Przejdź do komentarzyDług Wdzięczności
Tekst 1 z 1 ze zbioru: Dług Wdzięczności
Autor
Gatunekobyczajowe
Formaproza
Data dodania2023-01-02
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń365

Jestem początkującym pisarzem, a poniższy tekst miał być w zamierzeniu prologiem. Będę wdzięczna za konstruktywną opinię na jego temat



Nowy Orlean

Rok 1944

Ślub z blisko pięćdziesięcioletnią właścicielką domu publicznego był jego ostatnią szansą. Tym razem naprawdę się postarał. Piękna, złota obrączka z małym, krwistym rubinem w kształcie kwadratu leżała ciężko na samym dnie kieszeni. Kosztowała znacznie więcej, niż początkowo zakładał, wydał na nią resztę swoich oszczędności, tych, które miały mu wystarczyć na jeszcze przynajmniej kilka tygodni i owszem, w razie niepowodzenia mógł ją sprzedać, by odzyskać pieniądze - oraz znaleźć się z powrotem w tej samej, beznadziejnej sytuacji, z której nie będzie już żadnego lepszego wyjścia.

Zawahał się na widok przeuroczej, słodkiej kobiety pochylonej prowokująco nad grupą młodych mężczyzn. Ślinili się obrzydliwie, obserwując w skupieniu drżący lekko biust i pociągnięte błyszczykiem usta, wygięte wdzięcznie w zachęcającym uśmiechu. Czy naprawdę chciał mieć taką żonę? Nie chodziło tu wprawdzie o uczucia, jednak o ewentualnym ślubie dowiedzą się wszyscy, a wtedy nie dadzą mu żyć. Nawet, jeśli razem wyjadą daleko stąd, wszędzie będzie musiał przedstawiać ją jako swoją żonę i nigdzie nie zazna spokoju. Mimo wszystko nawet to było lepsze od perspektyw, które aktualnie się przed nim otwierały.

Zauważyła go. Ogromne, chabrowe oczy, kształtem swym przypominające dorodne ostrygi otworzyły się szeroko, zadbane, groźnie łukowate brwi oraz kąciki mokrych jakby ust uniosły się wysoko, błysnął rząd równych, śnieżnobiałych zębów. Teraz nie było już odwrotu.

Cosmé!

Pisnęła radośnie i głośno, jakby pragnęła zwrócić na niego uwagę wszystkich wokół. Kilkadziesiąt par lśniących z przepicia oczu zatrzymało się na nim na krótką chwilę, zabrzmiały potężne oklaski, salą wstrząsnęły pijane ryki, przeciągłe wołania wiwatujących klientów i wymalowanych ladacznic wiszących bezwstydnie na swych nowych źródłach zysku. Kilka szalonych sekund pijackiego rwetesu wystarczyło, wrzawa ustała równie nagle, co się pojawiła.

Ona w tym czasie biegła do niego lekko i zgrabnie, jak dziewicza nimfa, którą od dawna już nie była. Obfity, wylewający się niemalże ze szkarłatnej sukienki biust, fascynujący i odpychający zarazem, skropiony solidnie przyprawiającymi o mdłości perfumami trząsł się jak galareta, a syte, spite zupełnie pijaki zataczały się wstrętnie na ten widok, co niektórzy niby przypadkiem, a z istną rozkoszą ocierali się o długie, piękne nogi, odziane w białe pończochy, odsłonięte prawie całkowicie. To właśnie ją miałby przedstawić komuś obcemu jako swoją żonę? Czy na pewno tego właśnie chciał?

Podeszła do niego z szerokim uśmiechem, wymachując na wszystkie strony czarną cygaretką stylizowaną na lata dwudzieste i wycisnęła na jego policzku czuły pocałunek. Rozkosznie miękkie wargi przylgnęły stęsknione do jego skóry, gubiąc na niej kilka błyszczących drobinek z lepkiej pomadki. Podobne, subtelne oznaczenia zostawiły na policzkach wielu innych, obecnych tu osób.

Gdzieś ty był?! - dziewczęcy, piskliwy, zachrypnięty dość mocno od krzyku zapewne głos przebił się z trudem przez dudniącą potężnie muzykę, pijackie wrzaski i salwy dzikiego śmiechu. - Nie widziałam cię od kilku dni! Myślałam, że nie przyjdziesz!

