Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2025-03-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 41 |

Na początku lat 90. XX wieku, kiedy poupadały w mieście hufce dochodzące, przejęliśmy z nich do ośrodka OHP większość młodzieży. Była wśród nich dziewczyna, która od początku opuszczała dużo zajęć.
Ponieważ mieszkała w domu obok technikum elektrycznego, do której to szkoły się wybierałem załatwić sprawę, postanowiłem wyręczyć jej wychowawczynię i, przy okazji, porozmawiać z rodzicami wychowanki. Oboje nie pracowali, więc spodziewałem się ich spotkać w domu we wczesnych godzinach rannych.
Klatka schodowa tej kamienicy była ciemnawa, chociaż ściany nie były odrapane ani popisane. Po wejściu na drugie piętro, przy drzwiach wejściowych zobaczyłem aż trzy tabliczki z nazwiskami mieszkańców. „No tak, stare, przedwojenne budownictwo – przemknęło mi przez głowę. – Z jednego, dużego mieszkania zamożnej rodziny, po wojnie wyodrębniono trzy oddzielne dla lokatorów. Wspólna kuchnia, łazienka i kibel”. Znałem takie z innych, wcześniejszych odwiedzin.
Po naciśnięciu dzwonka pod właściwym nazwiskiem nie usłyszałem żadnego dźwięku. Ponowiłem próbę, również bez efektu. W kolejności zapukałem, wpierw cicho, potem głośno. Kurde jak już przyszedłem, to chyba ktoś z trzech rodzin mi otworzy?! Dowiem się coś może. Sąsiedzi czasem więcej powiedzą, niż rodzice…
Wreszcie drzwi się uchyliły i wyjrzała niezbyt już młoda kobieta, w szlafroku oraz ręczniku na głowie. Spojrzała na mnie w milczeniu i uniosła pytająco brwi.
– Dzień dobry. Ja do państwa Lewandowskich. Dzwoniłem, ale…
– Do Lewandowskiej? – Skrzywiła sarkastycznie usta. To tam. – Wskazała ruchem głowy drzwi w końcu korytarza. – Nie wiem, czy pan się z nimi dziś dogada.
– A co się stało? – zapytałem odruchowo.
– Panie, jak tam nic nie wiem. Ja się z nimi nie zadaję. Tyle co dzień dobry w kuchni powiem. Ale spróbuj pan.
Niezbyt ciekawie wyglądała ta zapowiedź. Dlaczego nie mam się dogadać? Ale, jak już przybyłem, nie zwykłem rezygnować bez próby nawiązania kontaktu.
Zapukałem we wskazane drzwi. Nikt się nie odezwał, nie było słychać żadnych odgłosów. Ponowne pukanie – dalej żadnej reakcji. Nacisnąłem klamkę – drzwi nie były zamknięte. Na moje „dzień dobry, mogę wejść?” wreszcie usłyszałem odpowiedź. Właściwie nie słowa, tylko dziwny dźwięk, jakby… chrapnięcie?
Jeszcze raz zapukałem, tym razem głośniej. Nic. Uchyliłem drzwi na tyle, aby zmieściła się głowa i powtórzyłem „dzień dobry”. Chyba o kilka godzin za wcześnie, gdyż widok… obraz w pokoju był niecodzienny. Na szerokim, podwójnym wyrze, w brudnej, wymiętolonej pościeli spały dwa osobniki płci odmiennej, w rozchełstanej bieliźnie ledwie przykrywającej ciała. Osobnik płci męskiej znowu chrapnął i przewrócił się na bok. Płeć żeńska leżała na wznak, odsłaniając już przygasłe wdzięki. W powietrzu unosił się odór wypitego alkoholu, przemieszany z zapaszkiem dawno niemytych ciał. Pogrążeni byli w głębokim śnie, okazując mi całkowite desinterresement. Jedynie unoszące się, oklapnięte piersi kobiety w rytm oddychania oraz kolejne chrapnięcie mężczyzny po ponownym przewróceniu się na wznak wskazywały, że oboje żyją.
Nigdy nie byłem pedancikiem, ale ten widok mnie odrzucił a odór, który uderzył mnie w nozdrza, spowodował, że natychmiast zamknąłem drzwi, aby chwycić kilka głębokich oddechów w miarę czystego powietrza na korytarzu. Na nim nie było świeższego powietrza niż na dworze, nie wspominając już o czystym i rześkim w lesie, ale dało mi namiastkę normalnego. Uff, wszystko jest względne, nawet to korytarzowe może ujść za czyste powietrze w porównaniu…
– No i co? Widzę, że pan spróbował. – To sąsiadka wyglądnęła z kuchni, mieszając łyżeczką w szklance kogel-mogel z jajek. – Dogadał się pan? – Prychnęła i uśmiechnęła się ironicznie. – Uprzedzałam, ale pan sam chciał dotknąć. No to i się przekonał.
„A co ona taka złośliwa? I jaka rozgadana?! – W pierwszej chwili się wkurzyłem i chciałem odpowiedzieć równie uszczypliwie, ale momentalnie zrezygnowałem. – Jednak ma rację, uprzedzała”.
