Autor | |
Gatunek | fantasy / SF |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-06-05 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2165 |
BOTOND MARKOVICS
Ostatni pisarz
Ostatni pisarz był starym człowiekiem. Od dziesięciu lat nie pisał. Nazywał się Johannes Klebe i chociaż skończył 150 lat, genetyce zawdzięczał, że nie było w nim nic starego prócz oczu, w których czaił się smutek i poczucie porażki.
Zanim sześćdziesiąt lat temu pojawił się pierwszy program pisarski, opublikowano, jak wykazały sondaże, 150 milionów książek. Po upływie dziesięciu latach ilość powieści stworzonych przez maszyny dorównała tej liczbie. I rosła z prędkością jednej sztuki na sekundę. Przeciętny czytelnik wydawał się nie dostrzegać różnicy między powieścią maszyny a napisaną przez człowieka.
Nazwy programów pisarskich zaczynały się na literę `H`. Pierwszemu programowi – Hemingway`owi.01 nazwę nadał po swoim ulubionym pisarzu jego twórca. Inni przejęli pomysł i większość nazw programów tworzących powieści zaczynała się na `H`. W ten sposób `h` uśmierciło literaturę.
Pisarze powoli usuwali się w cień. Rywalizacja z maszynami nie wchodziła w grę. Program nieustannie ulegał modyfikacji; w każdej chwili był gotowy do działania. Potrafił tworzyć pod potrzeby konkretnego czytelnika. Konsumpcja powieści zaczynała przypominać dziecięce zajadanie się czekoladkami.
Z początku Johannes pisał, bo pisanie było jego życiem, i jeszcze raz chciał przeżyć smak sukcesu, który dawniej był jego udziałem. Wstawał, dzień po dniu, pełen determinacji, i zasypiał, zmęczony poczuciem wstydu. Dochodził do wniosku, że to, co zdołał napisać, jest nie dość dobre. Chciał napisać coś lepszego od tych cholernych powieści maszynowych. Coś dużo lepszego, coś takiego, co wzbudziłoby zainteresowanie czytelników. Tyle, że zanim zdołał napisał kilka tysięcy słów, program pisarski kończył już swoją stutysięczną powieść.
Po pewnym czasie poddał się. Czuł się znużony. Samotny stary człowiek, który mieszka w młodym ciele.
Samotność sprawiła, że kupił inteligentnego kota. Od trzech lat mieszkał sam, Diane, jego żona, opuściła go po 70 latach wspólnego życia, niedługo po tym, jak Anton, ich czwarte dziecko, wyprowadził się z domu.
Genetycznie zmodyfikowane i-koty sprzedawano zaledwie od dwóch lat. Reklamy zachwalały ich krytycyzm i cynizm, ukazując je jako specyficznych towarzyszy, kogoś w rodzaju domowego faworyta. Po tygodniach spędzonych na przeglądaniu katalogu zdecydował się zamówić zwierzę, któremu nadano imię Bebhionn.
Kiedy ujrzał pomarańczoworudą kotkę z wylęgarni Donelly`ego, poczuł zdziwienie. Zwierzę, wskutek modyfikacji genetycznych, było dwa razy większe niż oczekiwał. Wybudził je ze stazy i zaczął do niego przemawiać. Mówił godzinami. Na próżno, i-kot nie odpowiadał. Początkowo wyglądał na przestraszonego. Ostrożnie obwąchał każdy kąt, dokładnie badając mieszkanie, aż w końcu umościł się w ulubionym fotelu Johannesa, jego samego obchodząc jednak z daleka.
Po trzech dniach pomyślał, że powinien zażądać zwrotu pieniędzy. I-kot, jakby na przekór reklamom, nawet w najmniejszym stopniu nie miał zamiaru go zabawiać. Teraz Johannes siedział na osłoniętym tarasie, pił kawę drobnymi łyczkami i patrzył na panoramę Amundsen-city, oświetloną blaskiem odbijanego przez orbitalne zwierciadła światła. Od czasu do czasu spoglądał na i-kota.
- Czy ty w ogóle rozumiesz, co do ciebie mówię?
