nią z gniewem w oczach.
- Wiedziałaś o tym? - zapytał. Kocica skinęła głową. - Wiedziałaś i mimo to przyprowadziłaś go tutaj! - popatrzył lodowato na Roksa. - Jak ty chcesz obalić jej REŻIM, dzieciaku? - syknął.
- A do czego wy chcecie doprowadzić, kocurku? - odparł równie zimno człowiek. - Wiesz, co się stanie, gdy Anela zginie?
- Nie ma potomka - wtrącił nagle Garrett. - Gdy umrze, rozpoczną się walki o tron. Ulice spłyną krwią, rozpęta się tu chaos i anarchia. Rox ma rację, to najgorsze wyjście…
- Ale jedyne! - Dazan ukrócił zdecydowanie dłuższy wykład Garretta spojrzeniem. - Przez Anelę zginęły setki osób! Co niby powinniśmy z nią zrobić?!
- Gdybyście choć zechcieli przyglądnąć się całej sprawie - wtrąciła Zaki - to wszystko byście zrozumieli. Nie trzeba jej zabijać. Rox pokazał mi inne spojrzenie na to wszystko.
- Ufałem ci, Zaki - wykrzyknął Dazan. - Byłaś dla mnie jak młodsza siostra! A teraz sprzymierzasz się z tym wariatem bez ogona?! Dlaczego mnie zdradziłaś?! Jak mogłaś być taką suką?!
- Nie waż się tak nazywać mojej przyjaciółki! - warknął groźnie Rox, kładąc dłoń na pochwie miecza i wysuwając go, prostując kciuk. Natychmiast wszyscy sięgnęli po broń. - Anela nigdy nie miała przyjaciół! Jej rodzice nie potrafili dać jej tego, co powinni dać jej od samego początku - miłości! Oczekujesz, że ktoś, kto nigdy nie zaznał uczuć, kto zyskał niewiarygodną odpowiedzialność w zbyt młodym wieku, lecz rozpaczliwie pragnie zachować władzę, będzie rządził dobrze? Wystarczy tylko pokazać jej, że robi błąd, do cholery!
Dlaczego tak zależy ci na jej ocaleniu, Rox?, zapytał sam siebie. To faktycznie najlepsze wyjście, czy po prostu… w pewnym sensie widzisz w niej siebie?
Osiemnastoletni chłopak, bez niezbędnego doświadczenia, który nagle stał się zwanym `najpotężniejszym na dwóch światach`, a póki nie poznał swych przyjaciół, był nikim.
- Czego od nas oczekujesz, człowieku? - zapytał Dazan, wciąż trzymając dłoń na rękojeści miecza.
- Chcę tylko, byście jej nie zabijali. Przerwijcie swe działania, odstąpcie od zamachów. W ciągu trzech tygodni wszystko się skończy.
Dazan zastanowił się.
- Zaki ci ufa. Wierzy w powodzenie twojej misji. Nie zdziw się, gdy za trzy tygodnie i jeden dzień, Anela będzie leżała w swojej własnej krwi, jeśli ci się nie powiedzie.
Rox rozchmurzył się, wsunął na powrót wysunięty fragment klingi do pochwy.
- Dziękuję.
- Nie zależy mi na twoich podziękowaniach, człowieku. A teraz wynoście się, oboje, i nigdy nie wracajcie. Zaki, wiesz, gdzie jest wyjście.
Rox znowu ubrał płaszcz Pielgrzyma, obwiązał dolną część twarzy bandaną i narzucił na siebie kaptur. Ilekroć Zaki pytała go, gdzie idzie, on nigdy jej nie mówił, aż w końcu kocica zdecydowała, że sama się dowie.
Wyszła zaraz za nim. Jej rasa potrafiła być bardzo cicha, jak przyznawał to wielokrotnie Rox, więc nie usłyszał jej. Nie myślał, że będzie śledzony przez własną towarzyszkę, więc nawet się też nie rozglądał.
Gdy przechodziła przez katedrę, Gloria popatrzyła na nią, początkowo ze zdziwieniem, lecz zaraz potem jej wzrok się zmienił. Kapłanka nie rzekła nawet słowa, lecz Zaki i tak wiedziała, co chce jej powiedzieć: `On się z tego nie ucieszy. Wystawiasz jego zaufanie na próbę`. Kocica nie odpowiedziała w żaden sposób na to nieme oskarżenie i wciąż podążała za Roksem.
Otworzyli mu bramy, chociaż było już po zmroku! To musiała być zasługa jego przebraniu Pielgrzyma.
Zaki musiała działać błyskawicznie, by nie zgubić chłopaka. Wbiegła do wartowni strażników, ruszyła schodami w górę, zupełnie nie przejmując się gwardzistami, po drodze chwyciła linę. Dostała się na mur, zawiązała linę o wystający fragment i zjechała w dół.
Wciąż go widziała, szedł do lasu, nie patrząc za siebie. Ulżyło jej nieco, bowiem mógł przecież ją zobaczyć, jak przeskakuje fortyfikacje.
Podążała za nim do lasu, idąc praktycznie na ślepo. W końcu dostrzegła jakieś światełko daleko z przodu. Stali tam dwaj ludzie, a Rox był jednym z nich. Mimowolnie Zaki przeraziła się. Tamten to zapewne był ten gość, którego Rox nazwał przyjacielem i napisał doń list własną krwią. Szybko jednak opanowała się i schowała się za drzewami, wystarczająco blisko, by wszystko usłyszeć i zobaczyć, jednak na tyle daleko, by jej nie dostrzegli.
- Rox - powiedział tamten.
- Dragon. - Rox uścisnął mu prawicę. - Dobrze znów cię widzieć, bracie.
- I ciebie. Jak sytuacja w Rissor?
Ten… Dragon… wie o Rissor? Co prawda Rox mówił, że tamten to wsparcie, lecz… Jak on im niby pomógł?
