Autor | |
Gatunek | obyczajowe |
Forma | proza |
Data dodania | 2018-01-14 |
Poprawność językowa | - brak ocen - |
Poziom literacki | - brak ocen - |
Wyświetleń | 1176 |
Wrócił po północy. Na chybcika, taksówką i bez fotek. A ta cała Magda, gdy mu oznajmiała dumnie o posiadaniu dzieci, zirytowała go tym do tego stopnia, że przez chwilę pożałował swojej dobroczynności. Przez chwilę.
Gdy przyznawał, że ma rację co do niestosowności fotografowania cudzego pogrzebu i może ratować swego konika i tak, czerpał niekłamaną satysfakcję z jej sceptycyzmu i prawdziwie złośliwie wyobrażał sobie minę kobiety, gdy ta pójdzie sprawdzić stan konta. A już w zachwyt wprawiała go domniemana reakcja jej partnera.
Po opłaceniu podatku dziewięćdziesiąt kafli na konia. Heh! No, kurwa, rzeczywiście! Niemal widział, jak tamten się ślini na kasę, a zaprzęgnięte do pomocy dzieciaki szczerze go w tym wspierają. Dojdzie do kłótni, rozłamu i Magda będzie wolna...
Taaak. Zasypiał z zatrważającą świadomością, że nadmiar kasy może zrobić z człowieka bydlę. Jego już trawiła gorączka skąpstwa i wyrzutów sumienia na przemian. I wstydu. Zamiast jej dzieci pogratulować, czy coś, on się nabzdyczył niczym odrzucona panienka i pośpiesznie pożegnał. Jakby miał prawo mieć o to do niej pretensje, że przed przelewem mu o dzieciach i chłopie na stanie nie wspomniała. I jeszcze źle jej pożyczył.
W tym ostatnim była kapka jej winy. Mogła sobie odpuścić to kpiące spojrzenie, gdy nawiewał. Aaa, Bóg z nią...! Więcej tej baby nie spotka.
Świat jest mały, a na dodatek posiada Facebook.
----------
Rano, to jest około południa, powziął męską decyzję o delikatnym rozpoczęciu wtajemniczania przyjaciół w swój stan posiadania. Nie mógł jedynie się zdecydować na osobę, którą pierwszą obarczy ową wiedzą i postanowił zdać się na los. Czyli:
Wiedział, dokąd wpadają dziewczyny na ciastko.
----------
Klientka akcentowała może i dziwacznie, niektóre słowa przedstawiając w arcykomicznym znaczeniu, ale z przedłożeniem swoich wymagań nie miała najmniejszego problemu. Była konkretna, stanowcza i bogata. Dla nich idealna.
Nie zamierzały, mimo tego, zabierać się do pracy natychmiast. Nie w sobotę.
— Wracam do domu. Spać — oznajmiła Felicjanna. Trochę przekornie, najwyraźniej w oczekiwaniu na komentarz.
Katarzyna chwilkę pomilczała i odezwała się zupełnie, z pozoru, nie na temat.
— Nigdy tego nie mówiłam... — Zawahała się. — Ale po wczorajszym... On do mnie przychodzi... — wywaliła z siebie z wyraźną ulgą. Jakby zrzucała ciężar, który ją gniótł od dłuższego czasu.
— Kto?
— No, Zygmunt...
— We śnie, czy tak, na kielicha...?
Kaśka popatrzyła na przyjaciółkę spod oka.
— Jeżeli mamy się śmiać, to może z różowego? No, wiesz...?!
Felicjanna nie straciła rezonu.
— Wiem, że to, co się dzieje na rynkach finansowych, może mu się nie podobać... — drwiła nadal, nie przejmując się kpiną przyjaciółki. Ton zmieniła, dopiero gdy ta nie podjęła wyzwania. — Czego chce? — dopytała poważnie.
Kaśka zdecydowała się nie odpowiedzieć. Wzruszyła jedynie ramionami.