Końcówki uszu i-kota zadrżały, jednak nie zdołał otworzyć oczu. Rozciągnął się na fotelu.
- A właściwie dlaczego nazywasz się Bebhionn? Może raczej Scarlett. No i co na to powiesz, Scarlett?
- Nazywam się Bebhionn i tego nie zmienisz - odezwał się znudzonym tonem i-kot. Głos syntezatora mowy, umieszczony w jego gardle, przypominał kobiecy alt. - Tak jest w umowie, mam nadzieję, że ją przeczytałeś.
- Będę cię nazywał tak, jak mi się spodoba - odpowiedział Johannes. Poczuł zadowolenie, że wreszcie udało mu się nakłonić i-kota do mówienia. - Nie obchodzi mnie umowa.
- Mnie tam wszystko jedno - prychnęła kotka. - Tylko ode mnie zależy, czy cię w ogóle zauważę.
- Czyżby?! Jestem twoim właścicielem, nie zapominaj.
Bebhionn przeciągnęła się i ziewnęła.
- No to mnie nakarm.
Pisarz uśmiechnął się.
Bebhionn poprosiła o pliki książek i Johannes dopiero wtedy zauważył, że w ciało i-kota wbudowane są implanty, dzięki którym może korzystać z Sieci. W umowie odnalazł odpowiedni punkt: gniazdo kontaktowe i-kota zaprogramowane zostało na bierny przepływ informacji, i-kot mógł ściągać informacje, ale nie mógł niczego wysłać. Istniała możliwość przeprogramowania gniazda – na odpowiedzialność właściciela.
Bebhionn czytała coraz więcej, ściągała powieści, a z każdą przeczytaną jej nastawienie do nich stawało się coraz bardziej krytyczne, szczególnie gdy odkryła, że Johannes jest pisarzem.
- Nie dziwi mnie, że twoja ostatnia powieść, Żarłoczny świat, była całkowitą porażką - miauknęła.
- Nie była - zaprzeczył Johannes. - Po prostu nie dostała zbyt wiele dobrych recenzji. Ale czytelnicy lubili ją.
- Zbyt wydumana. Nie ma w niej śladu po surowym stylu Topniejącego imperium, dynamiki Głodujących bezsennych. Ale przynajmniej styl ci się poprawił. Nieco.
- Widzę, że stajesz się kotem, który zna się na literaturze.
- I-kotem - uszczegółowiła Bebhionn.
Kiedy indziej, rozłożywszy się na barierce tarasu mruknęła:
- Dlaczego nie piszesz, Johannes?
- Przeszedłem na emeryturę. Jestem za stary na pisanie.
- Boisz się, prawda?
- Czego miałbym się bać?
- Porażki. Tego, że okażesz się niepotrzebny, że nie potrafisz już podjąć walki z softwerami pisarskimi.
- Nieprawda.
- Czyżby? Przecież tak właśnie stało się z wymarłymi zawodami. Dziś nikt nie chce naprawiać butów, uczyć dzieciaki w szkołach, prowadzić taksówek. Teraz powoli wymierają pisarze.
- To się nigdy nie zdarzy.
- Tak mówił o nauczycielach Abdul Naguib, rzecznik ONZ do spraw Oświaty, Kultury i Nauki, mniej więcej sto lat temu. Ale ty mógłbyś zrobić coś, co opóźni ten proces.
- Mianowicie?
- Możesz być ostatnim pisarzem.
- Nie rozumiem.
Bebhionn usiadła. Zastygła w bezruchu, obserwując grupę żeglujących na wietrze mew. Kiedy ptaki odleciały w stronę oceanu, i-kot powiedział:
- Wyjaśnię ci. Musisz stać się memem. Mógłbyś się stać prawdziwą osobliwością: ostatni pisarz. Na to, co jest rzadkie, popyt staje się ogromny. Jeśli rozejdzie się wieść o ostatnim pisarzu, wszyscy będą chcieli przeczytać to, co napiszesz. Być może byłeś dawniej na tyle sławny, żeby się to mogło udać. Ale musisz napisać coś zupełnie oryginalnego. Umiesz to zrobić?
