Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2013-06-22 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 2126 |
Mijały dni, jednak Werner nie potrafił zapomnieć o Marii. O jej cudownych oczach, długich jasnych włosach i małych dołeczkach na policzkach. Nie mógł zapomnieć o pasji w jej głosie, a przede wszystkim o tym, że ujawniła przed nim wstydliwą prawdę. O swoim pochodzeniu, biedzie i o swoich obawach. Żadnego krygowania, kurtuazyjnych tłumaczeń, tylko szczera, niezbyt miła prawda.
Wścibska sąsiadka każdego dnia próbowała naciągać Marię na zwierzenia. W końcu nie umknął jej uwadze fakt, że poszła z tym człowiekiem do swojego mieszkania. Nie zabawił tam długo, kilkanaście minut może, potem już go nie widywała. Kim więc był ten przystojny arystokrata z SS-Reiterei? Marię irytowało to wścibstwo, nawet myślała o przeprowadzce do Polenhofu, polskiej dzielnicy, ale tu było, wbrew pozorom taniej, dzięki staraniom sióstr Boromeuszek. Mijały tygodnie, a Maria nie mogła się otrząsnąć po tych dziwacznych, jak dla niej spotkaniach. Trudno jej było uwierzyć, że zamożny oficer z SS chciałby nawiązać bliższą znajomość z ubogą Polką. I to tutaj, w tyglu nienawiści do wszystkiego co było polskie. Mocno schudła, ponieważ niewiele jadła, miała podkrążone oczy, bo mało spała. Jej spojrzenie wydawało się być jeszcze bardziej spłoszone. Janek martwił się o nią bardzo podejrzewając nawet chorobę, ale ta tkliwość i czułość, która kiedyś wydawała się być nawet miłą, teraz drażniła ją i przeszkadzała. Nie umiała zbyt dobrze kłamać a ciągłe pytania zmuszały Marię do wymyślania coraz to nowych historyjek na temat powodów swego, niezbyt dobrego samopoczucia. Gdyby mogła wtedy znaleźć pracę gdzieś indziej, uciec od tych umizgów, tej ciągłej troskliwości, nie wahałaby się. Ale szkół polskich było jak na lekarstwo, do żadnej niemieckiej by jej nie przyjęli, mimo, że niemiecki język znała równie dobrze co polski. Zresztą nie potrafiła sobie wyobrazić pracy wśród niechętnych i zadufanych w sobie Niemców. Czasami pytała siebie w myślach: jak długo jeszcze Janek będzie żył złudzeniami, kiedy w końcu zrozumie, że powinien rozejrzeć się za kobietą, która odwzajemni jego uczucie, da mu szczęście i miłość na jaką zasługuje. Życzyła mu tego z całego serca.
Codziennie, wracając do siebie, mijała dom Wernera. Patrzyła w okna kamienicy i zastanawiała się czy on teraz tam jest. Kto mu przygotowuje śniadania, czy odwiedzają go jakieś kobiety? Czasami celowo zaglądała do piekarenki naprzeciwko w nadziei, że chociaż w oddali zobaczy jego sylwetkę. A może coś takiego, co raz na zawsze uleczy ją z tej dziwnej mrzonki. Chociaż nie chciała się do tego przyznać, nawet przed samą sobą, pierwszy raz w życiu była tak zauroczona jakimś mężczyzną. Beznadziejnie, bez perspektyw i bez szansy na szczęśliwe zakończenie.
W dniu, w którym popełniła to szaleństwo, było jej wszystko jedno. Z okien piekarni ujrzała Wernera wysiadającego z samochodu. Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi wejściowe, wiedziona niewiadomo czym, jakąś niewytłumaczalną siłą, pobiegła w kierunku domu za drzwiami którego zniknął. Na liście lokatorów znalazła właściwe nazwisko, wbiegła na pierwsze piętro i tak oto stanęła przed jego drzwiami. Nie myślała jak w tym momencie wygląda, nie zastanawiała się jak bardzo jest to niestosowne. Nacisnęła dzwonek. W ostatniej chwili nieco oprzytomniała, zdarła z szyi apaszkę od Wernera i ściskała ją w dłoniach jakby ten niewielki skrawek materiału miał ją przed czymś ochronić, a może dodać odwagi. W chwilę potem drzwi się otworzyły i stanął w nich Werner. Nie powiedziała dzień dobry ani nic innego, stała milcząco niczym skazany przed sądem oczekujący surowego wyroku za swój występek. Werner był również zaskoczony i patrzył na nią zdziwiony. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Stała przed nim cicha, zawstydzona i niepewna. Wydała mu się w tym momencie absolutnie piękna. I kompletnie zagubiona.
