Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-05-03 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2988 |
WIELE BÓLU
To był zwykły wieczór. Taki jak każdy majowy wieczór. Letni, pełen obietnic na weekendową zabawę. Ciepło było wręcz zapewnieniem tego, że nie spędzimy go każdy w swoim domu, tylko razem, wszyscy. Nie trudno nam było o to. Mimo iż jako nieliczni nie używaliśmy telefonów komórkowych zawsze potrafiliśmy się ze sobą jakoś skontaktować. Najbardziej magiczne były ten momenty, gdy nagle, pod wpływem impulsu wychodziłam z domu. Wręcz wybiegałam z bloku. I biegłam. Nie wiedziałam gdzie, lecz podświadomie wybrałam plac przed naszym najczęściej odwiedzanym barem. I stałam tam sama. Sama przed zamkniętymi drzwiami. Nie ubrana na wieczorne wyjście. Po prostu w dresach i białej bokserce. Z zamkniętymi oczami stałam tam tak zwyczajnie czując zapach papierosów i piwa. I nagle słyszałam tupot. Dźwięk grupy biegnących osób. Obracałam się, by zobaczyć ten kadr biegnących chłopców. Chłopców i jednego dorosłego. Moich kochanych chłopców i mojego kochanego dorosłego.
I to była właśnie taka sytuacja. Nie zdziwiłam się wcale. A oni też nie wspomnieli o tym słowem. Po prostu weszliśmy przez stare drzwi. Nigdy nie mówiliśmy sobie „cześć”. Ja nigdy nie padałam Mirkowi w ramiona z gorącym pocałunkiem. Weszliśmy poprzez dym palących się papierosów i zajęliśmy pierwszy wolny stolik. Nigdy nie mieliśmy swojego stolika, choć przebywaliśmy tu tak często. Podeszła do nas jakaś kelnerka, nigdy nie zwracaliśmy uwagi jak wygląda, ani na jej imię na plakietce, ani nawet co mówi. Ktoś po prostu mówił: „5 piw.” A na pytanie jakiej marki, nie odpowiadaliśmy nic:„byle w butelkach”, mówiliśmy. Ona odchodziła, a my nie zawsze zaczynaliśmy rozmawiać. Po prostu siedzieliśmy razem. Piwo zostało postawione przed nami, ale nikt po nie sięgał. Tak to wtedy wyglądało. I dalej nic nie mówiliśmy. Mirek w pewnym momencie podniósł rękę i poprowadził palcem po żyle na moim nadgarstku. Nie wiem, o czym wtedy myślał. Chyba przebiegł go dreszcz. I nagle Czarny odezwał się:
- A kiedy przyszliśmy tu pierwszy raz było tak samo.
Nie prawda. Nie było tak samo. Bo kiedy przyszliśmy tu pierwszy raz..
- Kiedy przyszliśmy tu po raz pierwszy – odezwał się Mirek – byliśmy mocno podłamani.
- Nie wiem, czy wspominanie tego jest dobre. – przypomniał Młody.
Dobrze mówił. Ale pojaśniały mi oczy i otworzyłam usta.
- To było.. pół roku temu. Tak, grudzień. I nie padał wtedy śnieg, choć była już zima. I wyszłam wtedy ze szkoły. Tak cicho było na ulicy, bo w szkole ciągle panowały jeszcze lekcje. A ja szłam przez dziedziniec opuszczając mury szkoły. I wiał wiatr. Przeszłam przed witryną mięsnego i kwiaciarni. Mój rozwiany płaszcz i szalik odbijał się w szybach. A w szybie widziałam też dwóch chłopaków. Przeliczali w rękach chyba pieniądze. I odniosłam wrażenie, że to co robili było chyba szalone. Że to co przeżyli, było chyba nie dla mnie. Ale szłam dalej, już prawie w biegu, choć ciążyła mi torba obijając się o moje nogi. Wpadłam do mieszkania. I zdziwiłam się strasznie, bo drzwi były otwarte. Gdy weszłam głębiej ściągnęłam buty, bo nie chciałam nabrudzić. Tak robiłam zawsze. Bo moją mamę tak bardzo denerwowało i bolało błoto w mieszkaniu. I przeszłam z jednego pokoju do drugiego. Obeszłam tam całe mieszkanie, które było puste. I łóżeczko było puste. I kuchnia, i salon. A wszędzie był porządek. Ciekawiło mnie tylko, jak otworzę szafki, co tam znajdę. A znalazłam połowę talerzy, szklanek i sztucy. Połowę. „Więc dalej nie wróciła” – po raz