Musiałem coś załatwić! - zawołał głośno, uchylając się, to czerwony z przepicia młodzieniec przebiegł tuż obok niego z dobrą imitacją szlacheckiej szabli, uniesioną groźnie ponad głowami upojonych, tańczących radośnie ludzi. - Możemy porozmawiać?!

Co?!

Pochyliła się gwałtownie do przodu ze zmarszczonymi uroczo brwiami, nie słysząc go zupełnie, wyjął więc mokre już ręce z kieszeni i zaczął machać nimi nadto raptownie, wskazując usilnie na ukryty gdzieś za oszalałym, podskakującym w rytm muzyki tłumem azyl, maleńki kawałek wolnego, cichszego choć trochę miejsca, przecież musiało gdzieś tu być. Kiwnęła na to energicznie głową i złapała go mocno za ramię, ciągnąc przez pijane, dzikie hordy w niewiadomym kierunku.

Wyśmieje go, na pewno go wyśmieje, cóż to w ogóle za pomysł, oświadczać się starszej o prawie trzy dekady właścicielce tonących w alkoholu domów publicznych? Wreszcie sami, w eleganckim, strojnym pokoiku, który widział po raz pierwszy na oczy - a może bywał tu przedtem, lecz z upicia tego nie pamiętał, lub to wystrój został całkowicie zmieniony od czasu, gdy przebywał tu ostatnio?

Więc jak mogę ci pomóc? - spytała uwodzicielsko, trzepocząc zalotnie długimi, wygiętymi zgrabnie w łuki rzęsami niczym wachlarzami. - Nie krępuj się, śmiało, mnie możesz to powiedzieć wprost.

Spojrzał na nią z błyskiem nagłej paniki w oczach. Zniewalająca, piękna, smukła i zwinna jak młoda łania, zadbana, elegancko wymalowana, ciemne, rude, gęste oraz usztywnione porządnie loki tworzyły wielką, ciężką koronę, okalającą słodko anielską na pozór buzię - to musiał jej przyznać, ale zwalające z nóg, duszące perfumy, wyzywająca, przyciasna i skąpa sukienka, obfity, wylewający się na wierzch biust, odsłonięte niemal zupełnie nogi, koronkowa bielizna dobrze widoczna pod podsuniętym wysoko na udach materiałem, makijaż, choć elegancki, zbyt intensywny, błyszczący i ciemny - czy to mogła być jego przyszła żona?

Mówi się trudno.

Grace - zaczął powoli, nieśmiało, nerwowo splatając palce obu dłoni. Pokryty gęsią skórką biust znalazł się tak blisko jego zroszonej potem twarzy, że musiał na moment wstrzymać oddech. - Chcę zadać ci ważne pytanie.

Pytaj, o co chcesz - szepnęła frywolnie, wyginając sprężyście swe piękne, giętkie, pożyczone zapewne od młodej kobiety ciało. - Śmiało.

Teraz albo nigdy.

Grace - wyciągnął wreszcie z kieszeni ciężki, lśniący w jasnym, klimatycznym świetle lamp i świec pierścionek, przełknął głośno ślinę, zdumione, chabrowe oczy wbite w niego z dezorientacją rosły z każdą sekundą. Na pewno go wyśmieje. - Czy zostaniesz moją żoną?

Stało się. Zadał pytanie, którego nie może już cofnąć. Słyszał oszalałe walenie własnego serca nawet w uszach, zupełnie nie wiedział, czego się spodziewać. Wyśmieje go, na pewno.

Stała nieruchomo, wyraźnie zbita z tropu, popatrując z zaskoczeniem to na drogi, bez wątpienia autentyczny pierścionek, to na rumianą, spoconą ze stresu twarz młodego mężczyzny, patrzącego na nią nieśmiało, z przestrachem, w napięciu oczekującego odpowiedzi. Mówił poważnie? Nie, to nie mógł być kolejny głupi żart, lekkomyślny dowcip pozbawionego najmniejszego choćby poczucia odpowiedzialności młodzieńca. Czekał na odpowiedź jak na ostateczny wyrok.

Serce podeszło mu do gardła, gdy ciemne, przysłonięte gęstą mgłą zdumienia oczy rozpogodziły się nagle, odzyskując swój kokieteryjny, radosny blask. Wyśmieje go.

Pytasz, czy wyjdę za ciebie? - figlarnie przechyliła głowę w bok, przesłodką twarz rozświetlił uroczy, rozbawiony uśmiech, znów śmiały, szeroki, wabiący.

