Przejdź do komentarzyPejcz motywacji
Tekst 43 z 45 ze zbioru: Marcin
Autor
Gatuneksatyra / groteska
Formaproza
Data dodania2025-03-25
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń46

Marcin siedział przy biurku, wpatrując się w ekran pełen arkuszy kalkulacyjnych. Liczby, formuły, tabele – jeszcze kilka lat temu sprawiały mu satysfakcję. Teraz? Teraz czuł, że z każdym kolejnym dniem jego entuzjazm odpływał niczym budżet w źle zarządzanej spółce.


Westchnął i zerknął na zegar. Dopiero 10:12. Do końca zmiany zostało jeszcze prawie sześć godzin, ale miał wrażenie, że czas się zatrzymał.


— Nie mogę już — mruknął do siebie, po czym wstał i ruszył w stronę pokoju team leadera, Pawła.


Paweł, mężczyzna w okolicach czterdziestki z wiecznie zmęczoną miną, spojrzał na niego znad kubka zimnej już kawy.


— Co jest, Marcin?

— Wiesz co, Paweł… Chyba tracę motywację. Robię te same rzeczy dzień w dzień, a to wszystko staje się jakieś… bez sensu.


Paweł podrapał się po brodzie, po czym wzruszył ramionami.


— No tak, rozumiem. Znam to uczucie. Ale wiesz, korpo to korpo. Czasem trzeba po prostu robić swoje i nie myśleć za dużo.

— Tylko że ja już nie daję rady. Myślałem, że może… jakiś inny projekt, coś nowego? — Marcin próbował ostatniego argumentu.

— Zobaczę, co da się zrobić, ale nic nie obiecuję — powiedział Paweł tonem, który jasno sugerował, że raczej nic się nie da zrobić.


Marcin wrócił do biurka, jeszcze bardziej przygnębiony. Jednak los miał dla niego inny plan.


Po chwili w pokoju open space pojawił się młodszy menedżer zespołu – Damian. Był nowy w firmie, awansował szybko i miał w sobie ten typ energii, który sprawiał, że ludzie albo go podziwiali, albo go unikali.


Podszedł do Marcina i klepnął go w ramię.


— Słyszałem, że masz problem z motywacją — powiedział z uśmiechem.

— No… można tak powiedzieć.


Damian pokiwał głową, po czym teatralnym ruchem wyjął zza pleców cienki, skórzany pejcz.


— To może cię zmotywuję!


W open space zapadła cisza. Ktoś w oddali zakasłał nerwowo. Kilka osób zerknęło znad monitorów, zastanawiając się, czy to żart, czy jednak szykuje się jakaś akcja rodem z filmu biurowego klasy B.


Marcin spojrzał na pejcza, potem na Damiana.


— Serio?

— Żartuję, oczywiście. Ale widzisz, w tej robocie czasem trzeba trochę dystansu — zaśmiał się Damian, chowając pejcz do plecaka.


Marcin westchnął, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu. Absurd całej sytuacji jakoś go rozbawił.


— Dobra, Damian. Może faktycznie trochę przesadzam.

— Oczywiście, że przesadzasz! — odparł menedżer. — Ale serio, jeśli chcesz coś zmienić, to pogadaj ze mną. Może znajdzie się coś nowego do roboty.


Marcin skinął głową. Nagle poczuł, że może jednak jeszcze nie czas na rzucenie tej pracy. Może wystarczyło znaleźć inny sposób, by się zmotywować – najlepiej taki, który nie wymagałby użycia pejcza.


Minęło kilka dni od tamtej absurdalnej sceny, ale myśl o pejczu nie dawała Marcinowi spokoju. Damian żartował, ale coś w jego spojrzeniu sugerowało, że może jednak… nie do końca.


Tymczasem praca wciąż była taka sama – nudna, powtarzalna, wyprana z emocji. Marcin czuł się jak trybik w machinie, której sens istnienia przestawał rozumieć.


W końcu, po kolejnej godzinie ślęczenia nad audytowymi tabelkami, nie wytrzymał. Wstał od biurka i podszedł do Damiana, który właśnie kończył rozmowę z innym pracownikiem.


— Ej, Damian…

— No?

— A co jeśli… No wiesz, ten pejcz… jednak by pomógł?

