Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2025-01-07 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 74 |
*(fragment z nowo pisanych wspomnień)
(...)
Na Święto Zmarłych cały internat opustoszał. Pierwszego dnia po powrocie młodzieży, około południa przybiegła do mnie młodziutka wychowawczyni Dorota, pełniąca poranny dyżur. Pracowała u nas ledwie od miesiąca.
– Panie kierowniku – wykrztusiła, wyraźnie przestraszona – jakiś pan dzwoni i wydziera się w słuchawkę, że jej syna u nas pobito, że zrobi z nami porządek. Może pan porozmawia, bo nie daje dojść do głosu, tylko wciąż wrzeszczy. Poprosiłam, aby poczekał, że poproszę kierownika.
– Co? – Podniosłem się gwałtownie z krzesła. – A o kogo chodzi? I kiedy go pobito?
– To ten Tomasz, co jest z Białegostoku. Ale kiedy i kto go pobił, to ojciec nie powiedział. Tylko wrzeszczy i grozi.
– Tomasz? Tomuś? Aa, znany Tomaszek. Proszę wrócić i powiedzieć ojcu, że już idę. Wpierw znajdę, co o nim mamy, No proszę, niby Tomaszek pobity… – To już mruknąłem bardziej do siebie, zdejmując z półki jego dossier i podręczny kalendarz, w którym notowałem na bieżąco zdarzenia w ośrodku. Wystarczyła minuta, abym odświeżył pamięć.
Nie schodziłem już do sekretariatu, aby przełączono rozmowę do mojego pokoju. Znałem z doświadczenia, że takie oczekiwanie na zmianę wewnętrznego numeru jeszcze bardziej rozsierdzało dzwoniącego rozmówcę, jeśli wcześniej już krzyczał do słuchawki. Podniosłem słuchawkę w dyżurce, ruchem polecając wychowawczyni zamknięcie drzwi.
– Słucham? O co chodzi?
W odpowiedzi wrzask mężczyzny zadudnił mi w uchu. Odsunąłem słuchawkę i po kilku sekundach spokojnie, ale twardo powiedziałem:
– Jeśli będzie pan dalej wrzeszczał, to nic nie zrozumiem i rozłączę się. Albo powie pan teraz, ale normalnie, o co chodzi, albo się rozłączę i później proszę przedzwonić jeszcze raz. Nie jesteśmy na jarmarku, aby się przekrzykiwać.
Trochę dotarło. Zaczął mówić innym tonem; dalej podniesionym, ale już nie wrzeszczał w słuchawkę:
– Panie, co tam u was się dzieje! Chłopca dałem do was i go pobili! Zgłaszam sprawę na policję, a wy będziecie odpowiadać!
Dałem mu się jeszcze wykrzyczeć. Kiedy wreszcie na chwilę przerwał, odpowiedziałem spokojnie, dość retorycznie:
– Pan jest ojcem Tomasza i dzwoni z Białegostoku? Pana syn nic mi nie zgłaszał, że go pobili. Kiedy to było?
– Przed samym wyjazdem syna do domu!
– Aha, przed wyjazdem na pierwszego listopada? Na pewno wyjaśnię sprawę. Proszę przedzwonić do mnie jutro. Ale może pan, oczywiście – zmieniłem ton na bardziej miły, prawie słodki, jakbym rozmawiał z sympatyczną mi dziewczyną – zgłosić wcześniej sprawę. Radzę od razu podać do waszego sądu rodzinnego. Syn ma przecież już u nich grubą teczkę. Kradzieże, włamania… o, nawet pobicie jest w papierach. Wszystko przed przyjazdem do nas.
– A skąd pan… – zająknął się. – Skąd pan to wie?! – W głosie ojca wyczułem ogromne zaskoczenie.
