Przejdź do komentarzyJaja w barszczu
Tekst 1 z 2 ze zbioru: Bajki z przyszłości
Autor
Gatunekfantasy / SF
Formaproza
Data dodania2017-07-22
Poprawność językowa
Poziom literacki
Wyświetleń1844

Fred był znany z wciskania klientom bubli i żądania za nie wysokich pieniędzy. Kolejny jego cud techniki wprawił Jima we wściekłość, więc postanowił go zareklamować. Chodziło o zegarek zawsze wskazujący złą godzinę z niedziałającą funkcją alarmu. 

- Co się stało? – zapytał Fred, rudzielec z wyłupiastymi oczami i krzaczastymi brwiami. Zaprosił Jima do swojego sklepu. Kiedyś byli przyjaciółmi. 

- Wysiadł mi Przypominacz, po dwóch dniach od zakupu. Miałem ważne spotkanie z inwestorem z Long Bitch. 

- To na pewno był głupi pomysł.  

- Teraz już przepadło. Gdybym mógł się cofnąć w czasie…  

- Na Google Play jest taka aplikacja. W każdym razie kiedyś była, bo od dawna tam nie zaglądam. Smartfony to relikty przeszłości. Teraz mam swój Mózgofon. Tylko pomyślisz i wszystko pojawia się tuż przed oczami. Zobacz. Gołe laski! Ooo, łaaał.  

- Co niby mam zobaczyć? Wszystko jest w twojej głowie. 

- No tak, to jest minus. Już nie pooglądamy razem filmów, ale za to moja żona nie będzie o niczym wiedziała, a ja sobie mogę oglądać, ile zechcę. 

- Pozna po tym jak się ślinisz i dostajesz wzwodu. 

- To co, chcesz kupić Mózgofon? Jedyna okazja, dwa tysiące dolarów. 

- Mam uwierzyć na słowo, że to coś działa? To już wolę wypróbować tę aplikację. 

- Taa, jasne. Nie będę po tobie sprzątał, jak w połowie zostaniesz tutaj, a twoja druga część wyląduje w prehistorii. 

- Cofnę się tylko o pół godziny, a nie w daleką przeszłość. Stamtąd trudniej byłoby wrócić albo znaleźć budkę z hot dogami. 

Jim, nie zważając na narzekania Freda, ściągnął aplikację, zainstalował i uruchomił. Na ekranie pojawił się ludzik wchodzący do dużej maszyny, symbolizującej wehikuł czasu, potem kilka reklam, a na końcu okienko z cyframi i prośba o wpisanie roku, do którego chce się udać. 

- Jak to, roku? A gdzie dokładna data? Jak ustawić pół godziny temu? – zbulwersował się Jim. 

- Co? Aplikacja cię zawiodła? 

- Spadaj. Co za szajs. 

- Trzeba było kupić markowy wehikuł czasu, a nie jakieś badziewie. 

- Marek nie ma wehikułu, gamoniu. 

Jim postanowił się nie poddawać. Wystukał rok dwa tysiące pięćdziesiąty, czyli stosunkowo niedawno i wcisnął OK. Aplikacja się zawiesiła, a następnie wyłączyła. 

- Co jest, do…? – warknął Jim, gdy nagle usłyszał trzask i w obłoku dymu pojawiło się dwóch facetów w czarnych garniturach. 

- Co tu się dzieje? – zapytał wyższy z nich. 

- No właśnie, ja się pytam! – oburzył się Fred. – To mój sklep. Naruszacie prywatność. 

- Zamknij się, bo dostaniesz w papę – kontynuował facet w garniturze. – Doniesiono nam, że ktoś próbował nielegalnie przenieść się w czasie. Czy macie coś na swoją obronę? 

- Ja nie… - zaczął Fred. 

- Zabierz tego pajaca – powiedział wyższy mężczyzna do niższego, a potem zwrócił się do Jima. – A ty, powiesz coś ciekawego? 

- Mount Everest to najwyższy szczyt… 

- A coś na swoją obronę? 

- Chciałem tylko wypróbować aplikację na Google Play.  

- I co, działa? 

- Zawiesiła się i… O, znowu się włączyła. Zaraz! 

Jim poczuł gwałtowny skurcz w żołądku i faceci w czerni zniknęli mu z oczu. Wszystko rozpłynęło się w bieli. Stał pośrodku niczego. 