Teraz już nie miał żadnych złudzeń, ta mina powiedziała mu wszystko. Stracił resztki tlącej się gdzieś głęboko nadziei, nie pocieszała go nawet myśl, że po sprzedaniu lub oddaniu pierścionka do jubilera odzyska pieniądze, które powinny wystarczyć mu na chociaż parę tygodni, a wręcz przeciwnie - to dobiło go jeszcze bardziej. Pokiwał tylko nieśmiało głową, w ciszy oczekując znajomego, rozkosznego śmiechu.

Nikt nigdy mnie o to nie zapytał - powiedziała cichutko, przylegając do niego z pewnym utęsknieniem. - Nikt.

Ku swemu niedowierzaniu sam parsknął nerwowym śmiechem, nie miał pojęcia, co począć, co odpowiedzieć, chabrowe oczy zwilgotniały ledwo dostrzegalnie, ale jednak. Obrócił w palcach pierścionek, jakby upewniając się, że wciąż tam jest, że nie wyparował razem z resztą jego nadziei i godności przy okazji.

To znaczy, że… że się zgadzasz?

Nie! - zawołała radośnie Grace, odbijając się lekko od jego klatki piersiowej. - Po prostu nikt nigdy nie zadał mi takiego pytania! Naprawdę nikt!

Patrzył na nią otępiały, półprzytomny, jakby znajdował się w jakimś okropnym, upokarzającym koszmarze sennym. Śmiała się z niego.

Był zbyt zszokowany, zbyt zaskoczony i zmiażdżony, by zauważyć, że próbuje z całych sił stłumić cisnący się na drżące usta chichot - nie chciała go bowiem wcale zranić, nie potrafiła po prostu opanować należycie emocji, zwłaszcza, że istotnie po raz pierwszy zdarzyło się, by mężczyzna poprosił ją o rękę. Nie wiedziała, jak ma zareagować. Jej odpowiedź powinna być jak najbardziej oczywista, ale Cosmé najwyraźniej uważał inaczej, czy zatem powinna odmówić mu wprost, bez żadnych ogródek? Czy może lepiej zaczekać, aż sam zda sobie z tego sprawę? Powiedzieć coś czy milczeć? I to, i to sprawi mu zapewne taki sam ból oraz zawód, czy da się to w jakiś sposób choć odrobinę złagodzić?

Nie ty jeden się zakochałeś…

Zakochałem? - przerwał jej cichy, niski, pełen niedowierzania głos. Spoważniała w jednej chwili, nagle dziwnie zaniepokojona, widząc groźny, ostrzegawczy blask, który rozświetlił strachliwe, acz dobrotliwe zawsze oczy. - Zakochałem?!

Podskoczyła gwałtownie, przerażona niespodziewanym, dzikim rykiem, młoda, ociekająca potem twarz mężczyzny przybrała naraz intensywną, czerwoną barwę, wyglądał jak ogarnięty kompletnym szałem, całkowicie nieobliczalny świr. Cofnęła się, gorączkowo szukając za plecami czegoś, czym mogłaby rzucić w niego w razie ataku.

Oparła się o specjalnie przygotowany dla dzisiejszych klientów barek i bez wahania chwyciła mocno jedną ze stojących tam butelek, po czym wyciągnęła ją przed siebie w obronnym geście. Na ten widok Cosmé złagodniał nagle, dziwnie czymś tknięty, podszedł do niej powoli, nie przysuwając się jednak zbyt blisko, dyszał ciężko, ocierając wierzchem dłoni mokre czoło.

Kupiłem ten pierścionek za ostatnie pieniądze, nie mam już przy sobie ani centa. Tonę po uszy w długach, sprzedałem prawie wszystko, co nie ma dla mnie sentymentalnej wartości, zaraz wyrzucą mnie z mieszkania, nie mam wyższego wykształcenia, nie mogę podjąć się świetnie płatnej pracy, choćbym harował jak wół przez kilkadziesiąt lat jako kierowca, nie uzbieram tyle, żeby spłacić te długi. Wygrzebałem już resztki oszczędności na jedzenie, a i tak kupuję tylko suchy chleb, żeby starczyło na dłużej. Za chwilę będę bezdomny i bez pieniędzy. Jeśli mi nie pomożesz, pójdę na stację kolejową, położę głowę na torach i poczekam, aż przejedzie po niej pociąg, słowo daję! Wszystko jest lepsze od gnicia pod mostem z pijakami!

