Przejdź do komentarzyKsiążęca Tajemnica
Tekst 2 z 3 ze zbioru: Teksty Jakuba Zielińskiego
Autor
Gatunekobyczajowe
Formawiersz / poemat
Data dodania2017-06-26
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1605

Gdy odziany w szykowne futro z norek książę Waldemar Daniński, naradziwszy się uprzednio ze swym zaufanym kanclerzem ujął w palce czarną pieczęć, serca obserwujących go dworzan zabiły mocniej. Wszyscy poddani wiedzieli bowiem doskonale, co oznaczał ten konkretny symbol. I jakie będą konsekwencje zalakowania listu, wysłanego następnie do samego króla.


Ostateczny wyrok. Kara śmierci, przez powieszenie bądź ścięcie głowy toporem. Z wykluczeniem amnestii dla skazańca ze strony kogoś niższego rangą niż król bądź cesarz. Tylko bowiem tych dwóch ludzi w całym regionie mogło nie tylko potwierdzić ale i wstrzymać decyzję sądu.

A zarazem, jedno z najważniejszych wydarzeń celebrowanych na pałacowym dziedzińcu. Doniosły pokaz siły i porządku. Surowych acz sprawiedliwych sądów, wydawanych w pełnym majestacie prawa.


Jednakże tym razem, dostojne grono ławników ani tym bardziej powszechnie respektowany sędzia, nie do końca żywiło przekonanie co do słuszności podjętej decyzji.


Kilka dni wcześniej, gdy uwaga dworzan skupiona była na wystawnym balu zorganizowanym na cześć urodzajnego lata, nadzorujący pałacowe izby strażnik przyłapał w jednej z nich włóczęgę. Intruz tłumaczył że odczuwał wielki głód i szukał drogi do kuchni, a myląc korytarze trafił przypadkiem do książęcej izby. Jednakże z  powodu innego, niemal równoczesnego zdarzenia mało kto dowierzał jego tłumaczeniom.

Dokładnie w momencie, gdy barwny korowód tancerzy i muzyków cieszył oko i ucho widzów, żona księcia ze zdumieniem spostrzegła, iż brakuje jej drogocennego pierścionka z diamentem.  I chociaż nie pamiętała dokładnie, czy miała go na ręce opuszczając pałacową komnatę, zatroskany książę uznał że mogła go zgubić w trakcie zabawy. Nakazał więc dokładne przeszukanie całego dziedzińca, centymetr po centymetrze. Zbadano nawet wszystkie kamienie przy dukcie do pałacowych bram. Wreszcie, dyskretnie i na specjalne życzenie magnata, kilku jego zaufanych ludzi wypytało o charakterystyczny fant wśród drobnych złodziejaszków i pozbawionych skrupułów handlarzy, kupujących i sprzedających co popadło.


Bezskutecznie. Cenny przedmiot zniknął niczym kamień w głębokiej wodzie. I mimo tego, że nikt nie był w stanie jednoznacznie zawyrokować jego kradzieży, brudny i nędznie odziany intruz uznany został za winnego i wtrącony do lochu. Tam właśnie, przykuty do ściany zimnej i wilgotnej celi, miał oczekiwać na dzień swego osądu.


Jakież było jednak zdumienie wszystkich ludzi z gwardii pałacowej gdy w noc poprzedzającą doręczenie listownej odpowiedzi od króla, tuż przy wejściu do celi pojawił się zakapturzony Daniński. Rozglądając się nerwowo dookoła, ostrym tonem nakazał strażnikom – pod groźbą chłost -  zachowanie swej wizyty w tajemnicy. I bez zbędnego namysłu, wkroczył do celi skazańca, polecając wartownikom zamknięcie za sobą drzwi i oczekiwanie na kolejne rozkazy.

