Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2012-07-29 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2581 |
Kiedy dyżurnego ruchu Cieślara przeniesionego ze stacji węzłowej pierwszej klasy na stanowisko zawiadowcy niedużej, trzeciej klasy stacji, postanowił zapoznać się szczegółowo z pracownikami tej jednostki, zarówno personalnie, jak i pod względem stanu cywilnego, rodzinnego, warunków domowych i tym podobnie, aby wiedzieć, jak mądrze i sprawiedliwie postępować. Z każdym podwładnym przeprowadził rozmowy, pytał o stan zdrowia, ile kto ma dzieci, jak mu się żyje w domu, jakie ma kłopoty, czy musi poza pracą kolejową dorabiać na utrzymanie rodziny i w jaki sposób. Starał się też godzić waśnie pomiędzy pracownikami, a nawet i domowe. Po prostu chciał, żeby było dobrze.
Niedawno ukończył kurs zawiadowców stacji, gdzie polecano zwracać uwagę na te sprawy personalne. Sam również wiedział, że kto ma mniej kłopotów lub mniej komplikuje sobie i innym życie, tym lepiej pójdzie mu praca. Tak, że po roku znał wszystkich dokładnie, jak się mówi, od podszewki. Sam też był już od dwudziestu lat żonaty, miał dwoje dzieci i niejedno w życiu przeszedł. Szczególnie był zadowolony z dyżurnych ruchu, którzy jak wiadomo, pod nieobecność zawiadowcy na stacji pełnią z urzędu obowiązki zwierzchnika jednostki. Dwóch z nich mieszka blisko budynku stacyjnego oraz pracują na kolei od przed wojny, zaś na tym samym stanowisku od ponad dziesięciu lat. Dalszych dwóch jest nieco młodszych i dojeżdżają z niedaleka pociągiem.
Jeden z tych starszych, Józef Kępka, jest pedantyczny, zawsze ubrany w świeżo, osobiście wyprasowany mundur, czystą koszulę i lśniące buty. Pod nosem wyrasta mu wąsik, podobny do tego, jaki nosił Chaplin lub Hitler. Jest, jak mówią o nim inni pracownicy, bardzo dokładny, ale zbyt nerwowy, nieraz i zgryźliwy. Ogólnie sprawia wrażenie surowego i bezwzględnego. Od innych wymaga, ale sam stara się być wobec wszystkich w porządku. Jednym słowem, służbista. Drugi, Stanisław Karkoszka, też obowiązkowy i dokładny, starannie ubrany, ale jest przeciwieństwem pierwszego. Ma łagodny charakter, wesoło i z humorem podchodzi do trudności. Z nim ludzie lubią pracować.
W lipcu, zgodnie z planem, dyżurny ruchu Kępka, poprosił o dziesięć dni urlopu i w ostatnim dniu tego urlopu rano wszedł do biura zawiadowcy stacji i od progu otwartych drzwi powiedział głośno:
– Dzień dobry, panie zawiadowco – i zamknął je dokładnie za sobą, jakby się kogoś obawiał, czego przedtem nigdy nie robił.
Zawiadowca stacji był tym zaskoczony. Konspiracja jakaś, czy coś podobnego – pomyślał. Nie zdążył jednak wiele się zastanowić, bo Kępka wyjął z portfela wyciąg z aktu urodzenia dziecka, położył go na biurku zwierzchnika, a sam z drugiej strony ciężko usiadł na krześle.
– Co to jest? – zapytał przełożony.
– Akt urodzenia mojego syna – odpowiedział siedzący, niepewnie i przyciszonym głosem.
– Pana syna? – zdziwił się zawiadowca. – Przecież pan ma już prawie pięćdziesiąt lat, a żona chyba niewiele młodsza?
– Zgadza się – nie oponował Kępka.
– I w tym wieku urodził wam się pierworodny syn? – niedowierzająco pytał Cieślar. – Jak to się stało? Cud jakiś?
– Nie cud i nie nam, tylko mnie się urodził syn – sprostował przybyły.
– Tego to już w ogóle nie rozumiem – stwierdził zwierzchnik. – Co, pan zdradził żonę i teraz ma kłopoty?