- Ruch oporu nie zabije królowej, postarałem się o to. - Rox wpatrywał się uważnie w poważne oblicze Dragona. Wydawał się lekko zaniepokojony. - Nie grozi nam więc anarchia. Pozostaje tylko doprowadzić cały ten cholerny teatrzyk do końca. Może się uda. Modlę się, żeby się udało.
Teatrzyk…? Czyżby Roksowi naprawdę nie zależało na wyzwoleniu miasta…? Zaki była coraz bardziej przerażona tym, co słyszała.
- Mów, co z twojej strony - poprosił Rox.
- Armia jest niemal u bram miasta - odparł spokojnie Dragon. - Jeśli wciąż wszystko pójdzie dobrze, otworzysz bramy Rissor i przejmiemy je.
Zaki poczuła się, jakby ktoś uderzył ją ciężkim młotem w pierś. Zadrżała, na miękkich nogach wyszła zza linii drzew. Rox dostrzegł ją niemal natychmiast. Zbladł.
- Armia… - wymamrotała kocica pewna, że Rox ją usłyszy. - Sprowadziłeś ludzi do miasta… Zdradziłeś nas! - wykrzyknęła. Sięgnęła po miecz i rzuciła się na chłopaka.
- Zaki, nie! - rzucił ze strachem. Nie o siebie jednak, lecz o nią.
Kocicę uderzyło coś w pierś, sapnęła, potem odkryła, że stoi w miejscu i nie jest w stanie się ruszyć. To Dragon, trzymał na niej opatrzoną w białą rękawiczkę dłoń. Wyszarpał zza pasa pistolet i wycelował w Roksa. Ten, zdumiony, uniósł ręce.
- Przyprowadziłeś ją tutaj! - wrzasnął Dragon. - Co to ma znaczyć, do ciężkiej cholery?! - Naciągnął kurek. - Nie taka była umowa, Rox!
Zza drzew zaczęli wyłaniać się ludzie. Kilkunastu żołnierzy, a także…
- Więc jednak postanowiłeś zdradzić swoich, Rox. - Kazadan popatrzył na niego beznamiętnie. - Dlaczego mnie to nie dziwi? Co ty tam planujesz, co? Organizujesz armię przeciwko mojej?
Rox popatrzył na Dragona, który wpatrywał się w niego z lodem w oczach. A więc się zaczęło.
Plan Opal, który dotyczył właśnie Mistrza Runów, rozpoczął się. Oto początek końca.
Kazadan podszedł do Zaki i przyglądnął jej się.
- Ty to Zaki, tak? Dragon wiele o tobie opowiadał. Podobno jesteś świetną szermierką. Weźcie jej miecz. - Najbliższy żołnierz odebrał kocicy broń. - Puść ją, Dragon.
Chłopak odsunął od kocicy dłoń, a ona upadła, gdy opuściły ją siły. Rox zignorował wyciągniętą w jego stronę broń, podbiegł do niej i usiłował jej pomóc, lecz ona odepchnęła go mocno z nienawiścią w oczach. Widział wyraźnie, że płacze.
Stracił jej zaufanie i był świadomy, że będzie mu niezmiernie trudno je odzyskać.
- Cóż za świat… - Kazadan westchnął. - Najpierw zamach na moje życie, teraz to…
- Zamach? - zainteresował się Rox.
- Miejscowy ruch oporu wysłał parę zabójców - wyjaśnił Dragon. - Przedstawili mi się, zanim ich zamordowałem. Saiira i Akadate. Mówi ci to coś?
Rox potrząsnął głową, przecząco, jednak Zaki wpatrywała się oniemiała w Dragona.
- Saiira… - wyszeptała. Naraz rzuciła się na Mistrza Runów, chcąc rozdrapać mu gardło pazurami. Byłoby się jej to zapewne udało, lecz dwóch, stojących najbliżej niej żołnierzy chwyciło ją mocno, każdy za ramię, utrzymując w miejscu. - Zabiłeś moją siostrę! - wrzasnęła, a głos jej się załamał. O ile wcześniej mogła jeszcze ukrywać swoje emocje, teraz po prostu rozpłakała się w głos. - Zabiłeś…
Jeden z żołnierzy wyciągnął nóż, by rozciąć bezradniej Zaki gardło, lecz z ciemności wyłoniła się kolejna postać z pistoletem w ręku.
- Zostaw ją w spokoju - powiedział lodowatym głosem Eangel, ubrany w długi do kostek, skórzany, czarny płaszcz. Rox zdumiał się, widząc go tutaj, ale Dragon nie wydawał się zdziwiony, więc uznał, że ich mentor musiał przybyć tu już wcześniej. Nie powiedział jednak do niego nawet słowa. - Nikt tutaj nikogo nie zabije.
Żołnierze puścili ją, kocica upadła bezwładnie w trawę, łkając. Rox wpatrywał się w to wszystko ze smutkiem. Zastanawiał się przez chwilę, skąd ruch oporu mógł wiedzieć o nadciągającej armii, lecz teraz bardziej dbał o Zaki. Czuł się po prostu podle, a teraz w dodatku to… Popatrzył na Dragona.
Jego towarzysz trzymał prawą dłoń na lewym nadgarstku, jakby chciał wyczuć swój puls…
W oczach Roksa pojawiła się iskierka nadziei. Zabójcy nie zostali zamordowani, jak to powiedział Dragon. I chociaż zachowanie przyjaciela było częścią planu, mimo wszystko Rox poczuł ulgę, gdy upewniło go to, że faktycznie wszystko idzie tak, jak powinno.
- Nie powiedział ci, że nadchodzimy? - Kazadan przykucnął przy kocicy. - Widzę, że zdradził obie strony.
- Stul pysk, Kazadan! - warknął Rox z wściekłością. - Nikogo nie zdradziłem i doskonale o tym wiesz!
