Przejdź do komentarzyRozdz. 16 film
Tekst 2 z 2 ze zbioru: Pod okiem Boga
Autor
Gatunekhorror / thriller
Formaproza
Data dodania2010-11-25
Poprawność językowa
- brak ocen -
Poziom literacki
- brak ocen -
Wyświetleń2774

Rozdział 16

Film  

            Wypadek Adama spowodował, że chłopak zaczął postrzegać świat innymi zmysłami, nie widział, ale słyszał, nie czuł, ale przeczuwał. Wyostrzył się także u niego zmysł powonienia. Jednak to wszystko było dla Adama nieważne. On chciał wrócić do normalności, chciał szybko ocknąć się z tego letargu, w jakim się znajdował. Najgorsze dla niego było jednak to, że do końca nie był pewien, na ile może ufać sam sobie. Tyle razy zawiódł się na swoich zmysłach, tyle razy zawiódł się na tym, co widzi, czuje, słyszy, czy nawet myśli, tak że bał się mocniej uwierzyć w cokolwiek. Ta sytuacja odbijała się także na stanie zdrowia chłopaka. Psychiczne męczarnie, jakie przechodził, były dla niego mordercze. Wydawało mu się, że godzinami leży, a jego ciało żyje własnym życiem. Co gorsza, że umiera dla świata, i on sam nic nie może z tym zrobić. Jest bezradny, bezsilny.

            Najgorsza była cisza. Przychodziły momenty, kiedy Adam chciał krzyczeć, nie patrząc na nic, na nikogo, nie zwracając uwagi na to, gdzie się znajduje i z kim. Chciał po prostu przerwać ciszę, która ciągnęła się w nieskończoność. Nikt nie mówił do niego, nikt nie plątał się w pobliżu. Adam nie słyszał ani śpiewu ptaków, ani gwaru ulicznego, ani telewizora, radia, muzyki, szumu drzew. W swoich myślach potrafił wymieniać tysiące rzeczy, których nie słyszy. Wymieniał przeróżne przeróżności. Nie wiedząc czemu i dziwiąc się temu, nie słyszał szumu morza. Czemu niby miałby słyszeć morze? Nie wiedział, on po prostu go nie słyszał. Nie słyszał mew, nie słyszał śpiewu kobiety, gwaru na pobliskim rynku, płaczu dziecka. Adam nie słyszał nic, i ta cisza niszczyła go najbardziej. Tyle czasu chciał po prostu ciszy i spokoju, a teraz tak pragnął, aby coś przerwało tę monotonię. Najbardziej tęsknił za głosem matki. Ale ciepłym, serdecznym głosem matki, jakiego już dawno nie słyszał. Takim, jakim wołała jego i Daniela na obiad, jakim składała życzenia świąteczne całej rodzinie i jakim zawsze kładła ich spać. Tęsknił za tym głosem od dawna, ale dopiero teraz poczuł, jak bardzo go mu brakuje, i pomyślał o tym, jak ciężko musi być teraz matuli. Jak ona wszystko to musi przeżywać, kiedy nie stać jej na zwykły, ciepły gest wobec syna. Nie winił jej za to, wyobrażał sobie tylko, jak musiała cierpieć. Brakowało mu głosu Ewy, Daniela i ojca. Nigdy nie zdawał sobie sprawy, w jakim stopniu zachowa pamięć po tych kilku osobach. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale teraz potrafił sobie przypomnieć ich głosy, i stanowiło to dla niego symfonię. Niestety było to tylko złudne wrażenie, które zagłuszała wszechobecna cisza.

            Adam leżąc tak, pewnego razu całkowicie stracił świadomość. Przez kilka minut jakby całkiem znikł ze świata, nie myślał o niczym, nie słyszał bicia swego serca, nie czuł nic. Ogarnęła go nicość, taka nicość, jakiej Adam sobie nigdy nie wyobrażał.

            Ocknął się powoli. Otworzył oczy i zobaczył przed sobą piaskownicę, znajomą mu z dzieciństwa. Czerwone deski okalające kawałek placu z żółtym pisakiem. Dookoła leżały zabawki, rowerek z czterema kółkami i piłka. Adam poczuł, że znajduje się w znajomym miejscu, dokładnie pamiętał to miejsce. Dopiero teraz spostrzegł, że buja się na huśtawce stojącej nieopodal piaskownicy, na tym samym placu zabaw. Jednocześnie zdał sobie sprawę z tego, że nie znajduje się już w szpitalu, że jest w zupełnie innym miejscu. Czuł się tak, jakby ktoś wylał na jego głowę kubeł zimnej wody. Zeskoczył czym prędzej z huśtawki, szybkimi ruchami dotknął twarzy, torsu, brzucha, chciał sprawdzić, czy to jawa czy sen. Nie wiedział nawet, czemu pomyślał, że dotykiem będzie wstanie sprawdzić autentyczność otaczającego go świata. jeszcze chwilę nie był w stanie dojść do siebie, gdy do jego uszu dotarły znajome dźwięki.

            – Oddaj mi to.

            – Daj spokój, Adam, zaraz ci oddam.

            – Oddaj, bo powiem babci.

            – Adam, uspokój się. Przestań krzyczeć.

            – Oddaj mi to!