- Wejdź, porozmawiamy – szepnął – rezygnując z „per pani”. Jakby znali się od lat tylko trochę poróżnili się, a teraz ona tu jest, żeby się pojednać i zapomnieć o wszystkim, co było złe. Maria nadal stała w miejscu, nie mogąc się ruszyć. Po trosze z obawy, po trosze ze wstydu. Werner wziął ją za rękę i wprowadził do holu. Kiedy zamknął drzwi, położył swoje ręce na jej ramionach i patrząc w oczy powiedział.
- Nie bój się, nie chcę cię skrzywdzić. Zaufaj mi, proszę.
- Chyba panu ufam, dlatego tutaj przyszłam. Przepraszam pana za mój wybuch, wtedy tam. U mnie. Pan był mi życzliwy a ja zachowałam się po prostu niewłaściwie.
- A może będę dla pani po prostu Wernerem? Cieszmy się chwilą, póki trwa. Obawiasz się ludzkich spojrzeń i dziwnych komentarzy, rozumiem to. Nie zrobię nic, czego nie będziesz chciała. Nie chcę cię spłoszyć. Mnie będzie miło jak założysz do kina ten swój wykrochmalony kołnierzyk – roześmiał się.
- Jest mi tak niezręcznie, przecież nie musiałam panu.. tobie opowiadać swojego życiorysu, tylko odmówić grzecznie. Mogłam powiedzieć, że mam kogoś albo że wybieram się właśnie do klasztoru, mogłam zrobić masę różnych rzeczy. A ja wybrałam taki sposób, po którym się czuję jakbym oczekiwała jakiejś litości? Współczucia? Nie wiem. Nie jestem nieszczęśliwa, ja jedynie należę do innego świata.
- Byłaś po prostu szczera, to wielka wartość w dzisiejszych czasach. Masz rację, Mario, to inny świat, ale czy gorszy od mojego? – spoważniał
- Nie przesadzaj. Może pieniądze czy też pozycja społeczna nie są ważniejsze od zdrowia albo miłości, ale na pewno rekompensują ich brak.
- Ale jak dużo masz, wiele możesz stracić. Nie mając nic, nie tracisz nic. Nie mówię o skrajnej nędzy, gdy człowiek nie ma gdzie spać ani co jeść, ale o takim, na przykład, życiu jakie ty wiedziesz. Jesteś niezależna od nikogo, jedynie od samej siebie. Uwierz mi, to ważne.
- Niezależna – prychnęła – chyba nie wiesz co mówisz. Mieszkam u starej, wścibskiej zrzędy i muszę uważać na każdy ruch, żeby mi nie wymówiła komornego. Wiem, że wciąż szuka pretekstu, bo bez niego byłoby jej niezręcznie w stosunku do sióstr Boromeuszek. W szkole też trzeba się pilnować, o taką pracę wcale nie jest łatwo. Muszę znosić zaloty kierownika szkoły, od których bym chętnie uciekła. To dobry, szlachetny człowiek, ale jakby to powiedzieć, jest to trochę męczące. Jemu zresztą też nie jest łatwo. Więc wiesz, ta cała moja niezależność to taki kolos na glinianych nogach. Jak tobie podpadnie gospodyni, możesz wybierać w kwaterach jak w ulęgałkach, bo pieniądze dla ciebie nie grają tak dużej roli.
- Och, Mario, nawet nie wiesz w jakich ryzach człowieka trzymają konwenanse, ale rozumiem co masz na myśli. To podam ci inny przykład.. Jeśli jakiś mężczyzna, ot, na przykład ten twój kierownik , zabiega o twoje względy, wiesz na pewno, że robi to z powodu ciebie samej. Ja tego nigdy nie mogę być pewien.