Śmierć Zygmunta Śniadego, nie wpłynęła destrukcyjnie na wdowę po nim. Jej przyjaciele odnieśli wrażenie, że została przyjęta ze spokojem, a nawet pewną ulgą. Z jednym jednakże „Ale”: Był to już drugi mąż Katarzyny, który zmarł. I tak jak i pierwszy, śmiercią tragiczną.
Kobieta, w związku z tym, zaczęła się uważać za prawdziwą „Czarną Wdowę” i chociaż zawsze marzyła o rodzinie i dzieciach, tak obecnie myśl o tym tylko ją przerażała.
— Jest smutny — odpowiedziała. Felicjanna, widząc niekłamane współczucie i żal, wpadła w gniew.
— To może w końcu porozmawiaj z padalcem! — zaproponowała ze złością. — Patrząc mu prosto, w twarz!
— Nie mów tak o zmarłym — poprosiła Katarzyna. — Nie był najgorszy...
— Nie był — przyznała Felka. — Przynajmniej zostawił ci sporo kasy... Idziemy na ciastko — zadecydowała, co było o tyle oczywiste, że zmierzały od początku w tę stronę. — O ile nie będziesz biadoliła mi tutaj, że on, biedaczek, umarł...?! — dorzuciła wrogo, na kolejny widoczny zamiar, próby łagodzenia jej wypowiedzi. — On się rozpieprzył na autostradzie! I cholernik nie ma najmniejszego prawa, żeby cię nachodzić! Chyba że jest coś, o czym nie wiem? Puszczałaś się...? — zapytała z nadzieją, niemalże prosto w twarz parskającego śmiechem, nadchodzącego Tomka.
— O! Jaki wesolutki! — zauważyła. — Pogrzeb się udał? — Tomek uznał, że lepiej nie wdawać się na tę chwilę w dyskusje. Nie wycofał się jednak, a przyłączył do dziewczyn i razem weszli do kawiarni.
Pytanie Felicjanny do przyjaciółki, nie dotyczyło ochoty na tanią sensację. Według niej i każdego kto z nim miał styczność, mąż Kaśki nadawał się jedynie do zarabiania pieniędzy i obnosił się z faktem ich posiadania, jak ostatni nuworysz. Nie tylko żonę tym krzywdził, gdyż nie pieniędzy szukała w małżeństwie, ale i potrafił przedstawić ją w świetle, które wyraźnie i tylko to, sugerowało.
— Nie on prowadził! — mimo tego broniła go lojalnie wdowa.
— Właśnie, Kasieńko — zgodziła się Felka. — Prowadziła jego sucz!
— Sekretarka!
— Taaak... — ze względu na podchodzącą kelnerkę, nastąpiło zawieszenie tematu. Felicjanna zwróciła się zastępczo do Tomka: — Szybko poszło. Trumnę wiózł na cmentarz bolid formuły jeden...? — Tomek zamówił ulubione ciastka przyjaciółek, odkładając odpowiedź na później. Kelnerka odeszła, a Felicjanna wróciła do dręczenia Katarzyny. We własnym mniemaniu spóźnionego, o cały roczny okres wdowieństwa. — A powiedz mi, kochana, ile razy mąż ci pozwolił na prowadzenie tego swojego cacuszka...? — zapytała chmurnie. Kaśka nie odpowiedziała. — Myślę, że on przychodzi po wybaczenie... — zawyrokowała. — Dziwne jest tylko, że dopiero teraz... Czy może od początku...?
— Jesteś pewna...? — Tym razem, to Felicjanna nie odpowiedziała, postanawiając się nad tym chwilę zastanowić. Za to Tomek, robić tego nie potrzebował. Wiedział, że tamten miał za uszami wystarczająco, lecz na głos tego nie powiedział. Nie wspominając już o tym, że na jednej z imprez u Mirków, Zygmunt Śniady oberwał od Darka i nie tylko słownie. A gdyby go nie powstrzymali z Piotrkiem, lekarze mieliby sporo roboty. Albo grabarz. Już wtedy...