            Krzyk dziecka był znajomy. Adam zdrętwiał na chwilę. Miał wrażenie, że to do niego ktoś mówi, ale chwilę później dostrzegł dwie postacie w piaskownicy. Ochłonął trochę i rozejrzał się powoli dookoła. Zamarł, gdy ujrzał w oddali dom swoich dziadków, do których jeździł razem z Danielem na wakacje. Przed domem stała wielka studnia, do której zawsze wrzucali monety na szczęście. Adam stał przed huśtawką, którą kiedyś zrobił dla nich dziadek, na Dzień Dziecka. To, co poczuł chłopak, było trudne do opisania. Po tylu godzinach męczarni w ciszy, w pustce, jest teraz gdzieś, gdzie przeżył wspaniałe lata swojego dzieciństwa. Tu u dziadków jego spokoju nigdy nie zakłócały kłótnie matki z ojcem, tu nigdy nie miał problemów, dziadek zawsze dawał mu na lody, tu miał swojego psa, tu był szczęśliwy. Czuł, że zaraz łzy polecą mu z oczu całymi strumieniami, znajoma okolica sprawiła, że Adam wzruszył się tak mocno, że ręce drżały mu jak przed pierwszym pocałunkiem, gorycz minionych lat podeszła mu wysoko do gardła. Pierwszy raz w życiu czuł coś takiego. Nigdy wcześniej wspomnienia nie oddziaływały na niego w taki sposób.

            Adam stał tak jeszcze długo i tylko obserwował, bał się stracić ten obraz, bał się, że zaraz się obudzi. Miał świadomość, że to sen, że to wszystko tylko ułuda, ale była tak realna, że sprawiała, że Adam choć na chwilę zapominał o swoich demonach, tym bardziej, że chciał zostać w tym śnie, nie chciał się z niego obudzić. Wspomnienia z dzieciństwa sprawiły, iż wzruszył się pierwszy raz od bardzo dawna. Dopiero kolejny krzyk dziecka wyrwał go z rozmyślań. Ujrzał, jak mały chłopiec biegnie do domu z płaczem. Zaraz za nim wstał z piaskownicy drugi, trochę większy chłopak. Poznał go. Poznał te niebieskie, porwane na kolanach spodnie. Przecież sam musiał je nosić po starszym bracie, po Danielu. To musiał być Daniel. Adam odnosił wrażenie, że zaraz serce wyskoczy mu z piersi, waliło jak szalone, ale któż może sobie wyobrazić, jakby się czuł, widząc kogoś bliskiego, kogo już stracił, w tak realnej formie. Adam nie wytrzymał, zaczął biec w stronę Daniela. Był to niski chłopiec, widać po nim było trudy zabawy w piaskownicy. Adam podbiegł i padł przed nim na kolana, zdyszany i roztrzęsiony zaczął wołać:

            – Daniel, Daniel, to ty? Powiedz, że to ty, Daniel – panicznie chciał wydusić z chłopaka odpowiedź. – Przecież cię poznaję, Daniel, przecież widzę, że to ty. Powiedz coś do mnie.

            Nie mogąc się powstrzymać, złapał brata za ramiona, lecz nagle stało się coś, czego się w ogóle nie spodziewał. Mały Daniel wyskoczył jak z procy z piaskownicy i przebiegł przez Adama jak przez mgłę. Zrobił to tak szybko, że Adam nawet się nie zorientował. Upadł do tyłu na ziemię jakby odepchnięty, ale jak piorun wstał na równe nogi. Adam chwilę jeszcze stał jak słup soli, nawet nie drżąc. Myślał, co się przed chwilą stało. Jego myśli przerwała brzmienie znajomego głosu.

            – Babciu, on mi zabrał, powiedz mu, żeby mi oddał.

            – Daniel, oddaj mu to. Bądź mądrzejszy.

            – Ale, babciu, ja też chcę.

            – Babciu! – wtórował starszej kobiecie mały chłopiec.

            Adam odwrócił się i spojrzał na całą sytuację. Starsza kobieta, w której Adam od razu poznał swoją ukochaną babcię, przykucnęła przy Danielu i delikatnym głosem powiedziała:

            – Danielu, jesteś już dużym mężczyzną. Powinieneś dbać o małego Adasia. Jesteś już na tyle duży, by opiekować się nim i pilnować, by nic mu się nie stało. Pamiętaj, że gdziekolwiek będziecie, jak byście daleko od siebie nie byli, to zawsze będziecie braćmi. Musicie być razem i trzymać sztamę, choćby nie wiem co. Obiecaj mi, Danielu, że będziesz taki.

            – Obiecuję, babciu – młody chłopak, w którym Adam rozpoznał swojego brata, wypowiedział te słowa jednocześnie z Adamem. Adam jeszcze raz powtórzył: – Obiecuję, babciu.