– Nie. Nie. A właściwie tak i nie – powiedział zakłopotany. – Zaraz to wyjaśnię, tylko proszę mi go wpisać do karty personalnej i wypłacać dodatek rodzinny oraz inne świadczenia z tym związane. – Przybyły poruszył się na krześle. – Jak panu może już wiadomo – ciągnął Kępka – na kolej przyjęto mnie w tysiąc dziewięćset dwudziestym czwartym roku, gdy miałem szesnaście lat. Rozumie pan, jakie to były czasy. Dzieci pięcioro, małe, dwuhektarowe gospodarstwo, a ojciec bez stałej pracy. I tak miałem szczęście, że mnie na kolej przyjęli, bo brat mojej mamy miał znajomego zawiadowcę stacji. Przeszedł człowiek wiele stanowisk, powycierano mną wszystkie kąty, aż wiosną tysiąc dziewięćset trzydziestym ósmym roku udało mi się zostać dyżurnym ruchu. Przed wojną dobrze zarabiałem. Ożeniłem się mając dwadzieścia osiem lat. Żona dostała hektar pola, więc wybudowaliśmy domek, oborę i małą stodołę. Lata mijały, a dzieci nie było. Za okupacji pracowałem też jako dyżurny ruchu na linii, gdzie kursowały transporty wojskowe na front wschodni. Wtedy wiele człowiek przeżył strachu, bo z jednej strony partyzanci chcieli mieć często wiadomości o przejeżdżających pociągach, a z drugiej strony Niemcy ciągle węszyli, czy współpracujemy z partyzantami. Na jednej ze służb nocnych, jesienią tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku, przeżyłem ciężkie chwile w moim życiu. Stacja, na której pracowałem, była na szlaku jednotorowym. Nad ranem, jak dobrze pamiętam, a była to godzina trzecia piętnaście, z sąsiedniej stacji telegraf wystukał zapytanie o wolną drogę dla transportu wojskowego. Musiał to być ważny transport, bo przed trzecią komisarz wojskowy telefonicznie o niego pytał, a to się nieczęsto zdarzało. O godzinie trzeciej trzydzieści dwa pociąg ten wyjechał z sąsiedniej stacji, więc pytałem o wolną drogę następnej stacji i po otrzymaniu zgody przepuściłem transport przez stację o trzeciej pięćdziesiąt pięć, powiadamiając o odjeździe pociągu z mojej stacji, oczywiście telegrafem. Transport ten był pociągiem dodatkowym, nieujętym w rozkładzie jazdy. Szlak pomiędzy stacją, na której ja pracowałem, a następną był długi i trochę pod górę, tak że czas jazdy ciężkiego pociągu towarowego trwał ponad trzydzieści pięć minut. Około godziny czwartej piętnaście zastukał telegraf i na pasku taśmy odczytałem zapytanie o drogę dla planowanego pociągu towarowego, który zwykle miał kilkanaście wagonów i szlak ten przemierzał w około dwadzieścia pięć minut, tym bardziej że miał nieco z góry. Wtedy natychmiast mu odtelegrafowałem, że droga dla tego pociągu nie jest wolna! Za moment odezwał się telefon, a w słuchawce usłyszałem przerażony głos dyżurnego ruchu z następnej stacji:
– Rany boskie! Józek! Ja już wypuściłem pociąg towarowy! Co mam robić?!
– Dlaczego wypuściłeś pociąg, a potem pytasz o zgodę dla niego?! – zganiłem go. – Przecież dałeś mi zgodę na transport wojskowy, dlatego nie rozumiem, dlaczego wypuściłeś?!
– Bo zapomniałem, a to był planowy pociąg, więc w tym czasie nic nie powinno jechać!
– Ale jedzie! – potwierdziłem z naciskiem i zbierałem myśli, co dalej robić. – Dzwoń szybko na szlak przejazdowy do dróżników, aby zatrzymano oba pociągi – odpowiedziałem i podniosłem do ucha słuchawkę telefonu szlakowego. Okazało się, że oba pociągi minęły już posterunki dróżnicze, które mogłyby je zatrzymać. Jak można było przewidzieć do zderzenia pociągów doszło, a skutki były fatalne, tym bardziej że stało się to na niewielkim nasypie, i do tego na zakręcie. Po chwili zatelefonował do mnie sam nieszczęsny dyżurny ruchu, drżącym głosem pytając o radę. Poradziłem mu uciekać do lasu, do partyzantki, i to natychmiast, nim przyjdą Niemcy. Nie posłuchał mnie, tłumacząc, iż ucieczka byłaby przyznaniem się do sabotażu, a on był za uczciwy, aby zepsuć sobie dobre imię kolejarza. Namawiałem go kilkakrotnie do ucieczki, lecz powtarzał mi, że nie jest winien sabotażu, tylko pomyłki, za którą musi ponieść jakąś karę. Po rozmowie z nim na selektorze powiadomiłem o katastrofie kolejowej dyspozytora ruchu w oddziale. Odłożyłem słuchawkę i czekałem, co nastąpi. Nie trzeba było długo czekać. Minął kwadrans i rozdzwoniły się ze wszystkich stron telefony. Najpierw dyspozytor ruchu, pytając o przebieg zdarzenia, a później z wojskowej komendy przewozów i po kolei różne władze, chcąc szczegółowo znać okoliczności wypadku.
