Autor | |
Gatunek | historyczne |
Forma | proza |
Data dodania | 2015-12-04 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2332 |
MARTA
Bywa, że zastana rzeczywistość jest przynajmniej przez jakiś czas tą jedyną, akuratną i niemającą żadnej alternatywy. A kiedy już zaczynasz cokolwiek rozumieć z tej rzeczywistości, to nawet nie jesteś w stanie przekroczyć granicy kołyski, smaku mleka z piersi swojej matki i kilku kolejnych kroków ograniczonych bryłą przedziału - twojego wszechświata.
Jest jak jest, bo nie może być inaczej.
W ten sposób pojmowana rzeczywistość przywitała narodzenie Marty. A była to rzeczywistość tragiczna, tak bardzo jak tylko może być przyjście na świat w gettcie. Matka Marty, Sara była pół Polką i pół Żydówką. Ojciec Aaron Sznajderman był Żydem, neofitą, przed wojną zwyczajnym fotografem, szanowanym obywatelem miasta, nieopuszczającym żadnej niedzielnej Mszy Świętej. Niestety na okupantach nie robiło to żadnego wrażenia. Neofita czy nie, Żyd to tylko Żyd i nic więcej. Fersztejn? Brutalnie eksmitowani ze swojego mieszkania znaleźli się wraz z wieloma tysiącami Żydów po drugiej stronie muru.
Po drugiej stronie życia…
Ból, który przenikał duszę Sznajdermanów był bólem nie do opisania. I nie chodziło tu bynajmniej o jakieś głupie i prostackie standardy mieszkaniowe, a nawet o głodowe racje żywności. Chodziło tu o coś o wiele ważniejszego. O godność. O bycie człowiekiem. Niemcy zabrali im nie tylko wybraństwo, ale przede wszystkim człowieczeństwo.
Ludzie z czasem upodabniali się do bezrozumnych bestii, głód powodował niesamowite spustoszenie w psychice, wiele szanowanych przed wojną osób popełniało samobójstwo, aby uwolnić się od tego koszmaru, od zezwierzęcenia.
Z czasem w gettcie nie było już żadnej żywej istoty poza błąkającym się homo sapiens. I czymś jeszcze, czymś trudnym do zdefiniowania. To coś było jakby z innego wymiaru, było okrutne i przerażające. Pojawiało się w półmrokach jako zwiastun śmierci. Mieszkańcy getta bali się tego bardziej niż SS-manów, bardziej niż głodowej śmierci. Na widok tych istot psy podwijały swoje ogony, koty jeżyły sierść, szczury z piskiem uciekały do swoich nor, a życie zamierało w bezruchu.
Z tym tylko, że wszystkie psy, koty, szczury, myszy stały się już jedynie pięknym wspomnieniem wystawnych uczt.
Istniał co prawda czarny rynek dla którego ani Niemcy ani mur nie był przeszkodą. Dopóki któryś z rezydentów getta miał dolary lub jakąś wartościową dla Polaków rzecz, dopóty miał szansę na przedłużenie swej marnej egzystencji.
Rodzina Sznajdermanów miała sporo oszczędności zarówno tu, jak i tam, po drugiej stronie muru. Ale wszystko się kiedyś przecież skończy. Aaron zdawał sobie z tego sprawę. A poza tym z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc tracił nadzieję na rychłe zakończenie wojny. Informacje, które zdołały do nich dotrzeć nie napawały optymizmem. Naród wybrany przez samego Boga miał ulec zagładzie.
Skoro tak, dobry Boże, to dlaczego dopuszczasz, aby w tym piekle rodziły się dzieci? Te niewinne istoty? Dlaczego też one mają cierpieć za grzechy swoich ojców? Dlaczego? Ale Wszechmogący nie odpowiadał ani na te ani na inne pytania Sary i Aarona. Milczał przejęty grozą tego, co człowiek może uczynić człowiekowi.
Homo homini lupus!1
Czy to kara za ukrzyżowanie Twojego Syna? Przecież wszyscy apostołowie byli dziećmi Izraela?!
A może to kara za to, że zdradziliśmy naszą świętą wiarę w jedynego IHVH i przeszliśmy na wiarę gojów?! Zawsze jest jakieś wytłumaczenie tego koszmaru, prawda Adonaj?
Zawsze…
Większość mężczyzn zdawała sobie bolesną świadomość, że nikt nie ujmie się za ich losem. Świat, póki co, nie wychodził z roli biernego obserwatora tego okrutnego teatru wojny. Wielcy tego świata przymykali oczy i nie zrobili nic, aby uchronić naród swojego Boga, do którego paradoksalnie, co niedzielę wznosili swe nadęte modły.
Synowie Izraela walczyli samotnie…
Aaron załamał się. Przestał wierzyć w Boga i bogów w ogóle. Łapał się na tym jak bardzo irytowały go żarliwe modlitwy żony. On teraz wierzył w powstanie. Wierzył w godną śmierć na barykadach. Wierzył w człowieka. Tak, mimo tych wszystkich okropności nadal wierzył w człowieka…
Boga nie ma! Nie ma! A jeżeli był to umarł. A jeżeli umarł to niczego już nie trzeba wyjaśniać. A jedynie co trzeba, to umrzeć. Umrzeć godnie! Po męsku! Walcząc ze starodawnym smokiem, z niemieckim potworem w doskonale skrojonym uniformie.
- Aaronie, Bóg nie umarł. Przestań bluźnić. A jeżeli umarł, to umarł jedynie w ludzkich sercach i nie pozwól, aby umarł i w twoim Aaronie, mój kochany…
A potem wtuleni w swoje chude ciała płakali przed Bogiem, a Adonaj płakał przed nimi i tylko Aniołowie widzieli stygmaty na boskim ciele…
Ci, co ocaleli z pogromu powiadali, że Aaron został zamordowany strzałem w tył głowy, zaraz po samobójczym powstaniu, w czasie likwidacji getta. Inni natomiast twierdzili, że seria z niemieckiego erkaemu przecięła go w pół…
Jakkolwiek by nie było, Aaron miał zginąć zaledwie kilka dni po tym, jak za resztę oszczędności udało mu się cudem przerzucić żonę i córkę na drugą stronę muru.
Na wolność, której nie dano było mu doczekać.
1
Homo homini lupus (łac.) – „Człowiek człowiekowi wilkiem” (przyp. red.).
oceny: bezbłędne / znakomite
Czekam na wersję książkową :)
Bardzo serdecznie :)))