Na widok znamienitego gościa, żebrak zerwał się ze swego posłania i ukłonił w pas, jednak arystokrata powstrzymał go zdecydowanym gestem dłoni. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się sylwetce więźnia, w milczeniu przygotowując się do rozmowy. Niepokoił również o to, czy aby oswobodzony z kajdan w noc poprzedzającą egzekucję człowiek nie zechce teraz wziąć na nim odwetu? Zaatakować?

Gdy jednak ich spojrzenia w końcu się spotkały, w oczach uwięzionego nie dostrzegł choćby odrobiny gniewu. Ani też spodziewanej nuty smutku, przeplatanego z niesłusznym poczuciem winy. Niemalże zachęcony pokorą skazańca, książę w końcu przemówił, ważąc każde słowo:

- Witaj. Chcę, żebyś wiedział jedno. Nie przyszedłem tutaj, aby cię uwolnić. Nie mam takiej mocy.

- Dobry panie, nawet nie śmiałbym prosić o taką łaskę – odparł spokojnym tonem nieszczęśnik, lecz Daniński wydawał się nie słyszeć tych słów. Dotknął ramienia więźnia i spoglądając bacznie w stronę drzwi, nachylił się do jego ucha i wyszeptał przejmująco:

- Obaj wiemy, że jesteś niewinny. Moja żona postąpiła nieroztropnie, oskarżając cię o kradzież. Każdy w tym księstwie to wie. Jednak boją się sprzeciwić mojej woli. A ja nie zwykłem przyznawać się wobec kogokolwiek do błędu. Dlatego jeszcze raz powtórzę – nie proś mnie o nic. Zamiast tego, przebacz. Proszę cię! Ubłagaj w ostatniej ze swych modlitw naszego Pana w niebiosach o łaskę dla mnie. I dla mojej nieostrożnej żony, która także zbłądziła...

Widząc pojawiające się w oczach możnowładcy łzy, zdumiony skazaniec początkowo tkwił w milczącym bezruchu. Po chwili jednak odważył się i dotknął ręką drżącej głowy Danińskiego i łagodnym głosem obiecał:

- Uczynię to, książę. Bądź tego pewien. Czy mam jednak prawo do ostatniego życzenia? Wyrażenia tego, za czym tęskni moje serce?

Poruszony książę w milczeniu przytaknął i wstał z klęczek, podobnie jak uczynił to uśmiechający się tajemniczo skazaniec. Wskazał arystokracie małe okno w głębi celi, przez które widać było jaśniejące powoli letnie niebo. Ciszę poranka mącił jedynie śpiew dopiero co obudzonych ptaków, gnieżdżących się na drzewach obok pałacu. Odziany w brudne łachmany mężczyzna przystawił jedną dłoń do ucha, a palec wskazujący drugiej wycelował w stronę drewnianej witryny, szepcząc z przejęciem:

- Chciałbym być kiedyś jak one. Jak te ptaki. Tak swobodny i beztroski. Wolny. Unoszący się w powietrzu gdzieś wysoko, ponad naszym światem.

- Módl się zatem, aby nasz miłosierny Bóg dał ci w niebiosach parę skrzydeł – odparł rozgoryczony władca, gwałtownym ruchem odwracając w drugą stronę. Na skutek tego, dłoń więźnia przypadkowo zahaczyła o zawieszony na szyi arystokraty medalion. Zerwał przypadkowo cienki łańcuszek, a spadający na ziemię porcelanowy przedmiot otworzył się, ujawniając noszoną w jego środku zawartość.

Mały, zardzewiały denar, wraz z przytroczonym do niego skórzanym rzemieniem. Przedmiot jaki zupełnie nie pasował do książęcego szyku i majętności. Za którego posiadanie mógł zostać nawet na zawsze wykluczony z arystokratycznej kasty. Charakterystyczny znak rozpoznawczy, który przez całe lata nakazano nosić wszystkim pozostającym na terenie dworu żebrakom. Ich bolesne piętno i hańbiący symbol.

