Przejdź do komentarzyOstatnia wierzerza w Kamiennej Górze
Tekst 8 z 23 ze zbioru: Wrocławski przeplataniec
Autor
Gatunekhistoryczne
Formaproza
Data dodania2011-07-12
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń4172

Ostatnia wieczerza w Kamiennej Górze


Sergij, wymawiając nazwę ulicy Ofiar Oświęcimskich, z jakąś smutną zadumą w głosie zaczął wspominać:

– Oświęcim, Birkenau, Gliwice, Treblinka, Majdanek, że w tej chwili zaledwie tych kilka nazw wspomnę. To jakże tragiczne przystanki w sercu XX-wiecznej Europy, a było ich przecież jeszcze znacznie więcej.

– A dla mnie najbardziej tragiczne wydarzenie kojarzy się też z ostatnią kolacją w mojej rodzinnej Kamiennej Górze – powiedział Olgierd. I znów zanurzył się w gąszczu swoich wspomnień.


6 czerwca 1943


Gospodarze tej wieczerzy nie podejrzewali, że to jest wieczerza ostatnia w rodzinnym domu, chociaż czuli zbliżający się dla siebie ciężki czas. Ale nie spodziewali się tego, co nadeszło następnego dnia o świcie. Co nadeszło ze strony sąsiadów. A ich goście, ukraińscy sąsiedzi, wiedzieli, co jest zaplanowane na następny poranek. Wiedzieli, że oni też mają wziąć w tym udział. Wiedzieli, że rozkazy dotyczące zupełnej zagłady Kamiennej Góry już zostały wydane. Goście gawędzili, jedli i pili, śmieli się, patrzyli w oczy, jak zawsze, od lat. To była jakby normalna wspólna wieczerza, jakich wiele. Dopiero rano mieszkańcy Kamiennej Góry zrozumieli, gdy tamci weszli na podwórza, a potem do chat z nożami, siekierami i bronią palną, że goście celowo i planowo usypiali ich czujność. Do tego wieczoru, przez dziesiątki lat, byli przekonani, że znają swoich sąsiadów. Ale o świcie przekonali się, jak bardzo się mylili, gdy zobaczyli w nich rozjuszone, żądne krwi, dzikie bestie.

Niektórzy tej nocy spali w pieczarach górskich schowanych w lesie na zboczu góry. Ci ocaleli. Ale mało ocalało tych, co spali tej nocy w swoich domach. Cała rodzina od kilku dni już spała w pieczarach. Także po tej kolacji. Tylko jeden dziadek został w domu, jak robił to dotychczas.

Spożywali tę kolację 6 czerwca roku 1943 w domu dziadka Ado, który był sołtysem wsi. Dziś w myślach Olgierd nazywa ją czasami ostatnią wieczerzą w rodzinnej miejscowości. Był na niej Wasyl, ukraiński kolega dziadka ze służby wojskowej i też sołtys w sąsiednim Majdanie. Było jeszcze kilku innych Polaków i Ukraińców, dobrze znających się od wielu lat i pomagających sobie w potrzebie sąsiadów. Bawili się przez wiele lat na wspólnych zabawach. Żenili jedni z drugimi.

Bardziej tchórzliwi, czy bardziej obawiający się o swoje rodziny, już pouciekali ze wsi do pobliskich miast – Dubna i Krzemieńca. Uciekali po ostatnich świętach Wielkanocy, gdy posłyszeli o napadach UPA na kilka kościołów podczas rezurekcji. Potem nocami obserwowali przez wiele dni łuny pożarów. Wychodzili na najwyższą we wsi górę, która była na terenie gospodarstwa dziadka i patrząc na ognie w oddali, zgadywali, która wieś się dzisiaj pali. Każdego wieczoru te pożary przybliżały się do Kamiennej Góry i było ich coraz więcej. Pewnego wieczoru mieli wrażenie, że są już ciasno otoczeni z wszystkich stron przez płonące ognie. Sporo osób uciekło wtedy z Kamiennej Góry.

Na tej kolacji wypili wiele wódki i zjedli wiele zakąsek. Rzucali się sobie w objęcia, przyrzekali przyjaźń. I pomoc.

– Wy, Adolku, nasi dobrzy sąsiedzi, przyjaciele – mówił Wasyl. Przytakiwał mu Stiepan i Leonid.

Wspominali dobre i gorsze wspólne czasy

– Nie bójcie się, wy porządni ludzie, nie damy, aby wam włos spadł z głowy.

A wczesnym rankiem sąsiedzi najpierw wyłapali ryby w wiejskim stawie, a potem z wszystkich stron otoczyli wieś.

Kto nie zdążył uciec, został tam już na zawsze. Martwy. Jak dziadek Ado.

Ojciec wiedział, że oni nie chowają ciał zabitych. Te, których nie strawił ogień, zostawały na pożarcie dzikim i zdziczałym zwierzętom. Dlatego podkradł się następnego wieczoru, aby pochować ciało dziadka. Z wysokiego drzewa, na które się wspiął, ojciec widział i słyszał wszystko. Dziadek leżał w ogrodzie pod swoją ulubioną wiśnią obok swojej ławeczki.

A na ganku przy lampie naftowej siedzieli jego sąsiedzi. Pili samogon i kłócili się o dziadka skórzane długie buty, które mu ściągnęli, gdy leżał martwy.

Kiedy pijani posnęli, ojciec zakopał w ogrodzie ciało dziadka i znanymi sobie leśnymi ścieżkami uciekł do Dubna, do pozostawionej tam rodziny.

Wszystkie zabudowania w Kamiennej Górze po obrabowaniu z dobytku zostały spalone. Tylko nowego domu dziadka nie podpalili. Rozbierali go belka po belce i wywozili do Majdanu, by z tych belek postawić sobie nowy dom.

Olgierd nigdy nie pogodził się tym, że Ukraińcy pozbawili go ojcowizny i ani Polacy, ani Ukraińcy, ani inni ludzie nie byli w stanie go przekonać, by się z tym pogodził. Musiał i musi z tym żyć, ale niepogodzony.

Choćby mu dali cały Wrocław, całą Amerykę, cały świat, jemu brakuje jednej Kamiennej Góry z Wołynia i będzie brakować do końca życia. I zabierze do grobu swój brak zgody na to, że sąsiedzi do cna spalili jego wieś i musiał całe życie przeżyć poza swoją ojcowizną.


  Spis treści zbioru
Komentarze (1)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Doskonały dokument literacki, rzetelność i chronologia czynią utwór bardzo dobrym.
© 2010-2016 by Creative Media
×