Zjawiła się kelnerka z zamówieniem.
— Ale dlaczego teraz? Od miesiąca dopiero...? — Kaśka nie zwracała na nią uwagi.
— Jesteś słodki. Dzięki, że o mnie pomyślałeś... — Przy stoliku wyrosła Marta, zgarniając talerzyk Tomka. Kelnerka poczekała ani trochę niezaskoczona i poszła po kolejne ciastko, gdy tylko mężczyzna kiwnął głową.
— Podwójne! — zawołał za nią. — Albo poczwórne! — poprawił, patrząc złośliwie na towarzyszki.
----------
— Tobie też szybko poszło...? — Felicjanna zwróciła się do Marty.
— Nie powiedziałabym... — ta się nie zgodziła. — Powinnam wrócić wczoraj i... — zacięła się, by po chwili wybuchnąć. — Niektórzy to mają szczęście! A ja musiałam się przez dwa dni użerać z ciemną masą, za pożal się, marne grosze...! — Wyciągnęła telefon, manipulowała przy nim chwilę, po czym położyła na stole. Na ekranie widniał siwy koński łeb z ewidentnie wyszczerzonym w uśmiechu uzębieniem. — Popatrzcie sobie — rzuciła.
Popatrzyli, ale niczego specjalnego nie zauważyli. Może prócz frustracji malującej się w Marcie i podejrzeniem o fiksację. Tylko na jakim punkcie? Uśmiechniętych koni? Dopiero baczniejsze przyjrzenie się, wychwytywało napis:
„Dziękuję Ci Tomku!!!”
— To kobyłka — uznała za konieczne objaśnić Marta. — Ma dwanaście lat, miała złamaną nogę i zamierzano ją zjeść... — Kobietami wstrząsnął dreszcz. — Siostra mojej znajomej dowiedziała się o niej od niej, a ta poznała jakiegoś gościa... — Popukała w imię na ekranie. — A ten tak się przejął losem „Królewny”, że za sponsorował jej dożywotnie utrzymanie... — Z ust Tomka wydobyło się jakieś: hmm, hmm, wraz z usilnym przeszukiwaniem pamięci, w kwestii przejęcia się losem tej albo jakiejś innej kobyły. — Czy to nie jest fart? — mówiła dalej Marta. — Że też mnie się nie trafi sponsor... Na wakacje, chociażby...
— Twojej znajomej...? — zapytał Tomek od niechcenia.
— Z Fejsa...
Przysiadła się do nich jeszcze jedna kobieta.
— Wróciłaś? — zapytała zaskoczona Felicjanna.
— Na chwilę — odpowiedziała Helena, biorąc w dłoń ciastko z talerzyka Tomka. — Odziedziczyłam las i muszę się nim zająć.
— A ten las to jaki: kolczasty, mlamciasty czy zmieszany...?
— Ciemny — odparła Helena tonem niezachęcającym do dalszych pytań.
Temat nie zostałby szybko zarzucony, ale Tomkowi jakoś udało się wmanewrować przyjaciółki, w pociągnięcie poprzedniego i mimochodem dowiedzieć o miejscu przebywania... Klękajcie narody! „Królewny”. A potem uzbroił się w cierpliwość, w oczekiwaniu na odebranie z warsztatu swojego całkiem jeszcze sprawnego, siedmioletniego autka. I tylko Helena obejrzała go sobie z uśmiechem, po odczytaniu tekstu z telefonu.
----------
Ze względu na próby ułożenia w sensowny bieg swojego żywota, dopiero po miesiącu znalazł wolny weekend i wybrał w podróż. Bardziej już jednak z ciekawości niż chęci zawierania bliższej znajomości z poznaną Magdą. Nurtowało go przede wszystkim stwierdzenie, o zapewnieniu dożywotniego utrzymania dla kobyły, gdyż to by oznaczało, że kobieta jest skrajnie uczciwa i oddała na to całą otrzymaną kwotę. A jako sceptyk, niespecjalnie takiej postawie dowierzał.