Ten widok całkowicie zaskoczył wychudzonego skazańca. Zanim zdołał wydusić z siebie choćby słowo, wściekły książę błyskawicznie podniósł swą własność i pogroził mu palcem, ostrzegając donośnym głosem:

- Zaklinam cię! Jeśli piśniesz komukolwiek choćby słówko o tym co widziałeś, kara spotka też wszystkich twoich krewnych. Zadbam o to osobiście!

- Książę, żyłem samotnie, a moi rodzice umarli w czasie plagi dżumy. Nie mam nikogo, na kim mógłbyś dokonać takiej zemsty. Bądź jednak spokojnym. Obiecuję że twój sekret spocznie na zawsze wraz ze mną, w zimnym grobie...


Te słowa wprawiły zbliżającego się już do wyjścia z celi arystokratę w skrajne osłupienie. Przez całe lata nie zdarzyło się bowiem ani razu, aby którykolwiek z jego oponentów poddawał się bez walki. I pokornie godził z wyrokiem losu, zwłaszcza w obliczu nieuchronnej śmierci. Wystarczył przecież tylko jeden mały szantaż, słówko piśnięte tuż przed świtem do ucha strażnika-plotkarza, a wtedy to Daniński okryłby się wielką hańbą i miał wiele do wytłumaczenia swoim poddanym.

Ton głosu oskarżonego brzmiał jednak przerażająco szczerze, wobec czego możnowładca zapukał do drzwi i mamrocząc w stronę głębi celi ledwie słyszalne „żegnaj”, oznajmił strażom o końcu swej wizyty.


Wraz ze świtem i pierwszymi promieniami wschodzącego słońca, skromne grono dworskich urzędników zebrało się na głównym rynku, aby uczestniczyć w akcie przełamania pieczęci królewskiego listu.

Cud nie nastąpił. Wszechmocny król odmówił skazańcowi prawa łaski. Rozpoczęto zatem przygotowania do aktu egzekucji.

Nim zegar na wieży wybił południe, większość mieszkańców osady zebrała się już przed drewnianym podestem z szubienicą. Obserwowali wkraczających na tą ponurą scenę losu kata, skazańca i królewskiego herolda, dokonującego następnie uroczystego odczytania treści listu od króla.

Wszyscy tkwili praktycznie w całkowitym bezruchu, uważnie słuchając głosu dworskiego urzędnika. Nie było krzyków ani obelg. Żadne ręce nie złożyły się też do szyderczych braw. Tylko kilku mężczyzn zacisnęło wręcz do bólu pięści, w akcie bezsilnej frustracji. Zalęknione matki uspokajały swe cicho płaczące dzieci. A oczy najstarszych dworzan, pamiętających jeszcze akty łaski z poprzednich dekad, wypełniły się łzami smutnego wzruszenia.

Poruszony tą ceremonią książę Waldemar, ku zaskoczeniu pozostałych magnatów i duchowieństwa, opuścił lożę honorową tuż przed aktem egzekucji. Nie odpowiadał na pytania i gesty mocno zaniepokojonej żony, odpychał również od siebie wszystkich zaintrygowanych jego stanem możnych.

Odczytana przez herolda data przypomniała mu boleśnie o rocznicy śmierci matki, przypadającej akurat dokładnie na ten sam dzień.


W chwili, w której pętla zacisnęła się na szyi niewinnego biedaka, władca odwrócił się w przeciwną stronę i zamknął oczy, nie pozwalając łzom spłynąć na drżące powieki.


Słysząc mocne skrzypienie drewnianej szubienicy, na której kołysało się ciało umierającego, patrzył teraz z wielkim smutkiem na zawartość otwartego ponownie medalionu.