Najbliższy żołnierz uderzył chłopaka w twarz pięścią. Ten bez wahania złamał mu w odpowiedzi rękę, wbił pięść w splot słoneczny i pchnął na ziemię. Teraz nie pozwoli się bić, tak, jak nie pozwoli skrzywdzić swojej przyjaciółki. Jeśli wszystko poszłoby tak niewiarygodnie źle, jak jeszcze nigdy, był gotów wychlastać wszystkich wokół, z Kazadanem na czele. Dragon z pewnością by mu w tym nie przeszkodził, nawet nie miał takiego zamiaru.
Ale nie, wyglądało na to, że Zaki jest - jak na razie - bezpieczna, a i nikt nie odważył się więcej atakować samego Roksa.
- Widziałaś, jak walczy, widziałaś jego ekwipunek - kontynuował Kazadan, nie przejmując się tym, co przed sekundą się stało. - Oszukał cię, on nie pochodzi z tego świata. Wiesz, jak na niego mówią? Nazywają go Wybranym. Tak, jak Dragona i Eangela, twojego wybawcę, zresztą też. Są potężni, niewiarygodnie potężni, potrafią używać magii, walczyć wszelką bronią, zabijają bez mrugnięcia.
Jeśli jeszcze powie jej o Lasanwarze, to plan odrobinę się Roksowi posypie…
- I ty mogłaś nazywać kogoś takiego `przyjacielem`? - Kazadan skrzywił się. Zaki popatrzyła na Roksa, przez jej łzy chłopak dostrzegł tylko nienawiść.
- To prawda, Rox? Ty nigdy nie miałeś zamiaru nam pomagać, dałeś nam tylko fałszywą nadzieję.
Rox popatrzył jej w oczy lodowato, lecz ze wszech miar szczerze.
- Wszystko, co powiedział o mnie Kazadan, to prawda - przyznał. - Tak, nie wyjawiłem ci nigdy mojego pochodzenia. Nie opowiedziałem o specyficznej magii, ani o tym, jak mnie nazywają, a zyskałem miano najpotężniejszego człowieka obu światów. Ale nigdy nie dałbym wam fałszywej nadziei. Nigdy, Zaki. Wciąż uważam cię za przyjaciółkę, chociaż ty już pewnie tego nie odwzajemnisz.
- Przez ciebie moja siostra nie żyje!
- ŻYJE! - wrzasnął Rox. Kazadan wstał, wpatrywał się w chłopaka ze zdumieniem. Ten popatrzył na niego morderczo. - Twoja siostra żyje, Zaki. Wiem to, czuję w trzewiach. Ale ty, Kazadanie, zrobiłeś sobie wroga ze złej osoby.
- Ach, czyżby? - Król uśmiechnął się kpiąco. - To ja mam tutaj trzydziestotysięczną armię. Jeśli naprawdę tak zależy ci na życiu Zaki i jej siostry, pójdziesz tam i otworzysz bramy miasta. Wiesz, że i tak się tam wedrzemy. Jeśli nam pomożesz, czyli tym razem z pewnością zdradzisz te koty, pozostawimy je przy życiu.
Rox, chociaż kipiał w gniewie, skalkulował sobie wszystko na chłodno. Nie całkiem tak to miało wyglądać, lecz wciąż miał szansę.
Jedną, jedyną, cholerną szansę.
- Daj mi dobę - powiedział.
- Żądasz ode mnie doby? - Kazadan zaśmiał się. - Co ty masz zamiar zrobić, co?
- Odeprę waszą armię setką gwardzistów, kuźwa! - warknął. - Nie twój zasrany biznes, co zrobię. Doba i gwarantuję, że wszyscy twoi ludzie przeżyją.
- Zgoda. - Kazadan machnął ręką na żołnierzy. - Bierzcie kocicę i wracamy do obozu.
- Zaki idzie ze mną - powiedział Rox. Kazadan zastanowił się, potem zaśmiał i pchnął kocicę w jego stronę. Potknęła się i Rox złapał ją, nim upadła. Ktoś jeszcze rzucił w ich stronę jej miecz.
- Będzie niezmiernie interesująco - rzekł król.
- Powodzenia, Rox - rzekł bezgłośnie Dragon. Eang rzucił mu tylko wymowne spojrzenie, jakby chciał go ostrzec, co mu zrobi, jeśli tylko to zawali. Chłopak uniósł wysoko głowę.
Plan Sapphire, który do życia miał wprowadzić Rox, właśnie się rozpoczął.
Ocalenie Rissor. Czas-start.
Rox uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz. Kazadan robił to wszystko dla zabawy. Uznał, że to będzie niezmiernie intrygujące, patrzeć, co wyprawia ten chłopak z kocicą, która go nienawidzi. W końcu miał pod swoją władzą taką potęgę, przeciwko której nikt nie mógł stanąć.
To się jeszcze okaże. Wygląda na to, że nie tylko Anela potrzebowała solidnego lania i wyjaśnienia, co robi źle.
Ale Kazadana będzie to bolało zdecydowanie bardziej. Rox już się o to postara. Przynajmniej był na tyle rozsądny, by nic nie wspominać o Lasanwarze. Być może liczył, że smok będzie stał po jego stronie, ale nie. Kazadan myślał nieprawidłowo. Uznawał istnienie dwóch stron - jego i Rissor. Lecz Rox i jego towarzysze byli trzecią stroną.
- Zaki, proszę, uspokój się! - powiedział z leciutką naganą w głosie. Kocica wciąż była w jego ramionach, wypłakując mu się w pierś. - Wiem, że cię zawiodłem. Przepraszam.
- Zdradziłeś nas. Nie tylko mnie, zdradziłeś Glorię, zdradziłeś wszystkich mieszkańców Rissor! Jak mogłeś?! - załkała.