- Właśnie – jęknęła – takiej rozmowy chciałam uniknąć.
- Podaję ci tylko przykład, żeby przybliżyć ci moje życie. Nie mówiłem o tobie, nie wiem dlaczego, ale czuję, że jesteś innego gatunku kobietą. Że jeśli pokochasz to mnie, jeśli nie pokochasz – odejdziesz. Mówię o swoich doświadczeniach.
- Dużo ich było? – zapytała cicho – tych doświadczeń?
- Mniej niż ci się wydaje i więcej niż bym chciał. Miałem w życiu inne priorytety aniżeli uwodzenie niezliczonej ilości kobiet. Mnie interesuje doskonałość w każdym jej aspekcie, w każdym przejawie. To także dotyczy uczucia.
- Ktoś cię skrzywdził? – Maria wciąż brnęła w pytania, chociaż sama nie wiedziała czy chce znać na nie odpowiedź. Już ona by sobie wyobrażała tę kobietę. Piękną, bogatą i mądrą.
- To nie krzywda, a jedynie rozczarowanie. Myślę, że naprawdę zranić mnie może tylko kobieta, którą pokocham do utraty tchu, a takiej jeszcze nie spotkałem. Zresztą świat się zmienia, to co kiedyś nie było dopuszczalne w tak zwanych wyższych sferach, powoli staje się normalne. Nasze pokolenie nie ma takich uprzedzeń jak ci się wydaje.
- A gdyby tak się kiedyś stało? Gdyby skrzywdziła cię kobieta, którą pokochałeś? – zapytała Maria nie poświęcając zbytniej uwagi jego stwierdzeniu o braku uprzedzeń. Z prostej przyczyny, nie wierzyła mu, nawet jeśli on sam był o tym przekonany.
- Chyba skrzywdziłbym ją tak samo jak ona mnie. Wydaje mi się, że to jest jak odruch.
- Akt zemsty nie może być chyba zwykłym odruchem? – odpowiedziała niepewnie, nie wiedząc nawet po co brnęła w ten temat. Czysto hipotetyczny temat. Nie było między nimi miłości, a nawet gdyby była ona na pewno nie zamierzała go krzywdzić. Wręcz obawiała się, że to on może skrzywdzić ją.
- Nie, to byłby akt obrony. Ale po co w ogóle o tym mówimy? O jakichś strasznych rzeczach. Przecież i tak człowiek nie wie jakby się zachował w sytuacji, w której nigdy nie był – uśmiechnął się.
- Masz rację, Wernerze. Tak po prostu chciałam się czegoś o tobie dowiedzieć, o twoim charakterze – wybąkała.
- I z góry zakładasz, że się w tobie zakocham, czy że mnie skrzywdzisz? – roześmiał się.
- Niczego nie zakładam, Wernerze. Pierwszy raz w życiu nie mam żadnych planów, żadnych marzeń i żadnych oczekiwań – odpowiedziała nieco urażona.
- Szkoda, miałem nadzieję, że zechcesz mnie uwieść – nadal się uśmiechał, próbując ją nieco rozluźnić. Nie chciał, żeby traktowała ich znajomość z takim lękiem i powagą. Chciał ją uszczęśliwić, sprawić radość a przede wszystkich chciał, żeby przestała się go bać.
Maria trochę posmutniała. To niepodobne, taki przystojny i mądry mężczyzna a nigdy nie kochał. Więc pewnie i nie pokocha jej. Może przyjście tutaj było błędem? Ale przecież gdyby tego nie zrobiła, nie zaryzykowała, nie miałaby sposobności zbliżyć się do niego. A z niewiadomych sobie przyczyn bardzo tego chciała. Chciała patrzyć na niego, obserwować jak się z nią droczy uśmiechając się pobłażliwie, chciała wiedzieć o nim wszystko. On by z pewnością nie nalegał więcej na tę znajomość, zwłaszcza po tym, co mu naopowiadała. Werner był dżentelmenem. Był dumnym, pewnym siebie mężczyzną, który mógł mieć każdą kobietę. Nie oczekiwała zbyt wiele od niego, ale nawet to niewiele było, według niej, zbyt dużo. Czuła jednak, że weźmie wszystko, cokolwiek zechce jej dać.