Na początku mówił spokojnie, potem głos zaczął drżeć mu coraz bardziej, nim jednak zalał się łzami, rzucił pod nogi oniemiałej Grace pierścionek. Opadł ciężko na najbliższe krzesło, ukrył mokrą od potu twarz w dłoniach i ku własnemu nawet zaskoczeniu wybuchnął płaczem. Nie sądził nigdy, że znajdzie się w tak beznadziejnej sytuacji - w tym roku kontynuowałby zapewne studia, a tymczasem stawał oko w oko z wizją życia na ulicy bez grosza przy duszy.

Złota obrączka potoczyła się powolutku prosto pod nogi Grace. Podniosła ją i obróciła ostrożnie w długich, smukłych palcach, lekko otwierając błyszczące usta z ogromnym podziwem.

O jakich długach mówisz? - spytała żywo, energicznie podchodząc do tej żałośnie skulonej na krześle kupki nieszczęścia. - Jesteś bardzo młody, masz dopiero dwadzieścia lat! Jak to się stało?

Nie szlochał już, pociągał jedynie od czasu do czasu nosem, ubolewając nad swą nieokiełznaną wciąż, wrażliwą, dziecięcą może jeszcze naturą, z którą nadal nie umiał skutecznie walczyć. Jako prawdziwy mężczyzna nie powinien sobie pozwolić na tak poniżającą chwilę słabości, zwłaszcza w obecności kobiety, i to znacznie starszej od niego.

Delikatne, czułe, ciepłe dłonie musnęły subtelnie jego uda, przyjemnie i stopniowo rozgrzewając wszystkie dolne partie nader spiętego, drżącego z nerwów ciała. Szybko rozluźnił się pod wpływem wyjątkowo łagodnego dotyku doświadczonych, kobiecych rąk, nadal jednak nie mógł z ulgą i spokojem odetchnąć.

Dostałem się na wymarzone studia. Na początku chciałem coś osiągnąć, być kimś, a wydawało mi się, że człowiek bez wykształcenia w dzisiejszym świecie jest nikim. Przyznaję, że nie pracowałem. Nie musiałem, bo wujek dbał o to, żeby nie zabrakło mi środków do życia, regularnie wysyłał mi pieniądze. Nie było tego dużo, wuj sam nie jest bogaty, ale cieszyłem się z każdej sumy, nie wydawałem wiele. Wszystko szło dobrze. Po dwóch miesiącach wuj powiedział mi, że ma poważne problemy finansowe i na razie nie będzie mógł wysyłać mi pieniędzy. Uspokoiłem go, powiedziałem, że znajdę sobie jakąś pracę, nawet pracowałem trochę u takiej starszej pani.

To jak się zadłużyłeś? - ponagliła go nieco zbyt ostrym i stanowczym tonem, wyraźnie zniecierpliwiona.

Nim Cosmé wznowił swoją chaotyczną, skróconą i tak znacznie opowieść, spojrzał przelotnie na rumianą buzię klęczącej przy jego kolanach Grace i natychmiast tego pożałował - ogromne, zaciekawione, lecz pozbawione choćby najmniejszego blasku troski oczy zmieszały go tak bardzo, że głos na chwilę odmówił mu posłuszeństwa. Tak z pewnością musiał czuć się człowiek podczas przymusowego przesłuchania, na którym nieustępliwa para policjantów w kółko zadaje te same pytania, oczekując cierpliwie upragnionej odpowiedzi.

Więc? - poirytowana przedłużającą się pauzą Grace przechyliła głowę, by lepiej widzieć pokrytą wielkimi kroplami potu twarz mężczyzny i przy okazji przypomnieć mu o swojej obecności.