- To wszystko od początku był mój plan - powiedział cicho, wprost do jej ucha. - Zaki, musisz mi zaufać. Opowiem ci wszystko, ale już w Rissor. Jeśli chcesz ocalić miasto, musimy się pospieszyć, nie zostało nam wiele czasu. Muszę to wiedzieć dziewczyno, musisz mi powiedzieć tu i teraz: Mimo tego, co o mnie myślisz, co ewidentnie nie jest prawdą, bo nigdy bym was nie zdradził, czy wciąż jesteś ze mną? Czy przez kolejną dobę zechcesz pozostać partnerką tego, którego zwą najpotężniejszym, by móc nie oglądać go przez resztę swojego spokojnego żywota?
Zaki popatrzyła mu się w oczy.
- Wiesz, Rox, mi też mówią, że jestem najpotężniejsza. Był czas, kiedy wysyłali na mnie całe swoje wojska, a ja zabijałam ich wszystkich. Tak, jak mówił Garrett w tunelu. Jestem najsilniejszą szermierką w Merdawn. Nie mam sobie równych i nawet ty masz ze mną problem. Doba, Rox.
Bez uśmiechu, bez słowa, chłopak puścił ją, a potem sprintem ruszyli w stronę miasta.
- Co planujesz? - zapytała Zaki.
- Wchodzimy do miasta, ja idę do królowej, ty idziesz po Nashiego, spotykamy się w katedrze.
Nałożył na twarz bandanę i narzucił na głowę kaptur.
- Pielgrzym…! Kto idzie z tobą?! - wykrzyknął strażnik.
Rox nie miał na to czasu. Nakazał Zaki wskoczyć sobie na plecy i kilkoma susami wspiął się na mury, potem zjechał po nich w dół ze zgrzytem. Rozdzielili się, całkowicie lekceważąc strażników.
Rox podbiegł do wewnętrznych murów, które biegły wokół zamku. Strażnicy czuwali przy ich bramach. Nie pozwolą mu wejść do środka, to było pewne. Nie przejął się nimi, bardziej zastanawiało go, gdzie sypia królowa…
Światło świeciło się w okienku na wieży. Człowiek dostrzegł tam cień, potem ktoś się wychylił. Nie mógł mieć stuprocentowej pewności, ale wyglądało na to, że to faktycznie jest Anela. Zapewne była nieźle zdziwiona faktem, że ktoś stoi przy bramach w świetle wschodzącego słońca.
Skończył się czas ukrywania się, teraz to już jest jedynie plan Sapphire i Rox, ostatni bastion, żelazna ściana między ludźmi, a kotami.
Ruszył biegiem, ignorując strażników, kopnął z wyskoku w bramę. Rozległ się niewiarygodny huk i oba wielkie, ciężkie skrzydła uderzyły o zamkowy dziedziniec. Podmuch zdmuchnął jego kaptur i nawet mimo bandany strażnicy mogli bez trudności go rozpoznać. Podnieśli raban.
Chłopak wciąż nie zwracał na nich większej uwagi. Błyskawicznie wskoczył na zamek i wdrapywał się po nim pazurzastymi rękawicami, skok za skokiem coraz wyżej, coraz bliżej okienka na wieży. W końcu wskoczył do środka.
Anela zapewne zdawała sobie sprawę, że nie ucieknie, bo nawet nie próbowała, za to towarzysząca jej Iwami uniosła miecz. Drżała, a chłopak przypuszczał, że ona teraz również uważa, że zdradził. W końcu wyglądało to na zamach, a gdyby Rox chciał, bez problemu zdołałby zamordować królową.
On jednak tylko zdjął bandanę, popatrzył na Iwami, potem na Anelę, aż w końcu rzekł:
- Panienki, mamy cholerny problem.
Iwami zawahała się, nie opuściła jednak broni.
- Co się dzieje, człowieku? - zapytała, jednak już miała poczucie, że Rox nie przyszedł tu zabić Aneli.
- Ludzie. Trzydziestotysięczna armia nadejdzie tu za… - Popatrzył na zegarek. - Dwadzieścia trzy godziny i siedemnaście minut. - Znów wrócił wzrokiem do królowej i przywódczyni Straży Królewskiej. - Potrzebujemy pełnej mobilizacji miasta. Nie zdołacie uciec ani się obronić, nie przed taką armią, ale to nie ma znaczenia. Wszyscy, kto tylko zdoła, musi chwycić za broń!
- Ale dlaczego…? - zdziwiła się Anela. - Nie zabijesz mnie? Masz idealną okazję…
- Kotku, do cholery, mam trzydzieści tysięcy zmartwień, ty akurat jesteś najmniejszym - odparł Rox. - Zróbcie to, migiem. Postawcie na nogi wszystkich strażników. Dajcie broń każdemu mężczyźnie… Jeśli będzie trzeba, to również kobiecie. Ukryjcie starców i dzieci. I módlcie się za mnie, bo inaczej wszyscy przegramy.
Anela wpatrywała się w niego bez chwili przerwy.
- Iwami. Zrób to. Natychmiast - nakazała. - Coś w twoich oczach mówi mi, że nie kłamiesz, człowieku.
- Możesz mówić mi Rox - odparł chłopak. - Iwami, jeśli będziesz miała chwilę, wpadnij do katedry. Jeśli chcemy ich powstrzymać, musimy opracować dokładny plan. - Potem na powrót wyskoczył przez okno. Ze zgrzytem zjechał w dół. Strażnicy zaatakowali go, więc dwoma, szybkimi ciosami pozbył się ich i pobiegł dalej. Skierował się migiem do katedry.
W środku zastał już czuwającą, podenerwowaną Glorię, a także Zaki z przyprowadzonym, niezadowolonym Nashim. Ten podszedł do niego.
- Wiesz, do czego doprowadziłeś, idioto?! - wrzasnął.
- STUL PYSK, KRETYNIE! - ryknął na niego Rox tak, że Nashi aż się w sobie skurczył. - Teraz nie mam czasu na twoje pieprzone humorki. Jesteś mi potrzebny. Umiesz walczyć, a tacy będą teraz na wagę złota.
- Czego ode mnie oczekujesz? - zapytał cicho.
