Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2011-07-11 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3715 |
Przed Dworcem Głównym
25 marca 2009
Larysa i Sergij idą w kierunku wyjścia z dworca i rozglądają się z ciekawością.
Nagle ich uwagę przykuwa tytuł plakatu na ścianie. Wielkie litery zapraszają i głoszą
uroczyście podróżnym:
– JULIUSZADA !
Po przeczytaniu kilku zdań plakatu z przejęciem odzywa się Larysa.
– Popatrz, Sergij, trafiliśmy na początek obchodów z okazji 200-lecia urodzin Juliusza
Słowackiego…
– To jest właśnie ta niespodzianka, na którą was zaprosiliśmy – mówi, zbliŜając się do
nich Olgierd. – Podobnie jak Ułas Samczuk, Juliusz Słowacki jest także waszym i moim
krajanem. Słowacki urodził się w Krzemieńcu niedaleko od waszego rodzinnego Szumska, a
Samczuk, urodzony w pobliskim Dermaniu, chodził w Krzemieńcu do szkoły średniej. A
Kamienna Góra, w której ja się urodziłem, leŜała w Górach Krzemienieckich blisko waszego
Szumska, Krzemieńca Słowackiego i Dermania Samczuka. Z tych czterech jedna Kamienna
Góra nie ocalała. Została spalona przez UPA wraz z częścią mieszkańców, jak tysiące innych
polskich wsi na Wołyniu.
Zaczął przyglądać się uważnie twarzy Sergija i pomyślał:
– Sergij ma trzydzieści trzy lata, więc nie mógł tego robić. Podobnie jego ojciec, gdyż
jest ode mnie o dwa lata młodszy. Ale dziadek?
– Co w czasie wojny i po wojnie robił twój dziadek? – zapytał.
– Po wojnie Sowieci wywieźli go z Szumska do Doniecka – odrzekł Sergij.
Olgierd nic się nie odezwał, tylko pomyślał:
– No właśnie, wielu banderowców Sowieci wywieźli na roboty do donieckich kopalń.
– Nie tylko UPA, ale i Niemcy palili polskie wsie, tak jak Niemcy i Polacy palili wsie
ukraińskie – nagle odparował Sergij.
– Ale Polacy się tylko bronili. Są zasadnicze różnice co do okoliczności i proporcji
wzajemnych krzywd oraz motywów i metod, jakie stosowała jedna i druga strona! – odrzekł
stanowczo Olgierd. Po czym dodał:
– Polacy popełnili wiele błędów w rządzeniu na Kresach. Za te błędy zapłacili polscy
obywatele i politycy zamordowani w okresie międzywojennym w zamachach dokonanych
przez bojówkarzy ukraińskich, jak na przykład minister Bronisław Pieracki i inni. Ale co były
winne polskie dzieci, kobiety i starcy, których mordowali banderowcy?
– Panowie, proszę was o zaniechanie ukraińsko-polskich sporów na temat tego, kto
komu i ile wyrządził krzywd, gdyż temat tego naszego spotkania jest całkiem inny –
zareagowała zdecydowanie Larysa. – A chyba nie chcemy go zepsuć! Myślałam, że dość na
ten temat nagadaliście się podczas niedawnych spotkań w Szumsku i Krzemieńcu – dodała.
– Masz rację Larysa, przepraszam was – odezwał się Olgierd. – Pozwolicie, że będę
waszym przewodnikiem i będę opowiadał o miejscach, które zwiedzimy. A kończąc ten
draŜliwy temat, przekazuję wam najnowszą książkę, poświęconą tym trudnym sprawom,
„Krew i ogień”. Możemy o niej porozmawiać na naszym kolejnym spotkaniu. A teraz do
rzeczy.
– To na tym dworcu 20 czerwca roku 1848 Juliusz Słowacki czekał na przyjazd matki,
której nie widział ponad osiemnaście lat. Przyjechała od Krakowa tą samą co wy trasą,
niedawno otwartej wtedy kolei żelaznej.