Koledzy ze studiów namówili mnie na biznes. Prowadziliśmy handel, sprzedawaliśmy kosmetyki dla kobiet. Urządziliśmy nawet własny sklepik. Mieliśmy szybko zarobić bardzo dużo pieniędzy, bo towar podobno był luksusowy, ale coś poszło nie tak i okazało się, że mamy w magazynie tylko same podróbki, i to najgorszej jakości. Nikt nie chciał tego kupować, przychodziły do nas tylko te panie, których nie było stać na nic lepszego. Klientki zaczęły skarżyć się na kosmetyki, dostawały wysypki, niektórym od szamponów wypadały włosy, któraś miała zapalenie spojówek przez tusz do rzęs. Uzbierało się tyle skarg, że w końcu musieliśmy zamknąć interes. Dopiero potem koledzy przyznali mi się, że wzięli ogromny kredyt na rozkręcenie biznesu. Przyszła pora na oddanie pierwszej raty, a my nie mieliśmy pieniędzy, wszystko, co zarabiliśmy, przeznaczaliśmy na bieżące wydatki, nic nie odkładaliśmy. Ostatecznie koledzy postanowili podzielić dług na równe części, tak, żeby każdy miał swoją do spłacenia, ale ja nie chciałem się zgodzić, bo przecież nie wiedziałem o tej pożyczce. Następnego dnia moich kolegów już nie było, zostawili mi tylko kolosalny dług i liścik, w którym wytłumaczyli, że spanikowali i bardzo mnie za to przepraszają. Tak to w skrócie wygląda.

Mówi się, że aby odzyskać spokój ducha, warto opowiedzieć komuś o swoich troskach, lub inaczej obarczyć własnymi problemami kogoś innego, mającego już kłopoty, tak to przynajmniej zawsze rozumiał Cosmé. Nie poczuł się dzięki temu lepiej, miał jednak cichą nadzieję, że jego rzewna, choć chaotyczna historia poruszy jakoś Grace, w gruncie rzeczy miała przecież dobre serce, gdzieś na jego dnie musiała tkwić odrobina zwykłej, ludzkiej wrażliwości.

To znaczy, mam wyjść za ciebie, żeby spłacić twój dług?

Jakiej odpowiedzi mogła oczekiwać? Owszem, to właśnie był główny powód, dla którego powstał cały ten bezsensowny pomysł ze ślubem, ale ona przecież musi zdawać sobie z tego sprawę nawet lepiej, niż on sam - to znowu ryzykowne lenistwo popchnęło go do wybrania niepewnej drogi na skróty, podejrzewał, że jego kłopoty można rozwiązać na mnóstwo innych sposobów, wcale nie musiał robić z siebie błazna i oświadczać się znacznie starszej, za to niewątpliwie bogatej ladacznicy. Jak jednak miał sam spłacić kolosalny dług, o którym wcześniej nawet nie wiedział?

Jeśli pożyczę od kogoś pieniądze, i tak będę musiał je oddać, zresztą kto pożyczyłby mi tyle forsy? Nie mam wyższego wykształcenia, nie znajdę świetnie płatnej roboty, już się o tym przekonałem. To co, mam zostać przestępcą?

Grace powoli wstała, trzymając delikatnie w palcach pierścionek, szkarłatna sukienka podsunęła się wysoko, pistacjowe oczy zalśniły, uwiedzione słodkim, czarownym, wstrętnym widokiem - śmiało wyglądająca spod gładkiego materiału bielizna, misterna, prześwitująca, biała koronka, lekko wbijające się w piękną, jasną skórę gumki od pończoch.

Nie szukam męża. Znajdź jakąś inną, samotną kobietę, to na pewno się jej spodoba.

Na drobnej, wyciągniętej dłoni leżał cicho pierścionek, wzgardzony i odrzucony. Cosmé patrzył na maleńkie, czerwone kamyczki z rosnącym głęboko w środku gniewem. Mylił się, od samego początku się mylił.

Co on sobie myślał? Czyżby naprawdę był tak zdesperowany? Z drugiej strony, od kilku tygodni skrupulatnie przygotowywał się do tych oświadczyn, przychodził tutaj codziennie specjalnie dla Grace, spędzał z nią romantyczne wieczory i noce, bywał u niej nawet za dnia, kiedy to ,, pracowała` mniej intensywnie i większość czasu spędzała albo w swoim małym, dwupokojowym mieszkanku mieszczącym się w burdelu, albo pokaźnych rozmiarów apartamencie na obrzeżach miasta. Prawił jej nieustannie wymyślne komplementy, mimo fatalnej sytuacji finansowej kupował dla niej czasem niewielkie prezenty, kwiaty na szczęście zbierał na okolicznych łąkach za jej domem na przedmieściach. Robił, co w jego mocy, żeby jak najbardziej ją oczarować i zafascynować, sądził, że po tym wszystkim oświadczyny wcale jej nie zdziwią. Mało wiedział jednak o życiu i nie przewidział takiej sytuacji.

Nie możesz mi pomóc? Tyle dla ciebie zrobiłem, to też!

Wstał, wyrwał ze szczupłych palców złoty pierścionek i pomachał nim energicznie przed błyszczącymi z nagłego podniecenia oczami Grace.