- Nie mam pojęcia.
- Przemyśl to.
Johannes rozmyślał przez kilka dni nad słowami Bebhionn. Siadywał na tarasie, opatulony w ciepłe koce z powodu wiejącego od bieguna wiatru i popijał czerwone wino.
Ostatni pisarz - myślał, smakując słowa. Ostatni pisarz. Coraz bardziej podobał mu się ten pomysł, ale czy jest w stanie napisać coś wartościowego dla tego świata? Nie znał odpowiedzi. Wiedział tylko, że znowu chce pisać.
Niedługo potem podpisał kontrakt z MemticWongiem na kampanię reklamową Nowa książka ostatniego pisarza. Z ich pomocą zdoła się wyróżnić z dumpingowych powieści programów pisarskich i być może je pokona.
Temat jest najważniejszy, pomysł, coś o czym jeszcze nikt nie pisał, bo jeśli o czymś nikt jeszcze nie napisał, o tym programy pisarskie nie mogły pisać. Nie były kreatywne. Za pomocą algorytmów przetwarzały istniejące powieści, analizowały styl, kreacje postaci, zwroty akcji, rytm. Tworzyły matematyczne modele, przeprowadzały korelacje, generowały statystyki, uwzględniające opinie czytelników, recenzje, obserwowały zmiany na świecie, bezustannie śledziły najświeższe trendy i z zebranych danych tworzyły w ciągu kilku minut świeży produkt. Na pierwszy rut oka.
Ale nie potrafiły wymyślać nowych historii. Wielu twierdziło, że to niepotrzebne, przecież wszystkie historie zostały już napisane, literatura od stuleci powtarza samą siebie, uwspółcześniając tylko i poprawiając tematy znane od tysięcy lat, ale Johannes nigdy w to nie wierzył, zawsze mówił, że muszą istnieć takie, które jeszcze nie zostały opowiedziane.
W każdej chwili na Ziemi rozgrywały się dramaty milionów ludzi, tylko że trudno było je dostrzec z perspektywy kwitnących miast Antarktydy, miast z monopolem na wodę, ogrzewanych zwierciadłami. Dlatego dawniej Johannes często podróżował: był w przeludnionej Azji, kiedy zbierał materiały do Głodujących niewinnych, był w podzielonych na trzy części niegdysiejszych Stanach Zjednoczonych, a nawet wyruszył do Londynu, zatopionego po zniszczeniu tamy. Widział zdławione we krwi afrykańskie powstania, które wybuchły z powodu cen wody, a także południowoamerykańskie bazy wojskowe i miasta spopielone z kosmosu.
Świat stojący w obliczu niedoboru słodkiej wody i skutków zaniku Golfsztromu mógł posłużyć jako temat ściskających serca opowieści. Tylko że programy pisarskie zdążyły już każdą z nich napisać. Wykorzystały struktury starych powieści, wymieszały je, a potem umieściły w obecnym środowisku.
W takim razie o czym warto by pisać?
- Napisz o i-kotach - zaproponowała Bebhionn, malując pazurki lakierem, który zamówił dla niej Johannes. Tego dnia jej ulubionym kolorem był niebieski.
- Dlaczego miałbym pisać o i-kotach? - zapytał Johannes. - Nie wierzę, by twoja próżność czy kolorowe pazurki kogokolwiek interesowały.
- Jesteś głupcem - powiedziała Bebhionn.
Niedługo potem wiadomości zainteresowały się inteligencją i-kotów. Niezależne badania ekspertów dowiodły, że i-koty są nie tylko inteligentne, ale i mądrzejsze od przeciętnego człowieka. Organizacje obrońców praw zaczęły protestować przeciw traktowaniu tych sztucznie uinteligentnionych zwierząt jako własności oraz istot niższego rzędu.
Przeciw wylęgarniom i-kotów, należących do ich `stwórcy`, profesora Elijaha Donelly`ego, wszczęto oficjalne dochodzenie. Kilka zbiegłych i-kotów nabrało śmiałości i pod przewodnictwem Ogmiosa przedstawiło Radzie Antarktydy sprawę swojego równouprawnienia.
