Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2016-01-19 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 3033 |
Rodzice Janka nie byli dobrymi obywatelami, bo mieli gospodarstwo rolne w czasach, gdy indywidualni rolnicy byli be. Do tego jeszcze zachciało im się kształcić dzieci. Marzeniem jego mamy było, żeby któraś z pociech została lekarzem, a przynajmniej aptekarzem i żeby na starość zapewniła jej porządną opiekę medyczną. Nic z tego nie wyszło, bo wszystkie dzieci miały zdolności techniczne. Uczyć się jednak chciały i rodzice musieli ciężko pracować, żeby im to umożliwić. Może i dlatego nie byli też dobrymi parafianami. Chodzili do kościoła w niedziele i święta, dawali pieniądze na tacę, przyjmowali księdza po kolędzie i tylko tyle. Nigdy nie przyszło im nawet do głowy, żeby któreś z dzieci wykierować na osobę duchowną. Rodzicom nie, ale ciotce tak. Była to stara panna, mieszkająca w tym samym domu, która wszystkie wolne chwile spędzała w kościele. W tamtym czasie starsze rodzeństwo Janka chodziło już do szkół w innej miejscowości, a w domu został tylko on. Zapracowani rodzice często zostawiali go pod opieką ciotki. Bawił się wtedy w jej pokoju, a ona krzątała się, śpiewając religijne pieśni. Śpiewała w koło te same i dzięki temu poznał je od deski do deski. Znała też chyba całą ministranturę i różne śpiewy liturgiczne po łacinie, choć niewiele z nich rozumiała. Tajemnicza łacina bardzo Janka intrygowała i w niedługim czasie też nauczył się tych tekstów. Z taką wiedzą, mógłby już zostać ministrantem, czyli wstąpić do elitarnego, według ciotki, klubu porządnych chłopców. Tam pod okiem księdza mógłby umacniać się w wierze i kiedyś zostać kapłanem. Na razie był jeszcze na to za młody, ale ciotka trzymała rękę na pulsie i dbała, by trzymać Janka blisko kościoła i plebanii.
Którejś wiosny przyszła do parafii wiadomość, że niebawem odwiedzi ją biskup. Należało go zatem godnie powitać, a do tego potrzebnych było dwoje dzieci. Oczywiście musiałyby to być grzeczne dzieci z dobrych katolickich rodzin. Janek nigdy nie rzucał kamieniami w okna, więc mógłby uchodzić za grzecznego, ale jego rodzina na pewno nie była dostatecznie dobra. Toż jego ojciec tylko raz dostąpił zaszczytu niesienia baldachimu podczas procesji na Boże Ciało i to trzymał jeden z tylnych drążków. Ale Janek miał przecież ciotkę, która znała całą załogę plebanii z proboszczem na czele. Nie wiadomo jak tego dokonała, ale stanęło na tym, że to on i jego szkolna koleżanka będą witali biskupa. On był drobnej postury, a wybrana dziewczynka była najwyższa i najgrubsza w klasie, więc para z nich była śmieszna. Zadaniem Janka było wyrecytowanie powitalnego wierszyka, a dziewczynki, wręczenie biskupowi kwiatów. Wierszyk, dostarczony z plebanii, opanował szybko, bo był krótki i prosty. Recytował go ciotce wiele razy, aż uznała, że umie go dostatecznie dobrze i może popisać się przed proboszczem. W wysokie progi plebanii wprowadziła go, oczywiście, ciotka, która była tą wizytą bardziej przejęta niż on. Proboszcz przyjął ich na korytarzu, wysłuchał recytacji, pochwalił i pogłaskał chłopca głowie. Egzamin wypadł dobrze, ale Janka bardziej zainteresowała inna rzecz - biały bandaż na księżej głowie.
- Dlaczego ksiądz ma obandażowaną głowę? - zapytał ciotkę po wyjściu z plebanii.
- Bo przewrócił się na schodach - odpowiedziała. - Dzięki Bogu nic mu się nie stało, bo to taki dobry i pobożny ksiądz - dodała z ulgą w głosie i przeżegnała się.
Tego dnia Jankowe wyobrażenie o księdzu, jako o osobie prawie świętej, nieco się zmieniło, bo oto okazało się, że i ksiądz może spaść ze schodów.
