Autor | |
Gatunek | satyra / groteska |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-03-05 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2760 |
Kurzu wokół pełno i po biurku można palcem pisać. Ale jak to zetrzeć, kiedy żeby zetrzeć, wszystko by trzeba poukładać, ruszyć się, zainteresować szmatkę znaleźć - pod zlewem chyba. A w nieładzie rodzą się pomysły, więc lepiej zostawić. Może tylko delikatnie zdmuchnąć, bo lęgną się też kłaczki, od kurzu - kichnęłam właśnie, plama na kartce. Zabiłam, zdmuchnęłam, cicho upadły na niższe progi. I tylko wyrzut sumienia jak dreszcz po plecach przebiegł.
Czekam na papier. Przywiozą, to się ogarnę, odkurzę, notatki porobię. Teraz nie piszę, nie wychodzę, bo a nuż przyjdą i nie będą mieli jak się dostać. Zostawią pod drzwiami albo pod bramą i deszcz nie daj Boże zaleje albo ktoś ukradnie. Jeszcze jeden kłaczek, coś jęknęło.
A. mówi, co z ciebie za pisarka, papieru różnego w domu pełno, a ty nie piszesz. Toż u mnie nawet komputer stoi, klawiaturę ma. Przyszłabyś, napisała coś, wino mam dobre, od ciotki przywiozłam. A ty nie, uparta na ten swój święty papier jak nie wiem co. Wolisz siedzieć i czekać, a oni cię tam mają wiesz gdzie. Nie zadzwonisz, nie dopilnujesz, to zapomną i tyle.
-- A., oni mi ten papier na zamówienie robią. Poza tym, to dla twórcy dobrze tak zgłodnieć, a potem rzucić się w wir, rozumiesz, szał artystyczny - ale A. nie rozumie. No bo co to za dziwactwa - papier specjalny i jedno jedyne miejsce w kącie, co to niby w nim tylko jest wena... Pisać to i na ścianach można albo na toaletowym, jak się komuś czas zbytnio dłuży.
-- Ale właściwie, to możesz przynieść to wino. I pomogłabyś mi, wiesz, mam takie kłaczki od kurzu.
No jak można w takim bałaganie. Bród, smród i ubóstwo - tak mnie ta A. przegania z miejsca na miejsce, ze szmatą, z odkurzaczem. I pościel trzeba zmienić, w szafie poukładać. Kto to widział tak żyć. Artystka, niby wrażliwa estetycznie, a takiego niechlujstwa własnego nie widzi. Tak ślicznie wywija tą szmatą, że aż chciałoby się to opisać. No i znów przypomina mi się, że nie ma na czym, ale zaraz sobię tłumaczę, że dobrze zgłodnieć.
A. właśnie dopadła kolejnego kłaczka. Potem siedzimy, pijemy i pyta mnie - widzisz, jak teraz ładnie? - widzę, bo nawet powietrze jakby czystsze od tego sprzątania. I tak sobie pijemy, patrzymy.
Ileż tego czekania, dzień, tydzień, miesiąc. Ktoś tam dzwonił, zapraszał, namawiał. Odmawiałam, bo przecież praca. Pracuję nad czymś nowym - kłamię i odkładam słuchawkę. Kłamię, bo przecież papieru nie przysłali. A tamci niech myślą: `znowu coś kombinuje, szykuje coś!` - niech ich szlag. Ale interesują się, to dobrze. Niech czekają, skoro i ja czekam.
Nie wiem dlaczego to zabrzmiało jak zgrzyt paznokcia o ścianę, ale cóż, stało się. Już rozpaczą w gardle stanęło mi to czekanie. Już chciałam żyć, być i wyjść byle gdzie. Ale tu lato, asfalt się topi. Chciałam na spacer, ale buty kleiły się do ulicy. Nie mogłam kroków stawiać, no i wróciłam.
Dzwonię - A., znowu mam kłaczki - i zabrzmiało.
Kiedy worek z bezczynnością pęka w szwach, dzieje się wszystko i nic, aż łatwo się pogubić. Głowa już bolała od tego czekania, palce do pracy się rwały. Chciało się patrzeć, pisać, dotykać, byle nie czekać. No więc zostawiłam A. z kłaczkami na trochę w domu, w razie tego papieru. A sama do parku, przewietrzyć się, wykrzyczeć.
Potem wracam, a tu jest!
-- Ledwo uprosiłam, żeby zostawili. Wiesz, na początku nie chcieli, bo `do rąk własnych`. I posprzątałam trochę, wina się napij.
A ja ostrożnie, bo aż się boję pierwszego wrażenia po takim czekaniu.
No i tak właśnie. Koniec. Doszliśmy do sedna. Żadnego morału w puencie.
Jestem oto w pełni. Dzień się wdziera przez okno. I nagle palce same - słowo, zdanie, nieporadnie, nieśmiało, dziecinnie - tak, żeby nie przestraszyć. A papier ma duszę hojną i świętą.
-- Pisz sobie, pisz...
A. śpi w kącie.
Uśmiecham się znienacka.
-- Dobranoc.
oceny: bezbłędne / znakomite