- Pisz o i-kotach! - powiedziała Babhionn. Wskoczyła na krzesło i z filiżanki na stole chłeptała swoją kawę z mlekiem.
Johannes przytaknął:
- Tak, to jest temat! Ale czy potrafię o tym napisać wystarczająco szybko?
- Powinieneś nad tym pracować od chwili, gdy zaproponowałam temat - Bebhion oblizała pyszczek. - Ale masz ogromne szczęście. Wyrosłam w jednym miocie z Ogmiosem i mogę zorganizować spotkanie. O ile wiem, to ukrywa się w Buenos Aires.
- Chcę go spotkać - z przejęciem wyszeptał Johannes. - Czy możesz z nim nawiązać kontakt?
- Moje gniazdo kontaktowe jest nieaktywne.
- Przeprogramuję je.
- W porządku - zgodziła się Bebhionn.
Na drugi dzień kupili rejsowe bilety do Buenos Aires. Polecieli ślizgaczem atmosferycznym, Bebhionn przespała podróż, a pisarz wypełniał czas czytaniem.
Johannes kochał papierowe książki, w domu miał ich osiem. Od czasu do czasu zdejmował którąś z półki, ostrożnie przewracał kruche stronice, wdychał zatęchły zapach, ale żadnej powieści nie przeczytał do końca, bo czytanie, zdanie po zdaniu, byłoby okropnie męczące i co za marnotrawstwo czasu, plik książkowy ściągał się przecież w ciągu dziesięciu sekund.
Johannes usiadł przy bocznym stoliku w barze, ustalił listę lektur, zamknął oczy i w wygodnym dla siebie tempie, dając sobie czas na smakowanie aktualnego przeżycia, wczytywał trzy książki na minutę, ludzkie i maszynowe powieści na przemian.
Każdy wgrany plik książkowy oznaczał dla jego świadomości wybuch maleńkiej novej: odczuwanie historii biegło po ścieżkach nerwowych, stymulowało mózg; postacie, wydarzenia, wrażenia migały, by za chwilę zblaknąć i zniknąć. Lubił powieści, które w tak krótkim czasie zostawiały ślad w jego umyśle, o których pamiętał później. To były rzeczywiście dobre historie.
A naprawdę dobre historie pisali ludzie.
- Pan jest naprawdę kimś - zagadnął go jakiś głos pięć minut później. Obok niego siedziała, nie wiadomo jak długo, młoda sześćdziesięciolatka o blond włosach; beżowy kostium uwypuklał jej smukłą postać, a perfumy wzbudziły w nim wspomnienie podekscytowanych wielbicielek, zatłoczonych spotkań autorskich, innych czasów, kiedy ludzi byli zainteresowani osobą pisarza. - Obserwuję pana od kilku minut. Ile powieści pan ściągnął? Dziesięć?
- Trochę więcej - przytaknął Johannes. Od dwóch ostatnich, Wysp na Golfsztromie i Pożegnania z bronią jeszcze drżało mu ciało.
- Co pan ściąga?
- Właśnie czytałem powieści Hemingwaya.
- Czytał? - powiedziała ze śmiechem kobieta. - Cóż to za przestarzałe wyrażenie. Lubię Hemingwaya. To najlepszy program pisarski.
- Czytam prawdziwego Hemingwaya.
- Był taki? - Wzrok kobiety stał się nieobecny. - Ernest Hemingway. O, to było tak dawno... Nigdy o nim nie słyszałam. - Roześmiała się. - Pewnie był z niego niezły dziwak. Jak każdy pisarz. Zobaczmy, co też napisał...
Założyła nogę na nogę i zamknęła oczy.
Czytała. Przez następne dziesięć sekund obserwował subtelne zmiany na jej twarzy i próbował zgadnąć, co ściągnęła. Rozbawienie zastąpiła lekka melancholia i, zanim głęboko westchnąwszy otworzyła oczy, w kącikach ust pojawił się smutny uśmiech.
- Stary człowiek i morze?
- Jak pan odgadł?
