Autor | |
Gatunek | biografia / pamiętnik |
Forma | proza |
Data dodania | 2015-06-23 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2818 |
Dzwonek do drzwi brutalnie wyrwał mnie z popołudniowej drzemki. Otworzyłem je nie sprawdzając, kto dzwoni. W drzwiach stał Olek i bez jakichkolwiek wstępów wypalił:
- Cześć! Nie pożyczyłbyś mi kilka tysiaków na traktor?
- Ile? - zapytałem odruchowo.
- No, tak z pięć dych - odpowiedział Olek tak swobodnie, jakby chciał pożyczyć pięćdziesiąt złotych.
Dopiero teraz obudziłem się naprawdę. Pięćdziesiąt tysięcy? Toż nawet gdybym miał tyle, to bym mu nie pożyczył.
- Nie pożyczę ci, bo nie mam - powiedziałem. - Może napijesz się herbaty? - zapytałem, nie chcąc żeby został.
- Nie, dzięki - odpowiedział. - Polecę popytać u innych, bo mi pilno z tym traktorem. Cześć!
Niespodziewany gość odszedł tak szybko, jak przyszedł, a ja zostałem w przedpokoju oszołomiony tą wizytą.
Olka znałem słabo i nie pamiętam, gdzie go poznałem. Na pewno nie spotkałem go na szlaku, bo Olek po górach nie chodził. On używał gór do swoich celów. Przyjechał tu podobno z Pomorza. Znalazł rozległą dolinę i postanowił hodować tam kozy. W dolinie była maleńka wioska, której mieszkańcy utrzymywali się trochę z rolnictwa, trochę z pracy w lesie, a trochę z niczego. Do najbliższego miasta było kilkadziesiąt kilometrów, do przystanku autobusowego ze dwie godziny marszu, a wyboista droga i marna linia energetyczna kończyły się przy ostatniej chałupie. Olek łatwo zagnieździł się w okolicy i z wieloma ludźmi nawiązał kontakty. W zależności od bliskości tych kontaktów pozwalał nazywać się Aleksandrem, Olkiem, Olem a nawet Olesiem. Ja byłem na poziomie Olka, czyli nisko. Nie za nisko jednak by nie zażądać ode mnie pożyczki. Czy jako Aleksander, czy Oleś, wydębił w jakimś banku kredyt na budowę koziarni i w dolinie ruszyła budowa, jakiej nikt nigdy tam nie widział. Wiejską drogą brnęły koparki i ciężarówki z materiałami budowlanymi, mieszkańcy wioseczki przecierali oczy, a ich przestraszone psy ujadały po całych dniach. Czy z kredytu, czy za pożyczone od kogoś pieniądze, Olek kupił używany samochód terenowy i jeździł nim po okolicy załatwiając swoje sprawy. Nie zapominał o sąsiadach i obiecywał im pracę za godziwą płacę w przyszłej koziarni. Tymczasem od jednego wziął trochę desek, u drugiego zakwaterował pracowników budowy, a od innego pożyczył traktor. Za wszystko obiecywał uczciwie zapłacić, gdy tylko interes ruszy. Ludzie chętnie pomagali i cierpliwie czekali. Na wyższym brzegu potoku, naprzeciw przyszłej koziarni stanął też drewniany domek. Była to raczej bacówka niż dom mieszkalny, bo w jedynej izbie była tam kuchnia, sypialnia i biuro budowy. Podobało się to ludziom, bo widzieli, że pieniądze idą na budowę koziarni, a nie na wygody właściciela. Podobało się to też pracownikowi banku kredytodawcy, który własną osobą przybył sprawdzić stan zaawansowania inwestycji. Brnąc w miejskich półbutach dwie godziny po rozjeżdżonej drodze, dotarł do celu i na własne oczy ujrzał nowiutkie budynki. Nie zaniepokoiło go to, że nie było tam prądu i jedyne dojście do nich było przez wodę. Mury stanęły szybko i przyszła kolej na zakup urządzeń. W pierwszej kolejności Olek sprowadził spalinowy agregat prądotwórczy i w domku nad potokiem zapłonęły żarówki i zajaśniał ekran telewizora. Następnie wykończono wnętrze koziarni i zainstalowano lśniącą od nierdzewnych rur linię do dojenia kóz. Ukoronowaniem wszystkiego była sprowadzona z Belgii, komputerowo sterowania maszyna do rozlewania i paczkowania mleka. Do jej uruchomienia przyjechał belgijski monter mówiący wyłącznie po francusku. Olek francuskiego nie znał, więc zakwaterował montera u znajomej w sąsiedniej wsi. Znajoma znała francuski, więc była dla montera gospodynią, tłumaczką i dowoziła go codziennie do pracy leśnymi drogami.
Koziarnia została ukończona i do pełni szczęścia brakowało tylko... kóz. Razem z wiosenną trawą w dolinie pojawiło się spore stado kóz polskich białych uszlachetnionych, a wraz z nimi pierwsze kłopoty. Pozostawione bez nadzoru zwierzęta rozłaziły się po dolinie i z czasem zaczęło ich ubywać. Olek zatrudnił zaraz jednego z sąsiadów jako pasterza. Kozy już więcej nie ginęły, dawały mleko, linia udoju działała, ale maszyna do paczkowania nie. Wtedy to Olek ponownie mnie odwiedził.