– Jestem jak niewierny Tomasz. Nie dotknę, nie uwierzę – odpowiedziałem spokojnie i lekko się uśmiechnąłem. Dokończyłem, kręcąc głową: – Niezbyt miłe ma pani sąsiedztwo, ale cóż, czasem nie ma wyboru. Ale może pani coś wie? Jestem z OHP, córka państwa Lewandowskich jest u mnie w ośrodku na Parkowej i bardzo dużo opuszcza, a kontaktu z rodzicami dotąd nie udało się nawiązać. – Wskazałem głową na ich pokój. – Nie reagują na pisma, które wysłaliśmy. Szkoda, żeby dziewczyna się zatraciła.
– Panie, każda wypłata kuroniówki (1) kończy się u nich tym samym. Mają na kilka dni chlania, a później zęby w ścianę, chodzą na darmowe zupy. I tak dobrze, że nie są zbyt hałaśliwi. A o dziewczynie prawie nic nie wiem, tyle co w kuchni ją zobaczę. Zresztą – ścisnęła wargi, zastanawiając się – nawet, gdybym coś wiedziała, to… Rozumie pan, mieszkamy razem. Nie chcę mieć kłopotów.
Rozumiałem ją. Skinąłem tylko głową na pożegnanie, opuszczając dom, w którym nie przyjęto mnie gościnnie czy przeciwnie – z niechęcią, gdyż w ogóle mnie nie przyjęto. Jakbym nie istniał dla szanownych państwa Lewandowskich. Potraktowany zostałem, jak… o właśnie – jak powietrze.
…Ponieważ znałem już sytuację domową, ponownie wyręczyłem młodziutką wychowawczynię i po tygodniu, w południe, zjawiłem się jeszcze raz w mieszkaniu naszej wychowanki. „Chyba już nie mają na picie, powinni być trzeźwi” – z tą myślą przewodnią zapukałem w znane mi drzwi. Sytuacja powtórzyła się z drobnymi modyfikacjami – otworzyła mi ta sama sąsiadka, rozchyliła usta na mój widok, ale znów z początku nic nie powiedziała, tylko gwałtownie pokiwała przecząco głową. Wreszcie szepnęła:
– Znów pan źle trafił. Obchodzili czyjeś urodziny, a ich znajomi wychodzili bardzo późno. Chociaż jakieś odgłosy u nich przed chwilą już słyszałam. Chce się panu? – To pytanie było retoryczne, trochę z zaakcentowanym współczuciem.
Czy mi się chce?! Kurde, nie chce mi się! Ale, kurde, czasem muszę! Westchnąłem i chwilę stałem w bezruchu. Wreszcie kiwnąłem potakująco głową:
– Jak już jestem a mówi pani, że się chyba ruszają. Zobaczę.
Zapukałem we właściwe drzwi i usłyszałem ochrypłe: „Czego?”.
– Jestem z OHP i chciałem porozmawiać o córce…
– Panie, o północy?! – Zachrypły, wyraźnie oburzony głos przerwał moją wypowiedź.
– O pół… – zaskoczył mnie, ale tylko na moment. – Faktycznie, zbyt wcześnie przyszedłem. Do widzenia.
– A idź pan! Porządnego człowieka już po nocy nachodzą!
Ledwie się powstrzymałem przed otworzeniem tych drzwi i wygarnięciu prosto w twarz ojcu, co sądzę o ich rodzicielskiej postawie. Ale to byłoby już nieuprawnione wtargnięcie i naruszenie „miru domowego”. Kiwnąłem głową na pożegnanie sąsiadce i ponownie wyszedłem. Tym razem zdecydowałem nie postąpić zgodnie z powiedzeniem „do trzech razy sztuka”; pozbyłem się myśli o kolejnej próbie nawiązania kontaktu z państwem Lewandowskich.
…Po rozmowach w sądzie rodzinnym i uzgodnieniu z wojewódzką komendą w Toruniu, umieściliśmy ich córkę w naszym internacie. Jako jeden z nielicznych wyjątków, gdyż był on przeznaczony dla uczestników spoza miasta. Dziewczyna odżyła i znalazła się pod stałą opieką. Z jej rodzicami już nie próbowaliśmy nawiązywać kontaktu. Pierwsze dwie próby były wystarczająco „owocne”.
---
1/ `kuroniówka` - popularna nazwa zasiłku dla bezrobotnych
oceny: bezbłędne / znakomite
;(
a ich dzieciaki zwykle już od samego startu w szkole
MOMO HEROICZNYCH STARAŃ WYCHOWAWCÓW I NAUCZYCIELI
zwykle bardzo kiepsko rokują
;(
Wszelkie takie czy inne kuroniówki, wsparcie pomocy społecznej, fundacji, wszystkie te takie czy inne 800plusy et cetera, et cetera
finalnie
w ogóle NIE TRAFIAJĄ do dzieci takich "rodziców"
;(