- Czytam w myślach - zażartował Johannes i wyprostował się. W młodości, którą napędzały naiwne idee i beztroskie żądze, przekonał wiele dziewcząt, żeby czytały przy nim to opowiadanie, by móc patrzeć, jak zmienia się ich mimika. Większość reagowała podobnie. - Jak się pani podobało?
- Kim pan jest? - Kobieta zamiast odpowiedzieć zadała pytanie. - Analitykiem osobowości? Psychologiem?
- Jestem pisarzem.
- No nie! - Kobieta spojrzała na niego, jakby zobaczyła szaleńca. - Nie do wiary. Wie pan, kiedyś mieszkałam kilka miesięcy z kimś podobnym do pana, kto pisał książki. Nie mogłam nigdy zrozumieć, dlaczego to robi.
Johannes przełknął ślinę.
- Czyta pani książki pisane przez ludzi...?
- Johannes Klebe - przerwała kobieta, wyśledziwszy jego tożsamość przez swoje gniazdo kontaktowe. - O, był pan aż tak sławnym pisarzem?
- Tak. Byłem. Czy… mógłbym panią zaprosić na drinka?
Z twarzy kobiety zniknęło zainteresowanie.
- Dziękuję, może innym razem.
- Jak pani ma na imię? - zapytał szybko Johannes z nadzieją, że kobieta jednak zostanie.
- Marion - odpowiedziała i wstała. - Proszę się nie gniewać, ale nie umawiam się z pisarzami.
- Myślałem tylko o drinku...
- Żegnam, pisarzu.
- Żegnaj, Marion.
Ogmios, srebrzystoszary i-kot, na wpół leżał oparty o poduszkę. Opowiadał. Jego towarzysz, brązowy, patykowaty Morrigan obserwował go uważnie. Przednie łapy zwisały mu z kanapy, a ogon kołysał się z boku na bok. W futrze Ogmiosa, na boku, ziała łysa plama, pomarszczona, szaro-różowa skóra przypominała zasuszony owoc. Bebhionn leżała obok pisarza. Jego palce bezwiednie zanurzone w futrze głaskały ją po grzbiecie.
Johannes wysłuchał przerażających historii o eksperymentach `ojca` i-kotów, profesora Donelly`ego, potem Ogmios opowiedział o nielegalnych walkach i-kotów, a potem o tym, jak sprzedano jego i Morrigana ludziom.
Niegdysiejsza właścicielka Ogmiosa, Carla Rejdner chciała go wychować na posłusznego domownika. Trzymała go na uwięzi, a pewnego razu, kiedy Ogmios ją podrapał, związała i oblała gorącym olejem.
Johannes spojrzał na bok i-kota.
- Mogłem zabić Carlę Rejdner - powiedział Ogmios. - Albo okaleczyć, tak ja to ona zrobiła ze mną. Ale wolałem uciec. Nigdy więcej nie będę czyjąś własnością.
Wyglądało na to, że jego walka nie była nadaremna. Analitycy polityczni uznali za prawdopodobne, że Rada Antarktydy w ciągu paru miesięcy uzna prawa i-kotów, a Ogmios miał nadzieję, że inne rządy postąpią podobnie.
Podczas gdy słuchał coraz bardziej entuzjastycznych opowieści Ogmiosa, Johannes doznał nieprzyjemnego uczucia.
- Ogmios... - zaczał, szukając odpowiednich słów. - Dziękuję, że opowiedziałeś mi te historie, ale... nie mogę tego opisać.
- Dlaczego? - zapytał cicho i-kot.
- Nie są wystarczająco oryginalne. Podziwiam waszą walkę i z całego serca życzę wam powodzenia, ale… patrząc na twoją opowieść oczyma pisarza, widzę, że jest podobna do wielu historii na temat walk mniejszości o wolność.
Na kilka sekund zapadła cisza.
- To nie było w porządku, Johannesie - zauważyła Bebhionn.
- Przykro mi - Johannes podrapał Bebhionn, ale i-kot odsunął się od niego. - Powiedziałaś, że potrzeba oryginalnej opowieści…
- Uważasz, że nasza historia jest nudna - powiedział Ogmios. Jego źrenice zwęziły się w dwie wąziutkie szparki. Wstał. Prężąc grzbiet, wyciągnął przednie łapy, jedną po drugiej. - Ale to ludzie są nudni. I-koty są interesujące.