            Cała ta sytuacja była Adamowi bardzo znajoma. Teraz wszystko sobie przypomniał, pamiętał te słowa babci, jakby to do niego kiedyś babcia mówiła. Ta sytuacja utkwiła w jego pamięci tak mocno, że teraz nie potrafił opanować łez. Słowa babci, tej wyrozumiałej, kochanej babci były przez wiele lat dla Adama wyznacznikiem postępowania. Teraz miał dziwne wrażenie, że przeżywa tę sytuację nie przez przypadek, że może coś naprawić. Adam widział celowość tych wizji. To właśnie spowodowało, że podbiegł do kobiety, upadł na kolana i płacząc żałośnie, mówił:

            – Babciu, ja chciałem, ja naprawdę się starałem. Ale... ale wszystko poszło nie tak, wszystko się pokręciło, Babciu, ja nie chciałem, aby tak się skończyło. Teraz Daniel nie żyje, tata nie żyje, babciu, przepraszam, że na to pozwoliłem. To wszystko nie tak miało wyglądać... – słowa same przelatywały przez usta Adama. Po chwili jednak babcia delikatnym głosem, tym samym ciepłym i kochającym głosem powiedziała:

            – Chodź Adaś, nie martw się.

            Chłopak podniósł głowę, był pewien, że kobieta mu przebaczyła, wiedział, że zawsze go kochała, że zawsze mógł na nią liczyć.

            – Chodź, Adasiu, dam ci kompotu z wiśni, i zaraz wrócicie się dalej bawić – powtórzyła kobieta, a na jej prośbę mały chłopiec, ten, który przed chwilą płaczem wzywał o interwencję babci, podszedł do niej i mocno wtulił się w nią. Adam uświadomiwszy sobie, że to do niego mówiła kobieta, ponownie jak odepchnięty upadł na ziemię i nie wiedząc czemu, chciał uciec stamtąd jak najszybciej. Jak tylko udało mu się wstać, pobiegł przed siebie, ile miał tylko sił.

            Biegł, nie wiedząc nawet gdzie, nie znał tej okolicy. Minął lasek, gęsty, ale dobrze oświetlony słońcem. Gdy wybiegł z niego, ujrzał kolejną osobliwą rzecz. Stary budynek, duży, ogrodzony siatką z wielkim malowidłem znanego polskiego poety. Poznał swoją starą szkołę. Nieufnie stawiał kolejne kroki, idąc przed siebie, bo wiedział, że nie wróci tam, skąd przybiegł.

            Nie zorientował się nawet, gdy stał już przed drzwiami wejściowymi. Chwilę jeszcze stał przed nimi, jakby bał się wejść do środka. Podniósł rękę do klamki i w tym momencie rozbrzmiał głośny dzwonek. Adam pamiętał, że dzwonek w jego szkole był zawsze głośny i wyraźny. Grono pedagogiczne chciało, aby był słyszalny, kiedy rozpoczyna się lekcja, a najlepiej go było słychać, gdy lekcja dobiegała końca. Wraz z brzmieniem dzwonka cała gromada dzieciaków wybiegła z budynku, wywarzając niemalże drzwi, przed którymi stał Adam. To wszystko stało się tak szybko, że chłopak przestraszył się i zamknął oczy. Nie poczuł jednak uderzenia drzwiami. Gdy otworzył oczy, stał już w środku, na korytarzu w holu głównym. Rozpoznał ściany, obrazy na nich, rozpoznał nawet gazetkę szkolą wiszącą po lewej stronie przy drzwiach. Nic się nie zmieniło od czasów, kiedy chodził tu, nawet gazetka była taka sama.

            Adam ruszył przed siebie, mijał kolejne klasy, pierwszą była sala nr 101 do religii, później łazienki po lewej, pokój pedagoga po prawej, w końcu dochodziło się do świetlicy. Po lewej stronie znajdowała się biblioteka, naprzeciw świetlica, dalej pokój nauczycielski i sklepik szkolny. To wszystko przywołało wspomnienia Adama, tu spędził kilka lat. Dopiero teraz jego uwagę przykuło zbiorowisko po lewej stronie tego korytarza, przy wejściu do sali gimnastycznej.

            Kilkanaście osób stało w kole, otaczając coś. Adam ciekawy podszedł, aby zobaczyć, czym spowodowane jest to zbiegowisko. W środku stało dwóch chłopaków, jeden siedział na ziemi i płakał.

            – Jeszcze raz, i obiecuję ci, że połamię ci ręce i nogi, rozumiesz?

            – Odczep się, sam zaczął.

            – Adam nigdy sam nie zaczyna, rusz go jeszcze raz, a nie daruję ci tego – grzmiał chłopak, którego Adam poznał od razu. To był Daniel, z ust sączyła mu się krew. Drugi chłopak też wyglądał jak po bójce. Adam dokładnie pamiętał tę sytuację. Ten drugi chłopak zaczepiał go bezustannie bez powodu. Chodziło chyba o to, że starszy brat Adama spotykał się z dziewczyną, w której kochał się ten chłopak. Z czego wynikła ta sytuacja, Adam nie pamiętał, ale Daniel wpadł wtedy w furię, gdyby nie rozdzielili ich koledzy, mogłoby się to skończyć tragicznie. Adam pamiętał, że Daniel zawsze tak reagował, jak ktoś nastawał na jego młodszego brata. Wtedy również było podobnie. Adam stał i obserwował całą sytuację ze łzami w oczach, wspomnienia te wywoływały u niego mieszane uczucia. Pamiętał brata jako swój wzór, a teraz on nie żyje, bo wplątał się w bagno z narkotykami.