Damian spojrzał na niego uważnie, jakby analizował sytuację.

— Masz na myśli… że chciałbyś go przetestować?

Marcin przełknął ślinę.

— Może to jedyny sposób, żeby wyrwać się z tej rutyny.

Damian uśmiechnął się szeroko.

— No dobra. Po pracy. Sala konferencyjna B.



Godzina 18:07. Otwarta przestrzeń biura opustoszała. Tylko w rogu sprzątaczka walczyła z kawową plamą na wykładzinie.


Marcin wszedł do sali konferencyjnej B. Na stole leżał pejcz. Damian stał obok, rozciągając palce, jakby przygotowywał się do jakiejś wyjątkowej prezentacji PowerPointa.


— Jesteś gotów? — zapytał.


Marcin skinął głową, choć nie był pewien, na co dokładnie się pisze.


— No to lecimy.


Świst.

Plask!


— Agh! — Marcin aż się wzdrygnął.

— I jak? — zapytał Damian.


Marcin przez chwilę się zastanawiał. Coś dziwnego się wydarzyło. Jakby… przebudził się z letargu.


— Jeszcze raz.


Świst.

Plask!


— O cholera… Czuję… Czuję energię!


Damian zaśmiał się triumfalnie.


— A nie mówiłem? Pejcz motywacji!


Marcin złapał się za ramię. Czuł ból, ale jednocześnie jego umysł nagle się rozjaśnił.


— To działa… To naprawdę działa!

— No to od teraz co rano na stand-upie po jednym strzale, co ty na to?

— Nie wiem, czy to zgodne z polityką firmy…

— A czy polityka firmy zabrania bycia zmotywowanym?


Marcin nie miał argumentu.


I tak oto w jednym z biur korporacji w Katowicach narodziła się nowa metoda motywacyjna. Nie było już potrzeby organizowania nudnych webinarów o zarządzaniu stresem. Nie było już rozmów o wypaleniu zawodowym. Był tylko pejcz i odnowiona chęć do pracy.


A wydajność zespołu audytowego wzrosła o 37%.


To, co zaczęło się jako żart, szybko wymknęło się spod kontroli.


Początkowo pejcz był używany sporadycznie – lekkie smagnięcie tu i tam, symboliczna kara za spóźniony raport czy źle sformatowaną tabelę w Excelu. Jednak Damian szybko zauważył coś niezwykłego: po każdej „sesji motywacyjnej” wydajność Marcina wyraźnie rosła. Jego KPI-y wystrzeliły w górę, terminy były dotrzymywane, a raporty błyszczały bezbłędną precyzją.


— To działa… — mruczał Damian, przeglądając statystyki zespołu.


A skoro działało na jednym pracowniku, to dlaczego nie spróbować na innych?


I tak wprowadzono „Program Aktywnej Motywacji Korporacyjnej” – w skrócie PAMK.


Poranki w dziale audytu finansowego zmieniły się nie do poznania. Zamiast zwyczajnego daily stand-upu, pracownicy ustawiali się w szeregu, czekając na swoją dawkę motywacji.


— Kowalski, raport był spóźniony o 10 minut. Trzy uderzenia!

— Tak jest, panie menedżerze!


Świst.

Plask!


Kowalski jęknął, ale już po chwili siadł do komputera z nową energią, pracując z taką precyzją, jakby właśnie obudził w sobie wewnętrznego Einsteina.


— Nowak! W twoim raporcie było literówka. Pięć uderzeń!


Świst.

Plask!


Wkrótce pejcz stał się stałym elementem krajobrazu biura. Pracownicy, choć początkowo przerażeni, zaczęli dostrzegać pewne zalety nowego systemu. Wydajność wzrosła o 75%, wskaźniki efektywności zespołu poszybowały w górę, a zarząd niemieckiego klienta był zachwycony wynikami.


— Wasz zespół pracuje jak dobrze naoliwiona maszyna! Jak wy to robicie? — dopytywał dyrektor operacyjny na wideokonferencji.

— Mamy… alternatywne metody motywacyjne — odpowiadał Damian z tajemniczym uśmiechem.


Jak każda utopia, i ta miała swoje ciemne strony.