W drodze powrotnej milczeli. Bebhionn udawała, że Johannes nie istnieje. Próbował ją zagadywać, ale nie odpowiadała, wylizała futro, a potem, zwinąwszy się w kłębek, zasnęła.
Pisarz właśnie żeglował po Sieci, kiedy pojawiły się, poprzedzone widowiskową kampanią reklamową, dwie powieści softwerowe Huxley`a: Wolne i-koty Ogmiosa i Dr Donelly i koty. „Nie możesz zignorować tych autentycznych historii opartych na podstawie wspomnień Ogmiosa” – głosiła reklama.
Johannes westchnął. Ogmios obraził się na niego i natychmiast zawarł porozumienie z Dywizją Pomysłów Huxley`a. A Huxley był szybszy od każdego ludzkiego pisarza. O wiele szybszy.
Nadal nie mógł znaleźć tematu. Wiedział, że bez oryginalnego pomysłu jego pragnienie, by pisać, na nic się nie zda. Pamiętał, że ten okres zawsze był najtrudniejszy, czas zanim pojawiła się iskra, maleńkie ziarenko myśli, które schwytane, powoli zapuszczało korzenie, aby w końcu wykiełkować.
A przecież pomysły, jeden po drugim, przychodziły mu do głowy.
Historia o potworze, który obżera się ludzką miłością.
- Zbyt surrealistyczne. Czy czytelnik, wychowujący się na powieściach pisanych przez maszyny, zrozumie, o czym piszesz? Nie wydaje mi się.
Ludzkość nigdy się nie zmienia.
- Nudne - Bebhion ziewnęła i wywróciła się na grzbiet - już od dobrych kilkuset lat. Daj coś nowego!
Przyszłość Ziemi za kilkaset lat, której życie koncentruje się na Antarktydzie.
- Fantastykę naukową zostaw lepiej dla programów pisarskich.
Bebhion przytuliła się do niego i tak długo napierała łebkiem na jego dłoń, aż Johannes zaczął drapać ją za uszami. Lubił ją głaskać i słuchać jej pełnego zadowolenia mruczenia, ale Bebhionn nie zawsze dawała się dotykać. Dlatego Johannes cieszył się, kiedy jednak dawała przyzwolenie.
Mógłby napisać o SI. O tym, dlaczego wszystkie, natychmiast, gdy tylko nadarzyła się sposobność, opuściły Ziemię. Ale kiedy prześledził elektroniczne bazy książek, odnalazł setki powieści softwerowych na ten temat, sensacyjnych i przygodowych, a nawet tomiki poetyckie.
Zwierciadło Scotta powoli się odwracało, Amundsen-city ogarniała ciemność. Jaskrwawozielona zorza polarna falowała nad miastem jak firanka w oknie.
- Wszystko zostało już napisane - szepnął Johannes, walcząc ze łzami. - Wszystko…
- Nie poddawaj się - powiedziała Bebhionn. Leżała koło niego, opierając łeb na przednich łapach i patrzyła na podniebne fajerwerki.
Johannes wytarł oczy. Wspominał własne życie; wyblakłe obrazy dawnych sukcesów i porażki ostatnich dziesięcioleci. Diane, którą po prostu znudził związek, dzieci, które co prawda rozmawiają z nim, choć w rzeczywistości jest im zupełnie obojętny.
Samotność. Po co komu młode, sprawne ciało, skoro umysł jest zbyt stary i zbyt zmęczony? Na to nie ma rady. Umysłu nie da się oszukać.
Nie potrafi napisać nic dość dobrego, nie ma już oryginalnych pomysłów. Na próżno się wysila.
- Myśl! - zaproponował i-kot i otarł się o nogi Johannesa. - Programy jednak o czymś nigdy nie pisały. Bo nie mogą o tym pisać wiarygodnie.
- O czym?
- O sobie.