Proszę, nawet bez słowa sprzeciwu, pomyślał z zadowoleniem człowiek.
- Tożsamość Pielgrzyma znowu jest twoja. Nim ludzie tutaj przybędą, chcę, byś upewnił się, że ruch oporu nie zrobi żadnego głupstwa i nie będzie chciał zabić ani Kazadana, ani Aneli. Poza tym… - Wyjaśnił mu, na czym będzie polegała jego rola, obserwując rosnące zdumienie na twarzach wszystkich obecnych, a Nashiego już zwłaszcza. - Zrozumiałeś?
- Tak jest. Nie ma problemu - odparł, choć w jego głosie czaiło się zdziwienie.
- Zacznij od razu. - Rox popatrzył na Glorię. - Chętnie zobaczyłbym cię, gdybyś schowała się wraz z innymi niezdolnymi do walki lub odmawiającymi jej kobietami.
- Nie licz na to, Rox - odpowiedziała zbyt spokojnie, jak na swe obecne samopoczucie kapłanka. - Zostanę i będę opatrywać rannych. Znam się na tym.
- Jeśli mi się powiedzie, nie będziesz miała nic do roboty, ale zgoda. Zanim do tego dojdzie, będziesz uczestniczyć w ewakuacji. W naszej kryjówce są plany tuneli. Schowacie tam starców, dzieci i te kobiety, które nie zechcą walczyć. Jeśli mi się nie uda - a modlę się, żeby jednak się udało - w ciągu nocy uciekniecie tunelem za miastem. Masz być wtedy razem z nimi. Zrozumiano?
- Tak jest. - Kapłanka skinęła głową.
Nie minęło kilka minut, gdy do katedry weszła Iwami. Niemal biegła.
- Elun przejęła władzę nad strażą, właśnie ogłaszają wieści - powiedziała. - Teraz mów szybko, co mamy robić, żeby ochronić miasto.
- Mój plan to tak naprawdę dwie części. Nasza to Sapphire. Ona też dzieli się na dwie kolejne. Krótko mówiąc, jeśli się powiedzie, zatrzymamy armię ludzi i obalimy reżim. Jeśli nie… I tak wszyscy zginiemy. Nasz plan jest więc taki…
Przez kwadrans opowiadał im o swych zamierzeniach i ich rolach. Potem przez kolejne piętnaście minut odpowiadał na ich pytania. Gdy Iwami stwierdziła, że rozumie, w czym rzecz, opuściła ich, powracając do królowej.
- A my? Co teraz robimy? - zapytała Zaki.
- Czekamy - odparł Rox. - Mamy wciąż… dwadzieścia dwie godziny do godziny zero. Polecam ci się przespać, Zaki.
- Świetny żart. Nie potrafię spać przed walką, jestem zbyt zestresowana. - Westchnęła. - Jeszcze nigdy nie zależało ode mnie tak wiele.
- A gdzie te epickie batalie z całymi armiami, hm? - Rox ułożył się wygodnie na ławce, uprzednio ściągając z siebie płaszcz. Wolał teraz pozostać w swoich zwyczajnych ubraniach.
- Nic, z czym by sobie nie poradzili. A teraz… - Zaki westchnęła. - Naprawdę wykręciłeś nam kawał świństwa, Rox.
- Tak, już czuję, co powie mi Amvida, jak wrócę. Wiesz, ona nas tu wysłała, początkowo mieliśmy po prostu pomagać Kazadanowi, utrzymując tym samym dobre stosunki między Delluin, a Merdawn. Ale ani ja, ani Dragon, ani też Eangel, którego nikt się tu nie spodziewał, żaden z nas nie pozwoli takiemu dupkowi jak on na wycięcie w pień całego miasta, nie ważne, jak bardzo Amvida pragnie tych cholernych stosunków dyplomatycznych. I cokolwiek o tym myślisz, Zaki, nie pozwolimy na to. Jeśli twoje zaufanie ma być ceną tych kilku tysięcy osób w mieście… Będę musiał zagryźć wargę, przełknąć łzy goryczy i robić dalej swoje, jak potrafię najlepiej.
Zaki bez słowa położyła się na sąsiedniej ławce. Wpatrywała się przez jakiś czas w sufit katedry.
- Wybrany, co?
Rox zachichotał cicho.
- Zakrawa na cholerną ironię, nieprawdaż?
- Aż tak bardzo zależy ci na mnie i mojej głupiej przyjaźni? Przecież… Kim ja dla ciebie jestem? Nawet nie jestem twojej rasy. Ludzie patrzyliby na mnie z obrzydzeniem, wytykali palcami… Byłabym odmieńcem. A ty… mimo wszystko…
- Sama sobie odpowiedz na to głupie pytanie - odparł Rox. - Skoro zresztą nie chcesz mnie widzieć na oczy, dlaczego je zadajesz?
Żadne z nich nie powiedziało więcej słowa, aż w końcu zmorzył ich sen.
- Wasza wysokość.
Kazadan popatrzył na Dragona. Zdziwił się nieco, widząc go, a tym bardziej słysząc taki tytuł z jego ust.
- O co chodzi? - zapytał. - Rox znów coś knuje?
- Ach, on akurat knuje bez przerwy - odparł spokojnie Dragon. - Ten człowiek nie potrafi przeżyć bez setek planów na kolejny krok. Obawiam się też, że jeśli faktycznie będzie starał się robić swoje… Twoi ludzie mogą zginąć. Wielu z nich. Być może w dodatku zostaną pokonani.
- A mówisz mi to, bo…?
- Daj mi władzę nad wojskiem, Kazadanie. Uczyń mnie swoim oficerem, a mogę zagwarantować ci bezproblemowe przejęcie miasta.
- A co z Roksem? Czyż nie jest twoim przyjacielem?
- Owszem, jest - przyznał Dragon. - Ale mamy tutaj dbać o stosunki dyplomatyczne, nieprawdaż?