Na dworze przed stacją jest mglisto, ale pogodnie i dość ciepło jak na początek
wiosny.
– Musimy dostać się przed budynek opery, na Plac Teatralny. Tam ma być otwarcie
Juliuszady.
Sergij zaczął wodzić palcem po trzymanym w ręku planie miasta.
– Od dworca to nie jest daleko, będzie około dwóch kilometrów.
– Ale moŜe weźmiemy taksówkę? – zapytał Olgierd, widząc stojące przed dworcem
auta z rzucającymi się w oczy napisami „TAXI”.
– Po tylu godzinach bezruchu w podróży wolałabym się trochę przejść – odrzekła
Larysa.
– Dobrze, weźmiemy ze sobą tylko torebki podręczne, a ciężkie torby podróżne
zostawimy w dworcowej przechowalni – zadecydował Sergij. – Ale ponieważ wrocławska
pogoda jest czasami zmienna jak kobieta – tu popatrzył ze znaczącym uśmiechem na Larysę –
weźmy na wszelki wypadek parasole w myśl popularnego przysłowia: – Parasol noś przy
pogodzie.
Ulica Piłsudskiego
– Jesteśmy na ulicy Piłsudskiego – odezwał się Olgierd, gdy znaleźli się na szerokiej i
ruchliwej ulicy przebiegającej przed dworcem kolejowym, mieniącej się kolorowymi
napisami reklam i szyldów hoteli, restauracji, firm i sklepów.
– A z komentarza do wspomnień Ułasa Samczuka wiem, że w czasie, gdy on był we
Wrocławiu, ta ulica nazywała się Gartenstrasse – dodał Sergij.
Wielki neon po przeciwnej stronie ulicy, chociaż na dzień zgaszony, jednak czytelnie
witał: `Dobry wieczór we Wrocławiu`.
– My jednak nie będziemy czekać do wieczora na zaproszenie – zaśmiał się Olgierd
Mieli przed sobą „Grand hotel”, „Hotel Piast”, a po chwili na prawą stronę zapraszała
ich ulica Hugona Kołłątaja. Olgierd wyciągnął z teczki książkę.
– Oto „Wrocławskie spotkania” Tadeusza Mikulskiego. Ta książka będzie podręczną
ściągą, gdybym czegoś zapomniał.
– Hugo Kołłątaj, współtwórca nowoczesnej jak na tamte czasy polskiej konstytucji 3
maja, przejeżdżał przez Wrocław w lipcu roku 1802, w drodze do śląskiego uzdrowiska
zwanego dziś Cieplice, wtedy Warmbrunn, by podratować zdrowie utracone w austriackim
więzieniu w czeskim Ołomuńcu.
– Niemiecką nazwę nosiły Cieplice od XV wieku. W czasach Piastów nazywały się
Ciepłowody i opowiadano o nich ciekawe, pradawne legendy o księciu i wielkim jeleniu
spotykających się przy gorących źródłach. Zostało to upamiętnione w herbie miasta Jelenia
Góra, którego Cieplice są dziś dzielnicą. Z tamtej podróży Kołłątaj zostawił taką notatkę:
W mieście Wrocławiu, który jest stolicą tego kraju, mowa niemiecka i polska są
wspólne mieszkańcom tak dalece, że nabożeństwo nawet odprawia się w obu językach dla
wszelkich wyznań.
– Ta ulica jest nam bliska, gdyż Hugo Kołłątaj urodził się w Dederkałach Wielkich
niedaleko od naszego Szumska. Ale nie pójdziemy nią, gdyż musimy iść na razie ulicą
Piłsudskiego.
– Chodźmy teraz na ulicę Świdnicką, w okolice opery wrocławskiej, bo to tam,
zgodnie z informacją na plakacie, za godzinę będzie nadanie imienia „Juliusz’ zabytkowemu
tramwajowi wrocławskiemu.