Pewnego dnia Marcin zauważył, że coś jest nie tak. Kowalski drżał przy klawiaturze, a Nowak w panice poprawiał już idealny raport. W korytarzach szeptano o „ciężkich sesjach popołudniowych”, podczas których menedżerowie przeprowadzali dodatkowe „zajęcia korekcyjne”.


— Damian… chyba przesadziliśmy — powiedział Marcin pewnego dnia, podchodząc do biurka menedżera.


Damian, zamiast odpowiedzieć, po prostu pogładził pejcz, który teraz miał swoje honorowe miejsce na biurku obok laptopa.


— Widzisz te wyniki? Nigdy nie byliśmy tak efektywni.

— Ale ludzie nie mogą tak dalej pracować! To nie fabryka w XIX wieku!


Damian zmrużył oczy.


— Masz rację. Może… przejdziemy na bat?

— CO?!

— Żartuję. A może nie?


Marcin przełknął ślinę.


Być może już było za późno, by to powstrzymać.


Marcin czuł, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Początkowy, absurdalny eksperyment zmienił się w codzienny rytuał biurowy, a w powietrzu dało się wyczuć coś niepokojącego – mieszankę strachu, adrenaliny i… korporacyjnej dyscypliny.

 

Ludzie już nie przychodzili do pracy. Oni stawiali się na służbę.

 

Wszyscy wiedzieli, że jeśli KPI spadną, jeśli raport będzie miał błąd, jeśli mail zostanie źle sformatowany – czekała ich chłosta. I nie były to już delikatne smagnięcia. Damian wdrożył nową politykę eskalacyjną.

 

— Za każdy procent poniżej targetu – jedno uderzenie więcej — ogłosił pewnego dnia, wymachując pejczem jak dyrygent przed orkiestrą terroru.

 

Pracownicy zaczęli się zmieniać

 

Nie było już spóźnień. Nie było błędów. Nie było plotek przy ekspresie do kawy.

 

Było tylko skupienie. Strach. Milcząca rywalizacja o najmniej bolesny dzień.

 

Marcin obserwował, jak zespół, który kiedyś był zbiorem znudzonych audytorów, teraz przypominał elitarną jednostkę bojową.

 

— Czuję się jak w jakiejś chorej wersji „Wilka z Wall Street” skrzyżowanej z obozem wojskowym — mruknął do siebie, przeglądając kolejne raporty.

 

Coś trzeba było zrobić. 


Pewnego dnia, gdy Damian szykował się do porannej sesji dyscyplinarnej, do pokoju wszedł Kowalski.

 

Ale nie sam.

 

Za nim szli Nowak, Iza z HR-u i nawet Marek, legendarny korpo-weteran, który od dziesięciu lat zawsze robił swoje i nigdy nie wychylał się przed szereg.

 

— Damian — zaczął Kowalski, a jego głos drżał od tłumionego gniewu — koniec z tym. 

Damian spojrzał na nich i powoli położył pejcz na biurku. 

— Koniec? Przecież nigdy nie byliście bardziej efektywni. 

— Jesteśmy na skraju obłędu! — wrzasnęła Iza. — Dziś w nocy śniło mi się, że dostałam dziesięć batów za źle wystawioną fakturę! 

— A ja… — dodał Nowak, patrząc w ziemię. — Ja biję się sam w domu, jeśli popełnię błąd.

 

Zapadła cisza.

 

Marcin wstrzymał oddech.

 

Damian odchylił się na krześle, jakby analizował sytuację.

 

— Cóż — powiedział w końcu — skoro nie chcecie już motywacji, możecie wrócić do tego, co było. 


Co było potem?

 

Pejcz został zamknięty w szufladzie i nigdy więcej o nim nie wspominano.

 

Ale zmiany, które zaszły w ludziach, nie dało się cofnąć. 

Pracownicy nadal byli wydajni, ale teraz pracowali z lekką paranoją, jakby gdzieś z oddali wciąż czaili się Damian i jego narzędzie dyscypliny.

 

A Damian?

 

On awansował.

 

Bo nikt nie mógł zaprzeczyć, że jego metody – choć kontrowersyjne – sprawiły, że firma osiągnęła najlepsze wyniki w historii.

 

I czasem, kiedy w firmowej kuchni ktoś zostawiał brudny kubek, można było przysiąc, że zza ściany słychać było delikatny świst pejcza…

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×