Kazadan wpatrywał się w spokojne oblicze chłopaka. Nie wydawało się, żeby kłamał.
- Zgoda. Niech ci będzie. Poprowadź nas do zwycięstwa… albo cię zniszczę.
- Dziękuję, wasza wysokość.
Dragon odwrócił się na pięcie i odszedł spokojnie. Po krótkiej chwili dołączył do niego Eangel.
- Plan Opal? - zapytał cicho.
- Idealnie - odparł Mistrz Runów. - Zechcesz wziąć w nim udział? Kazadan musi znaleźć się na pierwszej linii.
- Jasne, czemu by nie. - Srebrnowłosy wzruszył ramionami. - Skoro już tu jestem, mogę pomóc waszej bandzie.
- Wciąż nie rozumiem, czemu się nie zgodziłeś. Mogłeś być jednym z nas.
- Miałem swoje powody. Ot, nie twój biznes, przyjacielu.
- W porządku.
Obaj w milczeniu szli przez jakiś czas. W końcu Eangel westchnął, patrząc w niebo.
- Ciekawe, co robi Rox. Słońce zbliża się ku zachodowi, a przecież mamy atakować o świcie.
- Jak go znam, to śpi. - Dragon skrzywił się. - Nie musisz się o niego martwić. Opowiedział mi raz o tym swoim planie z dwoma planami wewnątrz. Znając Roksa, to jeszcze każdy z nich będzie miał po kilka poziomów, jestem skłonny się o to założyć.
- Cały Kamyczek. - Eangel zachichotał. Dragon zawtórował mu.
- Bacz, żeby tego nie usłyszał, bo da ci w zęby - ostrzegł srebrnowłosego towarzysza. - Idę zapoznawać się z moimi ludźmi. Ot, żeby porobić sobie pozory.
Eangel skinął na to głową, po czym poszedł w swoją stronę.
Zastanawiał się, gdzie jest i kiedy pojawi się ten, którego przybycia tak się obawiał.
Mimowolnie przeszedł go dreszcz strachu.
Rox patrzył z wieży katedry na miasto. Koty starały się jakoś zorganizować, lecz nie szło im to najlepiej. O ile strażnicy jakoś sobie radzili, o tyle cywile nie potrafili do końca pojąć, co powinni ze sobą zrobić. Wszędzie było pełno pochodni i ognisk, wywrzaskiwano rozkazy.
Nie było zbyt wesoło. Zostały dwie godziny do godziny zero, to jest - jeszcze przed świtem. A on potrzebował światła, musiał mieć nad sobą słońce, musiał sprawić, żeby wszyscy mogli wszystko zobaczyć! Jakby tylko mógł przekazać wiadomość Dragonowi albo Eangelowi, żeby mogli wszystko opóźnić o tę godzinę…
Ale niestety, nie był magiem Szarych Słów. Zdał sobie sprawę, że potrzebowali takiego w drużynie.
Carthan, pacanie, czemuś się nie zgodził…? Czemu cię tu nie ma?
- Rox, stało się coś? - usłyszał głos Zaki.
- Nie, nic poważnego - odparł spokojnie. Westchnął i jednym susem wskoczył z powrotem do wieży. - To wszystko… To za wcześnie, o cholerną godzinę zbyt szybko! - Westchnął. - Potrzebne mi światło słońca, by mój plan mógł w pełni się udać.
Zaki milczała przez chwilę.
- Wiesz, Rox, że strażnicy planują cię zabić przy najbliższej okazji, prawda? Nawet nie z rozkazu Iwami, po prostu sami z siebie. Wciąż będziesz musiał walczyć na dwa fronty.
- I dlatego potrzebuję świtu.
- Czyli wiesz.
Zaki oparła się o ramę okna, obserwując światełka w dole. Westchnęła.
- Wtedy, w lesie… Powiedziałeś, że chcesz zakończyć ten teatrzyk. Aż tak bardzo ci na niczym nie zależy? Po co tu jesteś, tak naprawdę? Powiedz mi.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego znalazłem się w Rissor? W porządku.
Opowiedział jej o wszystkim. O prośbie Amvidy, podróży, pierwszym spotkaniu z Kazadanem, jego wyprawą i trafieniem do mostu, który zwieńczył się dla niego nieszczególnie miło. Potem opisał jej spotkania z Dragonem i wspólne planowanie. Kocica przez cały ten czas nie odezwała się słowem. Wciąż jednak nie wspomniał jej, że jest związany paktem ze smokiem.
- Więc to nie chodziło o nas… tylko o całą tą sytuację? Grę na dwa fronty? - dopytywała się Zaki.
- Nie. Tamto także miałem na myśli. Dragon zmienił swoje nastawienie, czym dał mi wyraźnie do zrozumienia, że Kazadan tam był i wszystko słyszał. Musiałem mu powiedzieć to, co chciał usłyszeć. Niekoniecznie naprawdę miałem to na myśli.
- Ale i tak uznał cię za zdrajcę.
- Robiłem swoje w szeregach wroga, nie mógł mnie kontrolować. I tak nigdy by nie mógł, na dobrą sprawę robi to tylko po to, żeby się zabawić.
- Nie obchodzi cię to - bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- Kotku, są dwa powody, dla których jeszcze stąd nie zwiałem. Raz, Amvida. To moja dobra przyjaciółka i naprawdę ją cenię, dlatego chcę zrobić to porządnie, wtedy z pewnością uda mi się polepszyć te stosunki. Dwa, jak już ten kretyn Kazadan raczył wyjawić, jestem Wybranym. Potrafię przenosić się z miejsca na miejsce bez większych trudności, ale pod jednym warunkiem - moje ciało musi dostosować się do miejsca, w którym jestem. Miałem wystarczająco czasu, by móc, że tak powiem, `nauczyć się` Delluin. Zrobienie tego samego w Merdawn to było logiczne działanie, a skoro nawet mieliśmy powód, trzeba było z tego skorzystać. Gdyby nie to… Siedziałbym sobie z Elizą, rozmawialibyśmy, po prostu bylibyśmy razem. Nawet nie wiesz, jak mi tego brakuje. Ale teraz jest tylko jeden problem. Jeśli zniknę, nie wrócę. Musiałbym znów przez miesiąc płynąć tu z Delluin, a potem od nowa usiłować przystosować się do kontynentu, od samiutkiego początku.