kolejny pomyślałam, choć wiedziałam to już gdy wychodziłam ze szkoły, bo o niej myślałam. I zadzwoniłam wtedy do Ciebie. Tak, Rudy, do ciebie. Bo wtedy się przyjaźniliśmy i często o naszej przyjaźni rozmawialiśmy. A mówiłeś do mnie o miłości. I tak często tą przyjaźń nazywaliśmy przyjaźnią, bo przecież tyle sobie mówiliśmy. Ale ty nie wiedziałeś na kogo ja tak czekam. I choć znaliśmy się rok, myślałeś, że wiesz o mnie wszystko. I zadzwoniłam do ciebie, a ty byłeś w domu. Później wyszłam z domu. A ty przybiegłeś pod mój blok. „Wróci zobaczysz. Mamy zawsze wracają.” Próbowałeś mnie pocieszyć, a we mnie coś pękło. „Czasami nie mogą. Czasami nie wiedzą.” Mówiłeś później, że nie poszedłeś do szkoły, bo musiałeś pomóc ojcu w warsztacie. I miałeś tam zaraz wrócić. Ale poszedłeś tam ze mną, bo często się tak działo. Twój ojciec zatrudnił kogoś nowego. – tu na mojej twarzy zagościł uśmiech – ale nie ufałeś mu, bo źle mu z oczu patrzyło i ciągle był jakiś smutny. Ciągle - choć znałeś go tylko dzień. I powiedziałeś mi to w warsztacie, gdy go nie było. Ale wszedł i to usłyszał. A w jego oczach coś zgasło. Zmierzył mnie siedzącą na brudnym biurku przy ścianie. A gdy wyszedł dokończyłeś, że nie wiesz po co ojciec go zatrudnił, jak i tak nie macie dużych dochodów. A później skończyłeś pracę. I szliśmy ulicą koło mojej szkoły i znów odbijaliśmy się w witrynach mięsnego i kwiaciarni. Było już ciemno i baliśmy się. Ty też. Szliśmy szybko, by znaleźć się już bliżej „u Marty”. Tam chodziliśmy kiedyś często, by napić się coli, a nie zjeść. Bo cola tam była tańsza. I szliśmy tak szybko, lecz i to nie pomogło. Ktoś mnie złapał za szalik. I złapałam cię za rękę, ciągnąc za sobą. Wciągnęli nas do zaułka, gdzie 5 metrów dalej, na ścianie, na górze, paliło się światło. Oparty o ścianę leżał chłopiec. Niski, lecz starszy ode mnie, a młodszy od ciebie. Na takiego wyglądał. Zaczęłam krzyczeć, a ty mnie ciągnąłeś w stronę uliczki, ale powiedziałam: Przestań!, bo już prawie nie miałam tchu. I puściłeś mnie ty, i ktoś kto ciągnął za szalik. Obluźniłam go szybko i szybszy miałam oddech. Zgięta w pół popatrzyłam się tym razem na Ciebie, Czarny. Miałeś strach na twarzy. I pokazałeś palcem na niego, na Młodego. Siedział pod ścianą i krwawił. „O matko! Co się stało? Trzeba wezwać karetkę!” – panikował Rudy. Zareagowałeś szybko i zamknąłeś mu usta. „Karetka się zapyta co się stało. A wtedy przyjedzie policja” – wysyczałeś. I wtedy przestraszyłam się tak, że opadłam na kolana. Spojrzałam na Rudego z dołu. „Po co.. ci.. oni?” wyjęczał Młody. A ty na niego nakrzyczałeś. „Damy wam pieniądze, tylko opatrzcie go.” Przełknęłam ślinę. Rudy zaczął się rzucać, że gdzie tutaj, że nie mamy czym, i że nie chcemy nic od was. Że trzeba iść do szpitala. Zagotowało się w tobie, bo nie lubisz się powtarzać. Zapytałeś się go, czy nie przyniesie nic z domu. Powiedział, że możemy iść do domu i jego matka go opatrzy. A ty znów wysyczałeś: „Bez dorosłych!”. I spojrzałeś na mnie, lecz tylko przelotnie. Zapytałeś się Rudego, czy jestem niemową. Zaprzeczył i powiedział, że wie, co może zrobić, ale trzeba go przenieść. Uniosłeś gwałtownie rękę i złapałeś się za głowę: DOBRA! – wykrzyczałeś. Wziąłeś Młodego na plecy, a ten jęczał głośno, lecz nie płakał. I poszliśmy wtedy do garażu ojca Rudego. Wyglądał na pusty, lecz kiedy podeszliśmy bliżej usłyszeliśmy głosy.
- Na ile chcesz tutaj zostać? – to był ojcec Rudego.
- Na zawsze. Nie wracam tam. – „to ten nowy” – szeptał Rudy i kazał nam być przez chwile cicho.
- Młody człowieku to nie dobrze skreślać przeszłość..