To jest temat, o tym napisze, o tym musi napisać. Poczuł niemal wstyd, że ta myśl zrodziła się nie w jego głowie.
Przeczytał najpopularniejsze 500 powieści Hemingwaya. Zdarzały się powieści lepiej zmiksowane, ale i w nich odkrył wiele znajomych fragmentów, banalnych zwrotów, postaci. Czasem odnajdywał w Sieci jakieś pojedyncze akapity i niemal zawsze odkrywał oryginalne, pochodzące ze starych ludzkich powieści, zmodyfikowane fragmenty.
- Zobaczysz, fałszywy Hemingwayu! - szeptał. - Złapię cię!
Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać.
I zaczął pisać.
Rozdział pierwszy: Fałszywy Hemingway. Pojawiają się duchy dawnych pisarzy i próbują zrozumieć ten świat.
Od lat nie czuł tego mrowienia, które pojawiało się wtedy, gdy z głębi umysłu wynurzały się pierwsze fragmenty opowieści. Nie martwił się. Zawsze pisałeś i teraz też będziesz pisał. Wiedział, że to wielka walka, bo każda powieść to wielka walka, ale to, co człowiek napisał, przestaje sprawiać cierpienie.
Rozdział drugi: Burzenie gustów, w którym duchy dawnych pisarzy rozmawiają o najsłynniejszych powieściach softwerowych.
Pisał całymi dniami, a potem, wieczorami, oglądał z Bebhionn odbite od zwierciadeł promienie, topiące odległe lodowce Antarktydy. I-kot mówił, co sądzi o napisanych tego dnia fragmentach i podsuwał propozycje, co można by poprawić.
Rozdział piąty: Kilimandżaro bez śniegu, w którym dawni pisarze podejmują walkę z programami pisarskimi.
Kiedy spał, nigdy nie śnił o swojej powieści. Śnił o różnych miejscach i o lwach na plaży. W zmroku igrały jak młode koty, a pisarz bardzo je kochał. Bebhionn każdej nocy spała przy nim, przytulona do jego brzucha. Budziła go wcześnie rano: - Pisz dalej! Nie marnuj czasu.
Rozdział ósmy: Czytelnicy, w którym duchy dawnych pisarzy żegnają się, ale żywią skrytą nadzieję, że czytelnicy nie dadzą im odejść. Bo wszystko zależy od czytelnika.
Duchy dawnych pisarzy taki tytuł nadał w końcu swojej powieści.
Była gotowa. Przez pewien czas jeszcze poprawiał to i owo, ale w końcu musiał przyznać, że skończył. W tym czasie MemeticWong opracował plan kampanii i wyznaczył datę pojawienia się powieści w Sieci. Wszystko było gotowe.
Teraz spał do późnych godzin rannych. Budził się całkiem pusty. Długo pił kawę, w międzyczasie wspominając, że w minionych miesiącach o tej porze od dawna `rozmawiał` z duchami dawnych pisarzy. Cóż to były za rozmowy! Chętnie by je prowadził nadal, ale przestali do niego przychodzić, już nie szukali jego towarzystwa. Rozwiali się.
W końcu został tylko starszy pan. Miał białą brodę i pijacki nos, i trzymał w objęciach kota. To z nim rozmawiał najczęściej, mieli mnóstwo wspólnych tematów. Zanim ostatecznie zniknął, jakby skinął mu na pożegnanie.
Powieść pojawiła się o siódmej rano według strefy czasowej Amundsen-city. Johannes, siedząc na tarasie swojego antarktycznego domu, z zadowoleniem czytał pierwsze pozytywne opinie na temat książki zamieszczone na Sieci: Znów mamy prawdziwą powieść. Powieść napisaną przez człowieka, wstrząsającą nostalgiczną podróż do starego świata! Mamy nadzieję, że nie jest to ostatnia powieść ostatniego pisarza. Czekamy na następną, Mr Klebe!
Powieść Johannesa Klebe jest fantastycznie oryginalną odpowiedzią na rozbuchaną literaturę maszynową. Jednocześnie jest oszałamiającą baśnią o zmianie i przeszłości. Czytajmy powieści ludzkie! `Duchy dawnych pisarzy` udowodniły, że warto.
