Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2025-03-05 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 29 |

Ja plotłem coś, że chciałbym umrzeć, a on, nieludzko przerażony, zamachał rękami, że mam iść! że on nie chce nic wiedzieć, bo SS przyjdzie za mną!
Z mozołem poczołgałem się do najbliższej stodoły i z największym wysiłkiem wspiąłem po drabinie do sąsieka. Jeszcze długo po wyzwoleniu czułem ból w klatce piersiowej od tego wyczynu!
Instynkt życia był tak przemożny, że nawet fufajkę, którą nosiłem, wywróciłem na lewą stronę, żeby nie było widać numeru obozowego i krzyżów, namalownych na piersi i na plecach olejną farbą. Majaczy mi się, że gdzieś z jakiejś beczki brałem wodę, a w stodole jadłem jakieś ziarna zboża, łubin czy coś...
Nie wiem, czy jeszcze tego samego dnia, czy nazajutrz przyszedł jakiś nastolatek w mundurze Hitlerjugend i zapytał mnie, kim jestem.
- Jestem Polakiem. Jechałem z bauerem, w drodze zachorowałem na tyfus, i gospodarz mnie na poboczu w lesie zostawił.
Wersja była dosyć wiarygodna: zbliżał się front, słyszeliśmy już wyraźnie kanonadę i ryk ``katiuszy`` na wschodzie! Ponieważ mówiłem dobrze po niemiecku, przyniósł mi duży gleń chleba i spory, może litrowy ``sztof`` kawy z mlekiem. Potem powiedział, że oni uciekają, więc jeśli chcę, mogę się zabrać z nimi.
- Chłopcze! Jestem tak słaby, że nie przeżyję drogi... Lepiej już zostanę w tej stodole...
Nazajutrz rano zadudniły czołgi. W pierwszej chwili zląkłem się, że to Niemcy. Kiedy zobaczyłem czerwoną gwiazdę, zacząłem z radości krzyczeć - i stał się kolejny cud: wstałem na nogi!
Z czołgu wysiadło dwóch czerwonoarmistów.
- Ruki wwierch! - i szeroko rozwarte oczy na mój widok.
- Chleba! - zawołałem i przewróciłem się w śnieg.
Przynieśli mi z czołgu cały bochenek, ale prosili, bym jadł ``tolko po niemnożku``. Powiedziałem im, tak jak umiałem - z czołgu tymczasem wysiadła reszta załogi, i oglądali mnie jak kosmitę - że jestem polskim jeńcem wojennym, a oni popatrzyli na mnie, popatrzyli, pokiwali głową... Tłukła mi się wtedy uparta myśl, że trzeba koniecznie przy pomocy radzieckiego wojska dobić bestię w jej berlińskim gnieździe! Podzieliłem się tym spostrzeżeniem z moimi czołgistami. A ci na to:
- Leczys, brat, otdychaj! Nado tiebie k doktoru! My uż zaplatim Gitleru za tiebia!
Zrobiło mi się słabo, siły mnie całkiem opuściły... Zacząłem kruszyć ten ich chleb i kłaść do bezzębnych ust. Potem krasnoarmiejcy zanieśli mnie do swojego szpitala polowego i po pewnym czasie przywiedli jakichś ludzi z wozami z białostockiego, którzy dobrze gadali po rosyjsku, prosząc ich, żeby się mną zaopiekowali, bo inaczej zginę. Prosili usilnie i tłumaczyli im, że bardzo jestem lichy...