- Odliczanie do wystrzelenia w hiperprzestrzeń – rozległ się głos w pustce. – Dwa-beta-gamma. Pierdu-pierdu. Osiem, siedem, eins, drei… Już! 

- Ja pierniczę – zdołał tylko powiedzieć Jim, zanim coś uderzyło go w głowę. Powoli kształty wróciły, ale jego nadal ogromnie bolał nos. Leżał na podłodze w jakimś podrzędnym barze, pełnym nieogolonych mężczyzn i półnagich kobiet. 

- Gdzie ja jestem? – zapytał sam siebie. 

Jeden z bywalców pomógł mu wstać. Na twarzy przypominał kogoś z listą zbrodni dłuższą niż Ulisses Jamesa Joyce’a. 

- Co ci się, koleś, stało w nos? Krwawisz jak świnia z hemofilią. 

- Przewróciłem się. A, eee… Skąd ja się tu wziąłem? 

- Podejrzewam, że z brzucha swojej matki. 

Jim postanowił poszukać pomocy u kogoś innego, ale nie zauważył żadnej znajomej ani przyjaznej twarzy. W środku cuchnęło potem i piwem, więc wyszedł na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza, ale obok baru znajdowały się spalarnia śmieci i fabryka opon. Przy wejściu stała młoda dziewczyna w skąpym ubraniu. Wyglądała na miłą osobę. Spróbował zaczerpnąć informacji. 

- Przepraszam, który mamy rok?  

Dziewczyna obrzuciła go szybkim spojrzeniem i uśmiechnęła się. 

- Zrobić ci loda? – zapytała. 

- Eee… Chcę tylko dowiedzieć się, jaki jest teraz rok. Mam amnezję. 

- A loda chcesz? 

- Nie, pytam tylko o dzisiejszą datę. Halo? Dociera? 

- Zrobić ci? 

- No dobra, zrób. 

- Spadaj, frajerze. Zboczeniec. 

Dziewczyna weszła z powrotem do baru. Jim chwilę pokontemplował i rozejrzał się. Panowała noc, więc nikt nie kręcił się po ulicach. Czyżby przeniósł się nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni? Gdzie jest sklep Freda? Ruszył wąską ulicą, mając nadzieję, że rozpozna jakieś miejsce i będzie wiedział, dokąd dalej iść. W pewnym momencie drogę zagrodził mu facet, którego spotkał w barze. Jim jęknął. Teraz nawet Superman mu nie pomoże. 

- Zostaw mnie w spokoju! Ratunku! Policja międzygwiezdna! 

- Cicho bądź! Przecież nic ci nie robię. 

- Jeszcze nie. Uważaj, mam przy sobie broń. 

- Czekaj, zabrałem twój telefon. 

- Okradłeś mnie. 

- Nie, znalazłem go. Musiał ci wypaść. 

Facet wyjął z kieszeni smartfona i podał Jimowi. Felerna aplikacja mogła mu pomóc wrócić do przyszłości. Niestety urządzenie było zniszczone. Nie chciało się włączyć, a ekran popękał. 

- Kilka osób po nim przeszło. Delikatny sprzęt. Tyle chciałem powiedzieć.  

Zaraz. W którą stronę na policję albo do siedziby władz? 

- Nic ci nie zrobiłem. 

- Chodzi mi o to, że muszę znaleźć kogoś, kto mi pomoże. Przybywam z daleka. 

- Jesteś kosmitą? 

- Nie, no co ty. 

- W takim razie udaj się do Minzie. To dwie przecznice stąd. Miga tam taki różowy neon. Na pewno trafisz. 

Facet odszedł w boczną uliczkę, musiał tam być jakiś skrót do baru. Jim postanowił sprawdzić, kim jest Minzie. 

Gdy dotarł pod jej siedzibę, rzeczywiście przywitał go ogromny różowy neon z napisem „Poradnia”. W środku przy biurku siedziała drobna kobieta w fioletowym ubraniu i z rudymi kręconymi włosami. Na nosie miała duże okulary w różowych oprawkach.  

- Pan do mnie? 

- Ekhm… Potrzebuję pomocy. Szukam drogi. 

- Tak, drogi przez życie, jak każdy. Przechodzi pan andropauzę, to trudny okres. 

- Nie rozumiem. 

- Jestem psychologiem dla starszych panów, którym nie staje. Rozumiem, że przyszedłeś w innym celu? Przepraszam, ale mam tutaj ochroniarza. Nie oferuję usług seksualnych. 