- Ile jeszcze zajmie ci przystosowywanie się?
- Cholera to wie. Ale chyba już niedługo. Kwestia dni, tak sądzę. Wiesz, Wybrany czuje to w trzewiach.
- Rozumiem… - Zaki zamilkła na chwilę. - Czy… mógłbyś zostawić mnie samą, Rox?
- Jeśli sobie tego życzysz. - Chłopak skinął głową i spokojnie zszedł po schodach do kryjówki.
Zaki bardzo usilnie nie pozwalała mu dostrzec tej jednej, samotnej łzy zazdrości.
Bogowie, ile by dała, żeby móc przeżywać życie tak, jak on... A miast stać się takim poszukiwaczem przygód, skończyła na wojowniczce, która potrafi jedynie machać szabelką. Odrzuciła przyjaźń Roksa, stanowczo przedwcześnie, bez jakiegokolwiek pytania, bez żądania wyjaśnień.
Głupia, głupia!
Rox minął skupioną na modlitwie Glorię i zszedł do kryjówki. Czuł, że Zaki na powrót nabierała do niego zaufania. Cieszyło go to.
Popatrzył na siebie w lustrze. Westchnął.
Ile to czasu minęło…? Chyba niemalże cztery miesiące, odkąd ostatni raz widział się z Elizą. Włosy miał stanowczo zbyt długie, jak na swój gust, a twarz pokrywała gruba warstwa zarostu. Jak tak o tym pomyśleć, to Zaki nawet nie widziała go ogolonego. Z jakiegoś powodu ta myśl niesamowicie go rozbawiła, wybuchnął gromkim śmiechem.
Czas się zbliża, Rox, pomyślał.
Włosy będą mu przeszkadzać w tym stanie, zdał sobie sprawę. Zawiązał je więc w krótkiego warkoczyka, związując go kawałkiem sznurka. Przypomniał sobie, jak rok temu wędrował z Carthanem, wyglądając niemal identycznie. Elizę niewiarygodnie bawiła jego ówczesna fryzura, lecz i tak prędko się jej pozbył, pozostając przy swoim ulubionym, krótko ściętym i gładko ogolonym wizerunku. Jedyne, co podnosiło go w tej chwili na duchu to fakt, że Dragon zmagał się z tym samym problemem. Nawet jeśli w obozie ludzi był jakiś fryzjer i/lub golibroda, Mistrz Runów z niego nie korzystał.
Rox pochylił się nad lustrem, spoglądając sobie w oczy.
- No i co - szepnął sam do siebie. - Jesteś gotowy ryzykować życie swoje i przyjaciół dla czegoś, co nie ma prawa się udać?
Przez chwilę nawet nie drgnął. Potem przebrał się w swoje ubrania. Nie te zdobyczne, tylko swoje własne, z domu. Były najwygodniejsze. Zapewne wszyscy będą go teraz mieli za wioskowego przygłupa, ale nie obchodziło go to. Założył na siebie swoją broń.
Oto jesteś, Rox. Cały ty.
Do roboty.
Saiira wpatrywała się tępo w ziemię przed sobą. Wraz z Akadate byli w namiocie, w którym postawiono dwa, spore pale, do których ich przywiązano. Oboje dziwili się, dlaczego jeszcze żyją, początkowo nawet żołnierze chcieli ich zlinczować. Na dobrą sprawę, mieliby prawo, przecież usiłowali zabić ich króla. Niestety, ten chłopak… jak mu tam… Dragon? Musiał bez przerwy kręcić się koło niego. Bez większych trudności ich powstrzymał. Z drugiej strony, to także on nakazał żołnierzom nie robić im żadnej krzywdy i ich związać. W pewnym sensie zawdzięczali mu więc życie.
Do środka wszedł nie kto inny, a właśnie tenże chłopak. Saiira nie przejęła się tym zanadto, a Akadate wpatrywał się w niego z żądzą mordu.
- Czego tu chcesz? - warknął kocur. - Mało ci naszego upokorzenia?
- Zamknij pysk - warknął Dragon. - Uratowałem wasze życia i jeszcze wam mało?
- Wypuść nas, to może zmienimy do ciebie nastawienie.
- Nie muszę tego robić. - Podszedł do Saiiry. Kocica nawet na niego nie popatrzyła. - Mówi ci coś imię `Zaki`? - zapytał.
Natychmiastowo uniosła wzrok ze zdumieniem. Akadate z kolei szarpnął się.
- Jeśli zrobiliście jej choćby najmniejszą krzywdę…
Dragon zignorował go, wpatrując się w oczy Saiiry.
- To twoja siostra, prawda? - powiedział w końcu. - Nie martw się. Nic jej nie jest. Towarzyszy mojemu przyjacielowi. Słyszeliście o Roksie? Przez ostatnie kilka miesięcy siedział w Rissor, przygotowując się do obalenia reżimu Aneli.
- Owszem, w mieście był jakiś człowiek… - przyznała cicho Saiira. - Ale żeby moja siostra mu pomagała…? Niemożliwe…
- Widzisz, a jednak. Zdążyli się nawet zaprzyjaźnić, ale że plan Roksa jest cholernie skomplikowany i wielościeżkowy, niestety, prawdopodobnie stracił jej zaufanie. Mimo to, ona wciąż mu pomaga, ten ostatni raz, broniąc Rissor i obalając reżim jednocześnie.
Przez chwilę oboje niedoszłych zabójców milczało.