O tak, dużo dla mnie zrobiłeś. Nigdy nie spędziłam tyle czasu w łóżku z jednym mężczyzną, fascynujące, prawda? Jesteś w tym naprawdę świetny, trzeba przyznać.

Nie wierzył własnym uszom, w milczeniu odprowadził ją wzrokiem, kiedy radośnie biegła w stronę barku. Czyli o to chodziło.

Samolubna dziwka!

Odwróciła się gwałtownie, chabrowe oczy błysnęły ostrzegawczo.

Uważaj, do kogo mówisz - wycedziła ostro i sięgnęła po stojącą na szafce butelkę szampana, którą to zapewne chwyciła, kiedy Cosme dostał nagle ataku szału.

Ja doskonale wiem, do kogo mówię. Jesteś podłą, dwulicową suką, wykorzystałaś mnie! A ja wydawałem resztki pieniędzy na perfumy dla ciebie! Do jasnej cholery!

Z całej siły cisnął pierścionek na podłogę, gotując się z wściekłości, nienawidził tej odrażającej, ohydnej ladacznicy, nienawidził siebie - to wszystko wyłącznie jego wina, to on do tego doprowadził.

Podszedł do oszołomionej, może trochę wystraszonej Grace, wyrwał z jej drobnej dłoni butelkę i rzucił ją pod własne nogi, głośny huk zadzwonił nieprzyjemnie w uszach, ciemne, zielone szkło rozprysło się po całej podłodze, prawie dosięgając ich oczu, zapieniony, różowawy lekko płyn tworzył coraz większą kałużę, odpływały od niej kolejne, rozgałęziające się dalej strumyczki.

Grace cofnęła się przerażona, Cosmé chwycił mocno lśniącą zachęcająco butelkę burbona, odkręcił ją pospiesznie i począł pić, dopóki gardło nie zaczęło palić go tak, że nie mógł już przełknąć ani odrobiny. Odetchnął, zlany potem, wcisnął flaszkę do drżących, kobiecych rąk z grymasem na mokrej, rumianej od gniewu twarzy, spojrzał głęboko w piękne, spłoszone oczy, lecz nie powiedział już nic. Wiedział, co robić.

Przeszedł przez pokój, ostre odłamki szkła rozpadały się i trzeszczały pod jego stopami, otworzył spokojnie drzwi, zniknął gdzieś w ciemnościach korytarza, nawet nie oglądając się za siebie.

Wściekła pociągnęła kilka solidnych łyków ostrego burbona, jeden po drugim płynął w dół aż do samego żołądka, zostawiając za sobą ognisty ślad. Dokąd poszedł? Nie powinno jej to obchodzić, to już nie był jej problem, to nigdy nie był jej problem. Nie przejmowała się zbytnio jego losem, to on musiał wziął go w swoje ręce, a nie oddawać bezmyślnie w cudze. I co to w ogóle za pomysł ze ślubem? Głupi, śmieszny i nieodpowiedzialny. Czego można się zresztą spodziewać po takim młodym, niedoświadczonym mężczyźnie?

Przełknęła wreszcie ostatni łyk palącego niemiłosiernie trunku i odstawiła pustą butelkę na stolik. Tory…

A jeśli wtedy nie żartował? Jeśli naprawdę pójdzie na tory kolejowe i zrobi sobie krzywdę? Nie, to niemożliwe, tylko tak powiedział, żeby obudzić w niej ciekawość, na pewno tego nie zrobi.

A jeśli jednak zrobi? Jeśli zostanie kaleką? To najlepsze, co może go w tym przypadku spotkać, wolała myśleć, że to właśnie mu się przytrafi. Ale jak ona będzie z tym żyć? To przecież będzie też jej wina, a może nawet przede wszystkim jej wina, co ona później z tym zrobi? Już zawsze będzie żyć ze świadomością, że przez nią młody, mający jeszcze wszystko przed sobą mężczyzna zmarnował życie.

Pobiegła na pobliską stację kolejową z tłukącym się w piersi sercem. Oby tylko zdążyła. Gdzieś w oddali coś dudniło donośnie, rozległ się przeciągły, ostry, charakterystyczny gwizd, to nadjeżdżający szybko pociąg mknął po stalowych szynach. Grace wytężyła wzrok.

Zobaczyła go. Naprawdę szedł w stronę torów. A jednak nie żartował.


  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×