- Nie, ja naprawdę… Zgubiłem się, jakiś gość kazał mi tu przyjść. Wiesz może, gdzie jest sklep Freda? Sprzedaje tam różne sprzęty. 

- Mówi pan o moim ojcu? 

- Eee… Nie sądzę. On nie ma córki. 

Jim zerknął do okna i dostrzegł, jak dwóch facetów w czerni wyciąga kogoś z mieszkania naprzeciwko i wsadza do ciemnej limuzyny. Nie zastanawiając się, wybiegł z biura Minzie. Ci goście byli jego jedyną nadzieją. Na pewno wiedzą, co się mu przydarzyło. 

- Halo! Panowie! Pomóżcie! 

Jeden z mężczyzn zauważył Jima. Jego spojrzenie nie budziło miłych odczuć. 

- Hej, Frank – zwrócił się do drugiego. – To ten gość. 

- Tak, wiem, co czujesz. Też mam ochotę go sprzątnąć, ale rozkaz to rozkaz. Zabieramy się stąd. 

Wsiedli do samochodu. Jim próbował do nich dobiec, ale nie miał siedmiomilowych butów. Odjechali szybko, niczym złodzieje ścigani przez policję. 

- Nie zostawiajcie mnie tak, wy skur… 

- Przepraszam, może jednak mogę w czymś pomóc – powiedziała Minzie, która wyszła za Jimem. 

- Tak, jeśli jesteś w posiadaniu działającego wehikułu czasu. 

- Żartowniś. Może Policyjne Oko ci pomoże. Wskaże drogę do domu. 

Minzie wskazała na kulisty przedmiot lewitujący w powietrzu przy końcu ulicy. Wyglądało jak wielkie elektroniczne oko. Widocznie przy jego pomocy gliniarze monitorowali okolicę i nie musieli nawet ruszać się z foteli, mogąc zajadać się w spokoju pączkami. 

- Okej, dzięki. Może jeszcze kiedyś się spotkamy – powiedział Jim z nadzieją w głosie. 

- Jakby co, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. 

Jim miał ochotę poflirtować, ale w tym momencie priorytetem było odszukanie Freda albo kogokolwiek znajomego, z kim mógłby pogadać o swojej trudnej sytuacji. Podszedł do lewitującego urządzenia, nazwanego Policyjnym Okiem. Wielka źrenica przesunęła się na wprost niego. 

- Potrzebuję pomocy – zaczął Jim. – Utknąłem w złym czasie. 

- Zamknij się, skanuję – Z wnętrza Oka dobiegł głos. 

- Ale… 

- A teraz przeglądam bazy danych. Tak, mam cię, draniu. Poszukiwany listem gończym, zabić na miejscu. 

- O cholera. 

Jim w porę uskoczył, a promień lasera wystrzelony z Oka minął go o centymetry. Widocznie podpadł też gliniarzom. W tym momencie miał chyba dokumentnie przechlapane. 

Zaczął uciekać najszybciej jak mógł, ale Oko podążało za nim. Dostrzegł otwarte drzwi w jednym z budynków i bez wahania wbiegł przez nie. Zauważył windę i wskoczył do środka. Drzwi zaraz się zasunęły. Nie było żadnych guzików, ani przełączników. Gdzieś z góry dobiegł metaliczny głos: 

- Które piętro? 

- Eee… Czwarte? 

- To pytanie, czy odpowiedź? Człowieku, zdecyduj się. 

- Ekhm. Odpowiedź. Czwarte piętro. 

Chwilę nic się nie działo, aż głos obwieścił: 

- Poziom zastrzeżony. Brak dostępu. 

- No to jakiekolwiek niezastrzeżone piętro. Byle szybko! 

- Pośpiech jest niczym burza śnieżna, zupełnie niepotrzebny. Człowieku, zrelaksuj się. 

- Goni mnie maszynka do zabijania. Nie mam czasu. Ruszaj, złomie! 

- Tylko bez takich. Proszę się zachowywać kulturalnie, chamie. 

- Chcę wyjść. Wypuść mnie! 

- Nie wydostaniesz się. Chamie! Obraziłeś mnie. 

- Niby czym? 

- Wypierasz prawdę? Działasz mi na nerwy, których nie mam. Nie wystarczyło wybrać numeru piętra? 