– Wiewiórki mi doniosły. W przyrodzie nic nie ginie. Dodam, że musiał pan dać gdzieś syna, inaczej by się znalazł w młodzieżowym ośrodku wychowawczym, o ile nie w poprawczaku. Tyle pan sam wie, ale ja też. A teraz – otworzyłem swój kalendarz – powiem panu, o czym pan może nie wie. Syn jest ledwie dwa miesiące u nas, a już ma na koncie… – Zacząłem odczytywać jego dotychczasowe złamania regulaminu w internacie, na praktykach oraz w szkole.
Ojciec nawet nie przerywał. Słyszałem tylko jego głęboki oddech.
Odłożyłem kalendarz; ostatniej sprawy nie musiałem w nim szukać, miałem ją świeżo w pamięci:
– Syn ma już u nas rozmowy ostrzegawcze, upomnienia, nagany, a jest, powtórzę, ledwie dwa miesiące. Wie pan o najświeższej? Wysłałem już list do pana. Tydzień temu, w internacie, podłożył chłopcu nogę i popchnął go, aż tamten upadł. Szczęściem nic mu się nie stało. W rozmowie ze mną syn stwierdził, że nie wie, czemu tak postąpił. Ot, tak bez powodu. Chciałem już to zgłosić do waszego sądu tazem z innymi wybrykami, ale syn przeprosił kolegę i dałem mu szansę. Ukarałem tylko naganą z ostrzeżeniem. Nie wiem, czy nie za łagodnie…
Zawiesiłem głos, ale ojciec się nie odezwał. W słuchawce dalej słyszałem tylko jego sapiący oddech.
– Oczywiście, sprawę jego pobicia wyjaśnię. Proszę przedzwonić do mnie jutro. I nie zapomnieć – dokończyłem z wyraźnie zaakcentowaną nutką złośliwości w głosie – o złożeniu zażalenia do sądu w pańskim mieście. Niech syn ma u nich w papierach przynajmniej jedną sprawę, kiedy był poszkodowanym, a nie sprawcą. Myślę, że wszystko już sobie wyjaśniliśmy, oprócz tego pobicia. Do jutra więc.
– Do… do jutra. – Dalej wyczuwałem zaskoczenie w jego głosie. – Przedzwonię. – Powiedział to już dużo ciszej, prawie normalnym głosem.
Odłożyłem słuchawkę telefonu. Po powrocie chłopców z zajęć wezwałem Tomaszka.
– Krótko i węzłowato, bo nie mam dużo czasu – zacząłem, kiedy stanął przede mną – twój ojciec dzwonił, że zostałeś pobity. Kiedy, przez kogo i dlaczego? Jeśli tak, to dlaczego nie zgłosiłeś?
Zaskoczyłem go wyraźnie. Otworzył usta, potem je zamknął, ale nie odpowiedział.
– Tak, czy nie? – Spojrzałem znacząco na zegarek. – W lewo albo w prawo. Obaj wiemy, że nie jesteś świętoszkiem. Została minuta, inaczej uznam, żeś nakłamał ojcu. Więc?
– Ee… – wreszcie się odezwał, przeciągając językiem po ustach – takie tam z chłopakami w pokoju. Chciałem, aby ojciec mnie stąd zabrał…
– …bo tu nie masz swoich kumpli do wspólnego rozrabiania? – przerwałem mu. – Po to cię właśnie ojciec tak daleko wysłał. Inaczej byś już siedział w zakładzie zamkniętym. Pobili cię więc, czy nie? Jeśli tak, kto?
Znowu zamilkł i spojrzał w sufit. Wreszcie pokręcił głową na boki i głucho odrzekł:
– Właściwie nie. Już spoko. Niepotrzebnie strzeliłem gadkę ojcu. Wnerwił mnie.
– Taa… Kończę sprawę. Ojciec jutro przedzwoni, powiem, coś powiedział. Ty, kiedy będziesz w domu, potwierdzisz i odkręcisz too… niby pobicie. Inaczej… wiesz, ile masz już na karku u nas. Dużo ci nie brakuje. Teraz, za to oszkalowanie naszego ośrodka, mógłbym już… – zawiesiłem głos i znacząco postukałem w leżące przede mną papiery. – Pilnuj się.