- Och, przestań! – tym razem kobiecy głos. – Nie widzisz, co przeszedł! Daj mu spokój i idź do góry. Ja też zaraz przyjdę. Mirku, powiedz mi.. masz jakąś rodzine?
- Moi rodzicie mieszkają daleko, a ja jestem już pełnoletni, więc ich nie obchodzę.
- Dlaczego uciekłeś? – zapadła cisza. – Możesz mi zaufać. Wiem jak to jest mieć wszystkiego dość. Ja też wyjechałam i zostawiłam wszystko: dziecko, męża, dom. Ale wróciłam. Dobrze jest uciec.. ale nie na zawsze.
- Mogę tu pracować?
- Mój mąż niestety nie będzie w stanie ci płacić.
- Nie przeszkadza mi to.
-Jeśli tak to zostań. Cały garaż jest twój.
- Dziękuję.
- Powiedz mi jeszcze tylko.. ile masz lat?
- 25.
- To o rok więcej niż ja, gdy to zostawiłam. Mój syn miał.. 2 lata.
- Dobranoc.
- Dobranoc. – i zgasło światło.
„Nie możemy tu zostać” powiedział Rudy. A Młody zajęczał. Musieliśmy uciekać, bo Mirek, by nas usłyszał. A wtedy mu nie ufaliśmy. Schowaliśmy się w cieniu, a on wyszedł i otworzył drzwi. Rozejrzał się, chyba nas nie widział. Wszedł do środka, ale zostawił otwarte drzwi. Zaproponowałam, żeby pójść do mnie. I szliśmy w ciszy. Wjechaliśmy windą, bo wtedy jeszcze działała. Nacisnęłam klamkę i drzwi znów były otwarte. A teraz miałam pewność, że je zamykałam. I weszłam do środka, i zobaczyłam jej buty. Rudy wszedł, ale ty z Młodym na plecach widząc płaszcz dorosłej kobiety, zawahałeś się. Nie ściągałam butów, tylko pobiegłam prosto do pokoju. I leżała tam. Łzy leciały mi z oczu. A przy oknie stała mama. Podeszłam do łóżeczka i pogłaskałam jej twarzyczkę. „Mamy zawsze wracają.” Powiedziałam jej. A wtedy tamta zgasiła papierosa na parapecie i wzięła ją na ręce. Przyszła tylko po jakieś papiery. I już chciała wychodzić. I zabrać ją. Powiedziała mi: Nie rób scen. Zabrała dokumenty z okna i zaczęła ubierać małą. Wybiegłam z mieszkania, a zdezorientowany Rudy, który czekał w przed pokoju wyszedł za mną. Gdy zobaczyłam Czarnego ledwo stojącego na nogach, znów wbiegłam do mieszkania. Wróciłam z całą apteczką. Pojechaliśmy w dół windą. Rudy spytał się, czy to była moja mama i czy się cieszę, że już przyjechała. Nie mogłam się ruszyć. Byłam taka wściekła. Nie mówiłam nic. Na ławce przed blokiem siedział jakiś chłopak. Rudy się zląkł. „Co ty tu robisz?!”, ten spokojnym krokiem podszedł do Młodego, popatrzył na jego nogę i wziął go na swoje ramiona. Rudy latał koło niego i darł się „Co ty tu robisz? Śledziłeś nas? Czego chcesz? Nie mów nic ojcu!” a on szedł. Zapytałeś się tylko Mirka, czy wam pomoże. Odpowiedział, że tak. Że w garażu. Przyszliśmy znowu tam. Mirek posadził go na stole, a ja dałam mu apteczkę. Opatrzył mu nogę i rozmawiał z tobą. Rudy ciągle panikował, żebyśmy byli ciszej. Włączyłam się do waszej rozmowy. A Mirek w końcu zapytał, czy moglibyśmy się czegoś napić. Rudy powiedział, że „U Marty” jest już dawno zamknięte, bo jest po 22. Powiedziałam: Chodźmy na piwo. I poszliśmy do najbliższego baru. Tam długo rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że mamy w sobie wiele bólu. A Młody zaczął: „Spróbujmy odtąd nie zadawać go chociaż sobie”. I postanowiłam, że nigdy nie będziemy się ze sobą nie żegnać i nie witać, bo to przynosi ból. Rudy postanowił, że będziemy zawsze do siebie wracać i nigdy nie uciekać na zawsze. Młody znowu, że nigdy nie będziemy składać obietnic, nawet tych codziennych, jak „zaraz będę” lub „spotkajmy się tu lub tam”. Mirek, że nie będziemy się do niczego przywiązywać. A ty, Czarny, powiedziałeś, że zawsze będziemy sobie pomagać. I to było nasze mocne postanowienie.
oceny: dobre / bardzo dobre