- Przecież podałem. Halo! Jak mam stąd wyjść? Jest tam jakiś człowiek. 

Jim zwracał się w stronę, skąd dobiegał głos. Musiał tam być mikrofon, czy coś podobnego. 

- Nikogo nie ma – usłyszał w odpowiedzi. Coś zaszumiało i poczuł jak winda się porusza, ale zamiast do góry, jedzie w dół. 

- Co jest? Gdzie mnie zabierasz? 

- Zobaczysz. 

- Jasne, lepiej powiedz mi jak mam wrócić do swojego czasu. 

- Nie obchodzi mnie to. Nie wyposażono mnie w uczucie współczucia. 

- Ale gniewać to się umiesz. 

- O-czy-wi-ście. Przymknij się i zrelaksuj, póki możesz. 

- Czy to groźba? 

- Tak. 

Jim miał tego dosyć. Zaczął głośno krzyczeć i wygrażać pięścią w stronę głośnika. Oczywiście nic to nie dało. 

- Ty nędzna metalowa kreaturo! Zaraz cię rozpieprzę! 

- Gniew w niczym ci nie pomoże. 

- Jak cię rozwalę, to inaczej pogadamy. No, stawaj do walki. Obsrałeś się? Złom, złom! Otwieraj te pieprzone drzwi! 

- Zaraz, dupku. 

- Jak mnie nazwałeś, szczylu? Naleję ci wody w te twoje elektroniczne obwody. 

- A ja ci przywalę, a potem spalę! 

- Chciałbyś, wierszokleto. Zaraz ci pokażę, tylko wyjdę. 

- O, już się boję. Przygotuj się. 

Winda stanęła i drzwi się otworzyły. Jim szybko wybiegł na zewnątrz. Pomieszczenie wyglądało jak fragment podziemnego laboratorium. Paliła się tylko jedna słaba żarówka, więc większa część zalegała w mroku. 

- Dotarłeś do celu, kretynie – doleciało z głośnika. 

- Ciekawe dokąd? Bo mi się wydaje, że jestem w dupie. 

Drzwi się zasunęły i winda odjechała w górę, zabierając ze sobą metaliczny głos. 

- A jednak się obsrał – szepnął Jim do siebie. – Zresztą ja też. 

Rozejrzał się po najbliższej okolicy, ale niedużo było do oglądania. Śmierdziało smarami, a poza zasięgiem wzroku słyszał różne odgłosy przypominające skrzypienie nienaoliwionych mechanizmów. 

- Rozgość się – dobiegł skądś szorstki głos. – Czuj się jak u siebie w chlewie. 

- Dobry żart, bo rzeczywiście śmierdzi tu jak z zagrody. Może powiesz mi jak stąd wyjść, bo zaraz zwymiotuję. 

- Na razie zostaniesz tutaj. Mam wobec ciebie pewne plany. 

- Tak? A może zdradzisz mi jakie, ponieważ mam bardzo zajęty wieczór. 

- Usiądź. 

Z ciemności wyjechał lekarski fotel. Zatrzymał się przed Jimem i zapiszczał. 

- Dobra zabawka, ale w domu mam lepsze. Chciałbym tam wrócić. Może chociaż się przedstawisz? 

- Doktor Mills, znany naukowiec. 

- A ja cię jakoś nie znam. 

- Powinieneś, bo będziesz moim głównym obiektem doświadczeń.  

Za plecami Jima wyrosła postać i popchnęła go na fotel, z którego zaraz wystrzeliły więzy, krępując mu ręce i nogi. Doktor wyglądał jak mocno niedożywiony anorektyk z ziemistą cerą i podkrążonymi oczami. Ogólnie nie sprawiał wrażenia osoby, która brzydzi się widoku krwi. 

- Zaraz zostanie z ciebie tylko gadająca głowa. Ohoho! Jestem krejzolem, wiesz? Zamierzam cię sklonować, a potem wysłać do prehistorii z kamerą w głowie, bo chcę się dowiedzieć jak wyginęły dinozaury. Ty głupi niedołężny starcze. Zamknij się! Ohoho! 

Jim zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z szajbusem o rozdwojonej i rozstrojonej osobowości, dodatkowo dysponującego masą sprzętu do zadawania bólu. 

- To jak już mnie sklonujesz, do dalszych eksperymentów możesz zostawić mojego klona, a ja sobie pójdę w swoją stronę. Co ty na to? 