            Po dłuższej chwili wokół Adama zrobiło się pusto, a on sam nie dziwiąc się temu, usiadł na krześle i schował twarz w dłonie. Przez tą krótką chwilę myślał, co się z nim dzieje, po co przypomina sobie to wszystko, w jakim celu ktoś przywołuje go do tych starych miejsc, do jego wspomnień. Po dłuższej chwil postanowił wyjść ze szkoły i gdy otworzył oczy, odsłaniając twarz z dłoni, stał już w ciemnej sali gimnastycznej, a wokół niego tańczyło kilkadziesiąt osób. Adam aż przetarł oczy ze zdumienia, znalazł się bowiem na jednej z zabaw szkolnych, jakie były organizowane od czasu do czasu w jego szkole. Nie był on bynajmniej ich wielkim zwolennikiem, ale czasem zdarzało mu się w nich uczestniczyć za wielką namową swoich kolegów.

            Teraz stał tak w tłumie ludzi i nie wiedział w jakim celu. Do tej pory znalazł w dwóch miejscach związanych z Danielem, a tu nigdy z Danielem nie był. Gdy już miał skierować się ku wyjściu, piosenka zmieniła się na tę, którą Adam znał znakomicie. Pamiętał ten utwór, pamiętał go i przypomniał sobie ten wieczór. Była to niezapomniana ballada Metalliki „Nothing else matters”, podczas której Adam tańczył ze swoją pierwszą szkolną miłością, Olą. Chłopak zadrżał na myśl o tym wspomnieniu, było to bowiem coś, do czego lubił wracać. Tłum dzieciaków przerzedził się trochę, a Adam zobaczył, jak prosi do tańca właśnie tę małą, niską dziewczynkę. Oboje byli wówczas dziećmi, ale było to dla niego coś ważnego. Chłopak wbił swoje oczy w obraz tych dwojga dzieciaków, ale cała sytuacja odtwarzała się w jego głowie. Przypominał sobie, jak objął dziewczynę i czuł jej delikatną skórę. Pamiętał, jak czuł jej oddech i bicie serca na swoim ciele. Było to dla niego spełnienie marzeń, te kilka taktów, które spędził z nią, stało się dla Adama metafizycznym przeżyciem. Czuł, jak łza spływa po jego policzku, czuł, jak tęskni za tymi czasami, jak tęskni za Olą i za myślą, że jest jego ideałem. Czuł teraz coś dziwnego. Zdał sobie sprawę, jak szybko czas uciekł mu z dłoni, jak szybko grunt obsunął się mu spod stóp. Było mu z tym źle, ale serce biło mu jak szalone. Długo nie wytrzymał, wybiegł z Sali, słysząc za sobą słowa utworu „So close, no matter how far...”. Te słowa, „tak blisko, bez względu na odległość” prześladowały go przez całe jego życie, takie odnosił wrażenie. Teraz również wydało mu się, że to wszystko wydarzyło się już tak dawno, a jednak było bliskie jego sercu.

            Adam znowu pobiegł, chcąc uciec jak najdalej, biegł i czuł, że brakuje mu już sił. Minął kilka uliczek i gdy zabrakło mu już tchu, zatrzymał się i przykucnął. Łapał oddech szybko i łapczywie. Jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa, miał wrażenie, że opadł już z sił, że zaraz przewróci się i nie będzie miał siły się podnieść.

            Gdy podniósł oczy do góry, ujrzał budynek kina. Miał niejasne poczucie, że coś ponownie przywiodło go w to miejsce. Nie chciał poddawać się temu, ale ciekawość zwyciężyła ze strachem. Wszedł do środka, przeszedł długi korytarz. Nikogo po drodze nie spotkał. Drzwi do sali były również otwarte. Adam zawahał się przez chwilę, nie wiedział bowiem, czego może oczekiwać w środku. Przezwyciężył jednak obawy i stanął w wejściu.

            Sala była duża, jednak na pierwszy rzut oka pusta. Na wielkim ekranie wyświetlane były jakieś sceny, ale Adam nie zwracał na nie uwagi i wszedł do środka. Był zmęczony i pomyślał, że to dobra okazja, aby chwilę odpocząć. Nie było tu przecież nikogo, kto mógłby mu przeszkodzić, pusta sala wzbudziła jego zaufanie, więc wszedł i usadowił się pośrodku niej. Spojrzał na ekran jeszcze raz i zamarł, jak zobaczył... siebie.

            Na ekranie wyświetlano krótkie sceny z jego życia, Adam rozpoznał je od razu. Ujrzał swoje pierwsze kroki, swoją matulę, jak czyta mu do snu, swój pierwszy dzień w szkole. Obrazy przeplatały się ze sobą, nie były ułożone chronologicznie, były raz krótsze, raz dłuższe. Dalej zobaczył pierwsze spotkanie z Ewą, pierwszy pocałunek z nią, pierwszą kłótnię, wspólną zabawę, wspólną naukę. Dalej widział rozmowy z Danielem, wspólne plany, grę w karty z całą rodziną, letnie wypady za miasto, kąpiel w stawie, wspólną grę w piłkę. Ujrzał koniec szkoły i to, jak odbierał nagrodę za konkurs literacki. Widział wszystko, co przeżył, zaledwie przebłyski obrazów mówiły mu wszystko, widział to i oczy zachodziły mu łzami, gardło wyschło i przepełniło się goryczą. Adam wzruszył się, ale poczuł ponownie złość, swoisty żal po tym, że to wszystko już przeminęło. Drżenie, jakiego Adam dostał, spowodowało, że nie potrafił się ruszyć z miejsca, choć chciał już wyjść. Niezwykłe emocje, które targały jego ciałem, obezwładniły go i nie pozwoliły mu na nic.