Zamknąłem sprawę dla Tomaszka, ale nie dla siebie. Wezwałem trzech chłopców, z którymi mieszkał w pokoju. Spytałem od razu, czy mieli bójkę z Tomaszkiem.
– Jaką bójkę? – zapytał pierwszy z nich, ze zdziwieniem w głosie. – Kiedy?
– Podobno przed samym wyjazdem na święto. Było tak?
– Achh, o to… Nie było bójki, co on nagadał? Mało mamy z nim… niezbyt się z nim dogadujemy. Ot, mała sprzeczka, nic więcej. Ale bójka?
– Więc co było?
– Panie kierowniku, nie chce mu się sprzątać. Do tego… no, brudas. Mamy mieć smród w pokoju? Skarpet nie wypierze, nie wlezie pod prysznic. Powiedział, że raz na miesiąc wystarczy, bo ludzie od brudu nie umierają. To go ostatnio, przed wyjazdem… – przerwał na chwilę i spojrzał niepewnie na dwóch kolegów – noo, zaciągnęliśmy pod prysznic i wyszorowaliśmy. Porządnie, szczotką.
„A niech ich!” – mało nie parsknąłem śmiechem. Musiałem mocno ścisnąć usta, udając powagę.
– Trzech na jednego? I nie wrzeszczał?
– Pani wychowawczyni była na dyżurze, a my go rozebraliśmy. Trochę mu przykryliśmy gębę, ale bić? Wyrywał się, ale pojechał czysty do domu. Coś tam się odgrażał, że popamiętamy. – Wzruszył ramionami. – Każdy tak mówi. Mieliśmy mieszkać ze śmierdzielem?
– No tak, trzech na jednego. Powiedział, że już spoko, więc się dogadajcie. Wtedy zapomnę o sprawie. Nie mam go nawet gdzie przenieść. Rozumiemy się?
– Tak, panie kierowniku. – Wszyscy trzej jednocześnie kiwnęli głowami. Pierwszy jeszcze zapytał: – Ale on nagadał, że go pobiliśmy?
– Nie on mnie, tylko w złości ojcu w domu. Ten ojciec do mnie dzwonił. Tomek mi teraz wyznał, jak było. Nie wyciągnę konsekwencji, jak się dogadacie. Możecie iść.
…Nie doczekałem się ponownego telefonu od ojca Tomaszka. On sam zaś dotrwał do końca pobytu w ośrodku. Szczotkowanie pomogło – nauczył się częściej wchodzić pod prysznic i prać własne skarpetki; nie było też więcej scysji z kolegami w pokoju. Nie zasłużył na odznakę „Wzorowego Uczestnika OHP”, ale udało mu się dotrwać u nas do końca.
oceny: bardzo dobre / znakomite
Natomiast: Achh (podobnie:echh) stosuję, jako przedłużone westchnienie.
PS. To nie była bananowa młodzież. Jeżli taka trafiała do OHP, to jako wyjątek.
oceny: bezbłędne / znakomite
BO TO JEST ORKA NA UGORZE!
Niskie do samej ziemi ukłony!
Resocjalizacja /czyli praca z już uformowanym charakterem i zastygłą w zimny kamień osobowością/ - to ów odwieczny, przez nikogo nie opłacany /daremny!/ trud Syzyfa
(patrz dialogi)
krzykliwie ilustruje fenomen błędnej owcy i marnotrawnego syna,
bo/ponieważ/gdyż
- jak powiadają staropolskie sentencje -
baaaaaaardzo "niedaleko pada jabłko od jabłoni", "czego Jaś się nie nauczy, Jan nie będzie umiał"
i
"jaka mać - taka nać!"
Język, ciekawość świata, tzw. maniery i poszanowanie dla Matki Natury - wszystko to wynosi się wyłącznie z własnego domu