- Ihi, ihi, ihi. Nie! Jesteś moim więźniem. Zaknebluję cię, żebyś nie gadał głupot. 

Raczej nie mnie powinno się zakneblować – pomyślał Jim. 

- To może zagramy w pokera. Jak wygram, to mnie puścisz. 

- Nie znam się na grach, od dzieciństwa lubiłem eksperymenty. Zamknij się! Nie mów mu o tym. Jak dowie się o Agnes, załatwi nas na całego. Stary dureń! Ohoho! 

- Wiem wszystko o Agnes – zaryzykował Jim.  

- Tak? A co dokładnie? 

- No… wszystko. 

- Nic nie wiesz! Agnes to mój królik doświadczalny. Ty draniu! Zaraz cię sklonuję , a potem zamienię w maszynę. Ahaha! 

- Wolałbym, żebyś powiększył mi mięśnie albo penisa, a tak to podziękuję. 

Doktorek zaczął toczyć pianę z ust. Jimowi wydawało się, że słowo szalony, to mało powiedziane. Gość musiał mieć naprawdę trudne dzieciństwo, pewnie siedział w piwnicy i jadł szczury. Wariat podszedł do szafki z narzędziami tortur i wybrał długie szczypce zakończone piłą do cięcia metalu. 

- Pierwszy Homo Sapiens wśród Neandertalczyków. 

- Mamo! Obudź mnie! – jęknął Jim. 

- A, jeszcze sobie golnę przed zabiegiem – powiedział doktorek. Z kieszonki fartucha wyjął niewielką butelkę, wypił do dna, czknął i umarł. Padł jak długi, wprost w królicze bobki. Jim zaczął szarpać się w więzach, lecz za silno go trzymały. 

- Pieprzony złamas. I co? Teraz już nie podskakujesz? 

Pewnie jeszcze długo rzucałby epitetami, ale zauważył, że w kącie stoją dwie postaci i mu się badawczo przyglądają. Byli to faceci w czarnych garniturach. 

- Dobrze, że jesteście. Ratujcie! 

- Załatwiłeś tego człowieka? 

- Co? Nie, to wariat, chciał mnie wrzucić do szatkownicy. Pragnę tylko wrócić do domu. 

- To będzie cię kosztowało mnóstwo forsy. Mamy nadzieję, że dostałeś nauczkę i więcej nie próbuj zmieniać historii. Inaczej przyjdziemy i utniemy… sobie pogawędkę. 

- Jasne, tylko zabierzcie mnie stąd. 

- Zaraz trafisz w dużo lepsze miejsce. 

Jeden z facetów wyciągnął spluwę. Jim wrzasnął i zamknął oczy. To nie tak miało wyglądać. Padł strzał, ale nie poczuł niczego. Po chwili usłyszał obok siebie głos Freda.  

- Stary długo cię nie było. Ogłuszyli cię i wsadzili do takiej dziwnej maszyny. Pamiętasz coś? 

Jim rozejrzał się. Znów był w sklepie Freda, leżał na podłodze. Wstał i spróbował sobie przypomnieć, ale akurat wszystko gdzieś uciekło. Wiedział, że coś przeżył i było to bardzo niemiłe uczucie. Może to lepiej, że o wszystkim zapomniałem - pomyślał. 

- Wygląda na to, że w przyszłości jesteś poszukiwanym przestępcą – usłyszał za sobą czyjś szept. Odwrócił się ale nikogo nie było. 

Pół roku później Fredowi urodziła się córka. Nazwał ją Minzie.


  Spis treści zbioru
Komentarze (3)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
avatar
ŚWIETNE KRWISTE, PEŁNE HUMORU DIALOGI, ZWROTY AKCJI O 180 STOPNI, FANTAZJA IŚCIE UŁAŃSKA - I FINAŁ, GODNY FANFAR :)

I NIE WIEM, CZEMU NIE MOGĘ WYŁĄCZYĆ CAPSLOOCKA... MOŻE NADAL JESTEŚMY W KRĘGU *JAJ W BARSZCZU*?
avatar
Stary!
Nie szkoda Ci czasu? Mógłbyś napisać coś fajnego.
Ten tekst długością przypomina jelito cienkie hipopotama. Resztę sobie dośpiewaj. :)
Pozdrawiam.
avatar
Wioskowy, zawiły ten twój komentarz.
© 2010-2016 by Creative Media
×