Bez względu na proboszczową głowę, przybycie biskupa zbliżało się milowymi krokami. Janek co wieczór powtarzał wierszyk i wbijał sobie do głowy „protokół dyplomatyczny” powitania: on mówi wierszyk, koleżanka wręcza kwiaty, a potem trzeba jeszcze ucałować biskupi pierścień - nie rękę, tylko pierścień. Ten pierścień wydawał się chłopcu najważniejszy i myślał, że gdyby przez pomyłkę go nie pocałował, to całe powitanie byłoby nieważne. No i jaki byłby to wstyd przed biskupem, rodzicami, ciotką, proboszczem z obwiązaną głową i całą parafią. Dzień biskupiej wizyty był pogodny, ale chłodny, a biskup się spóźniał. Dlatego Janek ubrany w krótkie spodenki marzł niemiłosiernie, stojąc razem z koleżanką w bramie prowadzącej na kościelny dziedziniec. Mimo tego, ciągle pamiętał, że najważniejsze będzie ucałowanie biskupiego pierścienia. Wreszcie nadjechało wielkie czarne auto, otwarły się drzwi i, ubrany w fiolety, biskup stanął przed parą zmarzniętych dzieci. Janek wyrecytował wierszyk, koleżanka wręczyła kwiaty i w końcu przed nosem chłopca ukazał się tak oczekiwany pierścień. Ucałował go starannie. Potem biskup klepnął go w policzek i poszedł do kościoła. Tłum parafian runął za nim, potrącając nikomu już niepotrzebne dzieci. Tyle było tego powitania. Janek nawet nie spojrzał w biskupią twarz, a zapamiętał tylko to, że książę Kościoła był gruby i pachniał kadzidłem.
W rok po tej wizycie czekało Janka następne kościelne przeżycie - pierwsza komunia. Przedkomunijne nauki przebrnął bez trudności, tym bardziej, że ciotka na bieżąco kontrolowała jego postępy. Przy okazji wbijała mu do głowy, że to będzie wielkie wydarzenie w jego życiu i że w tym dniu musi być bardzo grzeczny. Ten obowiązek bycia grzecznym spowodował, że Janek bał się pierwszej komunii jak nigdy niczego dotąd. Ów wielki dzień był gorący. Janek ubrany w nowiutkie ubranko, siedział wraz z innymi „komunistami” w pierwszym rzędzie ławek, starając się być grzecznym. Najchętniej nie drgnąłby wcale, ale trzymana przez niego świeca, na to nie pozwalała. Rozmiękła bowiem i ciągle się wyginała.
- Uważaj - szepnął mu do ucha, siedzący obok Zbyszek. - Kapie ci na buty.
- O rany! - przestraszył się Janek i wyprostował świecę, która za chwilę przegięła się w przeciwną stronę.
- Teraz kapie na moje - poskarżył się Zbyszek i Janek znów ją wyprostował.
Zmagania ze świecą skupiały uwagę chłopca tak dalece, że nawet klęcząc już przy balaskach, myślał tylko o niej. W końcu msza dobiegła końca i dzieci mogły opuścić duszny kościół. W ogrodzie koło plebanii czekał na nie poczęstunek w postaci ciasta z kruszonką i kompotu z rabarbaru. Było to chyba najlepsze ciasto i kompot w Jankowym życiu, bo od poprzedniego wieczoru, zgodnie z obowiązującymi wtedy kościelnymi przepisami, nie miał nic w ustach. Po śniadaniu i pamiątkowych zdjęciach Janek, idąc w otoczeniu rodziny do domu, usłyszał rozmowę ciotki z matką:
- Ty tam byłaś bliżej i lepiej widziałaś. Jak Janek wyglądał? Dobrze? - pytała matka.
- Dobrze i modlił się ładnie, tylko ten Zbyszek obok niego ciągle go zaczepiał - odpowiedziała ciotka. - To jest niedobry chłopak i Janek nie powinien się z nim kolegować.
W domu było sporo gości, którzy zaraz zasiedli do stołu. Janek siadł razem z nimi, ale nawet jego ulubiona pierś z kurczaka w sosie koperkowym mu nie smakowała, bo przecież musiał być grzeczny. Siedział prościutko, uważał by sos nie poplamił mu ubrania i tęsknie spoglądał przez okno na chłopaków z sąsiedztwa, grających w piłkę. Dopiero późnym popołudniem odważył się poprosić matkę o pozwolenie wyjścia na dwór.
- Możesz iść - odpowiedziała. - Tylko nie zabrudź ubrania i bądź grzeczny.
Wyskoczył jak strzała, pobiegł do grających w piłkę i nareszcie mógł się pochwalić zegarkiem, który dostał w prezencie. Do wieczora jakoś udało mu się nie pobrudzić ubrania, ani nic nie zbroić i w końcu ten wielki dzień dobiegł końca.