I wspominał teraz dzień, w którym jego matka po raz ostatni musiała żebrać, aby zapewnić przetrwanie sobie i swoim trzem synom. Zdarzyło się to krótko przed tym jak z narażeniem własnego życia, wskazała niewłaściwą drogę ścigającym króla zabójcom. Wzruszony dogłębnie monarcha w ramach podziękowania zabrał kobietę i jej dzieci z małej lepianki z przeciekającym dachem, pozwalając im zamieszkać na dworze królewskim. A niecały rok później, skromna i urodziwa niewiasta poślubiła walecznego i przystojnego księcia, przez co i jej synowie uzyskali szlacheckie tytuły.


Po wielu latach, będąc już na łożu śmierci zebrała ich wszystkich i poprosiła, aby złożyli jej szczerą obietnicę, że nigdy w życiu nie skrzywdzą niewinnych. I że nie będą w złej intencji wykorzystywać autorytetu władzy. Wręczyła następnie każdemu z braci inny przedmiot, jako symbole ich dawnego ubóstwa i trudnego życia.

Zaklinała ich przy tym, aby przypominało to już na zawsze, kim byli. I skąd przyszli.

Dwóch synów wyszeptało słowa przysięgi, lecz Waldemar w milczeniu uciekł z pokoju, nie chcąc aby pozostali bracia widzieli jego rozpacz.

I wielką rozterkę. W jego głowie kołatały się teraz dziesiątki pytań. Przecież, jak można być sprawiedliwym władcą, gdy składa się taką przysięgę? Cóż to wszystko oznaczało? A jeśli dobre intencje w rezultacie prowadzą na przykład do rozłamu w państwie? Przelewu krwi? Wojny?

Z drugiej strony – miał odmówić ostatniej prośbie własnej matki?

Gdy powrócił do komnaty, zastał w niej już tylko martwe ciało siwowłosej kobiety z zamkniętymi oczyma...

Wkrótce po jej śmierci, potajemnie nakazał spalenie wszystkich dokumentów jakie wskazywały na jego przeszłość i pochodzenie. Zakazał też oficjalnym dekretem rozmów o swej matce i królewskim geście sprzed lat, pozwalającym im na godziwe życie. A gdy tylko nadarzyła się okazja, wyjechał do odległej krainy, aby tam rozpocząć własne panowanie. I zamknąć księgę przeszłości, której tak bardzo się wstydził.


Tydzień po egzekucji żebraka, na rozkaz księżnej, drwale zaczęli obcinać gałęzie zasłaniające widok z pałacowych okien. Jeden z nich wspiął się wysoko na drzewo rosnące tuż obok książęcej sypialni, aby zdjąć z gałęzi duże gniazdo srok.

W środku, obok pękniętych skorupek jaj, puchu i drobnych liści znajdowało się także kilka drobiazgów, które ptaki najwyraźniej skradły z ludzkich domostw.


Jakież było zdumienie księżnej, gdy pośród rozłożonych przed jej obliczem odzyskanych kosztowności, rozpoznała także swój rzekomo skradziony pierścień...


  Spis treści zbioru
Komentarze (2)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
Wszyscy na Ziemi pomazańcy Boga byli zwykłymi śmiertelnikami z prochu gliny, i wielu z nich było bardzo często synami kamerdynera.

Co zresztą temu ostatniemu żadnej ujmy nie czyni :)
avatar
Bardzo ciekawa i pouczająca opowieść, a przy tym napisana barwnym i bogatym językiem. Mam natomiast wątpliwość, czy właściwie użyto zwrotu "region", gdzie jest mowa o zasięgu władzy cesarza i króla.
Mam też spore zastrzeżenia do interpunkcji. Wymienię błędy z około jednej trzeciej tekstu, czyli do akapitu rozpoczynającego się od słów: - Módl się zatem.
Brakuje przecinków przed: ujął, ale, ani tym bardziej, że (2), trafił, opierając, gdy, pojawił się; zbędne przecinki przed: wysłanego, jedno, dostojna, centymetr, kupujących, wkroczył, żebrak, przeplatanego, książę, gnieżdżących się, ponad.
© 2010-2016 by Creative Media
×