Autor | |
Gatunek | publicystyka i reportaż |
Forma | proza |
Data dodania | 2017-04-20 |
Poprawność językowa | |
Poziom literacki | |
Wyświetleń | 2670 |
4. grudnia - święto w Polsce wszystkich świętych już za swego życia górników, Barbórka, imieniny Barbary (z rosyjskiego Warwary, co w wolnym tłumczeniu oznacza *barbarzynkę*, kobietę - jak na nasze współczesne odczucia - ciemną i okrutną :)
Moja p. Basia od świtu już kręci się, jak ta fryga, przy gotowaniu i przyrządzaniu swoich imieninowych ekstra cymes potraw, m. in. kręci się tak i uwija przy marynowaniu malusieńkich, jak paluszek dziecka, srebrnołuskich rybeczek, i jest to, wg jej słów, istne arcydzieło sztuki kulinarnej Hiszpanii...... które to marynaty, wypieki i kuchenne swoje wyczyny po południu, kilka godzin później, z wypiekami na licach wraz z Maktarem zawiezie tutejszym metrem (jest coś takiego jak metro w naszej Palmie??) zawiezie na swoją własną imprezę imieninową, ale... dokąd? cicho! sza! nikt nic nie wie, bo to jakiś czeski film chyba - i już ja nie wiem nic najbardziej :) Taka ta p. Basia nasza tajemnicza.
Wczesnym wieczorem (mamy grudzień, i ciemności zapadają tutaj równie szybko, jak u nas), wioząc biegiem na jednym i tym samym, objuczonym tymi cymesami wózeczku Marijkę i Maktara - mały przycupnął w nogach siostrzyczki - pieszo galopem dotarłyśmy - chyba na skróty? - do podziemnego przejścia, bez żadnych czytelnych dla nas-gringo oznaczeń (myślałam, że to zwykłe jakieś miejsce), a tam zajechał jakiś przeszklony cichy pociąg, do którego objuczona bambetlami nasza p. Basia-solenizantka z Maktarem za rączkę wsiadła i w siną dal odjechała była. Jechała tak Bóg wie dokąd, ale domyślam się, że to do tego swojego stęsknionego p. Bezimiennego męża, zresztą Senegalczyka, żeby tam już fetować rodzinnie (bez Marijki?? taka święta *rodzina*??) - fetować swoje i Barbórki święto.
My z Marijką, odprowadziwszy do samego pociągu cały ten z tobołami nagotowany marynowany cyrk (czyżby w Palmie nie było taksówek?? nie można było z całym tym majdanem z okazji tak nadzwyczajnego wydarzenia z pompą większą do tego dziwnego metra dojechać??) my z Marijką wracamy szczęśliwe *do domu*, po drodze meandrując dobre kilka ładnych kilometrów i cudem się nie gubiąc, bo w tym wirze imieninowych przygotowań zapomniałam swojej p. Basi mapki i teraz idę *na czuja*, a Bóg nas prowadzi i święci ci anieli...
Czy pisałam Ci, Pawełku, o żebrakach na Majorce w Palmie pod palmą? Ci miejscowi, zwykle na martwej bani już od rana - to naród nachalny: wszędzie wlezą, smród i wszy swoje wlokąc nawet do eleganckich magazynów i restauracji, i nie ma na takiego silnych! To zmora wszechczasów i wszechprzestrzeni! I co z nimi zrobić?? Biblijny Bóg stwarza nas wszystkich na swoje podobieństwo, i trzeba się nam tej myśli chyba przerazić, bo to jeden z karkołomniejszych fundamentów idei chrześcijaństwa: żebrak wszak - też ludź! Tylko komu on - TAKI? - potrzebny i ta - TAKA? - jego męka??
Przysiadłam w pewnej chwili strudzona z malutką na ręku na jakimś pustym placu zabaw z nieczynną fontanną. Sporo dalej od nas na jednej z ławeczek spał w tego trupa jakiś lump, i tak od niego nieludzko capiło, żeśmy czym prędzej przesiadły się *na odwietrzną*, bo udusiłoby nas jedno jego tylko cuchnienie! I jak to możliwe, że ci - na obraz i to podobieństwo Boga?? - ci *ludzie* tuż obok, na wyciągnięcie rąk, tego Morza Śródziemnego z temperaturą wody nie niższą niż plus 18 st. Celsjusza! jak to możliwe, że - w takim klimacie i z dostatkiem wody dokoła! - nie kąpią się i nie myją, jak to czynią codziennie bezmyślne te ponoć zwierzęta??
U nas w Polsce smród niemycia jest jeszcze - zwłaszcza w grudniu - *jakoś* umotywowany, ale tutaj??
Początki końca. Temperatura w cieniu (czytam na wyświetlaczach) plus 29 st. C.
Kilka dni później, nie wiem, którego grudnia - trochę zaczynam się już gubić :(
Zwiedzam w wielokącie bocznych ulic kompletnie zapomnianą arenę walki byków w północno wschodniej części Palmy na bardzo zaniedbanym ogromnym placu, gdzie trawy dzikie do pasa nigdy nie koszone, chwaściory, i liście suche i papiery wiatr grudniowy goni... Na tabliczce czytam... Placa de Toros - a jakżeż! - bo jakąż inną nazwę taki plac mógłby nosić!
Za murem napis wielkimi, zamazanymi przez odległość literami na frontonie, jak rzymskie Colosseum, ogromnego gmaszyska na planie rotundy brzmi... COLISEO BALEAR Ańo 1929... A więc jednak! To nie pomyłka - to zaledwie 3-kondygnacyjna *miniatura* tej rzymskiej starożytnej budowli!
W 4 *rogach* tego potężnego z beżowego piaskowca *tortu*, zdolnego - jak myślę - pomieścić dobre pół ludności (oczywiście, tej tylko zawsze *lepszej* ludności) Palmy, stoją 4-piętrowe, z przepięknymi paradnymi z balustradą schodami - stoją wielkie, z ażurem podcieni na każdym poziomie cztery wieże. Idealnie zaprojektowana, harmonijna w każdym kubiku przestrzeń... widzę to jednak głównie oczami wyobraźni, bo tę arenę walki byków zasłaniają co i rusz krzaczory dzikie, wysoki ten wszędzie mur i wplecione weń jakieś budynki? domy mieszkalne jakby?? co uniemożliwia dokładny wgląd w całość. Jedynie od strony ul. Gaspara Bennanzara Arquitecte`a białe żelazne kratowane ogrodzenie pozwala *obejrzeć* daleki fronton tego niszczejącego na amen Koloseum...
Dawno nikt tu nie zaglądał, bo kupy kup śmieci, kupy psiej kupy i zeschłych liści walają się dookoła po kostki... Taka to arena walki byków po byku... Hiszpanio! też schodzisz na psy??
Wracam na południe Palmy i mijam na jednej z bocznych ulic kasyno gry w ruletkę *Tropicana*. Na drzwiach wejściowych wywieszka *wstęp od lat 18* (hiszpański to nie taki trudny język, skoro potrafię to odczytać :) *Wstęp od lat 18* - a jużci! Byleś, chłopie, miał wąsy (i kasę!), nikt ciebie nigdy o nic nie zapyta! Możesz wejść! O każdej porze dnia i nocy!
oceny: bezbłędne / znakomite