– Oto Teatr Muzyczny „Kapitol”.
– Czy uda Ci się, Sergij, kiedyś zaśpiewać tutaj kilka ze swoich ballad? – zaśmiała się
Larysa. – Czy to tylko „marzenie ściętej głowy”, jak mawiają Polacy?
– Kto wie, przecież we Wrocławiu co roku odbywa się festiwal piosenki autorskiej.
Może i mnie kiedyś zaproszą?
Szli ulicą Piłsudskiego w kierunku Świdnickiej, z ciekawością obserwując ruch
uliczny i zmieniające się szyldy różnych firm, sklepów i restauracji. Po kilkuset metrach
spaceru doszli do skrzyżowania ulic Piłsudskiego i Świdnickiej.
– A popatrzcie na te odlewane w metalu szare rzeźby. Przedstawiają zwykłych
przechodniów, zatrzymujących się na skrzyżowaniu chodnika z jezdnią. A po drugiej stronie
jezdni jakby wyrastają na chodniku prosto z ziemi takie same szare postacie. Gdzieś na
jednym z narożnych domów przy tym skrzyżowaniu była kawiarnia Szumachera znana z
ożywionych dyskusji literackich i politycznych studentów, w latach trzydziestych ubiegłego
wieku, w których brał także udział Ułas Samczuk.
– Może znajdziemy czas, aby znaleźć okazały budynek pod nr 15 z wysokim
parterem, gdzie Ułas Samczuk i Herman Blume mieszkali razem prawie przez trzy miesiące
roku 1929. Ciekawe, czy zachował się do dzisiaj ten budynek, mimo, że wzdłuż Gartenstrasse
(dzisiejszej ulicy Piłsudskiego) przebiegały zacięte walki podczas bitwy o Festung Breslau w
początkach roku 1945.
– Chętnie bym poszedł dalej prosto, aby poszukać tego domu, bo to nie może być już
daleko, ale lepiej z ostrożności, teraz na razie ruszajmy w prawo wzdłuż ulicy Świdnickiej,
aby zdążyć na czas pod operę. Mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze okazja na poszukanie
tego domu jak i drugiego na innej ulicy i w innej dzielnicy, w którym dłużej mieszkał
Samczuk.
– A na razie przypomnę, co pisał on o tym pierwszym swoim wrocławskim domu. –
Sergij ponownie wyciąga z aktówki maszynopis i cytuje fragment wspomnień „Mój
Wrocław”:
Oto wielki pięciokondygnacyjny kompleks masywnego budynku z ciężkimi drzwiami,
wysokimi oknami, szerokimi schodami, przed którym się zatrzymujemy. Nasze mieszkanie na
parterze ma pięć pokoi i jeden z nich zajmujemy my. Obszerny, wysoki, dwoje okien, kaflowy
piec, dębowy stół, szeroka kanapa, głęboki fotel, para krzeseł i dwa łóżka z puchatymi
pierzynami. Wszystko wielkie, grube, ciężkie. Takaż i ich właścicielka – wdowa, handlarka,
sama w całej tej przestrzeni, zawsze nieobecna. Cisza, zapach pustki, chłodno.
Ulica Świdnicka
– Ona zaprowadzi nas do Rynku i w jeszcze wiele innych interesujących miejsc w
okolicy.
– A teraz musimy spieszyć tą ulicą przede wszystkim pod operę, gdzie ma być
inauguracja JULIUSZADY.
– No i gdzie możemy zrobić niespodziankę swoim zjawieniem się Krzysztofowi –
dodała Larysa.
Gdy wyszli spod masywnych kolumn w podcieniach Arkad, znaleźli się na placu.
Ulicę Świdnicką po kilkuset metrach od ulicy Piłsudskiego przecinała ulica
Kościuszki, dawniej zwana Tauntienstrasse, a oni przechodzili właśnie przez plac Kościuszki,
czyli dawny Tauntienplatz. Po prawej ujrzeli napis „Hotel Savoy”.