            Po chwili na ekranie zaczęły pojawiać się sceny, które Adamowi sprawiały ból. Zobaczył pijanego ojca, naćpanego brata, płaczącą matkę. Dopiero te sceny pozwoliły mu na to, by podnieść się, a wręcz wystrzelić z krzesła. Jednak jak szybko wstał, tak szybko upadł z powrotem na ziemię. Zobaczył bowiem, że kino wcale nie było puste. Wszystkie miejsca były zajęte, co do jednego. Ludzie siedzieli w skupieniu, patrzyli na ekran jak zaczarowani. Zdziwiło go to niezmiernie, gdyż na początku nie zauważył na nikogo. Zresztą po co ktoś miałby oglądać sceny z jego życia?

            Po chwili jednak Adam zaczął rozpoznawać kolejnych widzów. Poznał swojego byłego trenera, swojego wychowawcę, nauczycielkę języka polskiego, swojego kolegę z ławki, panią ze sklepu obok, sąsiadkę. Gdy rozpoznał swoją babcię, zrozumiał, że ci wszyscy ludzie mają związek z jego życiem, że każdy z nich jest w jakiś sposób związany z postacią zarówno Daniela, jak i jego samego.

            – Daniel! Daniel! – zaczął wrzeszczeć, jakby chciał przekrzyczeć film, z którego nie wydobywał się jednak żaden dźwięk. – Daniel! – krzyk zdawał się na marne, gdyż nikt nawet nie zareagował.

            Adam miał poczucie, że musi znaleźć brata, że on jest gdzieś tu, wśród tych ludzi. Podbiegł więc szybko do pierwszej osoby, jednak postać rozmyła się jak dym papierosowy. Adam odskoczył jak rażony piorunem. Podbiegł do następnej osoby, i znowu to samo. Każda postać znikała, jak tylko się do niej zbliżał. Biegał po Sali, szukając choć jednej osoby, która nie ucieknie przed nim. Wszystko zdało się jednak na nic. Wszyscy ulatywali w jego dłoniach jeden po drugim. Adam jednak wciąż szukał, szukał, szukał... W pewnym momencie ujrzał w ciemnej sali, na końcu w rogu, znajomą postać. To był on, to musiał być on, Daniel. Adam zerwał się jak do biegu sprinterskiego, przeskoczył przez kolejne rzędy krzeseł jak płotkarz, potykając się co raz, ale wstając i z uporem biegnąc w upatrzone miejsce. Niestety postać Daniela, z posępną i wychudłą twarzą, z załamanymi na kolanach rękoma, znikła jeszcze zanim Adam zdołał do niej podbiec. To był mocny, kolejny mocny cios dla chłopaka. Padł na krzesło, na którym widział brata, i rozpłakał się. Nie mógł uwierzyć, że coś czy ktoś każe mu tak cierpieć. Ze złości zaczął uderzać w krzesło i krzyczeć w głos:

            – O co tu chodzi?! Co się ze mną dzieje? Gdzie ja jestem? – rozpacz wydawała mu się tak bezsensowna jak wszystko w jego życiu, nie wiedząc jednak czemu, pozostał tam jeszcze przez jakiś czas.

            Paradoksalnie, zrobiło mu się  lżej, po tym, jak dał upust swoim emocjom. Nie wytrzymał już, pękło w nim coś. Być może żal po stracie brata, być może wyrzuty sumienia, coś spowodowało, że Adam musiał dać upust swoim emocjom. Jeszcze chwilę spędził w tym miejscu i postanowił wyjść. Już bez pośpiechu jak wcześniej, bez strachu, bez lęku. Wyszedł spokojnie, mijając kolejne pomieszczenia, drzwi, aż znalazł się na zewnątrz.

            Szedł tak spokojnie przed siebie, nie znając celu swojej wędrówki. Po prostu szedł, bez przyczyny, nie znając skutku, nie podejmując żadnej decyzji ani wyboru kierunku, prędkości. Bezwładnie poruszał się przed siebie. Przeczuwał, że i tak coś zdeterminuje jego najbliższą przyszłość. Minął kościół, w którym niedawno się modlił, w którym tak wiele przeżył. Pojawiła się nawet myśl, aby wejść na moment, ale w mgnieniu oka ją porzucił. Szedł już alejką, wśród drzew, które cieniem przykrywały jego twarz. Nie czuł ciepła ani zimna, nie czuł zupełnie nic. Świat był neutralny, tak bardzo neutralny, że Adam nie zastanawiał się nawet nad tym. Wolnym krokiem doszedł do parku, mijał kolejne ławki i kolejne alejki.

            Nagle coś przykuło jego uwagę. Zobaczył postać, chyba mężczyzny, leżącą na ławce. Mężczyzna ubrany był w ciemną kurtkę, a jego głowę okrywał ciemny kapelusz. Adam podszedł bliżej i schylił się, aby zobaczyć, czy z nim wszystko jest w porządku.

            – Mamo, zobacz jakiś pan – powiedział dziecięcy głos. Adamowi wydawało się, że wcześniej już go słyszał.