- Ty podobno znasz się na automatach - powiedział jeszcze w drzwiach. - Mam maszynę do paczkowania mleka, ale ona nie chodzi. Musisz mi ją naprawić. Zapłacę, ile będzie trzeba.
Trochę rozdrażniło mnie to „musisz”, ale ciekawość przemogła i pojechałem do słynnej już w okolicy koziarni. Olek z dumą pokazał mi każdy jej zakątek. Na mój gust był to krzyk mody ówczesnej techniki mleczarskiej, a maszyna do paczkowania biła wszystko na łeb. Otworzyłem ją i zauważyłem brak karty z pamięcią programu.
- Tu powinna być taka mała szufladka - powiedziałem do Olka. - Gdzie ją masz?
- Nie było żadnej szufladki - odpowiedział, ale widać było, że coś kręci. - A bez niej nie można tego uruchomić? - zapytał.
- Nie można - odpowiedziałem.
Przeszukaliśmy wszystkie zakamarki maszyny, ale widziałem, że Olek szukał bez nadziei znalezienia czegokolwiek. Pogadaliśmy jeszcze chwilę i odjechałem, zostawiając Olka w przekonaniu, że na niczym się nie znam, a tę szufladkę wymyśliłem, żeby się od roboty wkręcić. Niedługo potem dowiedziałem się, że Olek nie spłaca długów. Prawdopodobnie nie zapłacił też ostatniej raty za maszynę i dlatego nie dostał pamięci z programem. Wieści o Olkowych długach mnożyły się. Mówiono, że kilku wierzycieli podało go już do sądu, a inni obiecali mu gębę obić. Jednak nikt mu nic nie zrobił, bo widziałem go jeszcze kilka razy na wolności i zdrowego.
Minęło ponad pięć lat, które spędziłem na dalszych lub bliższych wyjazdach. Po powrocie do domu znowu zacząłem chodzić po górach i spotykać dawnych znajomych. Któregoś dnia, w wiejskim barze spotkałem miejscowego wajdelotę Szczepana, który znał wszystkie plotki i przy fundowanym kuflu piwa chętnie je opowiadał. Szczepan przytył nieco i wyłysiał, ale oczy miał tak samo wodnistoniebieskie jak kiedyś, a i gumowce na nogach miał chyba też te same. Od słowa do słowa rozmowa zeszła na Olka i jego koziarnię.
- Człowieku! Tam już nic nie ma - powiedział Szczepan. - Olka też nie ma, bo musiał spieprzać przed chłopami, którzy go na widłach chcieli roznieść.
Podobno kozy nie przeżyły nawet pierwszej zimy, bo Olek zapomniał o paszy dla nich. Niewdzięczne zwierzęta nie chciały jeść śniegu, więc Olek cześć stada sprzedał, część oddał za długi, a reszta poszła pod nóż. Pod nóż poszedłby i on sam, bo zadłużony był podobno u wszystkich w okolicy. Wyjechał więc w nieznanym kierunku, pozostawiając koziarnię na pastwę losu. Zaraz też pojawili się szabrownicy i zaczęli ją po kawałku demontować. W pierwszej kolejności zniknęły nierdzewne rurki z dojarni, a potem wszystko, co miało jakąś wartość i dało się wywieźć.
Niedługo po tej rozmowie, pojechałem zobaczyć, co z koziarni zostało. Nie zostało prawie nic. Rozebrano część murów, zerwano blachę z dachu, wyjęto drzwi i okna, a wysokie pokrzywy zasłoniły resztę. Stał jeszcze drewniany domek za potokiem, ale i jego dni wydawały się być policzone. Rozpytywałem też trochę o Olka, ale nikt nic pewnego o nim nie wiedział. Podobno jedni widywali go na jarmarkach, handlującego butami, a inni w eleganckich restauracjach stolicy. Zniknął Olek i koziarnia, tak jakby ani jego, ani tej inwestycji nigdy nie było.
Wiele lat później, przechodząc ze znajomym w pobliżu byłej koziarni, opowiedziałem mu jej historię i chciałem pokazać, gdzie była. Nie znaleźliśmy nic. Potok zmienił koryto podmywając brzeg, na którym kiedyś stał Olkowy domek, wokół wyrosły bujne krzaki i nie udało nam się znaleźć nawet resztek fundamentów budynku. Zapewniałem znajomego, że ten budynek na pewno tu był, ale on chyba mi nie uwierzył.
- To musiała być jakaś wirtualna koziarnia i kozy też były wirtualne - powiedział z niedowierzaniem.
oceny: bezbłędne / znakomite
Co na moje rozeznanie, chyba dotyczy ono ostatniej dekady ubiegłego wieku, kiedy wszyscy [prawie] rozkręcali biznesy, pobierali kredyty, wreszcie nawiewali albo się wieszali ;) Z "Olkiem" mogło być podobnie ;)
oceny: bezbłędne / znakomite
Co do koziarni: u Sąsiada zza Odry takie, jak u nas, geszefty byłyby nie do pomyślenia!
jakby nie było żadnego NAD BIZNESMENEM prawa,
to
żyjemy w tzw. Czarnej Dupie
==============
Jaką funkcję /dodaną/ pełni w sztuce -tutaj w literaturze - sarkazm?
Sarkazm? Czasem jest potrzebny, bo byłoby nudno.
oceny: bezbłędne / znakomite