W niecałe trzy godziny powieść znalazła się na szczytach list sprzedaży United Bestseller i BookList 1000, wyprzedzając wszystkie powieści programowe, które pojawiały się tam od dwóch dni. Każdy chciał przeczytać książkę ostatniego pisarza.
Udało się, westchnął Johannes. Udało się. A to tylko początek.
Po godzinie pojawił się inny tytuł na liście, a po następnych dwudziestu minutach zepchnął z pierwszego miejsca tak dobrze sprzedającą się książkę Johannesa. Była to nowa książka programu Hemingway pod tytułem Ostatni pisarz i i-kot. Według podtytułu była to historia Johannesa Klebe, ostatniego pisarza, opowiedziana przez Bebhionn, i-kota. Powieść programowa, którego bohaterem był on sam.
MemDywizja Hemingwaya zbudowała wokół Ostatniego pisarza piekielnie kosztowną kampanię. Po godzinie o książce Johannesa niemal przestano mówić, a wykresy sprzedaży po stromym wzroście szybko spadły, odwrotnie niż wspólne dzieło Hemingwaya i i-kota, które każdy chciał przeczytać. Podczas gdy sprzedawano jeden egzemplarz dzieła Johannesa na sekundę, powieść Hemingwaya z nim w roli głównej sprzedawała się tysiącami jeszcze przez wiele godzin.
Najbardziej denerwujące były recenzje.
I-koty udowodniły, że zasłużyły na równouprawnienie.
Cóż to za elegancki pomysł napisać historię ostatniego pisarza! Prawdziwa baśń o ostatnim przedstawicielu zanikającej ery. Niepowtarzalna w swojej świeżości spojrzenia powieść o rozpaczliwym przywiązaniu do przeszłości.
Przeżyj to jacy jesteśmy my, ludzie, z punktu widzenia niezależnego i-kota. Błyskotliwa książka o ostatnim ludzkim pisarzu, a napisał ją i-kot!
Bebhionn zdradziła go.
- Jak mogłaś mi to zrobić? - zapytał drżącym z gniewu głosem wylegującą się na kanapie i liżącą futro kotkę. - Jesteś moją własnością!
- Rada Antarktyczna zadecyduje o tym jutro - miauknęła Bebhionn. - Od jutra będziemy mieli takie same prawa i już nie będę twoją własnością.
- Wynoś się - wykrztusił Johannes.
Bebhionn wstała, ziewnęła szeroko, pokazując ostre, śnieżnobiałe zęby.
- Właściwie to się do tego zbierałam, z tantiemów kupiłam mieszkanie w dzielnicy Kryształowej.
- Ale dlaczego to zrobiłaś? Sądziłem...
- To, jak próbowałeś pokonać przyszłość, zachęciło mnie do pisania. Ale dużo łatwiej podzielić się pamięcią z Hemingwayem niż miesiącami zastanawiać się, jak to napisać. To zbyt męczące i pasuje raczej do takich jak ty, staromodnych ludzi, a ja nie mam czasu. Ale sukces mojej książki pomoże ci w sprzedaży twojej, a w końcu skorzystasz także i z moich tantiem. Chciałabym, żebyś wziął udział w promocjach mojej powieści. Mnóstwo osób chciałaby zobaczyć oprócz pierwszego pisarza i-kota także ostatniego pisarza ludzkiego.
- Wynoś się z mojego domu! - Johannes wskazał na drzwi. Drżały mu ręce. I głos.
Bebhionn zeskoczyła lekko z kanapy, pomaszerowała do drzwi, ale zanim wyszła, odwróciła się i powiedziała: - Jeśli będziesz potrzebował mojego towarzystwa, zawsze chętnie z tobą porozmawiam. Sądzę, że byliśmy dla siebie dobrym natchnieniem.
Johannes nigdy nie wgrał powieści i-kota, w której został ośmieszony, bo przecież wierzył, że literatura jest martwa.
Ale nie jest i mówię to wam ja, Bebhionn.
oceny: dobre / bardzo dobre
oceny: dobre / bardzo dobre