            – Wstydziłby się pan, jaki przykład daje pan innym, to miejski park, a nie wylęgarnia ćpunów – prawie krzyczała zdenerwowana kobieta, a w jej glosie słychać było złość, ale i politowanie. – Codziennie będą cię stąd zabierać?

            Adama uderzyło coś, jakby ogromny słup powietrza. Przewrócił się na ziemię i spostrzegł, że znajduje się pomiędzy ławką, na której leżał ów mężczyzna, a kobietą z małym dzieckiem. Wszystko działo się jakby na ekranie telewizora, a on sam był postronnym widzem. Kobieta krzyczała na mężczyznę, który z trudem się poruszał i jeszcze większym trudem odpowiedział:

            – Proszę mi dać spokój – mężczyzna ledwo wyszeptał. Nie miał siły mówić, nie miał siły nawet zamknąć oczu. Powieki same mu opadły, a on zdążył jeszcze tylko powiedzieć: – Mój brat był ćpunem. Ja brzydzę się tym. Umarł przez nie i ja nigdy nie... – tu już całkowicie urwał mu się głos.

            Słowa te wstrząsnęły Adamem.

            – Przecież to ja! – krzyknął chłopak jakby sam do siebie. – Jak to jest możliwe? Co się tu dzieje? Kim ja jestem? – jego krzyki nie robiły wrażenia ani na chłopaku na ławce, ani na kobiecie. Dopiero po chwili Adam zauważył, że mała dziewczynka wpatruje się w niego jak w obrazek. Jej małe dziecięce oczka zdradzały jakiś ból, nieodgadnięty żal. Adam podniósł się i zbliżył do dziewczynki.

            – Ty mnie widzisz? Widzisz mnie, prawda? Co tu się dzieje? Pomóż mi, proszę. 

            Dziewczynka wpatrując się dalej w Adama i nic nie odpowiadając, przystawiła tylko paluszek do ust i gestem nakazała Adamowi ciszę. Po chwili kobieta szarpnęła dziewczynkę i pociągnęła ze sobą. Zniknęli w mgnieniu oka. Adam nie mogąc uwierzyć w to, co się rozgrywa właśnie na jego oczach, osłupiały klęczał jeszcze chwilę i obserwował, jak mężczyzna na ławce majaczy coś przez sen. Słyszał coś o starszym mężczyźnie w pociągu, o śmierci i o ojcu. Burza emocji, jaka targała jego ciałem, sparaliżowała go na dłuższą chwilę. Wstał jednak i szybkim już krokiem opuścił park.

            Znowu błądził gdzieś między tym, co uważał za rzeczywistość, a tym, co zdało się mu być snem. Tym razem jednak nie zwracał uwagi na nic, a jego myśli krążyły wokół jego egzystencji. Zadawał sobie pytanie, kim jest, co tu robi?

            „Czy ja umarłem? Czy jestem tylko duchem i wszystko, co przeżywam, to tylko jakiś sen?” – Adam bał się coś jednoznacznie stwierdzić, wiedział, że nie może niczemu ufać, ani swoim zmysłom, ani swoim przeczuciom. „W końcu wszystko nabrałoby sensu, jestem martwy, a te widzenia? Nie wiem, może to jakaś kara? Może to po prostu jest czyściec?” Zawsze uważał, że po śmierci trzeba wynagrodzić wszystkie swoje występki, a egzystencja wśród żywych bez możliwości kontaktu z nimi była najgorszą karą. Tak Adam wyobrażał sobie czyściec, a nawet piekło. „Ale co się stało, że tak skończyłem? Przecież starałem się żyć dobrze. Może to przez moje zachowanie wobec ojca? Powinienem był być bardziej wyrozumiały. A może to chodzi o Daniela? Może byłem w stanie mu pomóc, ale po prostu brakowało mi odwagi” – takie myśli towarzyszyły Adamowi cały czas, aż doszedł do osiedla, na którym mieszkał.

            Zrozumiał, że kolejnym etapem jest wizyta w domu. Ale co tu miał zobaczyć? Bał się, że obrazy, jakie ujrzy, sprawią mu ból, będą atakowały go, a on będzie bezbronny. Ale poddał się temu i wszedł do środka. Po drodze minął jakiegoś człowieka opartego o ścianę. Bał się, że to on, i przeszedł dalej, bał się, że wizje, które miał, powracają do niego. Przed drzwiami zatrzymał się jeszcze na chwilę. Spojrzał w górę. Bladożółta żarówka migała jasnym światłem. Zapatrzył się w nią, będąc przekonanym, że zaraz straci przytomność, że upadnie z bólem w piersi i przeniesie się gdzieś indziej. Nic takiego się nie stało. Ocknął się dopiero na krzyk dochodzący z mieszkania. Krzyk był głośny i rozchodził się niemal po całym bloku. Adam instynktownie wbiegł do środka.

            Zobaczył to, do czego zdążył się przyzwyczaić. Jego ojciec był w stanie upojenia alkoholowego, miotał się po kuchni, wykrzykując coś o Danielu. Obok na krześle siedziała jego matula i z twarzą w dłoniach głośno szlochała.

            – To ćpun, wpędzi nas do grobu. Zobaczysz!

            – Przestań, proszę cię, przestań – odpowiedziała matula. – Przestań, to nie jego wina.