Za pół godziny przybiegł zdyszany zawiadowca stacji, powiadomiony na moje polecenie przez nastawniczego, a po nim w krótkim czasie było gestapo. Polecili zdać służbę zawiadowcy stacji, zakuli mnie w kajdany jak zbrodniarza i zawieźli na przesłuchanie. Na komendzie gestapo był już winien zderzenia pociągów dyżurny ruchu. W czasie dochodzeń zdjęto mi kajdany i rozmawiano rzeczowo. Zresztą dowodem mojej niewinności był pasek telegrafu, który natychmiast został zabrany jako dokument prowadzonego śledztwa. Koledze z sąsiedniej stacji w końcu uwierzono, że wypadek spowodował przez pomyłkę, a głównym argumentem było to, że nie uciekł. Sądem doraźnym nie został skazany na karę śmierci, jak to zawsze w takiej sytuacji czyniono, lecz na obóz koncentracyjny w Oświęcimiu, który jakoś przeżył.
Kępka zamilkł w zadumie, lecz po chwili mówił dalej:
– Ja tu pana zanudzam wspomnieniami z lat okupacji, a nie mówię, skąd mi się wzięło to dziecko. Jest mi trochę ciężko o tym mówić, ale pan powinien to wiedzieć. I, tak jak wspominałem, przed wojną wybudowaliśmy domek i umeblowaliśmy go, a dzieci nie było. Żona jeździła po lekarzach i była nawet u znanego zielarza Klenczara w Osieku, bez rezultatu. Myśleliśmy wziąć na wychowanie jakieś dziecko, lecz tak się złożyło, że znajomi wzięli z domu dziecka dziewczynkę na wychowanie, która nim jeszcze urosła, to kradła. Nawet później uciekała z domu, włóczyła się z chłopcami, co nas zraziło do tego zamiaru. Lata mijały, myśmy się starzeli, więc jednego czasu wpadł mi do głowy pomysł. Otóż niedaleko nas mieszka na kwaterze wdowa z trzydziestoletnią córką, która jest panną. Dziewczyna ta, choć niebrzydkiej urody, nie wyszła za mąż. Jest spokojna, pracowita i trochę nieśmiała. Codziennie chodziła do nas po mleko, bo chowamy krowę. Nieraz z mamą nam pomagała w polu, gdy było dużo pracy, a o ludzi do pomocy u nas trudno. Pomyślałem, że ona nadawałaby się na matkę dla mojego dziecka. Powiedzieć łatwo, ale zrealizować trudniej.
Kępka zamilkł, zastanawiając się albo wstydząc tego, o czym mówi. Po chwili powoli ciągnął dalej rozmowę:
– Najpierw powiedziałem o tym mojej żonie i zaczęła się awantura, że mi się młode podobają, że chcę się gzić, że kto wie, czy już coś się nie stało i tego typu wygadywania. Ale ja burzę przeczekałem i dalej babie klarować jak przedszkolakowi. Po tygodniu żona już nie krzyczała, kiedy na ten temat mówiłem, lecz próbowała się oględnie sprzeciwiać. Najważniejszymi jej argumentami zawsze w końcu było to, że jest to grzech i co ludzie na to powiedzą? Stary, żonaty człowiek z młodą dziewczyną! Taki wstyd! Żeby to jeszcze ze dwie wsie dalej, ale tu?! Wytłumaczyłem jej, że jeśli się na to zgodzi, to nie będzie grzechu, a gdyby był, to bardzo mały. Wyspowiadam się i gdy powiem księdzu całą prawdę, to bez problemu rozgrzeszy. Natomiast co do ludzi, to na nich gwiżdżę, gdyż ludzie zawsze gadają, czy jest dobrze, czy też źle. Po miesiącu rozmów, o dziwo, żona się zgodziła, lecz jak i kiedy to się stanie, ona wiedzieć nie chce. Również na mojej głowie ma być załatwienie z dziewczyną i jej matką tak, żeby nie było skandalu.
Kępka ciężko westchnął.