Po pierwszej komunii Janek mógłby już zostać ministrantem, ale bardziej interesowały go zabawy w podchody w ruinach starego kościoła, niż klęczenie godzinami przed ołtarzem w nowym. Rodzice też nie przymuszali go do służby do mszy, bo woleli żeby się uczył i pomagał im w pracy, niż ciągle chodził do odległego o trzy kilometry kościoła. Ministrantem nie został, ale ciotka i tak nie zrezygnowała ze swoich planów. Na okiennym parapecie swojego pokoju zbudowała miniaturowy ołtarz, przy którym chłopiec czasem bawił się w odprawianie mszy. Klepał bezmyślnie urywki mszalnych tekstów, przyklękając i „błogosławiąc” ciotkę i jej pokój. Było to czystej wody świętokradztwo, ale on wtedy tego nie wiedział, a ciotka była szczęśliwa, widząc w jego zabawie namacalny dowód powołania kapłańskiego.
Mijały lata, a Janek, mimo usilnych starań ciotki, do kapłaństwa się nie garnął. Jak każdy w jego rodzinie chodził do kościoła i na tym jego katolicyzm się kończył. Zamiast do niższego seminarium duchownego, poszedł do normalnego technikum. Uczył się dobrze, próbował też grać na trąbce i ciotka wiedziała już, że z jej planów nic nie wyjdzie. Aż któregoś dnia jej nadzieje odżyły. Ksiądz katecheta namówił bowiem Janka, żeby w majowe południa grał z kościelnej wieży Apel Jasnogórski. Chłopak się zgodził. Na początku trochę fałszował, ale pod koniec miesiąca grał już bezbłędnie. Ciotka była w siódmym niebie i, choćby nie wiadomo co robiła, o dwunastej słuchała Jankowego grania. W maju następnego roku Janek zdawał maturę, ale znajdował też czas na południowe trąbienie z wieży.
- Niech gra, niech gra - mówiła zadowolona ciotka do swoich koleżanek z kościelnej ławy. - A nuż jeszcze dostąpi powołania od Boga i pójdzie na księdza.
Jesienią Janek dostąpił powołania… do wojska, gdzie na którymś apelu dowódca zapytał:
- Gra tu może który na trąbce albo na klarnecie?
Janek wystąpił i już za kilka dni meldował się do służby w garnizonowej orkiestrze.
- Podobno grasz na trąbce? - zapytał przyjmujący go kapelmistrz. - No to masz tu instrument i zagraj coś.
Janek zagrał gamę.
- Jaja se robisz! - ryknął oficer.
Janek spocił się ze strachu i próbował zagrać „Hey Jude” Beatlesów.
- Synku! Nie wysilaj się i zagraj, co umiesz najlepiej - powiedział oficer i Janek zagrał… Apel Jasnogórski.
- Noż kurwa! Organistę mi tu przysłali! - fuknął oficer. - Wypierdalaj na salę, a od jutra tak cię pogonię, że przez sen będziesz grał!
I tak zaczęła się dla Janka nowa służba. Chociaż przezywano go „organista” i musiał ćwiczyć więcej niż inni orkiestranci, to ją polubił. Nagrodą za tygodnie ćwiczeń gry na trąbce i musztry paradnej były dla niego publiczne występy. Gdy galowo umundurowana orkiestra maszerowała ulicami, Janek kątem oka widział uśmiechy i zalotne spojrzenia dziewczyn stojących na chodnikach. Zazdrościł wtedy tamburmajorowi wywijającemu buławą i doboszowi z wielkim bębnem, bo wiedział, że dziewczyny patrzyły przede wszystkim na nich. Miał jednak nadzieję, że niektóre z nich spoglądały też na blond trębacza, maszerującego w czwartym szeregu. Lubił również grać podczas wizyt różnych ważnych gości. Widział ich wtedy z bliska, dreptających w takt marszowej muzyki i nieudolnie starających się sprostać regułom ceremoniału wojskowego.
Krótko po powrocie Janka do cywila, jego ciotka ciężko zachorowała. Siostrzeniec odwiedzał ją w szpitalu i któregoś dnia usłyszał:
- Jasiu, chciałabym, żeby na moim pogrzebie zagrała orkiestra.
- No, co ty ciociu mówisz? - odpowiedział. - Jeszcze ci daleko do śmierci. Jeszcze na moim weselu zatańczysz.
- Ja to bym wolała być na twojej prymicji, ale Pan Bóg nie dał - odpowiedziała chora ze łzami w oczach.