            – Jak nie jego wina? Jak nie jego wina? A może nasza? – grzmiał ojciec, ledwo trzymając się na nogach.

            – Zobacz, jak ty wyglądasz! To przez ciebie, on z ciebie bierze przykład! – krzyczała matka, nie wytrzymując już ciągłych ataków.

            Adam przyglądał się tej scenie z boku. Po sekundzie jakby zapominając, że jest tylko obserwatorem, chciał podejść do rodziców i powiedzieć:

            – Mamo, tato, uspokójcie się, to się źle skończy – zdążył powiedzieć, gdy jego głos zagłuszył krzyk ...jego samego.

            – To przez ciebie, pijaku! To przez ciebie! Jaki nam przykład dawałeś? Przez tyle lat patrzyliśmy, jak wracasz pijany, jak zamiast się nami zajmować, olewałeś wszystko, i teraz masz pretensje do nas? – Adam nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Przypomniał sobie tę sytuację, pamiętał ją przecież. To było na dzień przed śmiercią ojca. Adam patrzył teraz z boku na tę ostatnią rozmowę z ojcem i żałował jak niczego w życiu.

            – Ja przynajmniej nie wciągnąłem was w to. Piję, to piję, to moja sprawa, a ten gówniarz... to on... wszystkich nas pozabija... Daniel to ćpun!

            Adam dokładnie pamiętał, jak te słowa na niego zadziałały. Patrzył na samego siebie jak w telewizor i przypominał sobie, jak ojciec dostał białej gorączki. Słowa przestały mieć znaczenie, zaczęła się bójka. Ojciec nie był w stanie przeciwstawić się synowi, po pierwsze był już człowiekiem starszym, po drugie chyba nawet nie chciał. Adam wyrzucił go z domu jak kogoś obcego i szybko uciekł do swojego pokoju. Pamiętał, jak się wtedy czuł. Jego złość przeplatały wyrzuty sumienia. Wiedział, że robi źle.

            Teraz Adam stał w środku holu i przyglądał się temu ze łzami w oczach. Z transu obudziło go trzaśnięcie drzwiami i przebiegająca postać. Wiedział, że to on sam pobiegł do pokoju. Matka słabym głosem prosiła, żeby się uspokoił. Ona mimo wszystko chyba zawsze wybaczała ojcu, chyba naprawdę mocno go kochała. Adam stał z zaciśniętymi zębami i łzy spływały mu po policzkach. Wiedział, że to kara.

            – Tak, teraz już rozumiem. Muszę zobaczyć wszystko i wycierpieć swoje. Boli... – po tych słowach odwrócił się i wyszedł z domu. Ujrzał przed nim swojego ojca siedzącego pod drzwiami. Mężczyzna mimo tego, że był skrajnie pijany, płakał. Widać było, że nie wie, co ma ze sobą zrobić. Adam przykucnął przy nim i powiedział przez łzy:

            – Przepraszam, tato. Naprawdę przepraszam, wybacz mi...

            Mężczyzna wstał i odszedł, a Adam został sam. Usłyszał nagle głos dobiegający zza drzwi.

            – Adam nie żyje! – głos matki przepełniony był żalem, bólem i płaczem. Słychać było w nim rezygnację i wykończenie organizmu. Chwilę jeszcze Adam klęczał przed drzwiami, gdy nagle szybko wstał i wybiegł przed dom. Biegł przed siebie, bo wiedział, że musi. Wiedział, że coś prowadzi go prawdopodobnie tam, gdzie zginął. Teraz już był pewien, że nie żyje, że musi przejść kolejne etapy, aby zaznać spokoju.

            Zdziwił się, gdy ujrzał przed sobą szpital. Jak się tu znalazł? Był  oddalony o kilka kilometrów, ale nie zdziwiło to Adama. Wszedł do środka, odruchowo skierował się do windy i wjechał na drugie piętro. Gdy wyszedł z windy, zobaczył, jak jego matka i Ewa wchodzą do pokoju na końcu korytarza.

            „Co tu robi Ewa? Z moją mamą?” – pomyślał.

            Szybko podbiegł do pokoju. Było to małe pomieszczenie, w którym znajdowało się jedno łóżko. Adam domyślił się, że to on tam leży. Obok stał lekarz i coś tłumaczył jego matce i Ewie. Adam to wszystko obserwował zza szyby. Stał i patrzył  na posępione miny swoich bliskich. Nie rozumiał, o czym rozmawiają. Być może do końca nie chciał wiedzieć, miał wrażenie, że i tak nic nie może z tym zrobić.

            Po chwili lekarz wyszedł z pokoju, mijając Adama obojętnie. Nie potrafił się do tego przyzwyczaić. Czuł się jak obcy wśród ludzi. Wszedł jednak do środka.

            – Co się stało? Nic mu nie będzie?

            – Lekarz powiedział, że to ostatni taki atak.

            – To chyba dobrze?

            – Następny skończy się śmiercią. Organizm Adama jest wyniszczony i nie może walczyć bez końca. Do tego lekarz chciał przeznaczyć jego narządy do przeszczepu. Oni nie dają mu już nadziei.

            – Nie martwi się pani, będzie dobrze. Musimy w niego uwierzyć. 