– Był tu gdzieś hotel „Am Hirsch”, w którym w listopadzie roku 1929 zatrzymała się
pani Lingenstein, matka Hermana Blume i gdzieś tu w restauracji hotelowej zjedli razem
obiad, o czym pisze w swoich wspomnieniach Samczuk.
– A w pobliŜu na dzisiejszej ulicy Kościuszki, w roku 1848 pod nr 69, mieszkała
Zofia Bielęcka, u której bywał Juliusz Słowacki i ten adres poeta podał do korespondencji
swojej matce Salomei.
– Niestety, wojna zostawiła niewiele dawnych budynków, gdyż Wrocław był, średnio
licząc, w około 80 % zburzony, a w niektórych miejscach całe ulice legły w gruzach.
Po minięciu placu ruszyli dalej.
– Gdzieś tu na Świdnickiej, dawnej Schweidnitzerstrasse, była „Cafe Wien”. To w jej
ciszy i w samotności, której świadkiem był tylko dyskretny „Herr Ober”, Samczuk w roku
1929 zaczynał obmyślać, szkicować i pisać pierwsze części swojego arcydzieła – powieści
„Wołyń”. To dzięki tej powieści dostał się wkrótce na szczyty literackie.
– Chodźcie, chwilę odpoczniemy, a ja wam coś w tym czasie przeczytam. –
Posłuchajcie, co Samczuk pisze o tym w swoich wspomnieniach. Usiedli na ławce przy placu
Kościuszki, skąd widać było ogromny dom handlowy „RENOMA” w stadium modernizacji,
przy którym krzątali się robotnicy budowlani. Po drugiej stronie placu mieli masywny
budynek banku, w bok dalej kilka restauracji i kawiarnie.
`Na ludnej ulicy Świdnickiej – wabi ozdobiony marmurem i kryształami portyk z
napisem „Cafe Wien”. Atmosfera ciepła, zaciszna, aromatycznej kawy, dobrego stylu. Od
tego miejsca poczęły się moje wędrówki po tajemnicach twórczości. To był nie tylko wybuch
uczuć, ale i dyktat woli. Mój notes zaczął zapełniać się wylewem zdań… Realne i nadrealne,
przeżyte i wyczytane, swoje i cudze, własne i zawłaszczone. Człowiek przeistacza się w aktora
ze sceną, pozą i maską. Aby wyszła opowieść, potrzebna jest taka metamorfoza.
Tam, w najdalszym kącie kawiarni, przy marmurowym stoliku i filiżance kawy, rodzi
się pisarz. Kelner (Herr Ober) w czarnym stroju z białym kołnierzem, jest jedynym świadkiem
tego misterium. Resztę publiki zostawiamy z boku. To jest wielkie odosobnienie, głęboka
intymność. A kelner pełni funkcje pomocnicze, baby-akuszerki – to jest jego służbowe zadanie.
Ale jak to zrobić, aby to była „twórczość”, a jednocześnie „prawda”? Wybuchy myśli
i nawała słów, to dopiero tuman. Chaos! „Ziemia była nieukształtowana i Duch Boży unosił
się nad nią”. A trzeba, aby były pustynia i morze, napełnione zwierzyną i rybą. Jak to zrobić?
To zadanie dla Tantala.
Gdy Sergij zaczął czytać wspomnienia Samczuka, Olgierd pomyślał:
– Przeczytam to dokładnie i przetłumaczę z ukraińskiego na polski, gdy zostanę sam.
Sergija słuchała więc tylko Larysa, a Olgierd w tym czasie przeniósł się myślami do
wnętrza istniejącego tu jeszcze niedawno klubu dziennikarza zamienionego na dom
towarowy.
oceny: bezbłędne / znakomite
Jest tu trochę usterek technicznych i drobnych potknięć językowych, ale nie mają one większego wpływu na wartość tekstu.
Serdecznie pozdrawiam.