Sam w dalszym ciągu utrzymywał w tajemnicy swój stan posiadania, obawiając się, że wrzucenie na „rynek` całej kwoty, wprowadzi zamieszanie i popsuje jego dobre stosunki z przyjaciółmi. Dlatego wedle planu pierwotnego opowiedział bajeczkę o wrednej babuni, z którą jedynie on z rodziny miał jakikolwiek kontakt i dzięki czemu nie musiał się na razie zamartwiać o utrzymanie, a nawet móc pomyśleć o jakimś biznesie, czy wspomóc kogoś, gdyby taki pomocy potrzebował.
Pokonując kilometry, o tym jednym rozmyślał, z każdym utwierdzając się w przekonaniu o bezsensowności wyprawy. Ale nie zawrócił.
----------
W wiejskim sklepiku zapytał od niechcenia o uratowaną kobyłę i bez trudu uzyskał niezbędne informacje. I w tym momencie utknął. Wiedział, że pomimo udzielonej pomocy, nie uczynił tego z głębi serca, z altruistycznych pobudek i nie ma w związku z tym prawa, do sprawdzania poczynań kobiety. I gdyby nie mężczyzna weszły do sklepiku, najprawdopodobniej by wyjechał.
— Pan pyta o„Królewnę` — poinformowała ekspedientka, wskazując Tomka. Jak ten mógłby przysiąc, złośliwie.
Mężczyzna obrzucił go ironicznym, pytającym spojrzeniem.
— Kobyłę uratowała znajoma mojej przyjaciółki. Przejeżdżałem... — Tomek wzruszył ramionami, starając się okazać obojętność. Przybyły za to nie udawał, naturalnie robił zakupy. — Podobno jest niezwykła...? — dorzucił, próbując zmienić jego nastawienie. Brak zainteresowania go ubódł.
— Jest nienormalna i niebezpieczna — padła odpowiedź. Brzmiąca wystarczająco poważnie, by go zaintrygować.
Zmarszczył brwi, ale odpuścił bardziej dociekliwe pytania. Zdecydował się zaczekać pod sklepem.
----------
— Jest nieobliczalna i groźna — poinformował z miejsca wychodzący. — Tomek, jak mniemam...? Ja jestem Grześ. — Wyciągnął rękę.
Nie było sensu protestować. Tomek podał mu swoją, wskazując samochód i proponując podwiezienie. W odpowiedzi Grześ wskazał domek naprzeciwko.
— Żona w domu. A kobyła pasuje do szwagierki. Obie mają nie po kolei.
— Żona...? — zdołał tylko wykrztusić Tomek.
— Ano żona, chociaż ślub tylko cywilny, co ją martwi. Czekam na rozwód kościelny — dodał. — Wierzący...? — zapytał.
— Agnostyk.
— Acha. Ten taki, co to szuka...
— Bóg wie czego — dokończył Tomek i dziwiąc się obojętności, jaką odczuł, na wieść o stanie cywilnym Magdy, dopytał. — Czemu groźna i nienormalna?
— Ukradła mi miesiąc temu laptopa.
— Szwagierka?!
— Nie, Janina. Ta cholerna kobyła.
— Chyba, Królewna...?
— Janina — potwierdził Grześ. — To durne, pretensjonalne imię nadały jej dzieciaki. No, wiesz... Przy takiej forsie, to będziesz żyła, jak królewna. Dzieciaki podchwyciły i poszło w ten... Fac-srac.
— Jak to, ukradła laptopa...?! — zmitygował się Tomek, do którego dopiero po chwili dotarł sens zarzutu.
Nie uzyskał jednakże odpowiedzi, bo nagle z domu wyszła Magda, a na ulicy w zasięgu wzroku ukazał się koń pod amazonką, występującą w stroju raczej podwórkowym.
----------
Cdn...???