– Zastanawiałem się, jak to rozegrać. Z kim najpierw mówić, z matką czy z córką? Los sam mi pomógł rozwiązać sprawę. Otóż po mleko do nas przeważnie chodziła córka. Jednego dnia byłem po nocnej służbie. Prawie miałem się rozbierać do spania, gdy po mleko przyszła matka, a do tego mojej żony w domu nie było. Nawiązałem rozmowę o tym i owym. W czasie rozmowy kobieta zaczęła trochę narzekać na córkę, że ta ma prawie trzydziestkę, a za mąż nie myśli wychodzić. Zaznaczyła przy tym, iż wprawdzie majątku nie ma, ale jest pracowita, dobra i czysta, a chłopaków też by miała, gdyby się postarała. Korzystając z okazji, powiedziałem nieśmiało swój plan. Kobieta zaniemówiła, ale po chwili przyjęła to jako żart. Lecz gdy powiedziałem to poważnym tonem i obiecałem, że kiedy urodzi się dziecko, to cały mój majątek zapiszę na nie, że dam nazwisko i będę łożył na jego utrzymanie, wykształcenie oraz na co będzie potrzeba, zamyśliła się głęboko. Milczała. Po długiej chwili oznajmiła, że musi się zastanowić, porozmawiać z córką, a najważniejsze, żeby jej to też moja żona powiedziała i mam ją z odpowiedzią nie poganiać. Kamień spadł mi z serca. Minął miesiąc, a była to niedziela. Po południu przyszła kobieta i najpierw zaczęła rozmowę z moją żoną, aby się upewnić czy to, co jej mówiłem, jest prawdą. Kiedy żona wszystko potwierdziła, a nawet, o dziwo, zachęcała do tego, kobieta wyraziła zgodę, lecz pod warunkiem, że ma się to stać w jej mieszkaniu i wtedy, kiedy ona powie. Po dwóch tygodniach przyszła i oznajmiła, że mogę iść, córka czeka, zaś sama pójdzie do znajomych. Poszedłem, lecz po drodze ogarniała mnie trema jak młodzika, nie zaś dojrzałego mężczyznę. Niech pan wczuje się w moją sytuację.
– Myślę, że trudno było by mi znaleźć się w takiej sytuacji – powiedział cicho zawiadowca – i przypuszczam, że by mi nic takiego do głowy nie przyszło.
– Czym byłem bliżej jej domu – ciągnął opowieść Kępka – tym większy strach mnie ogarniał. Zastanawiałem się, jak rozpocząć z nią rozmowę, jak się zachować, co dalej mówić. Przecież jestem już starszy, mógłbym być jej ojcem, a ona młoda. Jakoś mi to nie pasowało. Chciałem się wrócić, lecz pomyślałem, że jak teraz tego nie załatwię, to nie wiem, czy kiedyś się odważę. Powiedziałem sobie: trzeba być mężczyzną, a mężczyzna nie powinien się bać, zwłaszcza tego, co powinno być moją przyszłością, a przy tym przyjemnością. – Zawiadowca stacji roześmiał się, a Kępka dalej mówił: – Tak do tego nastawiony, co ma nastąpić, wszedłem z udaną odwagą do mieszkania. Pomimo tego nastawienia, czułem się bardzo głupio. Nawet z moją żoną przed nocą poślubną tyle obaw nie miałem, co przy tej pannie, zwłaszcza jak zobaczyłem ją, iż stoi jak skazaniec i czeka co ja, oprawca, będę z nią robił. Ale po krótkiej, z obu stron, niepewności jakoś poszło.
– To dobrze, że poszło – powiedział rozweselony zwierzchnik.
– Ale nie za pierwszym razem – wtrącił Kępka – dlatego po trzech miesiącach musieliśmy poprawić, lecz to szło mi już dużo lepiej, dziewczynie też.
Opowiadający znowu umilkł na chwilę.
– Niech pan się ze mnie nie śmieje i z tego, co tu w szczegółach opowiadałem, a także nie powtarza nikomu.
– Najciekawszych szczegółów z dziewczyną to pan mi nie opowiedział – zażartował zwierzchnik.
Kępka uśmiechnął się pod wąsem. Westchnął.
– Ja nie będę się usprawiedliwiał współpracownikom i znajomym. Chciałem mieć potomka, więc mam, a reszta się nie liczy – skwitował opowiadający. – Przeszedłem tyle, to resztę też przejdę. Ale bardzo pana proszę, nie mówić nikomu o tym, co panu tu ze szczegółami opowiedziałem.
– Proszę być spokojnym. Ode mnie nikt się nie dowie – uspokajał zwierzchnik.
oceny: bezbłędne / znakomite