Krótko potem ciotka zmarła. W dniu jej pogrzebu zjechała się cała rodzina i w tym rozgardiaszu nikt nie zauważył, że Janek poszedł do kościoła z jakimś pudełkiem pod pachą. Gdy po mszy kondukt wyruszył na cmentarz, Janek jak przed laty wszedł na kościelną wieżę i na pożegnanie zagrał ciotce Apel Jasnogórski.
oceny: bezbłędne / znakomite
Serdecznie :)))
oceny: bezbłędne / znakomite
Czytając tekst, czułem. jakby to było moje wspomnienie, chociaż nie miałem ciotki starej panny, ale za to miałem ich kilka oraz pięć starszych ode mnie sióstr. I też wszyscy marzyli, bym został księdzem. Z tym że w mojej diecezji, wówczas płockiej, były dziwne i raczej niespotykane w innych diecezjach obyczaje. Do pierwszej komunii dzieciaki przystępowały w wieku siedmiu lat, czyli w wakacje przed pójściem do pierwszej klasy. Po drugiej lub trzeciej klasie była tzw. komunia generalna. Tak się złożyło, że do komunii generalnej przystępowałem rok przed mającym odbyć się w parafii bierzmowaniem. A że w roku bierzmowania do komunii generalnej miało przystępować niewiele dzieci, a obie ceremonie odbywały się łącznie, proboszcz postanowił, że ci z poprzedniego roku powtórzą komunię generalną, a w związku z tym i cały kurs nauki katechizmu. Nie miałem wyjścia, też musiałem powtarzać. Ale za to w nagrodę dostąpiłem zaszczytu odczytywania przed biskupem ordynariuszem Tadeuszem Pawłem Zakrzewskim w imieniu wszystkich bierzmowanych roty ślubowania. W tej sytuacji, a że od siódmego toku życia byłem już ministrantem, moja mama oraz siostry były przekonane, że na pewno zostanę księdzem. Nic z tego nie wyszło. Nie poszedłem nawet do technikum, a do liceum pedagogicznego, gdzie grałem nie na trąbce, a na skrzypcach.
W oryginale proponuję usunąć przecinki przed: mógłby, maszerującego, jego ciotka; wstawić przecinki przed: jak tego, żeby.
Janko, jak widać niektóre sytuacje życiowe powtarzają się. Dziękuję Ci za uwagi dotyczące interpunkcji. Czy Twojego biskupa tez całowałeś w pierścień, czy też ni było Ci to dane?
A to, co pisałem o moich trzech uroczystych komuniach, jest najprawdziwszą prawdą. Nikt mi nie chce uwierzyć, że w tym czasie w diecezji płockiej była pierwsza komunia, komunia generalna, a w moim przypadku (a w podobnej sytuacji było około 20 osób) jeszcze powtórzona. Bo cóż byłaby z komunia generalna - myślał proboszcz Orłowski - skoro w obecności biskupa przystępowałoby do niej tylko około 20 osób.
Anettula, dziękuję Ci za przeczytanie i komentarz. Pierścień biskupa to nie biżuteria, tylko symbol władzy. Pierścienie zawsze nosili królowie, i książęta, a biskup jest tzw. księciem Kościoła. Nie piszę tego z uwielbienia dla kleru, tylko gwoli wyjaśnienia sytuacji. Pozdrawiam.
oceny: bezbłędne / znakomite
Dla mnie trochę jak z innej planety. Nie interesują mnie spotkania z purpuratami.
Ale... dzięki, Marianie. Twoje opowiadanie przypomniało mi jedno zdarzenie, kiedy służbowo musiałem porozmawiać sobie z jednym biskupem. Posadziliśmy (było nas dwoje: koleżanka i ja) go wraz z całą świtą w ławkach uczniowskich i wyłożyliśmy ex cathedra, o co nam chodzi. Tak, jak ich nie znoszę, muszę przyznać, że ten posłuchał i zrobił, jak chcieliśmy.
Muszę zaraz zapisać w kajeciku, aby nie zapomnieć tego zdarzenia. Będzie trochę prozy :)
:)
oceny: bezbłędne / znakomite
A sam "Pierścień biskupa"? Bardzo wysublimowana, dyskretnie podana Wielka Proza z górniejszej półki! WSZYSTKIE portrety dzieciarni i tej całej ciotki wraz z rodzicami bohatera i wsią oraz biskupem na przyprzążkę - fotograficznie wierne do bólu :) Z górniejszej półki!