- Czego od nas chcesz, człowieku? - zapytał Akadate. - I jak możesz nas zapewniać, że Zaki jest bezpieczna? Jesteście tylko wszawymi, podłymi ludźmi! Nie zaufamy wam!
- Zaki jednak zaufała Roksowi - przypomniał mu Dragon.
- I jak skończyła?! Oszukał ją, jak to tylko człowiek potrafi!
- Siedź cicho, Akadate! - syknęła Saiira. Popatrzyła z powrotem na Dragona. - Możesz zagwarantować bezpieczeństwo mojej siostry?
- Nie - odpowiedział zgodnie z prawdą Mistrz Runów. - Za kilka godzin rozpęta się tu wojna, jeśli Roksowi się nie powiedzie. Wtedy zginą wszyscy w Rissor, włącznie z twoją siostrą. Was również nie zdołam już więcej ochraniać. Ale mogę ci przysiąc, że z nikim nie będzie równie bezpieczna, jak z Roksem.
Saiira wydawała się uspokojona. Ba, zdobyła się nawet na leciutki uśmieszek.
- Co więc chcesz wiedzieć?
- Skąd ruch oporu wiedział, że ludzie nadchodzą? - zapytał Dragon.
- Rox… nie był jedynym człowiekiem w Rissor. Był tam też inny, mężczyzna, młody, wysoki blondyn. Odziany jak żołnierz. Powiedział nam o wszystkim, w zamian chcąc tylko pokazania, gdzie może znaleźć Skałę Danariel.
- Mówił, dlaczego?
- Nie powiedział nam absolutnie nic, prócz tego, że nadchodzicie. Był w mieście kilka godzin i zniknął, nigdy więcej go nie widzieliśmy.
To chyba nie był najlepszy znak.
- Gdzie jest ta Skała Danariel? - zapytał Eangel, pojawiając się nagle w namiocie.
- Eang, coś się dzieje? - zapytał Dragon.
- Być może. Saiiro, powiedz mi, gdzie jest ta Skała. Muszę tam dotrzeć przed tym gościem!
- Obawiam się, że już za późno. Widzieliśmy go dobre dwa tygodnie temu…
Eangel zmełł przekleństwo. Kocica mimo wszystko powiedziała mu, gdzie znajduje się rzeczone miejsce, a mężczyzna wyszedł z namiotu.
Dragon obserwował go przez chwilę, potem westchnął. Co teraz?
Rox potrzebował świtu do swojego planu. Najpierw więc w jakiś sposób zmusi Kazadana, żeby poczekał kolejną godzinę, a potem poinformuje Lasanwara, że czas na niego.
Dragon westchnął, rzucił ostatnie spojrzenie na parę uwięzionych kotów i ruszył, by doprowadzić plan Opal do końca.
Armia stała przed zamkniętymi jeszcze wrotami.
Rox westchnął, bowiem obrońców było może koło siedmiuset. Słońce już wzeszło na niebo i chłopak błogosławił w duchu Dragona, który opóźnił nieuniknione. Mógł teraz spokojnie zrealizować swój plan.
Teraz szedł ulicą, obok Zaki, rozglądając się dyskretnie. Dostrzegał coraz to kolejne postacie, które zdecydowanie nie miały wobec niego pokojowych zamiarów. Nie byli to jedynie strażnicy, przed którymi ostrzegała go kocica. Dostrzegł też kilka osób z ruchu oporu.
- Rox… - szepnęła Zaki. Chłopak czuł, że się boi, jest nieomal przerażona obecną sytuacją. Było ich wielu, niewiarygodnie wielu jak na te standardy. Dlaczego oni wszyscy nie są w armii…?
Iwami popatrzyła z wieży zamku na armię w dole. Lada moment miała zamiar tam zejść… Cóż, teoretycznie powinna prowadzić swych podwładnych do walki, ale tym razem w jej głowie kołatał się tylko plan Roksa. Nie mogła zaprzeczyć, że bardzo jej się to nie podobało. Oznaczało zdradę. Nie będzie już w stanie powiedzieć, że robi to, by ratować życie Aneli, że przecież to wszystko, jej rozmowy z Roksem, to tylko zabieg, próba poznania przeciwnika. Teraz będzie oficjalnie uznana za zdrajczynię i prawdopodobnie zostanie stracona z rozkazu królowej. Skoro tak będzie musiało być… Niech się stanie. Ale jeszcze nie. Rox wyraźnie zapowiedział, kiedy.
`Najpierw złoto, potem niebiosa.` Tak powiedział. Brzmiało niezwykle zagadkowo, ale chyba wiedział, co robi, zresztą uspokoił ją, że gdy nadejdzie czas, zrozumie. Czekała więc.
- Armia jest gotowa? - Iwami zwróciła się do Elun, gdy ta weszła do komnaty królowej, kłaniając się uprzednio władczyni.
- Tak jest - odpowiedziała oficerka. - Jednak wysłałam jej część, by dorwała Roksa.
Przez plecy Iwami przeszedł dreszcz. Elun… zrobiła… co?
- Ile osób…? - zapytała słabo.
- Dokładnie sto. Słabo ci, pani? - zdziwiła się Elun. Iwami potrząsnęła głową, przecząco.
Rox miał być przecież tą siłą, która miała zatrzymać rozlew krwi i jej oficerka bardzo dobrze o tym wiedziała, a mimo to postanowiła go zabić…? Iwami nie mogła teraz się o to rzucać, inaczej może wyjść na jaw, że zależy mu, żeby przeżył, i to wcale nie z powodów nadchodzącej bitwy…
Z drugiej strony mogła zrozumieć pobudki Elun. To był człowiek, to on sprowadził tutaj armię. Jak można było mu zaufać? Z drugiej strony, pomyślała Iwami, co jest do stracenia? Jeśli nawet zdradzi… i tak wszyscy umrzemy. Mimo wszystko, kocica wierzyła w niego.
- Elun, wróć do oddziałów - nakazała spokojnie.
Sto osób. Rox, nie daj im się, błagam…!