            Rozmowa Ewy z jego matką wywołała u niego mieszane uczucia. Z jednej strony poczuł się naprawdę kochany, z drugiej zaś poczuł bezsilność i żal. Żal, że nie dostał ostatniej szansy, by pożegnać się z bliskimi. To było dla niego za dużo, czuł już taką gorycz, że nie potrafił  dłużej tego znieść. Wyszedł z pokoju, ze szpitala.

            Idąc tak, rozmyślał nad wieloma sprawami. Zastanawiał się, czemu trafił właśnie do czyśćca, co zrobił i jak długo to potrwa? Czy musi dojść do czegoś, żeby opuścić ziemię? Jak na razie wspomnienia wywoływały u niego negatywne emocje. Mimo to były też pozytywne chwile. Było mu strasznie żal, że już niczego więcej nie doświadczy, że wszystko, co jest związane z życiem doczesnym, było jednak piękne. Przeżywanie codzienności zdało mu się teraz czymś wyjątkowym, każdy dzień, każdy pojedynczy dzień zdał się dla niego drogą, którą teraz pragnął kroczyć. Było mu szkoda, że nie powie już nic ani matuli, ani kolegom, ani Ewie.

            I szedł tak dosyć długo. Spodziewał się, że dojdzie do kolejnego punktu swojej podróży, do kolejnego rozdziału tej księgi, ale tak się nie stało. Co więcej, poczuł się bardzo zmęczony. Wrócił więc do domu i położył się na swoim łóżku. Przez chwilę zastanawiał się, po co wrócił właśnie do domu.

            – Przecież mogłem położyć się gdziekolwiek, mogłem nawet położyć się na ulicy i nic by mi się nie stało. Przecież ja nie żyję  – mówił sam do siebie, nie wiedząc nawet czemu. – Czy to teraz ważne? Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiam i dlaczego tak chce mi się spać, skoro nie żyję... – ostatnie słowa wypowiadał już wyraźnie, jak przez sen. Powieki opadły mu na oczy i poczuł się nadzwyczajnie błogo. Jego myśli krążyły jeszcze chwilę gdzieś daleko, po czym do głowy wróciło pytanie:

            – Dlaczego chce mi się spać, skoro nie żyję?

            Otworzył oczy i zobaczył piękny kolor błękitu. Spokojny, delikatny. Uspokoiło go to. Czuł się tak błogo. Zrozumiał, że patrzy w niebo. Delikatny wietrzyk powiewał, chłodząc ciepło dnia, a białe chmury plątały się niczym niewinne owieczki po wielkiej niebiańskiej polanie. Powoli do jego zmysłów zaczął docierać charakterystyczny zapach. Adam poczuł, że coś się pali. Zdziwiło go to, choć zdziwienie nie opuszczało go ostatnio prawie wcale. Znał ten zapach, to kadzidło. Ale czemu zapach kadzidła mąci jego spokój? Spostrzegł też, że leży na jakimś białym, eleganckim łóżku. Podniósł się powoli i to, co ujrzał, przeraziło go jak nic do tej pory.

            Przed sobą zobaczył tłum ludzi, może trzydzieści parę osób, wszyscy ubrani na czarno. Wśród nich rozpoznał Ewę, ciocię, kuzynów i przede wszystkim swoją matkę. Wszyscy mieli pochmurne miny, matka była zalana łzami. Jej twarz przeszywał ból. Nie widział jej takiej od pogrzebu Daniela. Przerażenie, jakie targało jego zmysłami, nie pozwoliło mu się skoncentrować na tym, co widzi dookoła, skupił się tylko na matce. Widząc ją płaczącą, sam nie mógł powstrzymać łez. Chciał coś zrobić, coś powiedzieć, ale był bezsilny.

            Dopiero teraz usłyszał znaną pieśń, której słowa rozbrzmiały w jego głowie jak dzwony piekieł: „Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie”. Dopiero ten impuls, dopiero ten piorunujący znak ocucił go. Rozejrzał się jeszcze mocniej. Zobaczył ministrantów i księdza. Teraz faktycznie uświadomił sobie, gdzie się znajduje.

            – Co ja robię na cmentarzu? Co się dzieje? Mamo? – chciał krzyczeć, ale miał świadomość, że z jego ust nie wydobywają się dźwięki.

            Chciał szybko wstać, lecz coś blokowało jego nogi. Szarpnął raz, drugi, i nic. Spojrzał w dół i ujrzał zamkniętą połowę wieka od trumny. To, co sobie właśnie uświadomił, sparaliżowało go całkowicie. Adam leżał w na wpół otwartej trumnie i właśnie przeżywał swój własny pogrzeb. Rozejrzał się już jak przez mgłę. Zobaczył całą masę grobów. W uszach grzmiały mu słowa: „Dobry Jezu, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie”.

            W pewnej chwili wszystko umilkło, wszystko znikło sprzed jego oczu i pojawiło się tak wyraźne jak jeszcze nigdy. Adam poczuł ponownie ten przeraźliwy ból w klatce piersiowej i upadł na plecy, chowając się w trumnie. Złapał się oburącz za klatkę piersiową i ujrzał, jak wieko trumny się zamyka. Chciał krzyczeć, ale nie mógł, nie miał siły. Zapadła ciemność, a Adam po chwili stracił przytomność. 

  Spis treści zbioru
Komentarze (0)
oceny: poprawność językowa / poziom literacki
brak komentarzy
© 2010-2016 by Creative Media
×